Ponad 4300km przejechane stopem w niesamowite miejsca jak: Paryż, Saint-Tropez, Nicea, Monaco - niesamowici ludzie i niezapomniana przygoda!
Strach ma tylko wasze oczy, świat stoi otworem.
Przeżyłam coś, czego na pewno nigdy nie zapomnę - poznałam anioła w ludzkiej postaci, mam wtyki nawet na Madagaskarze teraz (pokochałam te murzynkę <3).
+ kupiłam płytę winyla MJ Beat It za... uwaga....
1 EURO! Tak, na starociach w Paryżu znalazłam xD <3
Ale po więcej na drugiego bloga wbijajcie :D
A teraz na kolejną notkę zapraszam - mam nadzieję, że teraz się wam już rozluźni rozporek po tym rozdziale :D
A niedługo ostatni rozdział tej części! <3
Na wasze blogi wpadnę jutro/pojutrze nadrobić:)
Zapraszam:)
~~~~~
Cała mokra przebudziłam się czując pot spływający po moim czole. 'To tylko sen.. Tylko zły sen Michelle uspokój się' powtarzałam w myślach skulając się na łóżku i próbując nie wybuchnąć płaczem. Kiedyś takie sny były u mnie czymś normalnym, na porządku dziennym. Odwiedzały mnie co noc, nie pozwalając dotrwać do poranka bez strachu. Były to czasy mojego związku z Davidem. Z końcem naszej relacji odeszły i sny. Od tamtej pory mało kiedy miewałam koszmary, a jeśli takowe występowały to nie były tak okropne jak tamte.
Dzisiaj poczułam jakby wszystko wróciło. Żałowałam, że nie ma obok mnie nikogo, kto by mnie przytulił i pomógł ponownie odpłynąć do krainy snów, bez strachu i niepokoju, dotrwać do poranka, aż znów wzejdzie słońce.
Nie mogąc się pozbierać wyszłam z łóżka spoglądając na zegarek. 03:15, po prostu świetnie.
Owinięta w szlafrok podeszłam do okna, siadając jednocześnie na parapecie. Panorama LA wyglądała jeszcze cudowniej niż zawsze. Tysiące, miliony kolorowych światełek mieniły się niczym świetliki. Spojrzałam w niebo, na którym przez blask miasta nie mogłam dostrzec gwiazd, które wiedziałam, że mimo to są tam i patrzą na mnie.
'Chciałbym, abyś przed snem czasem spoglądała w niebo i pomyślała o mnie, że jestem, żyję i zasypiam pod tym samym niebem co Ty.'
Wspominając jego słowa mimowolnie się do siebie uśmiechnęłam. Sięgnęłam ręką do torebki, wyjmując z niej broszkę, którą dostałam od Michaela na urodziny. Przyglądałam się dokładnie cennym kamieniom, które odbijały światło zza okna. Mimowolnie zawiesiłam po chwili swój wzrok na bilecie leżącym na stoliku. A więc kolejną noc spędzę w Londynie. Sama, z daleka od Nat, Maxa, Michaela oraz mojej cudownej córeczki. Bałam się, że jeśli jutro pojadę się pożegnać, że mnie odtrąci. Że nie będzie chciała mnie znać tak samo jak Michael, a tego bym nie zniosła. Nie zniosłabym myśli, że rozstaję się z nią w gniewie.
Czasem depresja mnie zżera i trudno mi uwierzyć, że cały świat nie zatrzymuje się, by cierpieć razem ze mną. Nie mogłem się poruszyć . Byłem przylepiony jak guma do żucia do podeszwy czyjegoś buta, uczepiony kogoś, kto mnie nie szanował, kto deptał po mnie, a mimo to nie mogłam się odlepić. Dobiegała godzina dwunasta. Wiedziałem, że Michelle może się zjawić w każdym momencie. Próbowałem udawać przed sobą obojętnego, jednak myśl, że chce wyjechać na zawsze napawała mnie strachem i przyprawiała o przyspieszenie akcji serca. Co ją skłoniło do tej decyzji? O czym mówiła wczoraj Nat? Miałem wiele pytań, jednak duma powstrzymywała mnie przed zadaniem jakiegokolwiek.
Wszedłem schodami na piętro, słysząc muzykę dobiegającą z nowego pokoju Evy. Uchyliłem drzwi i spojrzałem na dziewczynkę, która siedziała na łóżku i grała na skrzypcach melodie łapiące za serce. Uśmiechnąłem się i niepewnie wszedłem do środka. Spojrzała na mnie, jednak ręką dałem jej znak aby nie przerywała. Usiadłem obok niej na łóżku, przyglądając się jej małym rączką które poruszały się rytmicznie na instrumencie, stwarzając coraz to nowe dźwięki. Melodia była smutna. Nagle przerwała odkładając skrzypce obok siebie po czym spojrzała mi w oczy.
- Mamusia wróci?
- Przyjedzie niedługo do Ciebie - odgarnąłem kosmyk jej włosów za ucho - Powinna być zaraz.
- Ale nie zostanie z nami? - spuściłem wzrok nie wiedząc co jej odpowiedzieć. Serce pękało mi na miliony kawałków na myśl, że być może ostatni raz będzie dziś dane mi ją oglądać.
- Nie - odparłem całując ją w główkę i tuląc do siebie - Teraz tutaj jest Twój dom.
- I już nie będę musiała wracać do Londynu?
- Nie - uniosłem lekko kąciki ust - Teraz to jest Twój pokoik. Możesz go sobie urządzić jak tylko będziesz chciała. Na dniach już będziesz miała nauczycielkę, która będzie przychodzić i Cię uczyć. Teraz tutaj jest Twój dom kochanie.
- Nie pójdę do normalnej szkoły?
- Niestety - mruknąłem wiedząc, jak wiele trudnych zmian ją czeka. Nie przywykła do takiego życia, przed tym właśnie chroniła ją Michelle - Ale obiecuję, że dam Ci wszystko co będę mógł.
- Wystarczy że jesteś tatusiu - mocno przylepiła się do mojego torsu, a ja poczułem jak ogarnia mnie wewnętrzne ciepło.
Usłyszałem nagle kroki dobiegające z korytarza. Nie minęła chwila, jak Isabella zapukała i poinformowała nas, że przyjechała już Michelle i czeka na małą na dole. Eva oczywiście wybiegła z pokoju z wielkim uśmiechem, ja zaś dalej siedziałem na łóżku nie wiedząc co mam ze sobą zrobić. Iść? Pożegnać się?
Mimo wewnętrznej złości, nie potrafiłem zapanować nad strachem, który rodził się za każdym razem gdy myślałem, że nigdy więcej mam jej nie ujrzeć. Ale czyż nie o to ją poprosiłem? Aby trzymała się ode mnie z daleka? Często usta mówią rzeczy, na które serce się nie zgadza. W moim wnętrzu panował okropny konflikt, między tym co chciałem a tym co powinienem.
W końcu wstałem i ruszyłem wolnym krokiem w stronę schodów. Słyszałem już z dołu śmiechy mojej córeczki, oraz delikatny głos Michelle, który przemieszany był z bólem, jaki ostatnio widywałem u niej zbyt często. Będąc już na parterze oparłem się tylko o ścianę, przyglądając jak z całych sił przytulała nasze dziecko, próbując powstrzymać łzy. Znałem ją zbyt dobrze, by nabrać się na tę udawaną powagę i obojętność. Cierpiała. Nie chciała wyjeżdżać.
- Ale zawsze będziesz mnie kochać? - spytała nagle Eva, trwając cały czas w objęciach matki - Tak jak obiecałaś?
- Pamiętasz? - przyłożyła jej rękę do piersi w miejscu serca - Zawsze będę o tutaj.
- Zawsze - powtórzyła znów uwieszając się na jej szyi.
- Tak strasznie Cię przepraszam kochanie - wyszeptała Michelle w jej włosy, nie zdając sobie sprawy, że się im przyglądam - Mamusia strasznie...
- Wiem - dziewczynka uniosła lekko kąciki ust, jakby próbowała dodać kobiecie otuchy - Wiem mamusiu. Kocham Cię.
Nie mam pojęcia ile tak jeszcze trwały. Gdy w końcu jasnowłosa podniosła się, moje serce zabiło szybciej wiedząc, ze zaraz zniknie za drzwiami rezydencji. Ruszyłem w ich kierunku powolnym krokiem, starając się przybrać całkowicie zobojętniałą minę. Michelle spojrzała na mnie, jednak nie wydobyła z siebie żadnego dźwięku. Nie mogąc sobie pozwolić na rozstanie bez pożegnania, niepewnie podszedłem do kobiety i pocałowałem w czoło, zatrzymując dłoń na jej policzku.
- Uważaj na siebie - szepnąłem, próbując opanować własne ciało, które odmawiało posłuszeństwa chcąc przyciągnąć ją mocniej do siebie.
- Dam sobie radę - posłała mi fałszywy uśmiech - Opiekuj się małą, tylko o to Cię proszę.
Skinąłem głową pozwalając sobie spojrzeć w jej błękitne oczy. Skarciłem się w myślach uświadamiając sobie, jak bardzo słaby jestem w jej obecności. W końcu odsunęła się ode mnie i ostatni raz wzięła w objęcia Evę, składając na jej policzkach drobne pocałunki. Gdy widziałem jak kieruje się do drzwi kosztowało mnie miliony, aby nie pobiec za nią, nie zatarasować jej drogi i nie wypuścić stąd.
Jak można kochać kogoś tak bardzo, aby wybaczyć mu tak wielką krzywdę? Nie mniej jednak cieszyłem się, że Eva nie miała do matki za złe tego kłamstwa. Wybaczyła jej niemal od razu, nie rozgrzebując tematu ani nie dopytując się o szczegóły. Po prostu zaakceptowała to, czyż nie warto brać przykładu właśnie z małych dzieci? One potrafią wybaczać. Kochają bezwarunkowo tych, których noszą w swoim sercu. Nie tracą czasu na gniew, złość i nerwy - a nawet jeśli, jest to tylko chwilowe. Nie trzymają urazy.
- Tatusiu? - poczułem jak Eva ciągnie mnie za rękaw, a ja stałem wpatrzony w drzwi, ze którymi zniknęła przed chwilą Michelle - A aniołki zaopiekują się mamusią?
- Jakie aniołki? - zmarszczyłem brwi kucając przy małej, by być z nią na równi - Mamusia leci do Londynu.
- Ale mówiła, że niedługo będzie musiała iść z aniołkami.
- Coś chyba źle zrozumiałaś - pogłaskałem ją po policzku - Mamusia wraca do Anglii, a nie do aniołków.
- Nieprawda. Po powrocie z rejsu mówiła, że aniołki ją zabiorą do babci i dziadka.
- Do babci i dziadka? - nie miałem pojęcia o czym mówiła Eva.
Jakie aniołki? Jakie babcia i dziadek? Dopiero po chwili przypomniałem sobie o tym, jak miała w dzień powrotu z rejsu iść odebrać wyniki ze szpitala. Potem ta rozmowa i stwierdzenie, że mnie nie kochała, a na koniec wiadomość o... Nie... Nie, to niemożliwe. Nie może, nie mogłaby. Ale przecież Nat wspominała coś o powodach, kazała mi się zapytać... Cholera!
Wstałem gwałtownie z miejsca, jednak po kroku zatrzymałem się i wbiegłem do salonu, gdzie Isa sprzątała aktualnie meble.
- Zajmij się Evą - rzuciłem nerwowo do kobiety, która skinęła tylko głową, a ja nie czekając dłużej wybiegłam z budynku prawie zabijając się o własne nogi. Jej taksówka odjechała, jednak wiedziałem, że nie mogli jeszcze przejechać przez bramę i opuścić terenu Neverlandu.
- John! - krzyknąłem do jednego z stojących obok ochroniarzy - Każ im na bramie nie wypuszczać nikogo z posiadłości. Niech zatrzymają taksówkę i każdą im zawrócić - mężczyzna szybko wykonał polecenie przez mikrofalówkę, która miała bezpośredni kontakt z ochroną przy wjeździe.
- Zawrócili ich - krzyknął do mnie po chwili, odbierając jakiś sygnał z urządzenia - Nie zdążyli wyjechać.
- Dzięki Bogu - ukryłem twarz w dłonie i przysiadłem na schodach, próbując uspokoić nierównomierny oddech.
Nie czekałem długo, aż pojazd znów znalazł się pod wejściem. Wstałem z miejsca widząc, że Michelle wysiada z auta z groźną miną.
- Jackson cholera co to miało znaczyć?! Kazali nam zawrócić - warknęła pochodząc do mnie, a ja nie myśląc wiele złapałem ją tylko za nadgarstek i pociągnąłem w stronę drzwi - Co Ty robisz? Nigdzie z Tobą nie idę - spróbowała mi się wyrwać, ale na jej szarpnięcie przyciągnąłem ją do siebie tak, że dzieliła nas niebezpiecznie bliska odległość.
- Musimy porozmawiać Panno Evans, a wolę to zrobić z Tobą osobiście bez świadków.
- Teraz Ci się na rozmowy zebrało? - zaśmiała się, a ja nie chcąc się znów wykłócać ponownie ją za sobą pociągnąłem, tym razem z większym rezultatem. Wchodząc do budynku krzyknąłem jeszcze do ochroniarza - Weź wszystkie bagaże z taksówki i wnieś je do środka.
- Że co? - Michelle spojrzała na mnie zirytowana - Za dwie godziny mam samolot, co to za przedstawienie znowu?
- Zamilknij na pięć minut i chodź - rzuciłem jednocześnie porywając ją na ręce. Wiedziałem, że inaczej nie wejdzie ze mną na górę, więc nie pozostawało mi nic innego jak radykalne środki.
- Michael jełopie puszczaj ale już! - krzyczała i próbowała mi się wyrwać, gdy wchodziliśmy po schodach na górę.
Postawiłem ją na ziemi dopiero w swoim biurze, zamykając drzwi aby nie próbowała nawiać.
- To jest porwanie - syknęła na co zaśmiałem się tylko i z rozbiegu wtopiłem się w jej usta, blokując jej jednocześnie ręce, aby nie próbowała mnie nawet odepchnąć. Czułem jak jej ciało sztywnieje, a serce zaczyna walić w ekspresowym tempie. Przywarłem ją do ściany rozluźniając uścisk na nadgarstkach. Oderwałem na chwilę nasze usta, opierając się czołem o jej czoło. Oddychaliśmy ciężko, czując wzajemne ciepło bijące od naszych nabuzowanych ciał.
- Koniec kłamstw. Koniec sekretów i koniec z udawaniem czegokolwiek - mówiłem powoli, jakbym się bał, że mnie nie zrozumie - Teraz powiesz mi wszystko od początku, a ja również odwdzięczę Ci się szczerością w pewnej sprawie.
- Mike, spóźnię się na samolot...
- Skończ już - warknąłem - Nie ma żadnego samolotu. Nigdzie nie lecisz, zostajesz tutaj.
- Podjęłam decyzję.
- Złą decyzję.
- Czy nie kazałeś mi się przypadkiem wynosić z Twojego życia? - spojrzała na mnie z żalem - Przecież nie zasługuję na nic lepszego niż David, czyż nie? Nie tak powiedziałeś mi wczoraj?
- Wiem - przyznałem cicho - Ale ja ciągle tu jestem. I wciąż kocham cię jak szalony.
- Mike ja...
- Chcesz mi coś powiedzieć? - przerwałem jej chcąc w końcu dowiedzieć się prawdy - Jeśli chcesz odejść, nie zasługuję chociaż na minimalne wyjaśnienie?
- Już Ci wszystko powiedziałam... Nigdy nie przestałam Cię kochać. Nigdy nie było w moim życiu innego mężczyzny. Bajkę o gościu do którego uciekłam wymyśliłam tylko po to, abyś nie pytał ani nie podejrzewał nic jeśli chodzi o Evę.
- Dlaczego więc powiedziałaś mi, że mnie nie kochasz?
- Chciałam abyś mnie znienawidził - zmarszczyłem brwi.
- Dlaczego?
- Bo myślałam, że tak będzie nam łatwiej.
- Z czym? Z Twoim odejściem? - zaśmiałem się pod nosem - Czy widzisz, aby było mi łatwo? Dlaczego chcesz wyjechać? Powiesz mi w końcu prawdę, czy znów wymyślisz jakąś bajeczkę? - patrzyła na mnie ze strachem. Widziałem, jak bardzo walczy sama ze sobą, nie wiedząc co mi odpowiedzieć - Chcę prawdy, bez względu na to jak ona brzmi.
- Mam rok, może mniej - szepnęła ukrywając twarz w dłoniach, abym nie widział jak płacze - Jestem chora.
- Powiedz mi wszystko, proszę Cię - rzuciłem podłamującym się głosem, czując jak moje serce po raz kolejny dzisiaj pęka na tysiące kawałków - Muszę wiedzieć.
- Mam guza mózgu - spojrzała na mnie zaszklonymi oczami, a ja czułem jak ziemia się pode mną rozstępuje - Żadne leczenie tutaj nie pomoże. Nie mogą usunąć ze względu na lokalizację.
- Czy twoja mama...? - zacząłem przypominając sobie o chorobie Pani Evans.
- Nie... Mama miała nowotwór serca. Guzy mózgu nie atakują innych narządów na takie odległości.
Po tych słowach odsunąłem się o krok ukrywając twarz w dłoniach. Czułem napływające do oczu łzy, a serce zdawało się automatycznie zatrzymać. Zapomniałem nawet, że i ja mam jej coś do powiedzenia. Gdy poczułem jak próbuje zdjąć moje dłonie z twarzy, po prostu rzuciłem się jej w ramiona wybuchając płaczem niczym małe dziecko. Jest takie słowo, które nie ma angielskiego odpowiednika. Pochodzi z języka portugalskiego. Saudade. Wiesz, co oznacza? To jakby... To słowo nie ma dokładnej definicji. Opisuje raczej uczucie... Obezwładniającego smutku. Uczucie, które pojawia się, kiedy człowiek zda sobie sprawę z tego, że utracił coś na zawsze i że nigdy już tego nie odzyska. Tak nagle przychodzi czas w życiu człowieka, kiedy musi zmierzyć się z czymś tak strasznym, po czym czuje, że nigdy nie będzie taki sam. Tak jakby coś mrocznego opadło, kradnąc każdą drobinę szczęścia, którą kiedykolwiek czułeś, i jedyne, do czego jesteś zdolny, to patrzeć i czuć, wiedząc, że bez względu na to, co w życiu zrobiłeś, nigdy nie będziesz w stanie tego odzyskać. Dobrze, że krwawiące ludzkie serce to tylko metafora, bo inaczej ten pokój ociekałby czerwienią. Cierpiałem teraz tak mocno, jak mocno płonął ogień naszej miłości. A przecież zrobiłbym dla niej wszystko, byłem gotów ponieść najwyższą ofiarę, oddać życie, przetoczyć w jej wątłe ciało swą krew - lecz wszystko na nic. Jakby niebo i ziemia sprzysięgły się przeciw naszej miłości.
Nie, to nie jest możliwe. Nie ona, nie teraz... Nie może tak po prostu zniknąć, zostawić mnie.
- Dlaczego wcześniej nic nikt nie wykrył? - spytałem łamliwym głosem z wyczuwalną w głosie pretensją, jakbym obwiniał cały świat - Tak nagle? I już?
- Złośliwe guzy IV stopnia rozwijają się bardzo szybko, stąd też te ostatnie bóle głowy, które pojawiły się nagle i znikąd - przytuliłem ją mocniej do siebie, nie chcąc aby widziała jak płaczę - Mike, musisz zająć się Evą. Ma tylko Ciebie. Nie może stracić rodziców tak jak ja.
- Posłuchaj - ująłem jej twarz w dłonie, próbując zebrać się w sobie na krok z mojej strony - Zaufałaś mi i powiedziałaś prawdę, grzechem będzie, jeśli nie odwdzięczę się tym samym.
- To znaczy?
- Nie mogę Ci obiecać, że zawsze będę przy Evie.
- Że co? - nie spuszczała ze mnie wzroku - To ja zawiniłam, ja Cię okłamałam nie ona... Nie możesz jej...
- Ej ej - przerwałem jej ponownie do siebie przytulając - Nie obwiniam jej. Kocham ją i nigdy bym nie zostawił z własnej woli.
- To o czym do cholery mówisz? - odsunęła się ode mnie by móc znów nawiązać kontakt wzrokowy - Michael?
- Usiądź - pociągnąłem ją za rękę w stronę biurka, ale nie ruszyła się o krok.
- Nie. Mów teraz - zażądała, a ja wziąłem głęboki oddech.
- Wiesz dlaczego mam teraz wolne od pracy? - pokręciła przecząco głową - Bo i moje zdrowie odmawia posłuszeństwa.
- Co ty chrzanisz? - w jej oczach zrodził się strach - Przecież Ty...
- Kardiomiopatia wtórna, mówi Ci to coś? - spytałem wiedząc, że przez problemy zdrowotne jej matki od razu skojarzy fakty - To kardiomiopatie, które mogą być wynikiem stosowania niektórych leków lub zatrucia metalami ciężkimi czy substancjami chemicznymi. Moje serce słabnie z każdym dniem...
- Chcesz powiedzieć...? Chcesz powiedzieć, że tymi swoimi zasranymi lekami doprowadziłeś do...? - jej głos robił się coraz bardziej roztrzęsiony. Widząc jak traci grunt pod nogami złapałem ją, ratując przed twardym lądowaniem na dywanie. Oboje usiedliśmy na podłodze, gdzie wybuchła płaczem w moich ramionach.
- Przepraszam - szepnąłem płacząc razem z nią - Wszyscy mnie ostrzegali, ale nie słuchałem... Popadłem w ten nałóg i nie mogłem się uwolnić.
- Nie możesz mi tego zrobić, nie możesz zrobić Evie - płakała cały czas, a ja czułem się całkowicie bezsilny - Nie możesz.
- Mój lekarz powiedział, że jeśli znajdzie się dawca to przeżyję. Jestem na liście czekających na przeszczep, cały czas szukają i wierzę, że się uda, rozumiesz? - ująłem jej twarz w dłonie zmuszając, by na mnie spojrzała - Ty też musisz wierzyć. Dla mnie, dla naszej trójki. Damy sobie radę, damy radę ze wszystkim o ile będziemy razem.
- Nie rozumiem, jak to możliwe, że dalej mnie tak kochasz.
- Tak po prostu jest. Niebo jest niebieskie, słońce jest jasne, a trawa zielona. Dla ciebie mógłbym nawet zabić, oddałbym wszystko, co mam... ale ciebie nie oddam. Nie oddam nikomu, nie pozwolę Ci odejść.
- Chciałbym spędzić z tobą każdą minutę, która pozostała mi do końca życia - szepnęła, a ja złączyłem nasze wargi w delikatnym pocałunku.
Jak to powiedział Woody Allen: Życie dzieli się na straszne i żałosne. To są dwie kategorie. Straszne to śmiertelne choroby, niewidomi, kalectwo. A żałosne są życia wszystkich pozostałych. Więc jeżeli jesteś żałosny, powinieneś być wdzięczny losowi, że jesteś żałosny, bo być żałosnym to niesamowicie wielkie szczęście.
Miłość jest groteską. Przynosi tyle samo bólu co szczęścia. Wynagradza nam wszystko. Być z kimś to nie tylko chodzić za rękę i często się spotykać, czy recytować oklepane wyznania miłosne. To jest coś o wiele więcej. To jest być blisko kogoś, jako człowiek. Znać jego nawyki, wiedzieć co go boli i jak mu pomóc. Być skutecznym lekiem na jego smutki, nie móc spać z tęsknoty. Miłość musi być gorliwa i zaborcza, nie może być "ot tak”. Nie może być monotonna jak codzienność, tylko dzika i nieokiełznana. Nie trzeba oddychać w tym samym tempie i rozumieć się bez słów. Nie ma dwóch idealnie dobranych osób. Ale te różnice, błędy, czynią z nas ludzi. To jest piękne. Kiedy dwoje najzwyklejszych ludzi, którzy mają na swoich kontach zarówno wzloty i upadki zaczynają dzielić ze sobą życie.
Czułam żal do całego świata. Cierpienie rozsadzało mnie od środka, a ja chyba jeszcze nigdy w życiu nie czułam się taka bezradna. Myśl, że nie mogłam mu pomóc, że nie mogłam nic zrobić przytłaczała mnie, była okropna. Długo jeszcze nie mogłam opanować płaczu i emocji, jakie odczuwałam po tym co powiedział mi Michael. Siedział ze mną na podłodze, pozwalając przetrawić informacje i uspokoić się w swoim własnym tempie. Powtarzał mi, że razem możemy wszystko. Wierzył, że znajdzie się dawca i wszystko się ułoży. Nie mogłam znieść myśli, że i jego to spotkało, że moja córka może stracić nas oboje, przeżywać ten sam koszmar co ja kilka lat temu. Udało mi się pozbierać dopiero, gdy nasza córeczka weszła do gabinetu przyprowadzona przez Isę. Gosposia zostawiła nas samych, a ja bez zawahania przytuliłam Evę, która rzuciła mi się w ramiona szczęśliwa, że jeszcze nie wyjechałam.
- Nie pojechałaś? - szepnęła spoglądając na mnie załzawionymi oczkami.
- Mamusia zostaje z nami - uprzedził mnie Mike, nim zdążyłam otworzyć usta.
Spojrzałam na niego jakbym pytała, czy jest pewien swojej decyzji. W odpowiedzi uśmiechnął się przez łzy, delikatnie muskając moje wargi swoimi, nie chcąc być zbyt wylewny przy małej.
Reszta wieczoru minęła nieubłaganie szybko. Rozpakowałam swoje walizki i zadzwoniłam do Nadii - najlepszej koleżanki z Londynu - że pocztą wysyłam jej klucze do swojego mieszkania i poprosiłam, aby spakowała wszystkie moje rzeczy i przysłała je tutaj na mój koszt.
Wyszłam z łazienki odgarniając do tyłu mokre włosy. Mike leżał na łóżku pogrążony w jakiejś lekturze, którą rozpoznałam po chwili i nie było to nic innego niż Pismo Święte, które miał ze sobą na rejsie.
- Dalej wierzysz, że chce dla nas jak najlepiej? - spytałam kładąc się obok niego na łóżku. Odłożył lekturę na stolik obok łóżka i przyciągnął mnie do siebie składając pocałunek na moich ustach.
- Wierzę - odparł patrząc mi prosto w oczy - On nam pomoże.
- Co z moim mieszkaniem w Londynie? - zmieniłam temat, nie chcąc znów nawiązywać kwestii naszej różnicy w wierze - Nadia na dniach ma mnie spakować i przesłać bagaże.
- W takim razie Frank w przyszłym tygodniu gdy tylko będzie już puste, zajmie się sprzedażą. Jak tylko dostanie wycenę i dobrą ofertę to się z Tobą ma skontaktować.
- Ze mną? - spojrzałam nie rozumiejąc - Czemu ze mną?
- To Twoje mieszkanie, do Ciebie należą pieniądze.
- Nie denerwuj mnie nawet - warknęłam oburzona jego słowami - Chcesz mi oddać te pieniądze i co? Może jeszcze mnie utrzymywać?
- Teraz to ja nie rozumiem - stwierdził patrząc na mnie wyczekująco - Przecież...
- Chcę poszukać pracy.
- Że co? - zaśmiał się pod nosem - Jakiej pracy?
- Nie wiem, ale nie będę pasożytem.
- Ależ Ty uwielbiasz mnie wyprowadzać z równowagi - spojrzał na mnie karcąco - Jesteś chora, nie pójdziesz do żadnej pracy. Masz odpoczywać i być tutaj ze mną i Evą.
- Jestem chora, a nie niepełnosprawna.
- Chcesz się znów kłócić? - westchnął - Dobrze, pieniądze za dom zostaną u mnie, ale nie chcę słyszeć o żadnej pracy. Stać mnie na to wszystko. Proszę choć raz zrób o co Cię proszę.
- Dobrze - cmoknęłam go lekko w usta w głębi nie do końca zadowolona z wyniku rozmowy - Widziałam, że wyrzuciłeś leki z szafki. Nie mogę uwierzyć, że to przez to dziadostwo...
- Ciii - szepnął dociskając mnie mocniej do siebie - Teraz to bez znaczenia.
- Nie mogę się z tym pogodzić Mike.
- A ja co mam powiedzieć? - spojrzał na mnie marszcząc brwi.
- Ale moja choroba to wyrok, Ty swój sam na siebie ściągnąłeś.
- Wszyscy popełniamy błędy. Jeśli już jesteśmy w temacie... Dzwoniłem do jednego z najlepszych lekarzy w LA od chorób nowotworowych i...
- Nie - przerwałam mu domyślając się co chce powiedzieć - Nie podejmę się leczenia.
- Nie pytam Cię o zgodę - rzucił oschlej, wyraźnie niezadowolony moim postanowieniem - Musisz się podjąć leczenia.
- Mike wiesz, że nie ma dla mnie ratunku - pogłaskałam go po policzku, widząc jak na moje słowa szklą mu się oczy - Nie mogą usunąć guza. Leczenie może mi dodać kilka dni, najwyżej miesiąc. Nie oddadzą mi życia. Nie chcę, byś robił sobie złudne nadzieje.
- Nie mów tak - odwrócił się do mnie plecami zakrywając twarz dłońmi.
- Mike przepraszam, ale nie chcę Cię więcej okłamywać - pocałowałam go w ramię - Nie chcę tracić tych dni na latanie po szpitalach, leczenie które nie przyniesie efektów, odbierze mi włosy, wygląd...
- Dla mnie to bez znaczenia, jak będziesz wyglądać - wyszeptał wciąż odwrócony do mnie tyłem.
- Ale ja nie chcę ostatniego czasu jaki mi pozostał tracić na płacz za każdym razem, gdy będę spoglądać w lustro, tracić dni na chemie i inne rzeczy, gdy mogę być ze swoją rodziną. Pogodziłam się z tym, wzięłam na barki to co mi dano, ale pozwól mi to zrobić po swojemu - ręką przewróciłam go na plecy, by móc w końcu na niego spojrzeć. Znów zakrył twarz dłońmi, nie chcąc abym widziała jak płacze.
- Przepraszam - wyjąkał gdy zdjęłam mu ręce z buzi - Powinienem Cię wspierać, być silny dla was a tymczasem...
- Przestań - skarciłam go - Masz prawo do płaczu.
- Nie mogę Cię stracić...
- Nie stracisz - uniosłam lekko kąciki ust - Wiesz co powiedziałam Evie, gdy zapytała czy ją zostawiam? Że zawsze będę, o tutaj - położyłam dłoń na jego sercu, na co zamknął oczy próbując ponownie się nie rozpłakać - Zawsze z wami będą. Rodzinę się nosi w sercu.
- Rodzinę - powtórzył delikatnie się uśmiechając - Cudownie to brzmi.
Zaśmiałam się i wtopiłam w jego wargi. Przedłużył pocałunek dociągając mnie mocniej do siebie. Pogłębiał z każdą chwilą, a ja czułam jak moje ciało zaczyna ogarniać przyjemny dreszcz spowodowany jego dotykiem. Ułożył mnie pod sobą nie przerywając pocałunku. Dłonią przejechał po moim brzuchu, na co dostałam gęsiej skórki.
- Tak strasznie Cię kocham... - szepnął mi do ucha całując mój policzek.
- Nie masz pojęcia jak żałuje tych decyzji jaki podjęłam po śmierci rodziców. Teraz bym oddała wszystko za te sześć lat u Twojego boku.
- Nie cofniemy już czasu - odgarnął mi kosmyk włosów za ucho - Zawsze jakaś część mnie będzie żywić urazę po tym jak odeszłaś i jak odebrałaś mi Evę. Ale liczy się teraz to że jesteście tutaj, a Ty wciąż mnie kochasz.
- Nigdy nie przestałam - skwitowałam łapiąc go za koszulkę i przyciągając do siebie by ponownie złączyć nasze usta w pocałunku.
Gdy zaczął całować moją szyję jęknęłam cicho wplatając palce w jego włosy. Podwinął delikatnie moją bluzkę przejeżdżając palcami po moich żebrach. Zamknęłam oczy napawając się jego dotykiem, wciągałam jego zapach i wsłuchiwałam się w walące serce, które zaczęło przyspieszać z każdym kolejnym ruchem. Nagle nie wiadomo kiedy rozległo się pukanie do drzwi. Mike odsunął się niezadowolony ode mnie na co się zaśmiałam poprawiając jednocześnie podwiniętą koszulkę.
- Proszę - rzucił wyraźnie zły, że ktoś śmiał nam przerwać.
Jego niezadowolona mina jednak szybko przerodziła się w uśmiech, gdy w drzwiach stanęła nasza córeczka ubrana w swoją białą piżamkę.
- Nie mogłam zasnąć - rzuciła robiąc smutną minkę.
- Chodź tu do nas - Mike zaśmiał się wyciągając do niej rękę. Nie minęła chwila jak szczęśliwa wgramoliła się między nas.
- Mogę spać z wami?
- Oczywiście - uśmiechnęłam się całując ją w czółko.
- W końcu mam mamusię i tatusia - szepnęła wtulając się w poduszkę, a Mike spojrzał na mnie ze szczęściem wpisanym w oczach.
Nakrył ją mocniej kołdrą i objął delikatnie sam zamykając oczy.
Rodzina jest dla człowieka niczym płótno dla artysty. Przelewamy na nie nasze najwspanialsze marzenia. Kreślimy je często w sposób niedoskonały i nieudolny, ale wszyscy jesteśmy przecież zaledwie amatorami w sztuce życia. Jeśli jednak nie skupiamy się na roztrząsaniu własnych pomyłek, z czasem powstają w ten sposób prawdziwe arcydzieła. Z czasem uczymy się także, że to nie piękno końcowego efektu godne jest najwyższej pochwały, lecz wysiłek, jaki wkłada się w jego malowanie.
Uśmiechnęłam się, widząc ich emocje tak wyraźnie, jakby były pięknym obrazem - niebieski smutek, szmaragdową nadzieję, szkarłatną miłość. Byliśmy połączeni, wszyscy. Nikt: elfy, bogowie ani nieśmiertelni nie mogli tego zmienić.
W życiu każdego człowieka przychodzi taki moment, w którym podejmuje decyzję wpływającą na jego przyszłe losy, kiedy na skrzyżowaniu wielu dróg musi wybrać jedną z nich, nie wiedząc, dokąd ona prowadzi.
***
Komentarz = to motywuje!