sobota, 14 maja 2016

Podsumowanie + zapowiedź części trzeciej:)

Witam was w ten piękny, sobotni poranek <333
Eh, no i znów nadszedł czas na podsumowanie!
Aż mi dziwnie myśląc, że kolejne podsumowanie będzie już pożegnaniem z tym opowiadaniem...
Jak wiecie w Serię 'Remember' wkładam dużo, bardzo dużo serca.
Staram się poruszać dość głębokie tematy, pokazywać problemy życia codziennego, konsekwencje i wagę podejmowanych decyzji.
Michelle jest tworzona w 99% na moje podobieństwo. Strasznie się utożsamiam z jej postacią, jest ona moich charakterem, moimi poglądami i... No i ogólnie cała ja :D
Nieznaczne i nieliczne szczegóły nas tylko różnią.


Część ta jak widzicie, ukazywała ich życie po odejściu Michelle.
Decyzja ta zmieniła życie obojga, a utracone zaufanie nie jest takie łatwe do odzyskania.
Michael trwał w związku z Lisą, aby złagodzić ból po stracie Miśki. Nawet po jej powrocie żył dalej w kłamstwie ze samym sobą, nie mogąc przeboleć słów ukochanej o tym, że zostawiła go dla kogoś innego. 
Nawet mi jako autorce, wciąż ciężko sobie wyobrazić jak musiał cierpieć w tamtej chwili. Poświecić dla kogoś wszystko co się ma, a potem usłyszeć takie słowa. Mike jednak nie odpuścił i próbował na nowo odbudować to uczucie, nie mając pojęcia, że ono tak naprawdę w Michelle nigdy nie znikło.
Miśka zaś próbowała się trzymać od Mike'a z daleka, aby prawda o jej odejściu i Evie nie wyszła na jaw. Posunęła się nawet do wejścia w związek z Emilio, jednak to nie było dla naszego Króla żadną przeszkodą, a jedynie kolejną motywacją.
Evę i Michasia od początku połączyła szczególna więź, która miała tutaj nadzwyczaj kluczowe znaczenie. Więzy krwi dawały o sobie znać coraz bardziej, a Eva była elementem napędowym w ponownym połączeniu dwojga zagubionych serc.
Miśka jest na tyle złożoną postacią (tak, mnie tez byście w realu nie rozgryźli xD), że niektóre jej decyzje i podejścia mogą się wydawać absurdalne. Nigdy jednak nie robiła nic myśląc o sobie. We wszystkim szukała najlepszego wyjścia dla swojej córki i Michaela, mimo, że nie zawsze było to naprawdę dobrą drogą. W złych rzeczach jak Emilio, widziała dla siebie karę za swoje błędy z przeszłości.
Po odbudowanym zaufaniu w obojga, znów dochodzi do wewnętrznego rozdarcia po wyjawieniu prawdy. Szok, cierpienie i rozpacz na początku przejmują stery, jednak jak widać miłość potrafi wybaczać niewybaczalne, a Michel po wielu wewnętrznych walkach i sprzeciwach nie pozwolił sobie aby kolejny raz wypuścić złapane szczęście.

Co do choroby tych dwoje...
Ma to kluczowy związek z trzecią częścią: I'll always Remember You.
Jak wiecie, całą serię od dawna mam w głowie, więc wszystko jest dokładnie przemyślane i wiele szczegółów zawieranych celowo. 
Nie mogę spoilerować bo stracicie radość czytania, jednak pozwolę sobie chociaż powiedzieć:
Miśka jeszcze nie raz was zaskoczy:)

Standardowo jak po Remember to be Happy znów proszę was, abyście napisali pod tym podsumowaniem wszystko, co leży wam na serduchu. 
Jakie uczucia wam tutaj towarzyszyły, co wam się nie podobało, co was denerwowało, co zaskoczyło - po prostu wszystko co czuliście czytając te 25 rozdziałów.
I nie szczędźcie mnie - zjeźdźcie jak psa, nie krępujcie się xD Ja tam wolę szczerą opinię, nawet jakby miała być przesiąknięta krytyką. Sama jak część z was wie, że nie szczędzę dając komy innym bloggerom na ich stronach. Potrafię zarówno kogoś wyjebiście pochwalić ale i napisać dosadnie na niektóre tematy. Piszcie co czujecie, po prostu. Nie ma chyba lepszej i szczerszej wypowiedzi.

Oczywiście wszystkim stałym czytelnikom (szczególnie tym komentującym) dziękuję za miłe i wspierające słowa. Wasza opinia nie raz była dla mnie materiałem napędowym, dzięki wam miałam chęci i czerpałam radość z pisania tej historii. Każdy komentarz powodował na mojej mordce szczery uśmiech, a dzięki temu możemy się spotkać ponownie w ostatniej już części:


I'll always Remember You

http://i-will-always-remember-you-mj.blogspot.com/

I'll always Remember You - trzecia i ostatnia część serii 'Remember'.
Marzenie o pełnej, szczęśliwej rodzinie w końcu spełnia się. Radości tej nie są w stanie zniszczyć nawet media, którzy coraz bardziej wchodzą w życie prywatne piosenkarza. Michael stara się chronić najbliższych przed ciemną stroną jego życia, jednak nie wszystko jest takie proste, jakby się mogło wydawać.
Kariera piosenkarza zaczyna wisieć na włosku. Sytuacja ta jest spowodowana długą przerwą i rozwiązanymi kontraktami. ShowBiznes rządzi się swoimi prawami, a choroba nie jest tutaj żadnym usprawiedliwieniem. Mike aby ratować swoją podupadłą karierę i chcąc zadbać o przyszłość córki, musi odbyć wielki koncert, który stanowi ogromne wyzwanie dla coraz słabiej bijącego serca gwiazdy. Mimo sprzeciwu Michelle podejmuje się odbycia występu, wiedząc jak wiele może go to kosztować. Kobieta z każdym dniem utwierdza się w przekonaniu, że ten koncert zakończy się najgorszym scenariuszem.
Gdy z rejestru dawców nie ma żadnego odzewu, Michelle postanawia podjąć się ratowania ukochanego na własną rękę.


TRAILER:


~~~

Zwiastun daje zapewne dużo do myślenia, ale nie spinajcie jeszcze pośladów :D
Nie cieszcie się ani nie płaczcie na zapas.
Wiecie że ja lubię się i znęcać, i zaskawiwać, nie?
No :D
To mam tylko nadzieję, że nie zawiodę was na sam koniec
i trzecia część będzie tak samo dobrze oceniana jak dwie poprzednie:)
Zapraszam oczywiście do obserwacji bloga,
niedługo (bodajże we wtorek) pojawi się tam krótka notka powitalna:)))
Zobaczę, czy będę się wyrabiać z pisaniem, ale możliwe, że rozdziały będą teraz ciutek częściej:
Dlaczego?
A no dlatego, że chcę zakończyć tę Serię przed moim wyjazdem do Grecji
(Ci co nie wiedzą, końcem lipca wyjeżdżam na Kretę na 3 miesiące do hotelu na praktyki płatne).

Dziękuję że jesteście, byliście i przeżywacie tę historię razem ze mną!<3


środa, 11 maja 2016

Epilog ~ Rozdział 25


Jestem!<3 
Nie mam za dużo do biadolenia dzisiaj. 
Zapraszam na niestety (albo stety xD) ostatni rozdział Remember, I love You...
W weekend pojawi się tutaj podsumowanie gdzie będziecie mogli wysłuchać moich i napisać swoje wszelkie żale względem tej części xD
+ dodam wtedy oczywiście zapowiedź, trailer i link do trzeciej, ostatniej już części tej serii:
I'll always Remember You.
Zapraszam do czytania i oceny <3

~~~~~


Czasami nasze życie zmienia się tak szybko, że za tą zmianą nie nadążają umysły i serca. Nie ma nic straszniejszego niż świadomość, że nastąpią jakieś dramatyczne wydarzenia i nie ma sposobu, żeby ich uniknąć - można tylko bezsilnie czekać. Każda chwila stawała się dla mnie tym bardziej cenna, z świadomością jak kruche jest nasze życie. Widziałam, że Mike stara się być dla nas silny. Starał się nie wchodzić na temat ani swojej, ani mojej choroby, jakby po prostu myślał, że wszystko ułoży się jeszcze w spójną całość, że los odda nam utracone szczęście i dane nam oboje będzie się zestarzeć u swojego boku. 
Moja matka zawsze była dla mnie autorytetem. Pamiętam jej reakcję, gdy dowiedziała się o swoim nowotworze. Ja z tatą płakaliśmy, mama zaś z dumą przyjęła tę wiadomość. Zupełnie, jakby to nie ona miała niedługo zniknąć z tego świata. Zamiast to my wspierać ją - to ona wspierała nas. Teraźniejsza sytuacja wyglądała podobnie, gdyż mimo iż Michael starał się zatuszować swój niepokój, co noc czułam na sobie jego spojrzenie, przez zamknięte oczy widziałam jego łzy spływające po policzku, a zaszklone oczy wpatrujące się we mnie niczym drogocenny obraz. Cierpiał w milczeniu, starając się odłożyć jak najbardziej pożegnanie, które zbliżało się wielkimi krokami. Ja wierzyłam uparcie, że jego los nie ukaże tak srogo jak mnie. Wierzyłam, że znajdzie się dawca, a jego cudowne serce będzie biło dla mojej córki jeszcze przez wiele długich lat.

- Co Ty znów kombinujesz? - spytałam lekko przestraszona, idąc prowadzona przez Michaela, który zawiązał mi oczy chustą - Jak wejdę w ścianę, potknę się lub wybiję zęby to przysięgam, że zmartwychwstanę tylko po to, aby Ci skopać chudą dupę.
- Muszę Ci chyba ukrócić ten język - zaśmiał się, a ja usłyszałam jak otwiera jakieś drzwi,  po czym chłodny wiaterek dotknął mojego ciała - Teraz stój - polecił i poczułam, jak ściąga mi z twarzy materiał.
Gdy otworzyłam oczy, staliśmy na schodach przy tylnym wyjściu z posiadłości. Na podjeździe stał dobrze mi znany Chrysler Max'a  z podpiętą na haku przyczepą. Obok stał sam mój przyjaciel trzymając na uwiązach mojego najcudowniejszego Irysa i Salivana.
- Niespodzianka - zaśmiał się Mike obejmując mnie od tyłu - Pomyślałem, że będziesz wolała mieć je tutaj przy sobie. Boksy które kiedyś kazałem zrobić wciąż czekają - odwróciłam się w jego stronę uwieszając rękoma na jego szyi.
Objął mnie i docisnął mocniej do siebie, całując mnie jednocześnie w skroń. Serce waliło mi w nienaturalnym rytmie, a w środku czułam narastające szczęście. Nie mógł mi chyba sprawić teraz większej radości, niż zwrócić w ostatnim czasie jaki mi pozostał moją pasję i zwierzęta, które były dla mnie niczym rodzina.
- Dziękuję - szepnęłam czując jak w oczach zbierają mi się pojedyncze łzy - Za wszystko.
- To nie koniec - zaśmiał się i oderwał ode mnie - Gdzie Eva?
- Ma lekcję gry na skrzypcach z Andreą, dlaczego pytasz?
- Pójdę po nią, a ty idź do Maxa - puścił mi oczko i zniknął znów za drzwiami w środku budynku.
Nie miałam pojęcia co ten wariat znów kombinuje. Tanecznym krokiem podbiegałam do przyjaciela przytulając go mocno.
- Nie masz pojęcia jak się cieszę - wyszeptałam z słyszalną w głosie radością - Gdyby nie to, ze zaopiekowałeś się nimi przez te 6 lat, pewnie nigdy bym już...
- Ej - przerwał mi patrząc prosto w moje oczy - Obiecałem przecież, tak? Obiecałem się nimi zająć, aż Ty nie będziesz mogła tego zrobić. 
- Mogłeś je przecież sprzedać lub nie zgodzić się, dlatego jestem Ci wdzięczna.
- Wiesz, mógłbym sprzedać wszystkie konie w mojej stajni, poza Irysem i Salivanem, a wiesz czemu? Pamiętasz co mi powiedziałaś kiedyś na zawodach w Palm Beach? - pokręciłam przecząco głową, nie wiedząc o co mu chodzi - Zapytałem Cię wtedy, czy będziesz kiedyś chciała sprzedać Irysa. Odpowiedziałaś, że jeśli los Cię zmusi to oddasz go za darmo, bo przyjaciół się nie sprzedaje.
- Nie mogłam trafić na lepszych  przyjaciół - uśmiechnęłam się i znów przytuliłam się do niego. 
Nagle usłyszałam głos mojej córeczki krzyczącej: 'Irys!'. Odwróciłam się automatycznie w stronę z której dobiegał głos. Eva już biegła w naszą stronę, a Mike szedł za nią wolnym krokiem, zagryzając zalotnie wargę i nie spuszczając ze mnie wzroku. 'Kombinuje coś', pomyślałam. Znałam to spojrzenie i zagryzanie wargi. 
- Irys u nas zostaje? - dziewczynka pocałowała go w miękkie chrapy i pogłaskała - Tak na zawsze?
- Chyba tak - spojrzałam znów na Mike'a, który był już obok nas. 
- Michelle, potrzymaj konie - Max podał mi uwiązy, patrząc na mojego partnera porozumiewawczo. 'Oho, czyli działają wspólnie. Robi się coraz ciekawej.'
- Eva, kochanie - zaczął Michael kucając obok niej i wskazując palcem na mojego przyjaciela, który nagle nie wiadomo skąd i jak wyprowadził z przyczepy małego, siwego kucyka - Wiem, że kochasz ten sport tak samo jak mamusia, więc pomyślałem, że Gwiazdka będzie idealną kompanką dla Ciebie w dalszej nauce. 
Eva na te słowa momentalnie zakryła twarz dłońmi abyśmy nie zobaczyli jej łez szczęścia. Rzuciła się tacie na szyję dziękując mu i całując jego policzki chyba w każdym możliwym miejscu. W końcu oderwała się od niego i biegiem ruszyła w stronę kucyka.
Objęła go za szyjkę i wtuliła się w siwą grzywę, w której widniała drobna, czerwona kokardka.
Podeszłam do Michaela wtulając się w jego bok.
- Nie mogłeś jej chyba sprawić większej radości - szepnęłam, na co ucałował mnie w czubek głowy po czym rzucił:
- Dam wam wszystko, czego tylko zapragniecie. 
- Nic nie dorówna temu, że po prostu będziesz nas kochać - spojrzał na mnie uśmiechając się delikatnie, po czym pocałował mnie krótko. 
- I jak Ci się podoba Miśka? - Max podszedł do nas szczerząc się szeroko - Długo z Mike'm szukaliśmy czegoś odpowiedniego dla Evy, myślę że lepiej trafić nie mogła.
- Od dawna to knuliście? - spojrzałam na swojego partnera, potem na przyjaciela, który nie przestawał się uśmiechać.
- Przyjazd Irysa i Slaivana był już obgadany na następny dzień, gdy zrezygnowałaś z powrotu do Londynu - posłałam Michaelowi mordercze spojrzenie.
- I nie mogłeś mi powiedzieć? Wstręciuch - udawałam obrażoną na co się zaśmiał i objął mnie od tyłu.
- Zdecydowanie wolę robić Ci niespodzianki, a Max obiecał mi pomóc w wybraniu kucyka dla Evy. 
- Przez ostatnie dwa lata Gwiazdka chodziła w hipoterapii - wtrącił mój przyjaciel, spoglądając to na nas, to na Evę, która wciąż nie mogła się oderwać od kucyka - Ten konik to oaza spokoju. Mała może się bez obaw na nim uczyć. 
- A propos nauki - Mike spojrzał na mnie znów z tymi iskierkami w oczach - Max zgodził się co sobotę przychodzić i prowadzić małej trening. Będzie mogła dzięki temu się rozwijać tak samo jak Ty.
- Naprawdę? - spojrzałam na przyjaciela nie mogąc uwierzyć - Chcesz uczyć Evę?
- Z Ciebie zrobiłem zawodnika, z którego byłem i zawsze będę dumny. Jeśli Eva ma chociaż połowę potencjału po Tobie, zrobię z niej jeszcze większą sławę niż jej tatuś - puścił oczko w stronę Michaela i ruszył w stronę mojej córki, chcąc pomóc jej w przeprowadzeniu kucyka do stajni.
Ruszyliśmy z Michaelem za nimi zostając w tyle. Prowadziłam Irysa, a Michael Salivana, z którym nieco się musiał trochę siłować co mnie niezmiernie bawiło.
- Jeszcze raz Ci dziękuję - rzuciłam nagle idąc z wzrokiem wbitym w ziemie - Nigdy nikt nie zrobił dla mnie tyle co Ty.
- Nie dziękuj - zatrzymał się co i ja uczyniłam, stając bardzo blisko niego tak, że nasze ciała dzieliły zaledwie centymetry - Mówiłem Ci już, że dam wam wszystko co będę mógł. Zrobię wszystko, abyście czuły się tutaj jak najlepiej.
- Dom jest tam, gdzie rodzina, tam gdzie nasze serce - szepnęłam i cmoknęłam go delikatnie - Już nic nas nie poróżni.
- Pamiętasz co mi obiecałaś na statku? - spojrzał na mnie uśmiechając się smutno - "Dopóki śmierć nas nie rozłączy."
- Dopóki śmierć nas nie rozłączy - powtórzyłam, czując jak wali mi serce.


 Kil­ka­set lat te­mu, Ben­ja­min Fran­klin podzielił się ze światem sek­re­tem swo­jego suk­ce­su. Nig­dy nie zos­ta­wiaj na jut­ro, co masz zro­bić dzi­siaj, po­wie­dział. To człowiek, który wy­nalazł elek­tryczność. Wy­dawałoby się, że więcej ludzi posłucha je­go rad. Nie wiem, dlacze­go odkłada­my rzeczy na później, ale gdy­bym miał zga­dywać, to chy­ba po­wie­działbym, że ma to wiele wspólne­go ze strachem. Strachem przed po­rażką, strachem przed od­rzu­ceniem, cza­sami po pros­tu ze strachem przed po­dej­mo­waniem de­cyz­ji, bo co jeśli się my­lisz? Co jeśli po­pełniasz błąd, które­go nie nap­ra­wisz? Działanie w od­po­wied­nim cza­sie zao­szczędzi kłopotów na przyszłość. Kuj żela­zo, póki gorące. Możemy uda­wać, że nam te­go nie mówiono, ale wszys­cy słysze­liśmy przysłowia, fi­lozofów, dziadków, os­trze­gających nas przed mar­no­waniem cza­su, słysze­liśmy cho­ler­nych poetów na­kazujących nam chwy­tać dzień. Jed­nak cza­sami mu­simy prze­konać się na włas­nej skórze. Mu­simy po­pełniać włas­ne błędy. Mu­simy sa­mi się na nich uczyć. Mu­simy zmiatać dzi­siej­szą możli­wość pod jut­rzej­szy dy­wan, dopóki już więcej tam nie zmieści­my. Dopóki wreszcie nie zro­zumiemy, co Ben­ja­min Fran­klin nap­rawdę miał na myśli. Że pew­ność jest lep­sza od niepew­ności, że ja­wa jest lep­sza niż sen, i że na­wet naj­większa po­rażka, na­wet naj­gor­sza, jest sto ra­zy lep­sza od za­nie­cha­nia próby. Zwłaszcza, gdy rozpoczyna się miłość. Nie wiem, czy w ogóle jest możli­we, aby uchwy­cić mo­ment, w którym roz­poczy­na się miłość. Nie ja­kieś tam za­kocha­nie, ale miłość. Za­kocha­nie jest mi­mo wszys­tko tyl­ko rozjątrze­niem siebie, trudną do opa­nowa­nia, na­tar­czy­wie natrętną ob­sesją zaj­mującą cały czas i całą przes­trzeń. Zag­nieżdża się wpraw­dzie w mózgu, ale tak nap­rawdę wy­pełnia głównie ciało. Miłość, jeśli w ogóle, po­jawia się później. Ab­sorbu­je inaczej. Nie jest tyl­ko na­miętnością obec­nej chwi­li. Pat­rzy w przyszłość.
Cmentarz był dzisiaj wyjątkowo pusty. Mimo to towarzyszyła nam cała eskorta w postaci mojej najlepszej ochrony. Brukowce już zaczęły się interesować moim ponownym zejściem z Michelle, oraz o 'tajemniczej dziewczynce', którą była oczywiście Eva. Starałem się chronić swoją rodzinę najlepiej jak mogłem, aby moja sława nie odbiła się na ich życiu. Eva była jeszcze mała, nie rozumiała wielu rzeczy i sprzeciwiała się, gdy prosiłem aby zakładała nakrycia głowy w postaci chust czy masek, gdy pokazywaliśmy się w miejscach publicznych. Nie mogłem jej zmuszać i szanowałem to, mając również na uwadze, że jej życie zmieniło się z dnia na dzień, a zrozumienie sytuacji wymaga czasu, który musiałem jej dać.
- Mike puść ją, ma sprawne nogi więc niech już nie przesadza - rzuciła Michelle, gdy cały czas pod grobem jej rodziców stałem trzymając naszą córkę na rękach.
- Nie - rzuciła Eva mocniej wtulając się w moją szyję na co się zaśmiałem.
- Nie szkodzi - posłałem Michelle uśmiech, widząc jak pożera mnie wzrokiem.
Uważała, że rozpieszczam małą co po części było i może prawą. Starałem się chyba być po prostu maksymalnie blisko, jakbym się bał, że mogę kolejny raz je stracić. Odmawianie Evie czegokolwiek było dla mnie trudną kwestią, jednak starałem się mimo to ustalać pewne granice.
Gdy w końcu postawiłem małą na ziemi, Michelle oparła się głową na moim ramieniu i szepnęła tak, abym tylko ja mógł usłyszeć:
- Tak strasznie za nimi tęsknię... 
- Pamiętasz, jak Twój tata na początku mnie nie lubił? - uśmiechnąłem się na te wspomnienia sprzed kilku lat - W jego oczach byłem dla Ciebie starym dziadkiem.
- Ale potem Cię polubił - obdarowała mnie pięknym uśmiechem - Ty chyba każdego potrafisz do siebie przekonać.
- Tylko jeśli mi na tym zależy - zagryzłem dolną wargę - Obiecałem kiedyś Twojemu ojcu, że się o Ciebie zatroszczę. Ciekaw jestem, czy...
- Byłby z Ciebie dumny - przerwała mi mówiąc te słowa jak najbardziej poważnie. 




Wyszedłem z łazienki wycierając mokre loki w ręcznik. Nie mogłem się na niczym skupić, przez moją dzisiejszą sprzeczkę z Evą. Po powrocie z cmentarza miała lekcje ze swoją nauczycielką Andreą, co nie przypadło jej do gustu, gdyż zabawa w Neverlandzie jest o wiele ciekawsza od nauki. Nie była dzieckiem lubiącym siedzieć w miejscu, jednak jej edukacja była dla mnie rzeczą najcenniejszą, w której byłem nieugięty. Dzisiaj próbowała nawet wymusić na mnie odwołanie zajęć płaczem. Strasznie nie lubiłem gdy to robiła, gdyż widok jej łez był dla mnie wewnętrzną porażką i sprawiał mi straszny ból w sercu. Nagle do sypialni weszła Michelle opatulona po kąpieli białym jak śnieg szlafrokiem.
- Gdzie Eva? - spytałem smutnym głosem, nie mogąc znieść myśli, że od momentu gdy nie zgodziłem się na odwołanie lekcji nie odezwała się do mnie słowem - Chcę z nią porozmawiać.
- Nie pójdziesz - kobieta rzuciła poważnym tonem odwieszając szlafrok na krzesło, zostając w samej koszuli nocnej - Musi się oduczyć wymuszania. Dobrze zrobiłeś i nie możesz mieć do siebie pretensji.
-  Ale ona...
- Nie, jeśli będzie chciała sama przyjdzie. Wykorzystuje Twoje zbyt dobre serce, a Ty i tak zbyt często jej ulegasz. Chcesz teraz codziennie jej zajęcia odwoływać?
- Nie, wiesz że wykształcenie stawiałem zawsze ponad wszystko - rzuciłem przecierając twarz dłońmi - Ale boli mnie gdy... - moją wypowiedź przerwało pukanie do drzwi.
Spojrzałem na kobietę, po czym rzuciłem donośne 'proszę' wiedząc kto stoi po drugiej stronie, gdyż tak charakterystyczne pukanie było zarezerwowane tylko dla jednej, małej dziewczynki. Eva weszła niepewnie do środka, spoglądając najpierw w stronę mamy, a potem na mnie. Miętosiła w rączkach skrawek swojej różowej piżamki, widocznie zakłopotana.
- Tatusiu... - zaczęła jąkając się i wbijając wzrok w dywan - Bo... Bo ja nie chcę byś się na mnie gniewał. Ja nie chciałam - zaszlochała, a ja poczułem jak moje serce momentalnie zaczęło walić na ten widok. 
Wyciągnąłem do niej ręce, a dziewczynka jak na zawołanie podbiegła i rzuciła mi się w ramiona mocno przytulając.
- Przepraszam - mruknęła, a ja pocałowałem ją w policzek uśmiechając się jednocześnie do Michelle, która była wyraźne zadowolona z postawy córki.
- Nie rób tak więcej - mówiłem spokojnym tonem, patrząc w jej czekoladowe oczka - Nauka jest bardzo ważna. Musisz się uczyć, jeśli chcesz byś mądrą dziewczynką. Skrzypce i konie to jedno, ale musisz też uczyć się innych rzeczy. Nie lubisz Pani Andrei?
- Lubię - rzuciła cicho - Ale taka nauka jest strasznie nudna.
- Będzie znacznie ciekawsza, jeśli zmienisz podejście. Jak zaczniesz słuchać tego, o czym mówi do Ciebie Pani Andrea, to zrobi się o wiele ciekawsze. Obiecujesz, że więcej nie będziesz płakać i się tak zachowywać przed zajęciami?
- Tak, ale nie gniewaj się - znów się do mnie przytuliła, a ja czułem w środku niepohamowaną radość.  
- Chodź, położę Cię do łóżka - rzuciła Michelle do małej podchodząc do nas - Daj buziaka tatusiowi i do łóżeczka. Jutro rano Max przyjeżdża na trening, więc musisz się wyspać, jeśli chcesz pojeździć.
- Tak - rzuciła wyraźnie weselsza na myśl o treningu z Max'em - Dobranoc tatusiu - pocałowała mnie w policzek i zeskoczyła z łóżka łapiąc mamę za rękę.
Gdy wyszły z sypialni opadłem plecami na łóżko, a mój wzrok spoczął na białej przestrzeni sufitu. W końcu mogłem ze spokojem położyć się do łóżka, bez myśli że moja córeczka jest przeze mnie nieszczęśliwa. Zostanie ojcem z dnia na dzień było dla mnie ogromnym wyzwaniem. Musiałem w jednej chwili zmienić swoje niektóre podejścia i zachowania. Zawsze wiedziałem, jak chcę wychowywać swoje dzieci, jednak w praktyce wyglądało to zupełnie inaczej, niż mogłem sobie wyobrazić. Nie miałem czasu się przygotować do roli ojca, a Eva była dla mnie w tym bardzo wyrozumiała. Nie chciałem popełniać błędów, które były w wielu przypadkach nieuniknione.
- Zasnęła - rzuciła Michelle wchodząc do pomieszczenia.
Obkręciłem się na łóżku tak, aby móc na nią spojrzeć. Obejmowałem wzrokiem każdy cal jej ciała, zupełnie jakbym ją widział po raz pierwszy w życiu. Gdy tylko znalazła się obok mnie zgasiłem lampkę na stoliku obok łóżka, po czym przysunąłem się do ukochanej składając na jej ustach pocałunek.
- Jesteś cudownym ojcem - szepnęła gdy nasze wargi na chwilę się rozdzieliły. Uśmiechnąłem się tylko i znów zatopiłem swoje usta w jej wargach, przejeżdżając jednocześnie ręką po jej żebrach. Westchnęła cichutko, wplatając jednocześnie dłonie w moje włosy. Czułem już ten znajomy prąd przeszywający moje ciało, który powstawał w obecności mojej ukochanej.
- Mike... - przerwała nagle, patrząc mi prosto w oczy - Obiecaj mi, że jeśli mnie zabraknie to...
- Nie - przerwałem jej stanowczo - Nie chcę nawet o tym słyszeć.
- Nie chcę, abyś był sam. 
- Posłuchaj - wsadziłem kosmyk jej włosów za ucho - Miliardy ludzi przychodzą na ten świat i z niego odchodzą, ale nigdy nie będzie drugiej takiej jak ty. 
- Jesteś tego pewien? Że jesteśmy gotowi na to by być i przeżyć życie które nam zostało? 
- Nie - pokręciłem przecząco głową -  Nigdy nie będziemy gotowi, dlatego nie ma się czego bać.
Po tych słowach ponownie ją pocałowałem, tym razem z większą namiętnością tak, że aż odebrało jej dech w piersiach. Po raz kolejny napawaliśmy się swoim zapachem, dotykiem, pocałunkami i ruchami naszych ciał, połączonych w jedność. Całowałem każdy milimetr jej ciała, pokazując jak bardzo ją kocham i szanuję.
Nie istniało dla mnie nic, poza tą chwilą. Nie myślałem o tym co było, ani o tym co być może. Kto ucieka w przyszłość jest tchórzem, kto w przeszłość - he­donistą, a tyl­ko ten, kto trwa przy te­raźniej­szości, kto chce ją pow­tarzać, ten jest praw­dzi­wym człowiekem. 

***

Komentarz = to motywuje!


~~~~~

"Dom jest tam, gdzie serce."

sobota, 7 maja 2016

Rozdział 24


WRÓCIŁAM!!!
Tak, w końcu jestem i tak jak obiecałam od razu wstawiam nowy rozdział :D
Co do wyjazdu to Ci co chcą znać dokładną relację ( a serio warto ) to zapraszam na mojego bloga podróżniczego gdzie już na dniach będzie jedna z dwóch notek opisujących wyprawę.
Powiem tutaj tylko tyle - każdemu z was życzę przeżyć to, co ja przeżyłam.
Ponad 4300km przejechane stopem w niesamowite miejsca jak: Paryż, Saint-Tropez, Nicea, Monaco - niesamowici ludzie i niezapomniana przygoda!
Strach ma tylko wasze oczy, świat stoi otworem.
Przeżyłam coś, czego na pewno nigdy nie zapomnę - poznałam anioła w ludzkiej postaci, mam wtyki nawet na Madagaskarze teraz (pokochałam te murzynkę <3).
+ kupiłam płytę winyla MJ Beat It za... uwaga....
1 EURO! Tak, na starociach w Paryżu znalazłam xD <3
Ale po więcej na drugiego bloga wbijajcie :D
A teraz na kolejną notkę zapraszam - mam nadzieję, że teraz się wam już rozluźni rozporek po tym rozdziale :D
A niedługo ostatni rozdział tej części! <3
Na wasze blogi wpadnę jutro/pojutrze nadrobić:)
Zapraszam:)

~~~~~

Poczułam jak coś liże mnie po ręce. Otworzyłam oczy rozglądając się po pokoju, w którym panowała absolutna ciemność. Wstałam schodząc krętymi schodami na dół. Na przedpokoju spał piesek, skulony na podłodze i pogrążony we śnie. Pogłaskałam sierściuszka rzucając ciche: 'nie budź mnie więcej'. Udałam się znów na górę, gdzie opatulona kołdrą próbowałam usnąć. Znów czuję jak coś mnie liże. 

Piesku? 
Wstałam rozglądając się za psiakiem, jednak nikogo wciąż nie było w pokoju. Zeszłam na dół. Spał tam, tak samo jak wcześniej gdy u niego byłam. Co jest? 'Niedobra psinka' szepnęłam i znów udałam się do łóżka. Leżałam próbując zasnąć, jednak znów gdy tylko spuściłam rękę niżej poczułam jak coś mnie liże. 
Cholera. 
Wstałam wściekła z łóżka idąc na dół. Tym razem chciałam skarcić psa. Zatrzymałam się w połowie schodów spoglądając w widok przed sobą: psinka leżała martwa w kałuży czerwonej cieczy. Podniosłam wzrok na ścianę, gdzie widniał napis napisany krwią: 'Ludzie też potrafią lizać.'.

Cała mokra przebudziłam się czując pot spływający po moim czole. 'To tylko sen.. Tylko zły sen Michelle uspokój się' powtarzałam w myślach skulając się na łóżku i próbując nie wybuchnąć płaczem. Kiedyś takie sny były u mnie czymś normalnym, na porządku dziennym.  Odwiedzały mnie co noc, nie pozwalając dotrwać do poranka bez strachu. Były to czasy mojego związku z Davidem. Z końcem naszej relacji odeszły i sny. Od tamtej pory mało kiedy miewałam koszmary, a jeśli takowe występowały to nie były tak okropne jak tamte.
Dzisiaj poczułam jakby wszystko wróciło. Żałowałam, że nie ma obok mnie nikogo, kto by mnie przytulił i pomógł ponownie odpłynąć do krainy snów, bez strachu i niepokoju, dotrwać do poranka, aż znów wzejdzie słońce.
Nie mogąc się pozbierać wyszłam z łóżka spoglądając na zegarek. 03:15, po prostu świetnie. 
Owinięta w szlafrok podeszłam do okna, siadając jednocześnie na parapecie. Panorama LA wyglądała jeszcze cudowniej niż zawsze. Tysiące, miliony kolorowych światełek mieniły się niczym świetliki. Spojrzałam w niebo, na którym przez blask miasta nie mogłam dostrzec gwiazd, które wiedziałam, że mimo to są tam i patrzą na mnie.
'Chciałbym, abyś przed snem czasem spoglądała w niebo i pomyślała o mnie, że jestem, żyję i zasypiam pod tym samym niebem co Ty.'
Wspominając jego słowa mimowolnie się do siebie uśmiechnęłam. Sięgnęłam ręką do torebki, wyjmując z niej broszkę, którą dostałam od Michaela na urodziny. Przyglądałam się dokładnie cennym kamieniom, które odbijały światło zza okna. Mimowolnie zawiesiłam po chwili swój wzrok na bilecie leżącym na stoliku. A więc kolejną noc spędzę w Londynie. Sama, z daleka od Nat, Maxa, Michaela oraz mojej cudownej córeczki. Bałam się, że jeśli jutro pojadę się pożegnać, że mnie odtrąci. Że nie będzie chciała mnie znać tak samo jak Michael, a tego bym nie zniosła. Nie zniosłabym myśli, że rozstaję się z nią w gniewie. 


Czasem depresja mnie zżera i trudno mi uwierzyć, że cały świat nie zatrzymuje się, by cierpieć razem ze mną. Nie mogłem się poruszyć . Byłem przylepiony jak guma do żucia do podeszwy czyjegoś buta, uczepiony kogoś, kto mnie nie szanował, kto deptał po mnie, a mimo to nie mogłam się odlepić. Dobiegała godzina dwunasta. Wiedziałem, że Michelle może się zjawić w każdym momencie. Próbowałem udawać przed sobą obojętnego, jednak myśl, że chce wyjechać na zawsze napawała mnie strachem i przyprawiała o przyspieszenie akcji serca. Co ją skłoniło do tej decyzji? O czym mówiła wczoraj Nat? Miałem wiele pytań, jednak duma powstrzymywała mnie przed zadaniem jakiegokolwiek. 
Wszedłem schodami na piętro, słysząc muzykę dobiegającą z nowego pokoju Evy. Uchyliłem drzwi i spojrzałem na dziewczynkę, która siedziała na łóżku i grała na skrzypcach melodie łapiące za serce. Uśmiechnąłem się i niepewnie wszedłem do środka. Spojrzała na mnie, jednak ręką dałem jej znak aby nie przerywała. Usiadłem obok niej na łóżku, przyglądając się jej małym rączką które poruszały się rytmicznie na instrumencie, stwarzając coraz to nowe dźwięki. Melodia była smutna. Nagle przerwała odkładając skrzypce obok siebie po czym spojrzała mi w oczy.
- Mamusia wróci?
- Przyjedzie niedługo do Ciebie - odgarnąłem kosmyk jej włosów za ucho - Powinna być zaraz.
- Ale nie zostanie z nami? - spuściłem wzrok nie wiedząc co jej odpowiedzieć. Serce pękało mi na miliony kawałków na myśl, że być może ostatni raz będzie dziś dane mi ją oglądać.
- Nie - odparłem całując ją w główkę i tuląc do siebie - Teraz tutaj jest Twój dom. 
- I już nie będę musiała wracać do Londynu?
- Nie - uniosłem lekko kąciki ust - Teraz to jest Twój pokoik. Możesz go sobie urządzić jak tylko będziesz chciała. Na dniach już będziesz miała nauczycielkę, która będzie przychodzić i Cię uczyć. Teraz tutaj jest Twój dom kochanie.
- Nie pójdę do normalnej szkoły? 
- Niestety - mruknąłem wiedząc, jak wiele trudnych zmian ją czeka. Nie przywykła do takiego życia, przed tym właśnie chroniła ją Michelle - Ale obiecuję, że dam Ci wszystko co będę mógł.
- Wystarczy że jesteś tatusiu - mocno przylepiła się do mojego torsu, a ja poczułem jak ogarnia mnie wewnętrzne ciepło.
Usłyszałem nagle kroki dobiegające z korytarza. Nie minęła chwila, jak Isabella zapukała i poinformowała nas, że przyjechała już Michelle i czeka na małą na dole. Eva oczywiście wybiegła z pokoju z wielkim uśmiechem, ja zaś dalej siedziałem na łóżku nie wiedząc co mam ze sobą zrobić. Iść? Pożegnać się?
Mimo wewnętrznej złości, nie potrafiłem zapanować nad strachem, który rodził się za każdym razem gdy myślałem, że nigdy więcej mam jej nie ujrzeć. Ale czyż nie o to ją poprosiłem? Aby trzymała się ode mnie z daleka? Często usta mówią rzeczy, na które serce się nie zgadza. W moim wnętrzu panował okropny konflikt, między tym co chciałem a tym co powinienem.
W końcu wstałem i ruszyłem wolnym krokiem w stronę schodów. Słyszałem już z dołu śmiechy mojej córeczki, oraz delikatny głos Michelle, który przemieszany był z bólem, jaki ostatnio widywałem u niej zbyt często. Będąc już na parterze oparłem się tylko o ścianę, przyglądając jak z całych sił przytulała nasze dziecko, próbując powstrzymać łzy. Znałem ją zbyt dobrze, by nabrać się na tę udawaną powagę i obojętność. Cierpiała. Nie chciała wyjeżdżać.
- Ale zawsze będziesz mnie kochać? - spytała nagle Eva, trwając cały czas w objęciach matki - Tak jak obiecałaś?
- Pamiętasz? - przyłożyła jej rękę do piersi w miejscu serca - Zawsze będę o tutaj.
- Zawsze - powtórzyła znów uwieszając się na jej szyi.
- Tak strasznie Cię przepraszam kochanie - wyszeptała Michelle w jej włosy, nie zdając sobie sprawy, że się im przyglądam - Mamusia strasznie...
- Wiem - dziewczynka uniosła lekko kąciki ust, jakby próbowała dodać kobiecie otuchy - Wiem mamusiu. Kocham Cię.
Nie mam pojęcia ile tak jeszcze trwały. Gdy w końcu jasnowłosa podniosła się, moje serce zabiło szybciej wiedząc, ze zaraz zniknie za drzwiami rezydencji. Ruszyłem w ich kierunku powolnym krokiem, starając się przybrać całkowicie zobojętniałą minę. Michelle spojrzała na mnie, jednak nie wydobyła z siebie żadnego dźwięku. Nie mogąc sobie pozwolić na rozstanie bez pożegnania, niepewnie podszedłem do kobiety i pocałowałem w czoło, zatrzymując dłoń na jej policzku.
- Uważaj na siebie - szepnąłem, próbując opanować własne ciało, które odmawiało posłuszeństwa chcąc przyciągnąć ją mocniej do siebie.
- Dam sobie radę - posłała mi fałszywy uśmiech - Opiekuj się małą, tylko o to Cię proszę.
Skinąłem głową pozwalając sobie spojrzeć w jej błękitne oczy. Skarciłem się w myślach uświadamiając sobie, jak bardzo słaby jestem w jej obecności. W końcu odsunęła się ode mnie i ostatni raz wzięła w objęcia Evę, składając na jej policzkach drobne pocałunki. Gdy widziałem jak kieruje się do drzwi kosztowało mnie miliony, aby nie pobiec za nią, nie zatarasować jej drogi i nie wypuścić stąd.
Jak można kochać kogoś tak bardzo, aby wybaczyć mu tak wielką krzywdę? Nie mniej jednak cieszyłem się, że Eva nie miała do matki za złe tego kłamstwa. Wybaczyła jej niemal od razu, nie rozgrzebując tematu ani nie dopytując się o szczegóły. Po prostu zaakceptowała to, czyż nie warto brać przykładu właśnie z małych dzieci? One potrafią wybaczać. Kochają bezwarunkowo tych, których noszą w swoim sercu. Nie tracą czasu na gniew, złość i nerwy - a nawet jeśli, jest to tylko chwilowe. Nie trzymają urazy.
- Tatusiu? - poczułem jak Eva ciągnie mnie za rękaw, a ja stałem wpatrzony w drzwi, ze którymi zniknęła przed chwilą Michelle - A aniołki zaopiekują się mamusią?
- Jakie aniołki? - zmarszczyłem brwi kucając przy małej, by być z nią na równi - Mamusia leci do Londynu.
- Ale mówiła, że niedługo będzie musiała iść z aniołkami.
- Coś chyba źle zrozumiałaś - pogłaskałem ją po policzku - Mamusia wraca do Anglii, a nie do aniołków.
- Nieprawda. Po powrocie z rejsu mówiła, że aniołki ją zabiorą do babci i dziadka.
- Do babci i dziadka? - nie miałem pojęcia o czym mówiła Eva.
Jakie aniołki? Jakie babcia i dziadek? Dopiero po chwili przypomniałem sobie o tym, jak miała w dzień powrotu z rejsu iść odebrać wyniki ze szpitala. Potem ta rozmowa i stwierdzenie, że mnie nie kochała, a na koniec wiadomość o... Nie... Nie, to niemożliwe. Nie może, nie mogłaby. Ale przecież Nat wspominała coś o powodach, kazała mi się zapytać... Cholera!
Wstałem gwałtownie z miejsca, jednak po kroku zatrzymałem się i wbiegłem do salonu, gdzie Isa sprzątała aktualnie meble.
- Zajmij się Evą - rzuciłem nerwowo do kobiety, która skinęła tylko głową, a ja nie czekając dłużej wybiegłam z budynku prawie zabijając się o własne nogi. Jej taksówka odjechała, jednak wiedziałem, że nie mogli jeszcze przejechać przez bramę i opuścić terenu Neverlandu.
- John! - krzyknąłem do jednego z stojących obok ochroniarzy - Każ im na bramie nie wypuszczać nikogo z posiadłości. Niech zatrzymają taksówkę i każdą im zawrócić - mężczyzna szybko wykonał polecenie przez mikrofalówkę, która miała bezpośredni kontakt z ochroną przy wjeździe.
- Zawrócili ich - krzyknął do mnie po chwili, odbierając jakiś sygnał z urządzenia - Nie zdążyli wyjechać.
- Dzięki Bogu - ukryłem twarz w dłonie i przysiadłem na schodach, próbując uspokoić nierównomierny oddech.
Nie czekałem długo, aż pojazd znów znalazł się pod wejściem. Wstałem z miejsca widząc, że Michelle wysiada z auta z groźną miną.
- Jackson cholera co to miało znaczyć?! Kazali nam zawrócić - warknęła pochodząc do mnie, a ja nie myśląc wiele złapałem ją tylko za nadgarstek i pociągnąłem w stronę drzwi - Co Ty robisz? Nigdzie z Tobą nie idę - spróbowała mi się wyrwać, ale na jej szarpnięcie przyciągnąłem ją do siebie tak, że dzieliła nas niebezpiecznie bliska odległość.
- Musimy porozmawiać Panno Evans, a wolę to zrobić z Tobą osobiście bez świadków.
- Teraz Ci się na rozmowy zebrało? - zaśmiała się, a ja nie chcąc się znów wykłócać ponownie ją za sobą pociągnąłem, tym razem z większym rezultatem. Wchodząc do budynku krzyknąłem jeszcze do ochroniarza - Weź wszystkie bagaże z taksówki i wnieś je do środka.
- Że co? - Michelle spojrzała na mnie zirytowana - Za dwie godziny mam samolot, co to za przedstawienie znowu?
- Zamilknij na pięć minut i chodź - rzuciłem jednocześnie porywając ją na ręce. Wiedziałem, że inaczej nie wejdzie ze mną na górę, więc nie pozostawało mi nic innego jak radykalne środki.
- Michael jełopie puszczaj ale już! - krzyczała i próbowała mi się wyrwać, gdy wchodziliśmy po schodach na górę.
Postawiłem ją na ziemi dopiero w swoim biurze, zamykając drzwi aby nie próbowała nawiać.
- To jest porwanie - syknęła na co zaśmiałem się tylko i z rozbiegu wtopiłem się w jej usta, blokując jej jednocześnie ręce, aby nie próbowała mnie nawet odepchnąć. Czułem jak jej ciało sztywnieje, a serce zaczyna walić w ekspresowym tempie. Przywarłem ją do ściany rozluźniając uścisk na nadgarstkach. Oderwałem na chwilę nasze usta, opierając się czołem o jej czoło. Oddychaliśmy ciężko, czując wzajemne ciepło bijące od naszych nabuzowanych ciał.
- Koniec kłamstw. Koniec sekretów i koniec z udawaniem czegokolwiek - mówiłem powoli, jakbym się bał, że mnie nie zrozumie - Teraz powiesz mi wszystko od początku, a ja również odwdzięczę Ci się szczerością w pewnej sprawie.
- Mike, spóźnię się na samolot...
- Skończ już - warknąłem - Nie ma żadnego samolotu. Nigdzie nie lecisz, zostajesz tutaj.
- Podjęłam decyzję.
- Złą decyzję.
- Czy nie kazałeś mi się przypadkiem wynosić z Twojego życia? - spojrzała na mnie z żalem - Przecież nie zasługuję na nic lepszego niż David, czyż nie? Nie tak powiedziałeś mi wczoraj?
- Wiem - przyznałem cicho - Ale ja ciągle tu jestem. I wciąż kocham cię jak szalony.
- Mike ja...
- Chcesz mi coś powiedzieć? - przerwałem jej chcąc w końcu dowiedzieć się prawdy - Jeśli chcesz odejść, nie zasługuję chociaż na minimalne wyjaśnienie?
- Już Ci wszystko powiedziałam... Nigdy nie przestałam Cię kochać. Nigdy nie było w moim życiu innego mężczyzny. Bajkę o gościu do którego uciekłam wymyśliłam tylko po to, abyś nie pytał ani nie podejrzewał nic jeśli chodzi o Evę.
- Dlaczego więc powiedziałaś mi, że mnie nie kochasz?
- Chciałam abyś mnie znienawidził - zmarszczyłem brwi.
- Dlaczego?
- Bo myślałam, że tak będzie nam łatwiej.
- Z czym? Z Twoim odejściem? - zaśmiałem się pod nosem - Czy widzisz, aby było mi łatwo? Dlaczego chcesz wyjechać? Powiesz mi w końcu prawdę, czy znów wymyślisz jakąś bajeczkę? - patrzyła na mnie ze strachem. Widziałem, jak bardzo walczy sama ze sobą, nie wiedząc co mi odpowiedzieć - Chcę prawdy, bez względu na to jak ona brzmi.
- Mam rok, może mniej - szepnęła ukrywając twarz w dłoniach, abym nie widział jak płacze - Jestem chora.
- Powiedz mi wszystko, proszę Cię - rzuciłem podłamującym się głosem, czując jak moje serce po raz kolejny dzisiaj pęka na tysiące kawałków - Muszę wiedzieć.
- Mam guza mózgu - spojrzała na mnie zaszklonymi oczami, a ja czułem jak ziemia się pode mną rozstępuje - Żadne leczenie tutaj nie pomoże. Nie mogą usunąć ze względu na lokalizację.
- Czy twoja mama...? - zacząłem przypominając sobie o chorobie Pani Evans.
- Nie... Mama miała nowotwór serca. Guzy mózgu nie atakują innych narządów na takie odległości.
Po tych słowach odsunąłem się o krok ukrywając twarz w dłoniach. Czułem napływające do oczu łzy, a serce zdawało się automatycznie zatrzymać. Zapomniałem nawet, że i ja mam jej coś do powiedzenia. Gdy poczułem jak próbuje zdjąć moje dłonie z twarzy, po prostu rzuciłem się jej w ramiona wybuchając płaczem niczym małe dziecko. Jest takie słowo, które nie ma angielskiego odpowiednika. Pochodzi z języka portugalskiego. Saudade. Wiesz, co oznacza? To jakby... To słowo nie ma dokładnej definicji. Opisuje raczej uczucie... Obezwładniającego smutku. Uczucie, które pojawia się, kiedy człowiek zda sobie sprawę z tego, że utracił coś na zawsze i że nigdy już tego nie odzyska. Tak nagle przychodzi czas w życiu człowieka, kiedy musi zmierzyć się z czymś tak strasznym, po czym czuje, że nigdy nie będzie taki sam. Tak jakby coś mrocznego opadło, kradnąc każdą drobinę szczęścia, którą kiedykolwiek czułeś, i jedyne, do czego jesteś zdolny, to patrzeć i czuć, wiedząc, że bez względu na to, co w życiu zrobiłeś, nigdy nie będziesz w stanie tego odzyskać. Dobrze, że krwawiące ludzkie serce to tylko metafora, bo inaczej ten pokój ociekałby czerwienią. Cierpiałem teraz tak mocno, jak mocno płonął ogień naszej miłości. A przecież zrobiłbym dla niej wszystko, byłem gotów ponieść najwyższą ofiarę, oddać życie, przetoczyć w jej wątłe ciało swą krew - lecz wszystko na nic. Jakby niebo i ziemia sprzysięgły się przeciw naszej miłości.
Nie, to nie jest możliwe. Nie ona, nie teraz... Nie może tak po prostu zniknąć, zostawić mnie.
- Dlaczego wcześniej nic nikt nie wykrył? - spytałem łamliwym głosem z wyczuwalną w głosie pretensją, jakbym obwiniał cały świat - Tak nagle? I już?
- Złośliwe guzy IV stopnia rozwijają się bardzo szybko, stąd też te ostatnie bóle głowy, które pojawiły się nagle i znikąd - przytuliłem ją mocniej do siebie, nie chcąc aby widziała jak płaczę - Mike, musisz zająć się Evą. Ma tylko Ciebie. Nie może stracić rodziców tak jak ja.
- Posłuchaj - ująłem jej twarz w dłonie, próbując zebrać się w sobie na krok z mojej strony - Zaufałaś mi i powiedziałaś prawdę, grzechem będzie, jeśli nie odwdzięczę się tym samym.
- To znaczy?
- Nie mogę Ci obiecać, że zawsze będę przy Evie.
- Że co? - nie spuszczała ze mnie wzroku - To ja zawiniłam, ja Cię okłamałam nie ona... Nie możesz jej...
- Ej ej - przerwałem jej ponownie do siebie przytulając - Nie obwiniam jej. Kocham ją i nigdy bym nie zostawił z własnej woli.
- To o czym do cholery mówisz? - odsunęła się ode mnie by móc znów nawiązać kontakt wzrokowy - Michael?
- Usiądź - pociągnąłem ją za rękę w stronę biurka, ale nie ruszyła się o krok.
- Nie. Mów teraz - zażądała, a ja wziąłem głęboki oddech.
- Wiesz dlaczego mam teraz wolne od pracy? - pokręciła przecząco głową - Bo i moje zdrowie odmawia posłuszeństwa.
- Co ty chrzanisz? - w jej oczach zrodził się strach - Przecież Ty...
- Kardiomiopatia wtórna, mówi Ci to coś? - spytałem wiedząc, że przez problemy zdrowotne jej matki od razu skojarzy fakty - To kardiomiopatie, które mogą być wynikiem stosowania niektórych leków lub zatrucia metalami ciężkimi czy substancjami chemicznymi. Moje serce słabnie z każdym dniem...
- Chcesz powiedzieć...? Chcesz powiedzieć, że tymi swoimi zasranymi lekami doprowadziłeś do...? - jej głos robił się coraz bardziej roztrzęsiony. Widząc jak traci grunt pod nogami złapałem ją, ratując przed twardym lądowaniem na dywanie. Oboje usiedliśmy na podłodze, gdzie wybuchła płaczem w moich ramionach.
- Przepraszam - szepnąłem płacząc razem z nią - Wszyscy mnie ostrzegali, ale nie słuchałem... Popadłem w ten nałóg i nie mogłem się uwolnić.
- Nie możesz mi tego zrobić, nie możesz zrobić Evie - płakała cały czas, a ja czułem się całkowicie bezsilny - Nie możesz.
- Mój lekarz powiedział, że jeśli znajdzie się dawca to przeżyję. Jestem na liście czekających na przeszczep, cały czas szukają i wierzę, że się uda, rozumiesz? - ująłem jej twarz w dłonie zmuszając, by na mnie spojrzała - Ty też musisz wierzyć. Dla mnie, dla naszej trójki. Damy sobie radę, damy radę ze wszystkim o ile będziemy razem.
- Nie rozumiem, jak to możliwe, że dalej mnie tak kochasz.
- Tak po prostu jest. Niebo jest niebieskie, słońce jest jasne, a trawa zielona. Dla ciebie mógłbym nawet zabić, oddałbym wszystko, co mam... ale ciebie nie oddam. Nie oddam nikomu, nie pozwolę Ci odejść.
- Chciałbym spędzić z tobą każdą minutę, która pozostała mi do końca życia - szepnęła, a ja złączyłem nasze wargi w delikatnym pocałunku.
Jak to powiedział Woody Allen: Życie dzieli się na straszne i żałos­ne. To są dwie ka­tego­rie. Straszne to śmier­telne choroby, niewi­domi, ka­lec­two. A żałos­ne są życia wszys­tkich po­zos­tałych. Więc jeżeli jes­teś żałos­ny, po­winieneś być wdzięczny lo­sowi, że jes­teś żałos­ny, bo być żałos­nym to niesamowicie wiel­kie szczęście.


Miłość jest groteską. Przynosi tyle samo bólu co szczęścia. Wynagradza nam wszystko. Być z kimś to nie tylko chodzić za rękę i często się spotykać, czy recytować oklepane wyznania miłosne. To jest coś o wiele więcej. To jest być blisko kogoś, jako człowiek. Znać jego nawyki, wiedzieć co go boli i jak mu pomóc. Być skutecznym lekiem na jego smutki, nie móc spać z tęsknoty. Miłość musi być gorliwa i zaborcza, nie może być "ot tak”. Nie może być monotonna jak codzienność, tylko dzika i nieokiełznana. Nie trzeba oddychać w tym samym tempie i rozumieć się bez słów. Nie ma dwóch idealnie dobranych osób. Ale te różnice, błędy, czynią z nas ludzi. To jest piękne. Kiedy dwoje najzwyklejszych ludzi, którzy mają na swoich kontach zarówno wzloty i upadki zaczynają dzielić ze sobą życie.
Czułam żal do całego świata. Cierpienie rozsadzało mnie od środka, a ja chyba jeszcze nigdy w życiu nie czułam się taka bezradna. Myśl, że nie mogłam mu pomóc, że nie mogłam nic zrobić przytłaczała mnie, była okropna. Długo jeszcze nie mogłam opanować płaczu i emocji, jakie odczuwałam po tym co powiedział mi Michael. Siedział ze mną na podłodze, pozwalając przetrawić informacje i uspokoić się w swoim własnym tempie. Powtarzał mi, że razem możemy wszystko. Wierzył, że znajdzie się dawca i wszystko się ułoży. Nie mogłam znieść myśli, że i jego to spotkało, że moja córka może stracić nas oboje, przeżywać ten sam koszmar co ja kilka lat temu. Udało mi się pozbierać dopiero, gdy nasza córeczka weszła do gabinetu przyprowadzona przez Isę. Gosposia zostawiła nas samych, a ja bez zawahania przytuliłam Evę, która rzuciła mi się w ramiona szczęśliwa, że jeszcze nie wyjechałam.
- Nie pojechałaś? - szepnęła spoglądając na mnie załzawionymi oczkami.
- Mamusia zostaje z nami - uprzedził mnie Mike, nim zdążyłam otworzyć usta.
Spojrzałam na niego jakbym pytała, czy jest pewien swojej decyzji. W odpowiedzi uśmiechnął się przez łzy, delikatnie muskając moje wargi swoimi, nie chcąc być zbyt wylewny przy małej.
Reszta wieczoru minęła nieubłaganie szybko. Rozpakowałam swoje walizki i zadzwoniłam do Nadii - najlepszej koleżanki z Londynu - że pocztą wysyłam jej klucze do swojego mieszkania i poprosiłam, aby spakowała wszystkie moje rzeczy i przysłała je tutaj na mój koszt. 
Wyszłam z łazienki odgarniając do tyłu mokre włosy. Mike leżał na łóżku pogrążony w jakiejś lekturze, którą rozpoznałam po chwili i nie było to nic innego niż Pismo Święte, które miał ze sobą na rejsie.
- Dalej wierzysz, że chce dla nas jak najlepiej? - spytałam kładąc się obok niego na łóżku. Odłożył lekturę na stolik obok łóżka i przyciągnął mnie do siebie składając pocałunek na moich ustach.
- Wierzę - odparł patrząc mi prosto w oczy - On nam pomoże. 
- Co z moim mieszkaniem w Londynie? - zmieniłam temat, nie chcąc znów nawiązywać kwestii naszej różnicy w wierze - Nadia na dniach ma mnie spakować i przesłać bagaże.
- W takim razie Frank w przyszłym tygodniu gdy tylko będzie już puste, zajmie się sprzedażą. Jak tylko dostanie wycenę i dobrą ofertę to się z Tobą ma skontaktować.
- Ze mną? - spojrzałam nie rozumiejąc - Czemu ze mną?
- To Twoje mieszkanie, do Ciebie należą pieniądze.
- Nie denerwuj mnie nawet - warknęłam oburzona jego słowami - Chcesz mi oddać te pieniądze i co? Może jeszcze mnie utrzymywać?
- Teraz to ja nie rozumiem - stwierdził patrząc na mnie wyczekująco - Przecież...
- Chcę poszukać pracy.
- Że co? - zaśmiał się pod nosem - Jakiej pracy?
- Nie wiem, ale nie będę pasożytem.
- Ależ Ty uwielbiasz mnie wyprowadzać z równowagi - spojrzał na mnie karcąco - Jesteś chora, nie pójdziesz do żadnej pracy. Masz odpoczywać i być tutaj ze mną i Evą.
- Jestem chora, a nie niepełnosprawna.
- Chcesz się znów kłócić? - westchnął - Dobrze, pieniądze za dom zostaną u mnie, ale nie chcę słyszeć o żadnej pracy. Stać mnie na to wszystko. Proszę choć raz zrób o co Cię proszę.
- Dobrze - cmoknęłam go lekko w usta w głębi nie do końca zadowolona z wyniku rozmowy - Widziałam, że wyrzuciłeś leki z szafki. Nie mogę uwierzyć, że to przez to dziadostwo...
- Ciii - szepnął dociskając mnie mocniej do siebie - Teraz to bez znaczenia.
- Nie mogę się z tym pogodzić Mike.
- A ja co mam powiedzieć? - spojrzał na mnie marszcząc brwi.
- Ale moja choroba to wyrok, Ty swój sam na siebie ściągnąłeś.
- Wszyscy popełniamy błędy. Jeśli już jesteśmy w temacie... Dzwoniłem do jednego z najlepszych lekarzy w LA od chorób nowotworowych i...
- Nie - przerwałam mu domyślając się co chce powiedzieć - Nie podejmę się leczenia.
- Nie pytam Cię o zgodę - rzucił oschlej, wyraźnie niezadowolony moim postanowieniem - Musisz się podjąć leczenia.
- Mike wiesz, że nie ma dla mnie ratunku - pogłaskałam go po policzku, widząc jak na moje słowa szklą mu się oczy - Nie mogą usunąć guza. Leczenie może mi dodać kilka dni, najwyżej miesiąc. Nie oddadzą mi życia. Nie chcę, byś robił sobie złudne nadzieje.
- Nie mów tak - odwrócił się do mnie plecami zakrywając twarz dłońmi.
- Mike przepraszam, ale nie chcę Cię więcej okłamywać - pocałowałam go w ramię - Nie chcę tracić tych dni na latanie po szpitalach, leczenie które nie przyniesie efektów, odbierze mi włosy, wygląd...
- Dla mnie to bez znaczenia, jak będziesz wyglądać - wyszeptał wciąż odwrócony do mnie tyłem.
- Ale ja nie chcę ostatniego czasu jaki mi pozostał tracić na płacz za każdym razem, gdy będę spoglądać w lustro, tracić dni na chemie i inne rzeczy, gdy mogę być ze swoją rodziną. Pogodziłam się z tym, wzięłam na barki to co mi dano, ale pozwól mi to zrobić po swojemu - ręką przewróciłam go na plecy, by móc w końcu na niego spojrzeć. Znów zakrył twarz dłońmi, nie chcąc abym widziała jak płacze.
- Przepraszam - wyjąkał gdy zdjęłam mu ręce z buzi - Powinienem Cię wspierać, być silny dla was a tymczasem...
- Przestań - skarciłam go - Masz prawo do płaczu. 
- Nie mogę Cię stracić...
- Nie stracisz - uniosłam lekko kąciki ust - Wiesz co powiedziałam Evie, gdy zapytała czy ją zostawiam? Że zawsze będę, o tutaj - położyłam dłoń na jego sercu, na co zamknął oczy próbując ponownie się nie rozpłakać - Zawsze z wami będą. Rodzinę się nosi w sercu. 
- Rodzinę - powtórzył delikatnie się uśmiechając - Cudownie to brzmi.
Zaśmiałam się i wtopiłam w jego wargi. Przedłużył pocałunek dociągając mnie mocniej do siebie. Pogłębiał z każdą chwilą, a ja czułam jak moje ciało zaczyna ogarniać przyjemny dreszcz spowodowany jego dotykiem. Ułożył mnie pod sobą nie przerywając pocałunku. Dłonią przejechał po moim brzuchu, na co dostałam gęsiej skórki.  
- Tak strasznie Cię kocham... - szepnął mi do ucha całując mój policzek.
- Nie masz pojęcia jak żałuje tych decyzji jaki podjęłam po śmierci rodziców. Teraz bym oddała wszystko za te sześć lat u  Twojego boku.
- Nie cofniemy już czasu - odgarnął mi kosmyk włosów za ucho - Zawsze jakaś część mnie będzie żywić urazę po tym jak odeszłaś i jak odebrałaś mi Evę. Ale liczy się teraz to że jesteście tutaj, a Ty wciąż mnie kochasz.
- Nigdy nie przestałam - skwitowałam łapiąc go za koszulkę i przyciągając do siebie by ponownie złączyć nasze usta w pocałunku. 
Gdy zaczął całować moją szyję  jęknęłam cicho wplatając palce w jego włosy. Podwinął delikatnie moją bluzkę przejeżdżając palcami po moich żebrach. Zamknęłam oczy napawając się jego dotykiem, wciągałam jego zapach i wsłuchiwałam się w walące serce, które zaczęło przyspieszać z każdym kolejnym ruchem. Nagle nie wiadomo kiedy rozległo się pukanie do drzwi. Mike odsunął się niezadowolony ode mnie na co się zaśmiałam poprawiając jednocześnie podwiniętą koszulkę.
- Proszę - rzucił wyraźnie zły, że ktoś śmiał nam przerwać.
Jego niezadowolona mina jednak szybko przerodziła się w uśmiech, gdy w drzwiach stanęła nasza córeczka ubrana w swoją białą piżamkę.
- Nie mogłam zasnąć - rzuciła robiąc smutną minkę.
- Chodź tu do nas - Mike zaśmiał się wyciągając do niej rękę. Nie minęła chwila jak szczęśliwa wgramoliła się między nas.
- Mogę spać z wami?
- Oczywiście - uśmiechnęłam się całując ją w czółko.
- W końcu mam mamusię i tatusia - szepnęła wtulając się w poduszkę, a Mike spojrzał na mnie ze szczęściem wpisanym w oczach. 
Nakrył ją mocniej kołdrą i objął delikatnie sam zamykając oczy. 
Rodzina jest dla człowieka niczym płótno dla artysty. Przelewamy na nie nasze najwspanialsze marzenia. Kreślimy je często w sposób niedoskonały i nieudolny, ale wszyscy jesteśmy przecież zaledwie amatorami w sztuce życia. Jeśli jednak nie skupiamy się na roztrząsaniu własnych pomyłek, z czasem powstają w ten sposób prawdziwe arcydzieła. Z czasem uczymy się także, że to nie piękno końcowego efektu godne jest najwyższej pochwały, lecz wysiłek, jaki wkłada się w jego malowanie.
Uśmiechnęłam się, widząc ich emocje tak wyraźnie, jakby były pięknym obrazem - niebieski smutek, szmaragdową nadzieję, szkarłatną miłość. Byliśmy połączeni, wszyscy. Nikt: elfy, bogowie ani nieśmiertelni nie mogli tego zmienić.
W życiu każdego człowieka przychodzi taki moment, w którym podejmuje decyzję wpływającą na jego przyszłe losy, kiedy na skrzyżowaniu wielu dróg musi wybrać jedną z nich, nie wiedząc, dokąd ona prowadzi.

***

Komentarz = to motywuje!

~~~~~

"Zdecydowałem się zostać, 
doczekać bitwy końca.
Doczekałem...
To był najcudowniejszy zachód słońca."

czwartek, 28 kwietnia 2016

Rozdział 23


Dzisiaj pomarudzę na wstępie!<3
Macie ten wyczekiwany rozdział w końcu :D
Do końca Remember, I love You zostały jeszcze 2 rozdziały więc zbliżamy się do finiszu tej części. Liczę na szczerą ocenę pod rozdziałem, a kolejny uwaga...
Dostaniecie dopiero ok 9-10 maja xD
Tak, jak pewnie część z was pamięta jadę do Francji na stopa.
Terminowo się trochę nam pozmieniało i wyjeżdżamy już jutro rano i powrót planujemy dopiero ok 9-10 maja w zależności jak się uda bo wiecie, stopem to jednak nigdy nic nie wiadomo :D
+ z tego powodu nie będzie mnie też na waszych blogach.
Obiecuję po powrocie oczywiście ponadrabiać i pokomentować wszystkim - ale nie liczcie że w 1 dzień nadrobię tyle blogów, bd musieli dać mi czas xD
We Francji nie bd mieć czasu na czytanie tam bo będę na wifi pewnie tylko czasem i chwilami w McDownaldzie xD Ale macie moje słowo, że od razu po powrocie dostaniecie kolejny rozdział i wpadnę do was z dłuuugimi komami :D
Jak ktoś z was ma mnie za wariata to polecam obejrzeć filmik powyżej,
widać na nim właśnie dlaczego wybrałam teraz taką formę podróżowania :D <3
No nic... Nie marudzę!
Oceniajcie jak to tam mi znów wyszło.
Miłej, pijanej i ogólnie zajebistej majówki wszystkim życzę!
3majcie się <3

~~~~~

Dzieci są proste, a my skomplikowani. Miłość jest prosta, namiętność skomplikowana. Miłość poznałem jako nieskalane dziecko. Ujrzałem miłość w dziele stworzenia. Poczułem jak nogi uginają się pode mną, nie mogąc unieść ciężaru mojego ciała oraz bólu, jaki się we mnie tlił. Upadłem na kolana, chowając jednocześnie twarz w dłoniach, czując jak łzy zaczynają mi napływać do oczu. Sam nie wiem co czułem: gniew, smutek, ból, nienawiść, miłość, rozczarowanie? Wszystko spłynęło w jednej chwili, gdy wypowiedziała słowa: "Eva jest Twoją córką."
Przez ten cały czas okłamywała mnie... A Janet i Diana ostrzegały, że tak może być... Ja jednak uwierzyłem Michelle na słowo. Nie oczekiwałem twardych dowodów, wystarczyło mi jej potwierdzenie, ufałem jej, kochałem i nigdy nie zwątpiłem w jej lojalność. Teraz, po sześciu latach mówi mi o tym, że mam córkę... Że dziecko które już dążyłem pokochać jest moim własnym... Ile rzeczy mnie ominęło? Nie mogłem patrzeć jak dorasta, nie mogłem karmić butelką, wstawać w nocy gdy płakała, nie mogłem trzymać na rękach czy pchać wózka, jak każdy ojciec. A Eva? Przez tyle lat wychowywała się bez ojca, Michelle okłamała ją tak samo jak mnie. Ilekroć wspominała przy mnie o jej ojcu, nie miałem pojęcia że jest on tak blisko... Że płynie w jej żyłach moja krew, a w oczach widnieje moje odbicie.
Poczułem nagle jak ktoś obejmuje mnie i ściąga mi z twarzy dłonie. Eva stała przy mnie i przeszywała wzrokiem, tak samo stęsknionymi oczami jak moje. Bez wahania przyciągnąłem ją do siebie i przytuliłem, czując kolejne łzy spływające mi po policzku. Dziewczynka uwiesiła się na mojej szyi i szepnęła do ucha ciche: 'tatuś'. Na te słowa rozpłakałem się jak dziecko, jeszcze mocniej dociskając ją do siebie. Ból rozrywał mnie od środka, a jednocześnie czułem narastające szczęście. Całowałem ją w główkę, policzki, skroń - wszędzie gdzie się dało. Nie wiem ile tak trwaliśmy, miałem wrażenie jakby czas stanął nagle w miejscu. Nie liczyło się teraz nic poza tą małą istotką, której nie chciałem już nigdy wypuszczać z objęć. W końcu spojrzałem w stronę Michelle, która stała oparta o ścianę ze łzami w oczach, przyglądając się nam w milczeniu. Poczułem momentalnie narastający gniew i żal.
- Jak mogłaś mi to zrobić? - wyrwałem przez łzy, ciągle tuląc do piersi moją córeczkę - Jak mogłaś...?
- Mike, ja... - zrobiła krok w naszą stronę chcąc się tłumaczyć, ale nie miałem ochoty kolejny raz tego słuchać.
- Nie podchodź - syknąłem przez zęby - Trzymaj się ode mnie z daleka. 
- Proszę, daj mi wytłumaczyć... - po jej policzku spłynęła pojedyncza łza, ale nie podziałało to na mnie, byłem wściekły jak nigdy dotąd - Proszę Cię... 
- Nie Michelle. Okłamałaś nas... Jak mogłaś się temu przyglądać, kłamać cały czas wiedząc, że mnie ranisz? Jak mogłaś mi odebrać córkę? Najpiękniejsze lata jej życia, jak dorastała? Nawet gdy wróciłaś, nie powiedziałaś mi prawdy. Pozwalałaś mi być u waszego boku, kochać Evę, ale nigdy nie wyznałaś mi prawdy. 
- Zrobiłam to dla Ciebie... - płakała, znów chciała podejść, ale widząc moje spojrzenie zatrzymała się rezygnując z tego pomysłu.
- Dla mnie? - zaśmiałem się kpiąco - Odebrałaś mi wszystko. Uciekłaś nie mówiąc, że jesteś w ciąży. To było nasze dziecko. Nasze, rozumiesz? Nie Twoje, ale nasze. Okłamałaś Evę, że was zostawiłem, pozwalałaś nam oboje cierpieć.
- Mike ja...
- Nie - przerwałem jej nie mogąc znieść jej tłumaczeń - Eva to najpiękniejsze co mnie w życiu spotkało. Jednak Ty... Nikt mnie tak nie zranił, nikt nie zadał tyle bólu i cierpienia co Ty Michelle. Żałuję, że spotkałem Cię tamtego dnia w lesie, a potem na balu. Żałuję wszystkiego, wszystkiego oprócz Evy.
- Nie mów tak - ukryła twarz w dłoniach, jednak byłem nieugięty.
- Nigdy nie spotkałem kogoś takiego jak Ty... Nikogo kto by tak doskonale kłamał, kto byłby tak okrutny i bezczelny.  Nie dorosłaś do bycia matką, a tym bardziej do bycia partnerką czy żoną. Myślisz tylko o sobie. I wiesz, co sobie teraz myślę? Gdy dowiedziałem się o Twoim związku z Davidem byłem zszokowany. Teraz zmieniłem zdanie, nie zasługujesz na nic innego, nic lepszego co miałaś wtedy.
- Nie wierzę, że to powiedziałeś - pokręciła przecząco głową po czym wybiegła z sypialni zostawiając mnie z Evą.
Gdy usłyszała jak za jej mamą zamykają się drzwi, oderwała się ode mnie i spojrzała zaszklonymi oczkami pełnymi strachu.
- Gdzie poszła mamusia?
- Cii... - przytuliłem ją znów do siebie - Nie bój się, mamusia musi sobie przemyśleć kilka rzeczy.
- Mamusia nas nie kocha? - spojrzała na mnie znów ze strachem - Nie chce mnie?
- Oczywiście, że Cię bardzo kocha - pocałowałem ją w czółko kołysząc delikatnie - Ja również Cię bardzo kocham. Nie zostawiłem was, nigdy bym nie zostawił. Nie chcę abyś myślała że...
- Wiem - wtuliła się we mnie mocniej - Ty byś nas nigdy nie zostawił. 
- Nigdy - znów poczułem piekące łzy pod powiekami - Gdybym tylko wiedział o Tobie, nigdy bym nie pozwolił by coś nas rozdzieliło. Obiecuję, że będę przy Tobie kochanie. 
- Ze wszystkich tatusiów na świecie, wybrałabym właśnie Ciebie - spojrzała mi w oczka po czym schowała twarz w moje włosy, a ja na jej słowa znów poczułem w środku coś, czego mi właśnie tak bardzo brakowało - Czyli... Czyli mogę do Ciebie mówić tatusiu? - spytała niepewnie na co zaśmiałem się przez łzy.
- Przecież nim jestem kochanie - pocałowałem ją w skroń nie wypuszczając z objęć, jakbym się bał, że znów ktoś może nas rozdzielić - A Ty jesteś moją małą córeczką.


Wpadłam w wewnętrzną histerię. Jednak nie krzyczałam, nie płakałam głośno, nie biegałam i nie wyrywałam sobie włosów z głowy. Po prostu w jednej chwili coś we mnie stłukło się, przyrosłam, nie mogąc zrobić kroku do przodu . Spodziewałam się takiej reakcji, byłam jej wręcz pewna, jednak nigdy nie można się na to przygotować. Nie można przygotować się na to spojrzenie, ten ból i płacz ukochanej osoby, która widzi w Tobie kogoś kim nigdy nie chciałeś być. Słowa wypowiedziane w gniewie są zawsze szczere i to chyba boli najbardziej. Czy mogę nienawidzić jego gniewu, skoro, tak dobrze wiem, skąd się wziął? 
Ludzie mówią zawsze, że gniew jest najsilniejszym uczuciem. Mylą się. Złość jest najprostszą emocją, najmniej złożoną. Gdy inne uczucia są zbyt trudne, by sobie z nimi poradzić, możesz otoczyć je gniewem jak izolacją. Niczym tarczą, mającą odbić bardziej skomplikowane i bolesne emocje - na przykład smutek i strach. To dlatego gniew jest tak ważny. Bo jest jedyną osłoną, jedyną tarczą chroniącą przed bólem. Im silniejszy przeciwnik, tym dotkliwszy ból. Lecz im większy gniew, tym lepszą stanowi tarczę. Chroni cię przed wątpieniem w słuszność tego, co uczyniłeś. W niektórych wypadkach w ogóle znosi ból.
Weszłam do mieszkania nie witając się nawet z moją przyjaciółką. Ściągnęłam z szafy dwie walizki i udałam się do pokoiku mojej córeczki. Gdy byłam w trakcie pakowania jej ubrań do walizki do pomieszczenia weszła Nat mrużąc oczy i przyglądając mi się niezadowolona:
- Co robisz? Wprowadzacie się do Michaela? - zaśmiała się i dopiero gdy podniosłam na nią wzrok mogła ujrzeć moją twarz - Miśka do kurwy nędzy kto Ci to zrobił?! - podbiegła do mnie i ujęła moją twarz w dłonie dotykając delikatnie mojego podbitego oka i rozciętego policzka.
- Zostaw - poprosiłam z żalem w głosie - To nieważne.
- Jak nieważne?! To sprawka Emilio, tak?
- Tak - rzuciłam bez owijania w bawełnę - I tak będziesz pytać więc streszczę Ci ten dzień: byłam u Michaela ale mnie wyrzucił. Stchórzyłam i pojechałam z Evą do Honses, gdzie jak widać poturbował mnie za wszystkie czasy. Eva to widziała i zadzwoniła po Michaela, który przyjechał i stłukł Emilio rozwalając przy tym stół i pół kuchni. Pojechaliśmy do Neverlandu gdzie za Twoją namową powiedziałam mu w końcu prawdę o Evie.
- Czekaj chwila moment hamuj piętą - Nat złapała się za głowę i usiadła na łóżku - Od początku... Co z tym kutasem Honses?
- A co ma być? Nie mam zamiaru na niego nigdzie donieść. Powiedziałam mu o chorobie, potem wpadł w jakiś szał i sama widzisz jak wyglądam.
- Evie coś zrobił? - spojrzała wyczekująco.
- Nie, wiedział że tego bym mu nie darowała.
- A Mike wie o chorobie?
- Nie - zamilkłam na chwilę - I niech tak pozostanie.
- Masz zamiar z nim mieszkać i nie powiedzieć o...
- Że co? - przerwałam jej patrząc pytająco - Jakie mieszkać?
- No pakujesz przecież - wskazała brodą na walizki - O co kurna chodzi w końcu?
- Nat zrozum - usiadłam obok niej i ujęłam jej dłonie w swoje - Powiedziałam Michaelowi że go kocham. Że nigdy nie przestałam i dla nikogo go nigdy nie zostawiłam, ale gdy dowiedział się o Evie, o tym jak go okłamywałam tyle lat znienawidził mnie, tym razem tak naprawdę - spuściłam wzrok czując napływające mi do oczu łzy - Powiedział mi wprost że nie chce mnie widzieć. Wiesz co powiedział na koniec? Że nie zasługuję na nikogo innego niż David, na nic więcej co on mi dawał.
- Co Ci kurwa powiedział?! - wstała podminowana i zaczęła łazić nerwowo po pokoju - Zawsze go broniłam, ale teraz ten chuj popu ostro przegiął!
- Daj spokój - starałam się mówić opanowanym głosem - Zresztą miał rację.
- Nie wkurwiaj mnie - warknęła - Ale wciąż nie wiem po co Ci te walizki.
- Tę zawieziesz dzisiaj do Michaela - wskazałam na walizkę gdzie kończyłam pakować Evę - A druga jest moja. Jutro wracam do Londynu.
- Żartujesz...? Tak? - spojrzała na mnie niepewnie - Jaki Londyn znowu?! Kobieto przecież jesteś chora, nie możesz wracać... Tam nikt na Ciebie nie czeka, tutaj masz nas, mnie, Maxa, Evę i... I Michaela.
- Nie - pokręciłam przecząco głową - To nie ma sensu. Tak będzie lepiej dla nas wszystkich. Eva ma teraz ojca, jest w dobrych rękach wiem o tym. Mike się nią zajmie, nie zostanie sama a to jest dla mnie najważniejsze.
- A Ty?
- A ja sobie poradzę, zawsze sobie radziłam - spojrzałam na nią.
- O której jutro masz samolot?
- Popołudniu. Pojadę się pożegnać z Evą i z Neverlandu pojadę prosto na lotnisko.
- Zostawisz ją tak?
- I tak niedługo mnie nie będzie - zamknęłam walizkę Evy - Zawieź zaraz im to, Eva nie ma tam żadnych swoich rzeczy. Powiedz mu też, aby ok dwunastej nigdzie nie zabierał Evy bo chce się z nią pożegnać.
- Nie możesz sama pojechać, dać walizki i mu powiedzieć?
- Nie - spuściłam wzrok - Nie chcę i on zapewne też nie chce mnie oglądać.  Poza tym wychodzę zaraz.
- Gdzie znowu? - warknęła - Znowu chcesz do Paradise iść? Po moim trupie!
- Żadne Paradise - przewróciłam oczami - Dzwoniłam do Maxa, jadę do niego na stajnię się pożegnać z nim i Irysem. Planujemy pojechać w wspólny teren.
- Dobra - rzuciła spokojniejsza i wzięła do ręki walizkę - Uważaj tylko na siebie.


Wyszedłem z pokoju zamykając drzwi najciszej jak potrafiłem. Była tak przemęczona całą sytuacją, że nie trwało długo jak zasnęła opatulona białą pościelą. Siedziałem przy niej, dopóki nie miałem pewności, że odpłynęła do krainy snów. Cały czas leżąc obok mojej córeczki przyglądałem się każdemu jej calowi, karcąc się w myślach jak mogłem się nie domyślić, jak mogłem nic nie podejrzewać.
Udałem się na dół słysząc z salonu jakieś śmiechy. Głos Isy rozpoznałem od razu, dopiero po chwili zorientowałem się, że drugi śmiech należy do mojej kochanej siostrzyczki. W głębi serca ucieszyłem się, że będę mógł się do kogoś przytulić i wyrzucić wszelki smutek i złość we mnie siedzące.
- A kto to wpadł z wizytą? - zaśmiałem się wchodząc do salonu, gdzie kobiety od razu na mnie spojrzały - Co sprowadza moją młodszą siostrzyczkę w moje skromne progi?
- Ty już nie bądź taki skromniacha - uniosła kąciki ust i podeszła do mnie całując mnie w policzek - Dawno mnie tutaj nie było, postanowiłam sprawdzić czy jeszcze żyjesz.
- Isabello, przyniesiesz nam herbaty? - spojrzałem na gosposię, którą kiwnęła twierdząco głową i wyszła z salonu - Chodź - złapałem Janet za rękę i posadziłem na kanapie, zajmując miejsce obok niej.
- Sądząc po Twojej minie, zachowaniu i stylu bycia to coś się wydarzyło - spojrzała na mnie niepewnie - Że z Lisą skończone to wiem, brukowce trąbią o tym od kilku dni aż do znudzenia.
- Nie chodzi tutaj o Lisę - wbiłem wzrok w dywan - Miałaś rację Janet... Diana też ją miała...
- Ale że co? - spojrzała na mnie pytająco - Z czym miałyśmy rację?
- Co do Michelle.
- Dalej nie rozumiem - pokręciła głową - Przecież wiesz, że od zawsze wam kibicowałam i...
- Miałem na myśli małą.
- Evę? - otworzyła szerzej oczy - Córkę Michelle?
- Naszą córkę - poprawiłem kobietę na co pisnęła i rzuciła mi się na szyję.
- Mike nie masz pojęcia jak się cieszę! - krzyczała mi do ucha, a ja próbowałem się wyrwać z jej uścisku - Ej... - odsunęła się w końcu ode mnie widząc moją pochmurną minę - Ale że co? Nie cieszysz się? Mike w końcu wszystko się układa...
- Nic się nie układa - przerwałem widząc, że wchodzi Isa z naszą herbatą. Podziękowałem kobiecie i znów zwróciłem się do siostry gdy zostaliśmy sami - Michelle mnie okłamała. Zadrwiła ze mnie, zrobiła idiotę. Odizolowała mnie od mojej córki wbrew mojej woli.
- Ale Mike...
- Nie ma ale - warknąłem wstając z miejsca - Odebrała mi 6 lat, rozumiesz? Całe sześć lat z życia mojej małej córeczki. Nikt mi tego nie zwróci. Jeszcze niedawno byłem jej całkiem obcym mężczyzną, a dzisiaj jestem ojcem? Jak to wygląda Janet? Michelle okłamywała mnie cały ten czas, a ja jej jak idiota wierzyłem w każde słowo.
- Więc... Więc co jej powiedziałeś? - Janet momentalnie posmutniała - W sensie...
- W sensie powiedziałem jej, że ma mnie zostawić w spokoju. Tak będzie lepiej, jeśli nic nie będzie nas już łączyć.
- Eva was łączy - rzuciła oschlejszym tonem - Wiem, że wciąż ją kochasz... Jesteś wściekły, wkurzony i najchętniej to byś pewnie rozniósł pół stanów, ale i tak w głębi serca wiesz dobrze, że skoro to uczucie przerwało tyle, to już nic was nie rozdzieli, nic was nie rozłączy. A jeśli faktycznie o niej zapomnisz, to staniesz się innym człowiekiem Mike. Nie można zmusić serca by wybierało rozsądnie, ono samo podejmuje decyzje.
- Nie - schowałem twarz w dłoniach - Nie po tym co mi zrobiła. Nie zaufam jej.
- A rozmawialiście chociaż, czy od progu zjechałeś ją od góry na dół? Porozmawiaj chociaż, dowiedz się co nią kierowało...
- To bez znaczenia - przerwałem jej - Nie dam jej znowu sobą manipulować. No i proszę nie mów nikomu, nawet rodzinie o Evie. Nie chcę aby od razu cały świat trąbił że Michael Jackson ma 5-letnią córkę. Muszę pomyśleć jak to wszystko ułożyć - naszą rozmowę przerwał jeden z moich ochroniarzy. 
- Panie Jackson, kobieta która przedstawia się jako Natalia Rose mówi, że przyjechała do Pana, czy mam...
- Wpuść ją - westchnąłem gdyż nie miałem ochoty na rozmowę z Nat.
- To ja już może pójdę - Janet wstała z miejsca biorąc do ręki swoją torebkę - I tak miałam wpaść tylko na chwilkę.
- Zostań, to nie potrwa długo...
- Naprawdę, i tak miałam się zbierać - posłała mi swój cudowny uśmiech, złożyła pocałunek na moim policzku i wymaszerowała z salonu zostawiając mnie samego. 
Opadłem na kanapę analizując wszystkie słowa mojej siostry. Nie... Nie mogę wybaczyć Michelle, to zaszło za daleko. Zraniła mnie w sposób niewyobrażalny, przekreślając jednocześnie wszystko co nas łączyło, całą naszą miłość.
- Mogę? - usłyszałem głos przyjaciółki, która stała niepewnie w wejściu - Michael mam coś dla...
- Jeśli przyjechałaś po Evę to nic z tego - warknąłem - Zostaje dzisiaj tutaj.
- Ogarnij królu hormony bo zaraz dostaniesz w te swoje złote kalesony - rzuciła oschle kładąc obok mnie na kanapie jakąś walizkę - To są rzeczy małej. Ubrania, zabawki i wszystko co miała ze sobą w stanach. Michelle kazała też przekazać, że resztę jej rzeczy z Londynu prześle pocztą w ciągu kilku dni.
- Taka z niej mamuśka? Teraz się dziecka pozbywa? - prychnąłem pod nosem - Teraz wiem, dlaczego mi powiedziała o tym. Znudziło jej się więc...
- Oh zamknij jadaczkę w końcu! Jak Ci coś nie pasuje, to zabiorę Evę do siebie.
- Po moim trupie - warknąłem zdając sobie sprawę, że pierwszy raz od tylu lat kłócę się z Natalią.
- Da się załatwić - syknęła, a ja posłałem jej groźne spojrzenie - I co się tak gapisz? Nie masz pojęcia o tym co przeżywała Michelle. Nie masz pojęcia jak cierpi teraz.
- A ja nie cierpiałem? Nie cierpiałem gdy odeszła? 
- Sama wychowywała Evę, jest cudowną matką więc nie masz prawa...
- I dlatego teraz zostawia ją? Taka z niej cudowna matka?
- Nie masz pojęcia dlaczego ją zostawia - jej wyraz twarzy lekko mnie zaniepokoił, wiedziałem już że coś się stało, lecz postanowiłem olać to. Dość skupiania się na niej, pora zając się sobą - Przyszłam tylko z walizką. Jutro Miśka koło 12 wpadnie pożegnać się z Evą.
- Nie leci do Londynu tylko po resztę rzeczy małej? - chcąc nie chcąc spytałem zaniepokojony dziwną myślą, że znów ucieka na inny kontynent.
- Nie. Wylatuje do Londynu na stałe.
- Nie ma w planach nawet córki odwiedzać? - zaśmiałem się pod nosem - Tego się po niej nie spodziewałem.
- Myśl sobie co chcesz, ale nie wiesz ile trudu ją kosztuje ta decyzja. Ja Ci nie powiem o co chodzi, jeśli będziesz chciał sam ją zapytasz.
- Gówno mnie interesują jej decyzje - warknąłem - Chce? Niech leci. 
- Opiekuj się małą - rzuciła o dziwo spokojnym i przepełnionym bólem głosem.
Gdy widziałem jak wychodzi z salonu chciałem za nią pobiec... Przytulić się i rozpłakać, jednak duma była zbyt wielka. Gdy wyszła z pomieszczenia ukryłem twarz w dłoniach zdając sobie sprawę, że moje usta mówią coś całkiem sprzecznego z tym co krzyczy serce. Same uczucia niczego nie naprawią. Mówi się,że miłość wszystko wybaczy. Ale to nieprawda. Nie, kiedy dusza jest tak bardzo zraniona. Wybaczenie ma się w sercu, a nie na języku. Trzeba poczuć, że wybaczasz, a nie rzucić jednym pięknym słowem.


Myśl, że być może to ostatni raz gdy dane mi jest wsiąść na Irysa sprawiała, że zaczęłam doceniać nawet każde pociągnięcie szczotką po jego sierści. Jakbym każdym ruchem się z nim żegnała. Max wiedział już o mojej chorobie, oraz o sytuacji z Evą i Michaelem. Myśl że mam przy sobie takich przyjaciół jak on i Nat była dla mnie najpiękniejszą rzeczą, jaką mogłam sobie wymarzyć.
Stajnia od małego była moim drugim domem. Max poza byciem przyjacielem - był również moim trenerem. Pamiętam te czasy jakby były wczoraj  - jak przyjeżdżał do mnie do domu i prowadził treningi. Zostawał na kolacjach, gdzie z moim ojcem rozmawiali o piłce nożnej i motorach. Pamiętam jak jeździliśmy razem na zawody. Wspólne szczęście po zwycięstwie, oraz wspólny ból po porażce. To wszystko składało się na najpiękniejsze lata mojego życia, kiedy miałam przy sobie moich przyjaciół i oboje rodziców, za którymi tęsknota dotykała mnie każdego dnia, każdego ciemnego wieczoru gdy tylko zamykałam oczy.
- Gotowa? - podszedł podając mi ogłowie - Pomóc Ci z popręgiem?
- Nie, aż tak nie wypadłam z wprawy - zaśmiałam się - Gdzie jedziemy?
- Skoro chcesz jutro zniknąć z mojego świata, muszę Cię pożegnać jak należy. 
- Tak jest cowboyu - wzięłam od mężczyzny ogłowie i zabrałam się za zakładanie go na głowę Irysa - A Ty gotów?
- Tylko na Ciebie czekam - puścił mi oczko podchodząc do Kovera, który był teraz jego głównym koniem skokowym. 
Nie chciałam się spieszyć - chciałam się cieszyć i napawać tymi chwilami jak najlepiej. Z tego powodu z stajni wyjechaliśmy dość późno, a słońce schodziło coraz niżej goniąc w kierunku horyzontu.
- Jesteś pewna swojej decyzji? - przyjaciel zrównał ze mną tempo - Powinnaś zostać tutaj z nami, z ludźmi którzy Cię kochają.
- Nie chcę litości.
- Nikt nie mówi o litości - zaśmiał się - Ale tam będziesz sama. Cokolwiek będzie się działo, my nie będziemy mieć żadnych informacji. Jak mamy funkcjonować i zastanawiać się jednocześnie czy...
- Czy jeszcze żyję? - spojrzałam na niego domyślając się pytania - Tak będzie łatwiej.
- Łatwiej dla nas czy dla Ciebie?
- Dla wszystkich.
- Dla Evy również? Przez 6 lat nie miała ojca, a teraz gdy go odzyskała ma stracić matkę? - nie dawał za wygraną co mnie zaczęło irytować.
- Max posłuchaj... Nie mogę dawać jej nadziei na pełną, kochającą się rodzinę. Niedługo...
- Nie przekreślaj się od razu - warknął - Rokowania lekarzy są różne, często nietrafne. Możesz dać i jej i Michaelowi ten czas. To będzie bezcenne, bez względu ile będzie trwało.
- Nie rozumiesz, że on mnie już nie chce? Nie będę się na siłę tłumaczyć, nie będę błagać o wybaczenie. To nie w moim stylu.
- On Cię kocha.
- I nienawidzi.
- To bez znaczenia - warknął i ruszył galopem pod górkę, co i ja uczyniłam jadąc za nim.
Nawet nie zauważyłam, że robi się coraz ciemniej. Niebo przybierało kolorową barwę, a las w oddali wydawał się coraz bardziej mroczny. Na szczycie wzgórza zatrzymaliśmy się spoglądając w krajobraz przed sobą. Widok odebrał mi dech w piersiach. Zachodzące słońce znikało gdzieś w oddali, zostawiając w tafli stawu przepiękną smugę. Zmierzch jednak to tylko złudzenie, gdyż słońce jest albo nad horyzontem, albo za nim. A to znaczy, że dzień i noc łączy szczególna więź i nie istnieją bez siebie, ale też nie mogą istnieć równocześnie. Czy to nie było właśnie to? Być zawsze razem, a mimo to nieustannie osobno?

***

Komentarz = to motywuje!

~~~~~

"Naj­gor­sza, naj­trud­niej­sza do wy­lecze­nia niena­wiść to ta­ka, 
która zajęła miej­sce wiel­kiej miłości."