niedziela, 31 stycznia 2016

Rozdział 6

Sesja sesja... I po sesji <333
Ostatni egzamin zaliczony, aż sama jestem pełna podziwu, że na tak zajebiste ocenki pozdawałam  wszystko xDDD <333
No ale sporo się uczyłam, a teraz przez to aż mną nosi -> czyli codzienna hajla bajla, imprezki, % z którymi sama jestem świadoma, że chyba przesadzam (alkohol ma kopać, a nie smakować - jak zaczyna smakować to robi się problem xD)
No ale tłumaczę to sobie, że po sesji musze się wyszumieć, oby to chwilowe było xD
Zapraszam na nowy rozdział <3

~~~~~


Człowiek jest w stanie uzależnić się od wszystkiego i niekoniecznie mowa tutaj o papierosach, alkoholu czy narkotykach. Z własnego doświadczenia mogę powiedzieć, że najbardziej uzależnia człowiek. Tak to jest przeważnie, że nagle ktoś się zjawia i kiedy już czujemy, że ta osoba nas potrzebuje, tak samo jak my jej i już mamy zakodowane w głowie że to "na zawsze", tej osobie przestawia się, potocznie niepoprawnie mówiąc, "w d*pie" i tak nagle "z d*py" odchodzi, kiedy my potrzebujemy jej w naszym życiu, bo jest jego nieodłączną częścią. I potem trochę boli. Może nawet trochę za bardzo, de facto, ale w końcu dochodzi do Ciebie to że jesteś już wolny od nałogu, no przynajmniej tak myślisz, do momentu kiedy sięgasz ręką do przeszłości, która wryta jest w pamięć jak Twój pierwszy raz z alkoholem, dosłownie jakbyś wygrzebał ze śmietnika pełną butelkę, której miałeś już nie pić, bo grubo ryje Ci głowę, ale jednak sięgasz po nią z powrotem i wypijasz ją do samego dna. Co jest w tym najgorsze? Że nie wszyscy chcą się wyleczyć.
Czy ja chciałem się z niej wyleczyć? Prawda jest taka, że nie ważne było czego ja chcę. Serce i dusza i tak robiły z człowiekiem to, na co miały ochotę. Jeśli te dwie rzeczy się ze sobą zgrają i coś ubzdurają, to zrobią wszystko, aby było zgodnie z ich wizją.
Ciągłe myśli chodzące mi od rana po głowie nie dawały spokoju. Wczorajsza sytuacja... Nawet nie miałem okazji by spytać, kiedy znów ją będę mógł zobaczyć. Nie chcąc tracić dnia na rozmyślenia, wsiadłem w samochód i pojechałem do domu Natalii w nadziei, że będę mógł znów spotkać moją ukochaną. Wiedziałem, że dzień jej odlotu do Anglii jest coraz bliżej, więc chciałem jak najlepiej wykorzystać ostatni czas jaki nam pozostał.
Zapukałem niepewnie w drzwi, naciągając na nos mocniej kapelusz, bojąc się aby nikt mnie nie rozpoznał. Po chwili drzwi otworzyła mi Natalia, wyraźnie zaskoczona moją wizytą.
- Michael? Ja... Znaczy... Wejdź, proszę - zaprosiła mnie gestem ręki do środka.
Posłałem jej delikatny uśmiech. Na korytarzu gdy odwieszałem swój płaszcz dopadła mnie ta mała, wiecznie uśmiechnięta istotka:
- Michael! - dziewczynka podbiegła i przytuliła się do mnie mocno. Uklęknąłem przy niej i objąłem głaszcząc po głowie. Nat przyglądała się nam bacznie, jakby była wzruszona całą sytuacją - Przyjechałeś do mamusi? - Eva spojrzała na mnie ciemnymi oczkami.
- Tak - przygryzłem delikatnie wargę spuszczając wzrok - Chciałem z nią porozmawiać i...
- Ale mamusi nie ma... Wczoraj wyszła i nie wróciła.
- Jak to? - spojrzałem na Natalie, która wyraźnie zmieszała się całą sytuacją.
- Eva, kochanie idź do siebie do pokoju, muszę porozmawiać sam na sam z Michaelem - dziewczynka posłusznie kiwnęła głową i poszła do swojego pokoju, ja zaś udałem się za kobietą do kuchni.
- Powiesz mi co tutaj się dzieje? - rzuciłem dość groźnym tonem, bo nie podobało mi się to wszystko - Gdzie jest Michelle?
- Nie wiem - spuściła wzrok - Nie mam pojęcia.
- Jak to do jasnej cholery nie masz pojęcia?! - dopiero po chwili zdałem sobie sprawę, że krzyczę - Co się tutaj stało?
- Nic... Mike to moja wina... Ona nie chciała iść, ja nalegałam i poszłyśmy, potem się rozdzieliłyśmy i tyle ją widziałam i...
- Chwila, stop... Zaczekaj - przerwałem jej nie mogąc nic zrozumieć z tego bełkotu - Gdzie wczoraj poszłyście?
- Do Paradise.
- Co się działo dalej? - usiadłem na krześle próbując poukładać wszystko w głowie.
- No nic... Wypiłyśmy dużo, w sumie za dużo... Dużo za dużo... - spuściła wzrok - Przepraszam, to moja wina...
- Zostawiłaś ją samą, pijaną w klubie?
- Nie samą, była z Emilio. Potem poszłam zadzwonić do mojego chłopaka, jak wróciłam nie było już ich, a mój telefon padł i...
- Skąd tam się wziął Emilio? - spojrzałem na kobietę z niedowierzaniem - Chcesz mi powiedzieć, że zostawiłaś ją tam kompletnie pijaną w towarzystwie tego gościa? - poczułem jak ogarnia mnie fala wściekłości - Co wy sobie myślałyście?! - wstałem z miejsca i zacząłem nerwowo chodzić po pokoju.
- Przepraszam... Naprawdę nie wiem jak to się stało, chciałam dobrze a wyszło jak zawsze.
- Dzwoniłaś do niej?
- Tak, numer nie odpowiada.
- Dobra, poczekaj mam pomysł - wyciągnąłem z kieszeni komórkę i wykręciłem numer Emila. Nie czekałem długo, aż usłyszałem jego zachrypnięty głos w słuchawce:
- Ooo, Michael! A któż to do mnie dzwoni? Stało się coś? - nie wiem czemu, ale miałem wrażenie, że się uśmiecha.
- Dzwonię, aby zapytać co się stało wczoraj z Michelle w Paradise. Podobno ostatnio widziano was tam razem.
- Owszem. Niestety, ale jeśli chcesz ją do telefonu to musisz poczekać, właśnie się kąpie i wolałbym nie wchodzić i jej nie przeszkadzać - poczułem nagłe ukłucie w sercu, nic już nie rozumiałem.
- Ale że jak? Ona jest u Ciebie? - spojrzałem na Natalie, której pusty wzrok nic nie mówił - Co jej zrobiłeś? - warknąłem do słuchawki.
- Zrobiłeś? Oj Michael Michael... Nie musiałem jej nic zrobić. Zaproponowałem miły wieczór i tyle. Z tego co wiem nie powinno Cię interesować z kim sypia Michelle, masz przecież swoją Lisę i to o nią powinieneś się zatroszczyć - mówił triumfalnym głosem, a ja wciąż nie mogłem uwierzyć w jego słowa. Nie dopuszczałem do siebie myśli że on i ona... Oni...
- Była pijana, wykorzystałeś ją - syknąłem czując jak gniew coraz bardziej we mnie narasta - Od zawsze Ci o to chodziło.
- Posłuchaj mnie Jackson, do niczego jej nie zmuszałem, ani nie przetrzymywałem wbrew jej woli. Pogódź się z tym, że nie jesteście razem. Ty masz swoje życie, a ona swoje. Nie jest Ci nic winna i chyba powinieneś się cieszyć, że korzysta z życia - usłyszałem w słuchawce jakieś szumy - Wybacz teraz, właśnie wyszła, więc chyba rozumiesz, że nie mam czasu na dalsze rozmowy i tłumaczenia. Jest w dobrych rękach. A teraz wybacz, muszę kończyć. Miłego dnia Jackson - rozłączył się.
- Michael...? - Nat spojrzała na mnie zaniepokojona - Jest u niego prawda?
- Tak, nie musisz się martwić - poczułem jak łzy napływają mi do oczu - Przepraszam, pójdę już - rzuciłem i wyszedłem z mieszkania w pośpiechu łapiąc płaszcz. Słyszałem jak Nat wołała jeszcze za mną, ale zignorowałem to. Nie chciałem aby widziała po mnie, jak bardzo mnie to zabolało.




Owinięta w szlafrok spojrzałam na mężczyznę, który stał oparty o blat w kuchni i przyglądał mi się z uwagą. Podeszłam do stołu biorąc do rąk kubek z gorącą kawą, o który prosiłam.
- Dzwonił ktoś? - spytałam zerkając na niego.
- Nie, dlaczego pytasz?
- Słyszałam, jakbyś z kimś rozmawiał...
- To radio, musiało Ci się coś wydawać - uśmiechnął się  i podszedł do mnie, obejmując mnie delikatnie - Już dawno nie czułem się tak jak dzisiejszej nocy...
- Emilio zaczekaj - odsunęłam go delikatnie od siebie, wypuszczając powietrze z ust - Ja nie powinnam, to wszystko...
- Ciii - przyłożył mi palec do ust - Alkohol tylko pomógł Ci przełamać lody, które już dawno powinny zostać przełamane. Sama dobrze wiesz, że wiecznie nie będziesz czekać na coś, co już nigdy nie nastanie - pogłaskał mnie dłonią po policzku - Nie powinnaś czuć się niczemu winna.
- Masz rację - spuściłam wzrok, wiedząc w głębi duszy, że mówi coś, czego ja po prostu do siebie nie dopuszczałam - Proszę, odwieź mnie do domu. Natalia i Eva na pewno się o mnie martwią, a bateria mi padła i nie mam jak do nich nawet zadzwonić.
- Oczywiście kochanie, daj znać jak będziesz gotowa - pocałował mnie w czoło, uśmiechnął się i poszedł w kierunku salonu.
Podeszłam do okna i spojrzałam na panoramę LA. Sama już nie wiedziałam co jest dobre, a co złe. Zapewne gdyby nie przerażająco duża ilość alkoholu, nigdy nie stało by się to, co stało się tej nocy. Jednak czasu cofnąć nie mogę, a czy w ogóle chciałabym go cofnąć? Moje uczucia były rozdarte. Nie mogłam za nic nikogo winić, poza samą sobą. Zasłużyłam sobie na takie cierpienie po tym, jaką decyzję podjęłam 6 lat temu. Ucierpiałam na tym i ja, i Mike, i co najgorsze - moja ukochana córeczka. Teraz wszyscy ponosimy tego konsekwencje. Musze nauczyć się żyć normalnie, muszę chociaż spróbować być szczęśliwa przy kimś innym, bez względu ile czasu mi to zajmie. W końcu się przełamię, a może nawet znów szczerze i prawdziwie pokocham.
Ubrałam się, nałożyłam na oczy delikatny makijaż, podkreślając go mocniejszą szminką. Przeczesałam szczotką ostatni raz włosy i spojrzałam na zegarek, który wskazywać miał zaraz południe.
Weszłam do salonu wiedząc, że jest tam mój towarzysz. Siedział na kanapie, przeglądając stertę papierów i zdjęć. Podeszłam bliżej, zachodząc go delikatnie od tyłu. Zaśmiał się i spojrzał na mnie z błyskiem w oku.
- Spójrz - rzucił, podając mi jedno z kilkunastu zdjęć, jakie miał rozłożone na stoliku - Pamiętasz?
- Oczywiście - uśmiechnęłam się delikatnie - To z naszej pierwszej sesji. Wciąż masz te wszystkie zdjęcia?
- Oczywiście, nie wyrzucam żadnych, zwłaszcza moich ulubionych modelek - zaśmiał się - Wiem, że niedługo odlatujesz do siebie, ale może chciałabyś przed tym przyjąć jakieś zlecenie?
- To znaczy? - usiadłam obok niego zaciekawiona - Znów masz jakieś propozycje od firm?
- Jest ich dużo, coś wybierzemy i znów zabłyśniesz przed obiektywem.
- Dziękuję - szepnęłam, opierając głowę na jego ramieniu - Brakowało mi tego, bardzo polubiłam tę robotę.
- Domyślam się, widać było ile radości Ci to dawało.
- Zbierajmy się - rzuciłam wstając z miejsca - Naprawdę jest już późno, muszę wracać do córeczki.
- Oczywiście. Michelle...
- Tak? - odwróciłam się i spojrzałam na mężczyznę - O co chodzi?
- Dasz się jutro zaprosić na obiad?
- Z wielką chęcią - posłałam mu uśmiech, po czym oboje udaliśmy się do wyjścia.
Zjechaliśmy windą na parking podziemny. Od razu rozpoznałam czerwone ferrari Emilia, jednak moją uwagę przykuło coś innego, a dokładniej samochód zaparkowany tuż obok. Nim zdążyłam sobie przypomnieć do kogo należy, zza kierownicy wysiadł Michael. Zatrzymałam się nie wiedząc co zrobić, co powiedzieć... Skąd wiedział gdzie jestem? Czemu tu przyjechał?
Nim zdążyłam odnaleźć się w sytuacji Mike podszedł do nas i z rozpędu złapał Emilia za garnitur i przygwoździł go do maski jego samochodu.
- Pożałujesz tego gnojku - rzucił nienaturalnie dla niego złowrogim tonem.
Przerażona podbiegłam i odciągnęłam go od mojego towarzysza, któremu uśmiech nie schodził z twarzy.
- Odbiło Ci?! - wrzasnęłam do Michaela wciąż zdezorientowana - Co Ty tutaj do jasnej cholery robisz?!
- Co on Ci zrobił? - spytał łagodniejszym tonem, patrząc mi prosto w oczy - Zrobił Ci krzywdę?
- Że co? - spojrzałam na niego jak na wariata.
- Daruj sobie Jackson - wtrącił się Emilio, stając obok mnie - Tak Ciężko Ci się pogodzić z porażką?
- O co tutaj chodzi? - spojrzałam na mężczyzn po kolei, czując się całkowicie zagubiona - Mike, po co tutaj przyjechałeś?
- Martwiłem się - nie spuszczał ze mnie wzroku - Byłem u Nat, powiedziała, że nie wróciłaś na noc do domu i...
- Jestem dorosła, mam chyba prawo nie wracać do domu o określonej porze? - rzuciłam oschle wiedząc, że w jakiś sposób go zabolą moje słowa.
- Mówiła, że zostałaś tam z nim więc postanowiłem sprawdzić, czy wszystko gra - tłumaczył się dalej, a ja nagle poczułam jak po raz kolejny moje nogi uginają się pod jego spojrzeniem, pod dźwiękiem jego głosu. Cholera! Nie może tak być, nie może.
- Owszem - zaczęłam, sama nie zastanawiając się nad głębią wypowiadanych słów - Tak się złożyło, że ja i Emilo jesteśmy razem, więc nie rozumiem po co ta cała szopka? - złapałam swojego 'partnera' za rękę, spoglądając na niego błaganym wzrokiem, aby mnie nie wydał. Mężczyzna zaśmiał się tylko i na moje szczęście kontynuował to, co ja zaczęłam. Objął mnie delikatnie od tyłu i rzucił w stronę piosenkarza:
- Myślę Michael, że Ty również powinieneś sie teraz udać do swojej kobiety.
Mike stał wpatrzony w nas, jakby nie wierzył w to co słyszy. Widziałam w jego oczach ból, zaczęłam nagle żałować tego, że stworzyłam kolejne kłamstwo jednak nie było już odwrotu. Musiałam się od niego odciąć, musiałam coś zrobić, aby w końcu nasze drogi na dobre się rozeszły.
- Chodź kochanie - Emilio złapał mnie za rękę i pociągnął za sobą.
Wsiedliśmy oboje do samochodu. Spojrzałam przez szybkę ostatni raz w stronę ukochanego, czując jak moje serce przyspiesza swój rytm. Przez większość drogi siedziałam w milczeniu, zapatrzona w migający obraz za szybą. W końcu zrezygnowana spojrzałam na zapatrzonego w drogę Emilia i rzuciłam:
- Dziękuję, że mnie nie wydałeś.
- Nie ma za co - spojrzał na mnie delikatnie się uśmiechając - Poza tym spodobała mi się wizja, jako Twojego partnera.
- Sama nie wiem co mną kierowało, ja tylko chciałam...
- Wiem - przerwał mi - I dobrze zrobiłaś. On nie jest w stanie zrozumieć, że Ty również chcesz być szczęśliwa. Ma swoją Lisę, swój Neverland.
- Dlatego nie rozumiem, czemu wciąż stara się być obok.
- Nie myśl już o nim - złapał mnie za rękę i delikatnie ścisnął - Jutrzejszy obiad wciąż aktualny?
- Oczywiście - uśmiechnęłam się delikatnie.
- W takim razie będę o 14. Mam do Ciebie jeszcze jedno pytanie...
- Tak?
- Pojutrze znajoma organizuje wystawę swoich nowych obrazów, będzie to dość duże i pokaźne przyjęcie. Mam zaproszenie wraz z osobą towarzyszącą i...
- Z chęcią się z Tobą wybiorę - skwitowałam, domyślając się pytania - Będę zaszczycona.
- Tylko istnieje możliwość... Znajoma ta również jest dobrą koleżanką Michaela, jego obecność nie będzie problemem?
- Skąd, muszę nauczyć się żyć i oddychać obok niego obojętnie - rzuciłam tak naprawdę sama nie wierząc w to co mówię.


Weszłam do środka niepewnie, odwieszając kurtkę na wieszaku w przedpokoju. Usłyszałam ciche dźwięki skrzypiec, dobiegające z pokoju Evy. Bezszelestnie otworzyłam drzwi i na widok ten mimowolnie się uśmiechnęłam. Dziewczynka siedziała na krzesełku, zwrócona przodem w stronę okna i wygrywała smutne melodie, które nauczyła się w Londynie na zajęciach muzycznych.
- Nie przeszkadzam? - spytałam delikatnie, a dziewczynka na mój głos przerwała grę i spojrzała w moją stronę.
- Mamusia! - rzuciła sprzet na łóżko i podleciała do mnie uwieszając mi się na szyi - Tak bardzo tęskniłam! Gdzie byłaś?
- Musiałam pozałatwiać kilka spraw na mieście - skłamałam - A Tobie jak się siedziało z mamą Nat?
- Super! Poczytała mi trochę bajek na dobranoc, a ja jej za to zagrałam kilka utworów na skrzypcach. A tak w ogóle to Michael był dzisiaj tutaj! Szukał Cię - spuściłam wzrok, zastanawiając się co jej powiedzieć.
- Wiem kochanie... Widziałam się z nim przed chwilą. A gdzie Natalia?
- W kuchni obiad chyba gotuje. Podobno jej chłopak ma dzisiaj wrócić - uśmiechnęła się do mnie szeroko - Mogę jeszcze trochę pograć?
- Oczywiście, graj sobie a ja pójdę do Nat - ucałowałam dziewczynkę w czółko i wyszłam z pokoju, zostawiając ją samą ze swoją muzyką.
Zaszłam przyjaciółkę od tyłu, przytulając się do jej pleców:
- Przepraszam - rzuciłam wiedząc, że będzie na mnie zła.
- Miśka! - spojrzała na mnie i mocno przytuliła odwracając się w moją stronę - Ty głupia mendo wiesz jak ja się bałam?! Gdzieś Ty była do diabła? Albo dobra, nie odpowiadaj - skarciła mnie wzrokiem.
- Sama mówiłaś, że muszę o nim zapomnieć i właśnie to robię.
- Sypiając z Emilio? A propos, Mike był tutaj i...
- Wiem, widziałam się z nim - utkwiłam wzrok w podłodze - Był pod domem Emilia.
- I co?! - spojrzała na mnie zaciekawiona - Po co pojechał?
- Nie wiem, myślał chyba, że Emilio do czegoś mnie zmuszał, był bardzo zmartwiony.
- I...?
- I co? Nic. Powiedziałam mu, że ja i Emilio jesteśmy razem.
- Co żeś mu powiedziała?! -krzyknęła, a ja zakryłam jej usta bojąc się, że Eva może coś usłyszeć.
- Ciszej wariatko.
- Miśka ile jeszcze będziesz ciągnąć tą całą zabawę?
- Tyle, ile będzie potrzeba - skwitowałam - Niedługo i tak wyjeżdżam. A właśnie... Emilio zaprosił mnie jutro na obiad, zajmiesz się małą?
- Jasne, Tom dzisiaj przyjeżdża i jutro pewnie i tak cały dzień będę z nim siedzieć w domu - spojrzała na mnie niepewnie - Michelle... Ja coś czuję, że on nie jest szczęśliwy z tą Lisą... Gdybyś była mu obojętna, to by nie jeździł za Tobą po całym LA. Przecież jest jeszcze Eva... Może wam się ułoży wszystko?
- Nie - zakończyłam temat - Najpierw mi mówisz, że mam zapomnieć o nim i żyć jak gdyby nigdy nic, a teraz każesz mi do niego wracać?
- Nie, to nie tak...
- Koniec tematu. Jestem zmęczona, idę się położyć - wyszłam z pomieszczenia, udając się do swojej sypialni.



Najważniejsze są czułość, ciepło i zaufanie. Trzeba znaleźć osobę, z którą ma się o czym rozmawiać i potrafi milczeć. Taką kobietę, w którą chce się wtulić twarz i do końca życia wdychać jej zapach - jej, a nie perfum, jakich używa. To właśnie jest ważne i paradoksalnie, dopiero kiedy mi tego zabrakło, pojąłem, na czym polega prawdziwe uczucie. Skoro ma to wszystko tak wyglądać niech nauczy mnie, jak żyć tam, gdzie jej nie ma. Niech nauczy mnie jak zapamiętywać każdą jej czułość, by pączkowała wtedy, gdy jest daleko. Niech nauczy mnie, jak nie budzić się z krzykiem, bo jest nie dla mnie. Niech nauczy mnie jak patrzeć na inne kobiety, by nie widzieć w nich jej samej.
To co widziałem, słyszałem i czułem wtedy na parkingu, było jak najgorszy koszmar na jawie. Dlaczego on? Dlaczego z nim? Myślałem, że ją do czegoś zmuszał, skrzywdził ją i miałem ochotę go zabić. Jednak prawda okazała się inna, sam nie wiem czy nie najgorsza z możliwych. Pozwalała mu, a wręcz pragnęła jego bliskości tak jak niegdyś pragnęła mojej. Nie mogłem jej za nic winić, gdyż sam żyłem u boku kogoś innego. Miałem wrażenie, że to wszystko jest chorą grą, w której z Michelle odgrywamy główną rolę. Jaki sens ma związek, w którym człowiek się dusi? 
Wróciłem do Neverlandu i pierwsze co zrobiłem, to otworzyłem butelkę Whiskey schowaną na jednej z półek w moim gabinecie. Rozsiadłem się wygodnie w fotelu i wypiłem zawartość szklanki, zapełniając ją potem na nowo. Łzy napływające mi do oczu piekły niczym rana posypana solą. Chciałem do niej pojechać, powiedzieć jak bardzo ją kocham... Czy odwzajemniłaby moje uczucie? Czy ona również cierpi tak samo jak ja?
Na te pytania chyba nigdy nie będzie mi dane usłyszeć odpowiedzi. Nie zdra­da ciałem, lecz zdra­da ser­cem krzyw­dzi nas najboleśniej. Mimo iż nie byliśmy razem, poczułem się zdradzony. Że potrafiła pokochać kogoś innego, a ja? Ja się tego nie dopuściłem, bo nie kochałem Lisy. Byłem z nią, lecz to nie była miłość, nic co można by porównać z wciąż żarzącym się uczuciem do Michelle. A może ona go nie kochała? Może to też był jej sposób, na zapomnienie o tym co nas łączyło? Jednakże nie chcę znać odpowiedzi na te pytanie, gdyż odpowiedź mogłaby mnie zniszczyć całkowicie. Chyba nikt nie pot­ra­fi bar­dziej zniszczyć miłości ,jak my sami.

***

Komentarz = to motywuje!


~~~~~

"Może kiedyś zrozumiesz, że mój chłód 
jest najgłośniejszym wołaniem o Twoje ciepło."

wtorek, 26 stycznia 2016

Rozdział 5


Notka ta miała się pojawić jutro, ale studenckie życie wzywa i jestem zmuszona dać ją już dzisiaj, gdyż jutro raczej nie dam rady xD
Ludzikom ode mnie z kierunku zachciało się opijać na X-Demonie koniec sesji, więc zmusili mnie abym nocowała jutro w Lesznie w akademiku.
Co najlepsze? W czwartek na 11 kolejny egzamin, nie wiem po takiej popijawie jak ja wstanę i go napiszę, ale ok xDDD
Eh, nie ma nic lepszego niż studia dzienne i studenckie życie!<333

Mam nadzieję, że nie zjecie za ten rozdział ani mnie, ani Michelle xD
Proszę tylko, abyście spróbowali się przed oceną, wczuć się w jej rolę i pozycję, w jakiej się znajduje.
Jak większość z was zauważyła - Miśka jest osobą, o dość złożonej i trudnej osobowości, zarazem mocnym i kruchym charakterem.
Dobra, nie marudząc zostawiam was z kolejnym rozdziałem, a ja idę dalej sprawdzać na jutro swój esej na filozofię - zrobiłam w temacie 'wiary i niewiary', boje się żeby nie urazić naszego wykładowcy, chyba dam go komuś obiektywnemu do oceny jednak wcześniej xD
Chętni? XDDD

Piosenka wyżej ostatnio moim uzależnieniem - nie dość że wciąga muzyka, to jeszcze ten teledysk *,*
Moje arabskie klimaty <333
Zapraszam do czytania oraz oceny!:)

~~~~~


W tym momencie łat­wiej mi było kochać wspom­nienia, niż żywe­go człowieka. Może dlatego, że człowiek ten również stał się tylko pięknym wspomnieniem? Jak to jest, gdy tracisz wszystko co kochasz? Naj­pierw re­zyg­nu­jesz z dro­biazgów, po­tem z większych rzeczy, a w końcu z wszys­tkiego. Śmiejesz się co­raz ciszej, aż wreszcie zu­pełnie przes­ta­jesz się śmiać. Twój uśmiech przy­gasa, aż sta­je się tyl­ko imi­tacją ra­dości, czymś nakłada­nym jak makijaż. Mil­cze­nie jest os­tatnią ra­dością nie­szczęśli­wych; strzeż się, by kto­kol­wiek poz­nał two­je cier­pienie, bo cieka­wość ludzka pi­je nasze łzy, jak muchy krew ran­ne­go jelenia. Trzeba mieć od­wagę by kochać, choćby miłość ta wy­dawała się ok­rutna i zdrad­li­wa. Czer­pać ra­dość z miłości. Czer­pać ra­dość ze zwy­cięstwa. Podążać za głosem swojego serca.
Szliśmy alejkami Neverlandu w stronę zoo. Można było wyczuć nieprzyjemne napięcie, panujące między nami. Zapewne było one spowodowane 'incydentem' gdy wylądowaliśmy na trawie, jednak nie chciałem poruszać już tego tematu, mimo iż oddał bym wiele by móc to powtórzyć.
- Po co tutaj mnie przyprowadziłeś? - spytała, gdy weszliśmy do budynku gospodarczego.
Po przejściu korytarza dopiero zauważyła coś, co przykuło jej uwagę. Stały tam bowiem dwa puste boksy, przystosowane specjalnie dla koni. Na jednym z nich wisiała drewniana tabliczka z napisem 'Irys', a na drugim boksie z napisem 'Salivan'. Podeszła bliżej, przejeżdżając dłonią po wypalonych literach.
- Mike... Co to...?
- Miał być to prezent - przerwałem jej, domyślając się pytania - Ostatniego wieczoru przed Twoim odejściem, gdy obiecałaś mi, że wrócisz ze mną do Neverlandu, kazałem zrobić to dla Ciebie. Chciałem przenieść tutaj Salivana i Irysa, abyś mogła mieć ich cały czas przy sobie - spuściłem wzrok, czując jak powoli podłamuje mi się głos na te wspomnienia - Chciałem, aby Ci niczego tutaj nie brakowało. Wystarczyło to, że straciłaś rodziców. Wiedziałem, że nie zastąpi Ci to Twojego prawdziwego domu, jednak byłem w stanie zrobić wszystko, aby mu choć w połowie dorównać.
- Dziękuję - spojrzałem na nią, a ona niespodziewanie podeszła i przytuliła się do mnie - Dziękuję za wszystko.
Objąłem ją przyciskając do siebie delikatnie. Miałem wrażenie, że czas stanął w miejscu. Znów miałem ją w swoich objęciach, znów mogłem poczuć zapach jej skóry, ciepło jej ciała, usłyszeć dźwięk bijącego serca, które niegdyś biło tylko dla mnie. Gdy chciała się ode mnie oderwać, już miałem ją zatrzymać chcąc przedłużyć tę chwilę, jednak stchórzyłem. Nie mogłem jej pokazać, jak bardzo mi tego brakuje. Musiała wiedzieć, że potrafię być również silny bez niej, tak samo jak ona nauczyła się być silna beze mnie. 
Drogę powrotną szliśmy w ciszy, przemierzając alejki w stronę miejsca, gdzie bawiły się dzieci wraz z Evą. Sam nie wiem dlaczego, ale miałem wrażenie, jakby w oczach tej małej istotki krył się znajomy mi duch. Każde dziecko jest wspaniałe, jednak od Evy biło wyjątkowe ciepło, którego nie potrafię opisać słowami. 
- Mike! - usłyszałem nagle znajomy głos. Odwróciłem się i ujrzałem Lisę, idącą w naszą stronę.
- To ja... - Michelle zaczęła, jednak nie dałem jej skończyć:
- Nie, zaczekaj. Poznajcie się - uśmiechnąłem się do niej, jakbym chciał jej dodać otuchy. 
- Wszędzie Cię szukałam - Lisa podeszła do mnie i wtopiła się w moje usta bez jakiegokolwiek uprzedzenia. W sumie zdziwiło mnie to, gdyż mało kiedy okazywała mi oznaki tęsknoty czy po prostu miłości - A Ty musisz być...? - odsunęła się ode mnie trochę i spojrzała na moją towarzyszkę.
- Michelle Evans - wyciągnęła do niej rękę, którą Lis niechętnie uścisnęła.
- Lisa Marie Presley. Więc... Jak Ci się podoba w naszym Neverlandzie?
- Jest cudownie, dziękuję - uniosła lekko kąciki ust - Ja... Ja już lepiej pójdę. Eva pewnie się zastanawia gdzie jestem, a robi się późno, powinnyśmy już wracać.
- Odprowadzę Cię - skwitowałem, jednak poczułem nagle jak Lisa łapie mnie za rękę.
- Kochanie, zostań - zaczęła nienaturalnym dla niej tonem - Chciałam spędzić z Tobą trochę czasu, chodźmy do domu. John odwiezie Twoją przyjaciółkę na miejsce przecież.
- Ale... - zacząłem, jednak Michelle mi przerwała:
- Nie ma sprawy. Nie przeszkadzajcie sobie - spojrzała na Lis - Miło było Cię poznać. Cieszę się, że Mike ma przy sobie kogoś takiego - posłała jej swój piękny uśmiech, po czym spojrzała na mnie - Do widzenia Michael.
Spojrzałem na nią błagalnym wzrokiem, jednak wiedziałem, że to nic nie da. Chciałem teraz za nią pobiec, przeprosić za tą sytuację i odwieźć ją i Evę, chociażby dla tych ostatnich kilku chwil spędzonych u jej boku. Duma jednak była zbyt wielka.
Spojrzałem na Lisę, która wciąż była przyklejona do mojego ramienia:
- Chodźmy do domu - rzuciłem dość zrezygnowanym głosem, całując swoja partnerkę w czubek głowy.


Siedziałam w limuzynie z wzrokiem utkwionym w szybie. Wymęczona zabawą Eva oparła się główką o moje ramię, pogrążona we własnych myślach. Sama nie wiem, co wtedy czułam. Z jednej strony zjadała mnie zazdrość, zazdrość że ktoś może z nim robić to, na co kiedyś tylko ja miałam przyzwolenie. Z drugiej strony zaś, jakie miałam prawo do zazdrości? Ona dawała mu teraz coś, co ja odebrałam niegdyś 6 lat temu. W głębi serca cieszyłam się, że jest szczęśliwy. Odnalazł swoje szczęście na nowo, może i mnie kiedyś się to uda?
- Mamusiu? - Eva spojrzała na mnie swoimi ciemnymi oczkami - A Michael czemu z nami nie jedzie? 
- Jest teraz zajęty - pogłaskałam ją po włoskach.
- Przez niego jesteś smutna?
- Smutna? Nie, zdaje Ci się - posłałam jej fałszywy uśmiech - Jestem tylko troszkę zmęczona.
- A kiedy znów spotkamy się z Michaelem?
- Kochanie - ujęłam jej rączki w swoje - Michael to mój przyjaciel, ale ma swoje obowiązki. Jest bardzo zajęty i nie ma czasu, aby dla nas go poświęcać.
- Czyli przed powrotem do domciu do Anglii nie zobaczę go już?
- Nie mogę Ci tego obiecać - pokiwałam głową, czując jak serce pęka mi na pół.
Mimo iż była nieświadoma kim on tak naprawdę jest, to pragnęła jego bliskości i obecności. Chociażbym nie wiem jak się starała, to nigdy nie zastąpię jej ojca. Mogę być najlepszą mamą na świecie, jednak nigdy nie zapełnię pewnych luk powstałych w jej życiu, z powodu braku taty.
Resztę drogi spędziłyśmy w ciszy. Eva nie zadawała więcej pytań, co było dla mnie bardzo na rękę. Pogoda za oknem psuła się, do tego zbliżał się wieczór i robiło się coraz bardziej ciemno. 
Gdy limuzyna się zatrzymała, podziękowałam kierowcy i razem z córką opuściłyśmy pojazd. Domyślałam się, że od progu Natalia będzie chciała mnie przepytać z całości dnia dzisiejszego pod tytułem: Michael, co mnie wcale nie cieszyło. Jedyne o czym teraz marzyłam to poduszka i sen, oraz zostanie sam na sam ze swoimi myślami.
Gdy weszłyśmy do mieszkania od progu ujrzałam znajomą postać kobiety:
- Dobry wieczór Pani Rose - z radością przywitałam się mamą Nat - Jak ja dawno Pani nie widziałam.
- Ja Ciebie również słoneczko. Tak szybko nam uciekłaś - spojrzała na lekko speszoną moją córeczkę - A ta księżniczka to zapewne Eva, tak?
- Dobry wieczór - rzuciła lekko onieśmielona nieznajomą kobietą.
- Kochanie, to jest mama naszej Natali - wytłumaczyłam jej.
- Nat czeka na Ciebie w kuchni, idź ja się zajmę małą - Pani Rose rzuciła ochoczo.
Wiedziałam, że kochała dzieci. Od zawsze powtarzała Nat, że chce mieć liczną gromadkę wnuków, ale jak widać póki co na oczekiwaniach się skończyło.
- Miśka ! - przyjaciółka zaatakowała mnie od progu - Moja mama gdzie?
- Z Evą w pokoju, co się dzieje? - spytałam domyślając się, że ta wariatka znów coś wykombinowała.
- Słuchaj! Dzisiaj jest jakaś dobra impreza w Paradise, musimy tam iść! - podeszła do mnie potrząsając mną - No powiedz, że się zgadzasz!
- Nie ma mowy, zapomnij - rzuciłam - Po pierwsze wyrosłam już z takich zabaw, a po drugie mam córkę i...
- Dlatego jest tutaj moja mamcia - przerwała mi - Ona mówiła, że z chęcią się nią zajmie. No proszę! Przez tyle lat nie miałam Cię przy sobie, poza głosem w słuchawce telefonu. Wpadasz po takim czasie na zaledwie tydzień i co? Mamy przesiedzieć go w domu? No proszę! Jedna, jedyna zabawa, nie daj się prosić... Wypijemy, pobawimy się jak za dawnych lat, pamiętasz?
- Nat... - miałam mieszane uczucia, jednak czułam, że jestem jej to winna, winna ten stracony czas - No... Dobrze...
- Tak ! - rzuciła mi się na szyję ściskając i całując po policzkach.
- Już dobra dobra wyluzuj! Ale musisz mi pożyczyć jakąś sukienkę bo nie mam się kompletnie w co ubrać.
- Jasne, zaraz coś znajdę! - pociągnęła mnie za sobą w stronę garderoby.
Nie wiedziałam czy dobrze robię, kierowałam się wewnętrznym głosem, który nakazał mi naprawić wszystkie swoje błędy. Czy siedzenie i zamartwianie się by mi pomogło? Michael miał swoje życie, ja musiałam zacząć pracować powoli nad swoim, miałam dla kogo, miałam Evę.




Dźwięk muzyki, zapach papierosów i alkoholu to były nieodłączne elementy Paradise - klubu, w którym wiele się zaczynało, a jeszcze więcej kończyło. Miałam z tym miejscem niezliczoną ilość wspomnień. Już jako nastolatka wchodziłam tutaj z fałszywymi dokumentami, aby móc się bawić z znajomymi. Pierwsze co zrobiła Nat po wejściu do środka to obrała kierunek barku. Usiadłyśmy obie na krzesełkach, oczekując na barmana, który miał jak zawsze pełne ręce roboty.
- Co bierzemy? - rzuciła Nat spoglądając na mnie ukradkiem.
- Nie wiem, coś mocnego.
- I to mi się podoba! - zaśmiałyśmy się jednocześnie.
No co? Jak się bawić to się bawić, nie? Szczerze mówiąc miałam w tym momencie jedynie nadzieje, że alkohol pomoże mi zapomnieć o tym, co siedziało mi teraz w głowie, a raczej KTO w niej siedział. Zawartość zamówienia, które przyniósł nam barman pochłonęłyśmy w jednej chwili. Najpierw TeQuila, potem Whisky i inne specjały, jakie zaczęła wymyślać po kolei Natalia. Wiedziałam, że mieszanie tego wszystkiego nie przyniesie nic dobrego, ale nie myślałam o tym wtedy. Po kilku kolejkach przestałam liczyć ile wypiłam. Śmiałyśmy się jak opętane ze wszystkiego, żartując z barmanem co chwila. Był to młody chłopak około dwudziestki. 
- Nat, nie zapominaj się, masz Toma - upomniałam przyjaciółkę widząc jak pijana flirtuje z chłopakiem.
- Wiem i pamiętam. Ty za to jesteś wolna, więc co tutaj jeszcze robisz? Atakuj! - zaśmiała się - Musisz w końcu o nim zapomnieć. Na starą miłość najlepsza jest nowa.
- Gdyby się tak dało - rzuciłam niemal bezgłośnie, pochłaniając kolejną zawartość mojej szklanki.
- Michelle? - usłyszałam za sobą męski, znajomy głos.
- Emilio! - odwróciłam się gwałtownie i rzuciłam na szyję mężczyźnie - Co Ty tutaj robisz?
- Chyba to ja powinienem zapytać, co? Gdzieś Ty się podziewała tyle czasu?
- Długa historia - rzuciłam - Byłam w Londynie, wróciłam tutaj na jakiś czas pozałatwiać trochę spraw. A Ty? Co jak co, ale w Paradise nie spodziewałam się Ciebie zastać.
- Jak widać nawet szycha z branży musi się czasem rozerwać - ukazał szereg białych zębów - Chcesz coś do picia?- podszedł obok mnie do baru i gestem ręki zawołał barmana - Czego się napijesz?
- Nie, już dość dzisiaj wypiłam.
- Oj coś Ty, kochanie to LA, tutaj nie ma czegoś takiego jak ograniczenia - zaśmiał się i zwrócił do chłopaka składając zamówienie. 
- Miśka, ja idę zadzwonić do Toma, w razie czego się zgadamy, nie? - przyjaciółka spojrzała na mnie chytrze - Zostawiam Cię w dobrych rękach.
- Nat to nie jest dobry pomysł się rozdzielać, jesteś pijana, ja zresztą też, może lepiej...
- Nie marudź! Na pewno masz do pogadania z byłym szefem - puściła mi oczko i wstała z miejsca udając się w tylko jej znanym kierunku.
Wypuściłam powietrze z ust i spojrzałam na Emilia, czując jak alkohol uderza mi do głowy. Głośna muzyka i zapach dymu nie pomagały w zachowaniu trzeźwego stanu umysłu. Po wypiciu kolejnych kolejek z mężczyzną postanowiłam wyjść się przewietrzyć. Oboje ruszyliśmy do wyjścia chwiejnym krokiem śmiejąc się z byle czego. 
Rozmawialiśmy chwilę przed klubem, gdy poczułam jak tracę powoli równowagę. Emilio złapał mnie w ostatniej chwili. Spojrzałam na mężczyznę przerażona bliskością jaka nas 'dzieliła'. 
- Może lepiej wezmę taksówkę - zaśmiał się i wyciągnął telefon. 
Po chwili wszystko zaczęło wracać do normy. Wiedziałam, że to tylko chwilowy stan i wypita ilość alkoholu nie pozwoli mi tak łatwo o sobie zapomnieć.
Będąc w taksówce cały świat już wokół mnie wirował. Zastanawiałam się tylko co z Nat? Gdzie ona jest? Nie mogłam się przecież pokazać w domu w tym stanie, tym bardziej że była tam jej mama oraz Eva. Właśnie.... Eva. Nie mogła mnie zobaczyć w takim stanie, co ja sobie myślałam? Było już jednak za późno na jakiekolwiek wywody czy zastanowienia. 
Pojazd zatrzymał się. Wysiedliśmy z Emilio i dopiero się zorientowałam, że nie jest to osiedle, gdzie mieszkała Nat.
- Gdzie jesteśmy? - spytałam niepewnie.
- Jak to gdzie? Mieszkam tutaj obok, tyle czasu się nie widzieliśmy, więc liczę, że wpadniesz na jeszcze małego drinka?
- Drinka? Nie... I tak za dużo...
- No coś Ty? I tak nie wiadomo gdzie się podziała twoja koleżaneczka - złapał mnie za rękę i pociągnął za sobą, a ja niechętnie w końcu się poddałam.
Wiedziałam, że to nie najlepszy pomysł, jednak co miałam zrobić? Nie wiedziałam gdzie ona jest, a do domu nie mogłam wrócić. Jedyne co mi pozostało to iść do niego z nadzieją, że przyjaciółka w końcu do mnie oddzwoni.
- Witam w moich skromnych progach - zażartował gdy weszliśmy do mieszkania.
Było dość duże i przestronne. Dominującymi kolorami była czerń oraz biel, co bardzo pasowało do jego stylu życia. Rozejrzałam się po pomieszczeniu i usiadłam na kanapie.
- Bardzo ładne mieszkanie.
- Dziękuję - uśmiechnął się i podszedł do szafki wyjmując z niej butelkę.
- Emilio, dziękuję ale naprawdę nie chcę już pić.
- Jedna szklanka - puścił mi oczko i wlał zawartość butelki do dwóch literatek - Uwierz, nie pożałujesz.
Niechętnie wzięłam do ręki szkło z płynną zawartością i powąchałam. Pachniało strasznie, czuć było bijący zapach spirytusu przemieszany z lekką słodyczą. Wypiłam na raz wszystko, czując jak ciepło ogarnia moje usta, przełyk i w końcu całe wnętrze.
- Co to jest? - spytałam wykrzywiając się delikatnie - Strasznie mocne...
- Moja specjalność, nalewka jakiej nigdzie nie znajdziesz - zaśmiał się i wypił swoją działkę - Szybko się rozchodzi we krwi, ale za to ma cudowne właściwości - usiadł obok mnie - Łączy Cię coś jeszcze z Michaelem?
- Z Michaelem? Nie, mówiłam Ci że się rozstaliśmy.
- Domyślam się, w telewizji i na bankietach widuję go ostatnio w towarzystwie Presley'owej - spojrzał na mnie - Wiesz, od zawsze uważałem Cię za piękną i niesamowitą kobietę. Jednak zawsze starałem się nie wchodzić między dwoje ludzi. Dlatego też nigdy nie tknąłem Cię wiedząc, że jesteś z tym całym Jacksonem, jednak teraz sprawa się zmieniła - przysunął się bliżej mnie - Nie jesteście już razem...
- Proszę, przestań... - wstałam z kanapy - Nie mogę, przepraszam.
- Pomyśl... - wstał i podszedł do mnie - On teraz zapewne siedzi w tym swoim Neverlandzie i stuka Lisę mając Cię całkowicie w dupie. Nie kocha Cię. Trze­ba wie­dzieć, kiedy kończy się ja­kiś etap w życiu. Jeśli upar­cie chce­my w nim trwać dłużej niż to ko­nie­czne, tra­cimy ra­dość i sens te­go, co przed nami - dotknął dłonią mojego policzka i niespodziewanie wtopił się w moje usta.
Nie chciałam, próbowałam nie odwzajemniać jednak Emilio miał rację. Dlaczego mam wiecznie trwać w miejscu? Muszę się od niego uwolnić, bo nigdy nie będę szczęśliwa. Musze nauczyć się być szczęśliwą bez niego, muszę. A to jest pierwszy krok.
Sama nie pamiętam dokładnie, co się działo dalej. Ta nalewka była gwoździem do trumny, całkowicie traciłam panowanie nad własnym ciałem. Pamiętam jak Emilio przywarł mnie do ściany i zaczął całować po szyi. Gdy zaczął rozpinać moją bluzkę prosiłam, aby przestał, jednak nie opierałam się. W mojej głowie cały czas widniał obraz Lisy i Michaela. Mam wrażenie, że robiłam to na przekór sobie, z premedytacją... Chcąc ukarać samą siebie za swoje błędy.
Kolejne chwile działy się niespodziewanie szybko. Gdy rzucił mnie na łóżko poczułam prąd przeszywający moje ciało, jakby coś we mnie krzyczało, abym to zatrzymała. Nie mogłam, nie potrafiłam. Alkohol płynący w moich żyłach odebrał mi mowę, słuch a nawet wzrok. Byłam całkowicie poddana mężczyźnie, odbierając tylko bodźce zewnętrzne. Seks bez uczu­cia to nie seks, to chyba tyl­ko na­mias­tka cze­goś, co może być piękniejsze.



***

Komentarz = to motywuje !

~~~~~


"Kochać kogoś to nie znaczy czekać na niego wieczność. 
Nie możemy uromantyczniać zadawanego nam bólu. 
Kocham Cię, ale siebie szanuję.
Nie chcę stracić kolejnej szansy, czekając aż Ty mi ją dasz."


piątek, 22 stycznia 2016

Rozdział 4


Dopiero wróciłam do domu... Zajęcia skończyły się po 14, ale siedziałam jeszcze potem do 16:30 na lotnisku - szkolenie szybowcowe zaczynam już prawdopodobnie w weekendy w kwietniu, dzisiaj teoria zaliczona na piąteczkę! <3
Internet pomógł xD

Sesja ostatnio tak mnie wykańcza, że nie mam siły ani ochoty kompletnie na nic...
Czuję się dosłownie wrakiem człowieka.

Wybaczcie za ten rozdział - kilka dni temu usunął mi się... Musiałam na szybko na nowo pisać mając już wcześniejszy i kolejny, przez co nie pamiętałam wszystkich wątków w nim poruszonych co mnie denerwowało...
Mam nadzieję, że jednak tragedii nie ma i nie powtórzyłam nic, co napisałam już w wcześniejszym/kolejnym. Przy napisaniu tylu do przodu można się pogubić co było w jakim. Jest trochę krótki, następny będzie dłuższy:)
Dziękuję za wasze komentarze z opiniami - one serio dużo znaczą i tylko dzięki wam wciąż wstawiam tutaj swoje wypociny. Dajecie mocnego kopa! <333
Zapraszam!

~~~~~

Szykując się do wyjścia moje myśli krążyły wciąż wokół Michelle i tego co przed nami. Zbudowaliśmy miedzy sobą mur. Mur niemożności. Nie możemy być dla siebie czuli, nie możemy okazywać sobie tęsknoty, nie możemy mówić do siebie kochanie, nie możemy patrzeć z pragnieniem i pożądaniem, nie możemy się dotykać, nie możemy się całować, nie możemy się kochać. Ten mur nie pozwala nam być, nie pozwala nam iść dalej w jakimkolwiek kierunku. Przytulamy się do jego ścian, aby choć trochę poczuć się bliżej siebie. A wystarczy jedno słowo, jeden gest i on zniknie i będziemy mogli... Wrócą chwile radości, chwile cudowności bycia razem. Czy to nas gdzieś zaprowadzi? Czy to, ta sama ślepa droga? Nie wiem... Ale przynajmniej pójdziemy jeszcze jakiś czas razem i może znajdziemy jakieś drzwi.
Zszedłem szybkim krokiem schodami na dół, gdzie wyjmowałem z szafy swój płaszcz i kapelusz. Byłem tak pochłonięty czynnością, że nawet nie usłyszałem Lisy wchodzącej na korytarz:
- Wybierasz się gdzieś? - spytała poprawiając swój szlafrok - Jedziesz do studia?
- Obiecałem córce znajomej, że zabiorę ją dzisiaj no Neverlandu.
- Nie możesz posłać po nich szofera? Musisz jechać osobiście?
- Owszem - rzuciłem nawet na nią nie spoglądając - Chcę jechać osobiście.
- Mogę wiedzieć w takim razie kto to jest?
- A od kiedy Cię to interesuje? - warknąłem, jednak po chwili skarciłem się w myślach za takie zachowanie - Przepraszam... - rzuciłem podchodząc do kobiety i obejmując ją w pasie - Pamiętasz Michelle?
- Ta młoda? Media coś o was trąbiły. Myślałam, że wyjechała...
- Owszem. Wróciła na kilka dni z córką i wyświadczam tylko przyjacielską przysługę - uśmiechnąłem się delikatnie całując kobietę w czoło - Niedługo wrócę.
- Mike?
- Tak? -odwróciłem się stojąc już w progu - Słucham?
- Czy Ty i ona...? Czy coś...?
- Nie - rzuciłem, domyślając się pytania - Nic nas już nie łączy. Ona ma dziecko z innym, ma swoje życie, tak samo jak ja mam swoje. A teraz wybacz, muszę już jechać.
Wyszedłem z domu idąc w kierunku limuzyny, która już czekała na podjeździe. Sześć lat  temu powiedziałbym, że jeżeli kogoś szczerze kochasz, musisz pozwolić mu odejść. Ale teraz gdy myślę o niej to widzę, jak głęboko się myliłem. Jeżeli kogoś naprawdę kochasz, musisz zrobić wszystko, żeby go zatrzymać.


Los nie daje się oszukać. Przez jakiś czas może być niewidoczny, ale potem uderza z podwójną siłą. Zawsze czai się za rogiem, za którym najmniej go oczekujemy i lepiej nie kusić go tym, że ignorujemy jego istnienie lub wręcz mu zaprzeczamy. W tym momencie los pokazywał mi, jak bardzo bawi się moim życiem, oraz jak niewiele ode mnie zależy. 
Siedziałam w łazience od niemal godziny. Unikałam Nat, gdyż od wczoraj suszyła mi głowę jaka to głupia i nieodpowiedzialna jestem. Oczywiście opowiedziałam jej o akcji na cmentarzu, spacerze z Michaelem i wszystkim innym - mogłam zachować to dla siebie.
- Wychodzisz? - usłyszałam głos przyjaciółki zza drzwi - Nie szykuj się już tak dla niego!
- Daruj sobie - syknęłam wychodząc z łazienki - Oszczędź sobie już tych uwag.
- Chodź do kuchni, Eva jest u siebie więc możemy pogadać - złapała mnie za rękę i pociągnęła za sobą - Miśka musisz mu powiedzieć - zaczęła, gdy usiadłam przy stole.

- Ale, że o czym?
- O Evie, że jest jego córką.
- Na łeb Ci siadło? - spojrzałam na nią jak na wariatkę - Nie po to uciekłam, aby teraz wrócić i powiedzieć mu: oto Twoje dziecko. Ty chyba serio zwariowałaś...
- Miśka to się robi nie do zniesienia. Te Twoje kłamstwa Cię zgubią, nawet ja już nie ogarniam całej tej szopki! Jeszcze mu wczoraj wkręciłaś, że zostawiłaś go dla kogoś innego... Wiesz jak go to musiało zaboleć? On Cię szukał, martwił się... A Ty mu z dupy strzelasz, że znalazłaś sobie jakiegoś fagasa!
- To był jedyny sposób, aby nie dociekał kto jest ojcem Evy.
- Kopiesz sobie dołek Michelle. Każde Twoje kłamstwo go pogłębia, aż w końcu na prawdę z niego nie wyjdziesz.
- Niedługo wyjeżdżam, nie ma to znaczenia - wstałam z miejsca - Koniec tematu.
- Powiem Ci tylko jeszcze, że jeśli ten w górze zaplanował coś dla was, to Twoje kłamstwa i ucieczki nic Ci nie dadzą. Połączy was ze sobą tak czy siak.
- No to będzie musiał się postarać - usłyszałam dźwięk mojej komórki - To Michael, muszę iść. Czeka już - rzuciłam odczytując wiadomość z ekranu telefonu - Będziemy z małą za kilka godzin.
- Wiesz... - zaczęła z chytrym uśmieszkiem - Jakbyś chciała tam na noc w Neverlandzie zostać czy coś, to ja się mogę Evą zająć.
- Jesteś straszna - zaśmiałam się wystawiając jej język.
Weszłam do pokoju córki, gdzie siedziała na swoim łóżeczku przeglądając jakąś książeczkę.
- Gotowa kochanie? 
- Tak! - rzuciła radośnie i podbiegła do mnie uwieszając mi się na szyi - Michael już czeka?
- Tak, jest na dole - ucałowałam ją we włoski.
Zeszłyśmy na dół, gdzie czekała już na nas limuzyna. Nie byłam przyzwyczajona do takiego widoku - kiedyś Michel przyjeżdżał po mnie swoim prywatnym samochodem w przebraniu... Mam wrażenie, jakby to było wieku temu.
Po chwili drzwi auta otworzyły się. Eva wparowała do środka z prędkością światła i bez zawahania rzuciła się na Michela mocno do niego przytulając. Moja córka była z reguły ufnym dzieckiem, jednak do niego pałała zbytnią sympatią. Przecież nie znała go, był dla niej kimś obcym a zachowywała się, jakby znała go całe życie.
Czyżby więzy krwi potrafiły byś tak silne? Utrzymanie tych dwoje z daleka od siebie będzie nie lada wyzwaniem.
- Pięknie wyglądasz - spojrzał na mnie, gdy zajęłam miejsce na przeciwko nich. Eva oczywiście na moje 'nieszczęście' wolała zostać u niego na kolanach.
- Dziękuję - uniosłam lekko kąciki ust i utkwiłam wzrok w widoku za szybą.
- Mike, wysłałeś dziadkom list?
- Oczywiście - pogłaskał ją po włoskach - Są na pewno bardzo szczęśliwi, że mają taka wnuczkę.

- Szkoda, że do tatusia nie mogę wysłać takiego listu - wypaliła nagle, a ja poczułam jak serce pęka mi na pół. Michael spojrzał na mnie wzrokiem przepełnionym bólem i współczuciem, jakby szukał u mnie ratunku, w odpowiedzi jej na to stwierdzenie. 
Poczułam się podle. Moja córka cierpiała, kiedy rozwiązanie jej problemów siedziało tak naprawdę tuż obok niej. Wyciągnęłam do niej ręce, a ona bez zastanowienia zeszła Mike'owi z kolan i przyszła do mnie mocno się przytulając. 
- Bardzo Cię kocham córeczko - pocałowałam ją w czubek głowy - Bardzo.
Michel przyglądał się nam cały czas. Miałam wrażenie, jakby ten widok sprawiał mu radość i ból zarazem. Natalia miała chyba rację: wykopałam sobie dołek, z którego wyjście było już niemożliwe. Każde kolejne kłamstwo było niczym kolejne machnięcie łopatom.
- Kiedy będziemy na miejscu? - spytała spoglądając na mężczyznę.
- Już niedługo - uśmiechnął się - Jest teraz w Neverlandzie mnóstwo dzieci, będziesz miała się z kim bawić.
- A mamusia?
- Nie martw się, ja się zajmę mamusią - puścił mi oczko, na co odpowiedziałam mu najbardziej morderczym wzrokiem, jaki potrafiłam z siebie wydobyć.

Gdy pokochasz miejsce, które nazwiesz domem, staje się ono czymś więcej niż czterema ścianami, w których zamknięta jest twoja historia, ale i marzenia na przyszłość. To azyl, ostoja, jedyny stały, jasny punkt w zmieniającej się ciągle rzeczywistości. Miejsce, w którym się chronisz, gdy świat dookoła i twoje życie nagle się rozsypują, do którego wracasz z rosnącą w sercu radością i tęsknotą, wreszcie z nadzieją, że tam czeka cię bezpieczna przystań. Pamiętam jak kiedyś marzyłem, że razem z Michelle stworzymy tutaj rodzinę, że razem będziemy tutaj wracać: do domu.
Gdy tylko drzwi limuzyny otworzyły się, Eva wybiegła z samochodu zostawiając nas oboje w tyle. Było w niej tyle cudownej energii, że sama jej obecność podnosiła człowieka na duchu. Mimo wewnętrznego cierpienia jakie w sobie tliła z powodu braku ojca - była cudowną dziewczynką. 
- Mamuś, mogę iść z Sarą na karuzelę? - podbiegła nagle do nas ukazując szereg swoich białych perełek.
- Oczywiście, po to tutaj jesteśmy.
Szczęśliwa pobiegła do dziewczynki w kruczoczarnych włosach, w podobnym do niej wieku. Michelle szła przed siebie intensywnie o czymś myśląc, nawet na mnie nie spoglądała.
- Przejdziemy się? - postanowiłem przerwać bijącą mnie po uszach ciszę.
- A Eva?
- Jest bezpieczna, jest w dobrych rękach.
- To nie jest najlepszy pomysł - rzuciła znów idąc w tylko jej znanym kierunku. Nie wytrzymałem i złapałem ją za rękę odwracając w swoją stronę.
- Dlaczego mi to robisz?
- Michael proszę Cię - dopiero zauważyłem łzy w jej oczach - Nie powinniśmy się spotykać..
- Proszę tylko o Twoją obecność, czy to tak wiele?
- A skończy się tylko na jednym spacerze?
- Nie - zaśmiałem się - Zapewne zaraz znów stworzę pretekst do kolejnego spotkania.
- Nic się nie zmieniłeś - zaśmiała się, co czułem, że umocniło moją pozycję.
Bez namysłu złapałem ją za rękę i pociągnąłem w stronę alejki Neverlandu. Opierała się, jednak widząc, że nie wygra w końcu uległa i dotrzymywała mi kroku. Rozmawialiśmy jak starzy, dobrzy znajomi. Tego mi właśnie brakowało - rozmowy. O wszystkim i niczym. Przy niej czułem się zupełnie innym człowiekiem. Jest tak wiele prezentów, o których marzymy, tak wiele chwil, których pragniemy. Nie wiem kto ale ktoś dał mi najcudowniejszy prezent. Dał mi jej uśmiech, jej zapach, jej głos, jej spojrzenia. Dał mi dotyk jakiego wcześniej nie czułem, zachwyt jakiego nigdy nie doświadczyłem. Dał mi także uczucia i emocje, jakich wcześniej nie znałem. Tylko zapomniał o rzeczy najważniejszej, zapomniał dać mi właśnie ją. Bo mnie już jej podarował, ja już jestem jej.
- Dzień dobry Panie Jackson - rozmawiając z Michelle usłyszałem głos Martino, naszego nowego ogrodnika, którego nawet nie zauważyłem.
- Witam - posłałem uśmiech chłopakowi, który  robił coś przy jednym z krzaków róży - Michelle to jest Martino, jeden z pracowników Neverlandu - spojrzałem na moją towarzyszkę.
- Miło mi, Michelle Evans - uścisnęli sobie ręce.
- Bardzo mi miło panienkę poznać - patrzył się na nią, jakby była ostatnią kobietą na ziemi - Proszę, to dla Pani - podał jej jedną z chyba wcześniej przyciętych róż. Poczułem aż jak się we mnie zagotowało, jednak starałem się nie okazywać oznak zazdrości.
- Ojej, dziękuję - uśmiechnęła się i wzięła od niego kwiat - Bardzo miło z Twojej strony.
- Tak piękna kobieta zasługuje, aby traktować ją po królewsku - miałem w tym momencie ochotę mu zdzielić. Liczyłem, że Michelle odeprze jego 'zaloty' jednak chyba zrobiła mi na złość bo nie spuszczając z niego wzroku rzuciła:
- Podobno, gdy mężczyzna traktuje kobietę jak księżniczkę, to manier uczył go sam król.
- Dziękuję - rzucił chłopak, a ja nie mogąc już wytrzymać objąłem kobietę delikatnie w pasie i pociągnąłem delikatnie za sobą, mówiąc do pracownika:
- Nie będziemy Ci już przeszkadzać, wpadnij do mnie jutro z rana na rozmowę.
- Tak jest Panie Jackson - posłał mi fałszywy uśmiech i wrócił do swojego zajęcia.
Gdy już byliśmy kawałek dalej, Michelle wybuchła śmiechem a ja spojrzałem na nią jak na wariatkę.
- A Tobie co znowu? - uniosłem lekko kąciki ust - Przestań!
- Musiałbyś widzieć swoją minę... - śmiała się ciągle nie mogąc się uspokoić - Ależ Ty jesteś przewidywalny Michael - smyrnęła mnie płatkiem róży po nosie, a ja odruchowo złapałem ją za nadgarstek.
- Nie rób tego więcej - rzuciłem sam nie wiem czy zabawnym, czy poważnym tonem - Podważasz tym mój autorytet w Neverlandzie.
- Chcesz, aby Twoi pracownicy się Ciebie bali?
- Nie, ale Twoje zachowanie było niestosowne, tym bardziej że...
- Tym bardziej że co? - zatarasowała mi drogę i spojrzała na mnie tym swoim morderczym spojrzeniem - Przecież dobrze wiedział, że masz swoją partnerkę, a ja jestem zapewne znajomą. Miał prawo mnie adorować.
- Nie denerwuj mnie - wyminąłem ją i dalej szedłem przed siebie.
- Zazdrosny jesteś? - zaśmiała się doganiając mnie.
- Nie jestem zazdrosny - zaprzeczyłem - Chodzi tylko o to, że nie powinnaś się tak zachowywać w moim towarzystwie.
- Zatem poczekam aż sobie pójdziesz - posłała mi triumfalny uśmiech, a ja zdałem sobie sprawę, że przegadanie jej jest chyba niemożliwe - Uwielbiam to miejsce - rzuciła rozglądając się dookoła.
- Tak, jest idealnie - uśmiechnąłem się - Ten sukinsyn, który was zostawił, nie ma pojęcia ile stracił - zmieniłem nagle temat.
- Proszę, przestań... - spojrzała na mnie wyraźnie niezadowolona zmianą toku rozmowy.
- Nie wiesz ile bym dał, aby być na jego miejscu.
- Nie mów tak - rzuciła bardziej stanowczo - Masz Lisę, masz swoją rodzinę.
- To nie to samo... Ja nie.. - urwałem, zdając sobie po chwili sprawę, że nie chcę aby wiedziała jak bardzo jestem nieszczęśliwy - Zresztą nieważne.
- No właśnie - uśmiechnęła się - Nie myśl już tyle, bo Ci się żylaki na zębach porobią.
- Widzę, że dokuczanie mi wciąż sprawia Ci mnóstwo radości - zaśmiałem się.
- Owszem, dla tej przyjemności wciąż żyję i oddycham - spojrzała na mnie - Robienie sobie z Ciebie żartów to niesamowita frajda.
- Zrób to jeszcze raz, a pożałujesz - przygryzłem wargę wiedząc, że nie oprze się i znów coś palnie w moją stronę.
- Ja? Ale gdzież bym śmiała zadzierać z wielkim Panem Jacksonem! Ale taka moja dobra rada: lepiej idź się schowaj, bo małpa dzieci szuka.
- Dobra, doigrałaś się.
Wiedząc już co ją czeka zaczęła uciekać zbaczając z drogi. Ganialiśmy się między drzewami śmiejąc się i krzycząc niczym zbiegi z psychiatryka. Gdy w końcu ją dopadłem, zacząłem łaskotać wiedząc, jak wielkie są to dla niej tortury. Śmiała się i prosiła abym przestał. Gdy próbowała się mi wyrwać zahaczyłem nogą o jakiś konar. Poleciałem do tyłu pociągając tym samym Michelle za sobą. Opadłem plecami na trawnik, a na wylądowała prosto na mnie. Śmiech ustał.
Patrzyliśmy sobie prosto w oczy, aż w końcu mój wzrok mimowolnie spoczął na jej ustach. Nie zrobienie tego, czego tak bardzo pragnąłem graniczyło z bólem. Serce zaczęło mi walić jak szalone, a oddech stał się nierównomierny. Spanikowana wstała ze mnie obejmując się jednocześnie w pasie.
- Przepraszam - rzuciła skruszonym głosem spuszczając jednocześnie wzrok.
Również wstałem, posyłając jej delikatny uśmiech. Podszedłem bliżej i łapiąc za rękę pociągnąłem za sobą mówiąc:
- Chodź, chciałbym Ci coś pokazać.

***
Komentarz = to motywuje!

~~~~~

"Przypuszczam, że kiedy nie można czegoś powiedzieć, 
to spojrzenia wypełniają się słowami."

poniedziałek, 18 stycznia 2016

Rozdział 3

Część egzaminów pozaliczana i to na bardzo dobre oceny! <3
Jeszcze nie wszystko, ale może jak tak dalej będzie to nie bd musiała siedzieć na sesji poprawkowej.

Chciałam też na wstępie powitać Agę - nową czytelniczkę:)
Mam nadzieję, że Remember, I love You przypadnie Ci do gustu tak samo jak część pierwsza: Remember to be Happy.

Początek rozdziału chciałam dedykować Marysi i Oli.
One wiedzą o co chodzi:)

~~~~~

'Przepraszam' oznacza, ze czujesz pulsowanie czyjegoś bólu tak samo, jak odczuwasz własny. Kiedy wypowiadasz to słowo, to jakbyś część tego bólu brał na siebie. Przepraszam nas ze sobą wiąże. Przepraszam wiele znaczy. Oznacza zasypanie dołu, oddanie długu. Przepraszam oznacza smutek, tak jak świadomość występku. Czasami przepraszam to użalanie się nad sobą. Ale w przepraszam nie chodzi o ciebie tylko o innych. Oni je przyjmą, albo pozostawią. Przepraszam oznacza, ze się otwierasz. Że można cię przygarnąć, albo ośmieszyć, albo się na tobie odegrać. Przepraszam jest błaganiem o wybaczenie, bo metronom dobrego serca się nie uspokoi, dopóki sprawy nie ułożą się zgodnie z poczuciem prawdy i sprawiedliwości. Przepraszam nie odwróci biegu wydarzeń, ale popchnie je we właściwym kierunku. Przepraszam jest mostem przerzuconym nad przepaścią. Jest sakramentem, podarunkiem. Jest darem.
Weszłam do sypialni Natali, chcąc sprawdzić czy wciąż śpi. 
- Dlaczego nie śpisz? - rzuciłam widząc, że leży z otwartymi oczami.
- Bo boje się gwałtu i ciągle czuwam.
- Bardzo śmieszne - przewróciłam oczami - Chciałam tylko powiedzieć, że wychodzę z Evą na cmentarz. Obiecałam jej też, że po tym zabiorę ją do parku na plac zabaw.
- Podwieźć was?
- Nie, nie trzeba. Pojedziemy autobusem, a jak będzie potrzeba to zamówię taksówkę.
- Na pewno?
- Na pewno - uśmiechnęłam się i wyszłam z pokoju, zostawiając ją samą.
Dzień był wyjątkowo piękny i słoneczny. Dobry humor wdawał się i mnie i mojej córce we znaki, już od samego rana. Przez całą drogę na cmentarz opowiadałam jej najróżniejsze moje historie, które pamiętałam z czasów, gdy mieszkałam w LA. Oczywiście bacznie pomijałam wątki związane z Michaelem, nie chcąc od córki zbyt wielu zbędnych pytań. Cały ten wyjazd był dla niej wielkim przeżyciem. Nie opuszczałam z nią Anglii ani razu, nie mówiąc o tak dalekiej podróży jak ta. Wspomnienia związane z tym miejscem są niezniszczalne. Utkwiły niczym osad na dnie serca, którego nigdy nie będę się w stanie pozbyć.
Gdy weszłyśmy na cmentarz znów poczułam dreszcz przeszywający mój kręgosłup. Starałam się jednak nie okazywać jakichkolwiek oznak słabości przy Evie, wczoraj wylałam tyle łez, że dzisiaj muszę być silna. To śmieszne... Jak człowiek jest do te­go stop­nia egois­tyczny, że stojąc nad gro­bem rodzica, pot­ra­fi płakać nad sobą z po­wodu je­go utraty.
Gdy zaszłyśmy już pod nagrobek, gdzie widniało nazwisko "Evans", poczułam jak serce zaczyna mi bić coraz szybciej. Dziewczynka podeszła bliżej, chwilę stała tak zapatrzona w jeden punkt, po czym złożyła rączki jak do modlitwy i zaczęła cichutko mówić słowa kierowane do dziadków. Mówiła tak cicho, jakby się bała, że ktoś poza nią to usłyszy. Uśmiechnęłam się sama do siebie na ten widok. Żałowałam, że ani mama, ani tata nie mieli okazji poznać Evy. Ba ! Nawet nie mieli okazji dowiedzieć się o ciąży.
- Mamuś... - zaczęła, gdy skończyła 'rozmowę' z moimi rodzicami - Czy dziadkowie by mnie kochali, gdyby tutaj byli?
- Oczywiście kochanie - ukucnęłam przy niej i pocałowałam w rączki - Oni Cię bardzo kochają, mimo, że nie są tutaj razem z nami.
- Przeczytałaś im list?
- Oczywiście... Jest nawet... - spojrzałam na bukiet kwiatów, który wczoraj zostawiłam na grobie. Przeleciałam wzrokiem po kwiatach, po czym sprawdziłam ręką dla pewności - Ale przecież.... - Nic już nie rozumiałam, byłam pewna, że zostawiłam go wczoraj tutaj.
- A może dziadkowie go zabrali? - dziewczynka spojrzała na mnie z cichą nadzieją w oczach, naprawdę wierząc w to co mówi.
- A więc to prawda... - na ten głos aż podskoczyłam, odwracając się równocześnie w stronę,  z której dochodził.
Zdjął okulary i spojrzał na mnie, przeszywając mnie wzrokiem tak, że fala ciepła ogarnęła moje ciało. Nie mogłam się poruszyć, ani wydobyć z siebie jakiegokolwiek dźwięku. Po prostu stałam i patrzyłam na niego jak sparaliżowana, czując jedynie jak moja córeczka łapie mnie za rękę. Tak to już chyba by­wa, że kiedy człowiek ucieka przed swoim strachem, może się prze­konać, że zdąża je­dynie skrótem na je­go spotkanie.
- Mamusiu, kim jest ten Pan? - spytała, a ja spojrzałam na nią przerażona, nie wiedząc co powiedzieć.
- Cześć - ukucnął uśmiechając się szeroko do mojej córki - Jestem Michael, a Ty jak się nazywasz?
- Jestem Eva - odparła bez zastanowienia. Mike zawsze potrafił wzbudzać w dzieciach zaufanie i pozytywne emocje - Zna Pan moją mamę?
- Owszem - po tej odpowiedzi spojrzał na mnie, a ja wciąż nie mogłam uwierzyć co się tutaj dzieje.
- Skąd wiedziałeś, że tutaj jestem? - wypaliłam bez zastanowienia, przerażona całą sytuacją.
- Zostawiłaś tutaj chyba coś - wyjął z kieszeni list, który od razu rozpoznałam.
- To mój liścik do dziadków! - wyprzedziła mnie Eva - Wziął go Pan, aby im wysłać?
- Oczywiście - uśmiechnął się do niej, jednak po chwili znów jego wzrok spoczął na mnie - Czy to...
- To jest Eva, moja córka - wyprzedziłam pytanie, nie chcąc by za dużo mówił przy małej - Po wyjeździe do Londynu spotkałam kogoś i potem dzięki temu narodziła się Eva - zauważyłam swego rodzaju ból w jego oczach.
- A więc dlatego wyjechałaś? Poznałaś kogoś innego? - nie spuszczał ze mnie wzroku, a ja wbrew sobie i wszystkiemu w co wierze okłamałam go bez zawahania:
- Tak, dlatego wyjechałam - próbowałam się nie rozpłakać. Nigdy nie chciałam tej rozmowy, a teraz kiedy nadeszła, nie wiedziałam co mówić, gubiłam się we własnych słowach.
- Rozumiem - odparł bez jakichkolwiek emocji. Wiedziałam, że zabolało go moje wyznanie, ale to jedyny sposób, aby nie dociekał się o to z kim mam Evę. Tak to sprawa stała się dla niego jasna: poznałam kogoś, wyjechałam i zaszłam w ciążę - najprostsza i chyba najlepsza wersja.

- Chce się Pan z nami przejść? - nagle moja córka wypaliła w jego stronę, a ja miałam przez chwilę ochotę ją udusić.
- Nie Pan, tylko Michael. Mów mi Michael - uśmiechnął się do niej.
- A więc Michael, chcesz się z nami wybrać? Mamusia obiecała mi, że pójdziemy na plac zabaw. Chcesz z nami iść?
- Z wielką chęcią - odparł bez dłuższego zastanowienia, a ja zdałam sobie sprawę, że nie panuję nad całą sytuacją.
- A jak Cię ktoś rozpozna? - rzuciłam oschle, wyrażając tym swoją niechęć do jego obecności podczas spaceru z córką.
- Mam przebranie, spokojnie. A w razie czego, moi ochroniarze będą blisko - puścił mi oczko, wyraźne świadomy swojej wygranej pozycji.



Gdy wczorajszego dnia znalazłem na grobie ten list, nie mogłem uwierzyć, że to może być prawda. Wróciła. Po sześciu latach wróciła, jest tutaj w LA i to na dodatek z dzieckiem. Nie ukrywam, że jakaś część mnie tliła w środku płomyk nadziei, że jest to owoc naszej wspólnej miłości, która tak bardzo odmieniła moje życie. Dzisiaj zaś, gdy zobaczyłem ją nie potrafiłem sam określić co czułem: szczęście? ból? smutek? radość? wściekłość? Chyba to wszystko spłynęło na mnie na raz, w jednej chwili poczułem, jak cienka jest granica między prawdziwą miłością, a czystą nienawiścią. Jednak czy jej nienawidziłem? Nie, nie potrafiłbym. 
Szliśmy dłuższą chwilę w milczeniu. Zapewne biła się ze swoimi myślami, tak samo jak ja ze swoimi. Pragnąłem tego momentu, od tylu lat o niczym innym nie marzyłem, niż ponownie ją zobaczyć. A teraz, gdy w końcu mam tę możliwość mówi mi, że zostawiła mnie wtedy dla innego. Był to cios w samo serce. Skoro mnie zdradziła, to czy kiedykolwiek mnie prawdziwie kochała? Czy nasz związek był dla niej więcej wart, niż przelotne uczucie? 
Gdy ktoś raz postanowił zniknąć, już zawsze będzie tym znikającym. Nie ważne ile razy wróci, zawsze będzie tym który odszedł. Tym o twardszym sercu i mniejszym przywiązaniu. A na poradzenie sobie z tym znikaniem recepty nie ma. Jeśli ktoś odszedł, a ja zostałem tym drugim. Tym tęskniącym. Tęskniący zawsze mocniej odczuwa koniec relacji. Tęskniący na ten koniec się nie godzi, lecz nie ma to nic do rzeczy. Nie ja tutaj decydowałem. Nie dała mi zdecydować, zaprotestować, spróbować...
- A więc, jak wam się układa? - spytałem, gdy przysiedliśmy w parku na jednej z ławek, a Eva pobiegła na plac zabaw do innych dzieci.
- Z kim? - spojrzała na mnie, wyraźnie zmieszana moją obecnością.
- Z ojcem Evy, z tym, dla którego zniszczyłaś to co było między nami.
- Nie jestem z nim - wypaliła bez słowa, a ja nie wiem sam dlaczego, ale poczułem wyraźną ulgę w sercu - Zostawił nas, gdy dowiedział się o ciąży.
- Więc Eva...
- Nie, nie znała go - wypaliła bez jakichkolwiek emocji, a mnie zrobiło się naprawdę przykro.

Jak można tak bezczelnie potraktować kobietę i własne dziecko? Zostawić ich? Wychowywanie się bez rodzica, w niekompletnej rodzinie jest ciężkie dla dziecka. A Michelle musiała przejąć na siebie cały obowiązek wychowawczy, a jest to zadanie nadzwyczaj trudne.
- Dlaczego przyszedłeś?
- Słucham? - spojrzałem na nią przez okulary, upewniając się co chwila czy ochrona jest w pobliżu nas.
- Wiem, że przeczytałeś list Evy. Domyśliłeś się że dzisiaj tam będziemy, jednak dlaczego przyszedłeś?
- Bo chciałem Cię zobaczyć, chciałem usłyszeć od Ciebie dlaczego odeszłaś.
- Już wiesz - wypaliła odwracając głowę i zatrzymując wzrok na bawiącej się na placu córce - Widzę, że dobrze wykorzystałeś ten czas. Twoja kariera rozkwitła jeszcze bardziej.
- Mówisz o płycie i trasie? Owszem. Po Twoim odejściu tylko w muzyce potrafiłem odnaleźć powód do uśmiechu - posmutniałem na myśl o tych wspomnieniach, które chodzą za mną krok w krok, nie pozwalając normalnie funkcjonować - A co Cię skłoniło, aby powrócić?
- Powrócić? Nie, nie wróciłam. Za tydzień wracam z Evą do Londynu.
- Więc to tam uciekłaś?
- Może - rzuciła, wciąż nie spoglądając w moją stronę, jakby mówiła do powietrza - Przyjechałam tutaj odwiedzić Natalię i Maxa, oraz rodziców. To dla nich tutaj jestem.
- Mogę mieć do Ciebie pytanie? - pierwszy raz od dłuższej chwili odwróciła głowę w moją stronę - Kochałaś mnie kiedyś? - spytałem spokojnym tonem, sam nie wiedząc czy chcę znać odpowiedź.
- Kochałam, jednak to niczego nie zmienia. Przeszło mi, to zamknięty rozdział, zresztą ty masz również swój z Lisą.
- Owszem - odpowiedziałem - Chciałem tylko wiedzieć.
- Rozumiem - wstała z ławki i ruszyła wolnym krokiem w stronę dziewczynki.
Całą powrotną drogę nie ruszaliśmy już prywatnego tematu. Widziałem po niej, że nie chce poruszać tego przy córce i może słusznie - straciła już prawdziwego ojca, a wysłuchiwanie o innych, dawnych, miłosnych rozterkach matki nie byłoby jej wskazane. Więcej w sumie rozmawiałem z Evą niż z nią, opowiadając dziewczynce o Neverlandzie i tamtejszych atrakcjach, co widać bardzo ją zaciekawiło. Swoją drogą była naprawdę cudownym dzieckiem. Kochałem dzieci, jednak Eva była wyjątkowa, było w niej coś nadzwyczajnego.
- Michael... - zaczęła nagle niepewnie, spoglądając na mnie swoimi wielkimi oczkami - A zabierzesz mnie kiedyś tam do tego Neverlandu?
- Oczywiście, jeśli chcesz możemy tam pojechać nawet jutro - Michelle spojrzała na mnie karcącym wzrokiem. Wiedziałem, że nie chce mnie oglądać, nie chciała abym zakłócał ich spokój. Domyślała się, że wykorzystuję teraz Evę, aby stworzyć pretekst do kolejnego spotkania i miała rację.
- Mamuś! Mogę?! Mogę?! - uwiesiła się jej na ręce, a ja zaśmiałem się w duchu, gdyż wiedziałem, że teraz nie będzie mogła jej odmówić.
- Jeśli tak bardzo Ci zależy to dobrze - Miśka spojrzała na mnie wzrokiem mordercy, jakby chciała mnie zabić swoją tajemniczą mocą.
- Tak! Słyszałeś? Mogę! - zaczęła biegać wokół nas z szerokim uśmiechem - Pojadę do Neverlandu!
- Ciszej - skarciła ją - Nie krzycz bo ludzie usłyszą.
- A nie mogą?
- Wiesz... - wyręczyłem ją w tłumaczeniu - Jestem dość znaną osobą, więc nie można za głośno mówić do mnie po imieniu i o innych takich sprawach.
- Dobrze, już nie będę - znów radośnie zaczęła biegać z nieskończoną ilością tryskającej energii.
Gdy zaszliśmy pod mieszkanie Natali, poczułem ogarniającą mnie falę smutku. Michelle kazała Evie iść już do mieszkania, po czym spojrzała na mnie pustym wzrokiem.
- Dlaczego to robisz?
- To znaczy?
- Co to miało być z tym Neverlandem? - skrzyżowała ręce na piersi - Nie wykorzystuj jej do swoich gierek.
- Zaproponowałem jej tylko miły wypad. Mogłaś odmówić.
- Akurat... - syknęła - Zajmij się sobą, swoim życiem i swoją rodziną. Lisa pewnie teraz czeka na Ciebie i się martwi.
- Lisa akurat ma głęboko gdzieś co i z kim robię - rzuciłem, wiedząc w głębi serca, że nie kłamię.
- Daj nam spokój. To spotkanie to czysty, felerny przypadek, który nie powinien mieć miejsca - zaśmiałem się pod nosem i bez chwili zawahania podszedłem do niej na niebezpiecznie bliską odległość. Chciała się cofnąć, jednak uniemożliwiła jej to ściana budynku. Gdy poczułem jej przyspieszony oddech spowodowany moją bliskością, wiedziałem już, że nic się nie zmieniło. Nic.
- Akurat ja wzorcem Boga nie gram w kości i nie uznaję przypadków. Naprawdę myślisz, że byliśmy dla siebie tylko przypadkiem? - nie spuszczałem z niej wzroku - Odpowiedz.
- Odejdź... Proszę - poprosiła spokojnie, niemal błagalnym tonem - Odsuń się.
- Dlaczego? - rzuciłem pewnie, jeszcze pocniej przyciskając ją do ściany - Przecież mnie nie kochasz? Nasze spotkanie to przypadek. Czego więc się boisz?
- Proszę... - powtórzyła, a ja w końcu zwolniłem uścisk.
- A więc do jutra Panno Evans. Będę po was o 14 - uśmiechnąłem się triumfalnie i odwróciłem napięcie kierując się w stronę ochrony, stojącej nieopodal. W ostatniej chwili jednak odwróciłem się i rzuciłem:
- Michelle..
- Czego? - warknęła odwracając się w moją stronę.
- Nic takiego- odpowiedziałem uśmiechając się zadziornie - Chciałem tylko jeszcze raz na Ciebie spojrzeć.



Siedziałem w swoim gabinecie przeglądając papiery. Prawdę mówiąc oszukiwałem sam siebie, że pracuję - gdyż moje myśli krążyły teraz tylko wokół jednej osoby. Nie potrafiłem się na niczym skupić. Myśl że wróciła, że jest tutaj tak blisko była dla mnie kojąca i przerażająca zarazem. Byłem na siebie wściekły, gdyż jak można tak bardzo wciąż kochać kogoś, kto nas tam mocno zranił? Zostawiła mnie, zostawiła dla innego. Porzuciła jak psa, mając całkowicie gdzieś moje uczucia.Trze­ba długich lat, żeby zniszczyć czyjąś miłość. Ale żad­ne życie nie jest dos­ta­tecznie długie, by od­po­kuto­wać w nim za­bicie miłości, które jest czymś więcej niż tyl­ko zabójstwem.
Miłość nie jest na­wykiem, zo­bowiąza­niem ani długiem. Nie jest tym cze­go nas uczą ro­man­tyczne piosen­ki. Oto tes­ta­ment Ate­ny-Szi­rin-Ha­gii So­fii: miłość po pros­tu jest. Bez de­finic­ji. Kochaj i nie żądaj zbyt wiele. Po pros­tu kochaj.
To co było między nami nie jest po­jedyn­czym wy­darze­niem, ale kli­matem, w którym żyje­my, przy­godą życia, pod­czas której uczy­my się, od­kry­wamy, do­ras­ta­my. Nie da się tego zniszczyć jedną po­myłką, ani zdo­być jed­nym ciepłym słowem. Miłość tworzy at­mosferę - at­mosferę serca.
Czy tego chciałem czy nie, nie potrafiłem jej wymazać z głowy ani serca. Moje uszy pragnęły jej głosu, oczy jej widoku, dłoń jej dotyku, a ciało jej ciepła. Chciałem być blisko niej i byłem gotów zrobić wszystko, nawet wbrew sobie.

- Tutaj jesteś - do gabinetu weszła Lisa, ubrana w krótką, obcisłą sukienkę. Spojrzałem na nią i delikatnie się uśmiechnąłem - Gdzie byłeś całe popołudnie?
- Odwiedzić znajomą - rzuciłem nie spuszczając wzroku z papierów, które trzymałem w ręku. 
- Teraz może mną się zajmiesz? - zaszła mnie od tyłu i zaczęła delikatnie masować. Zaśmiałem się pod nosem:
- A ja już liczyłem, że zapytasz mnie jak mi dzień minął, jak w pracy... - wstałem z krzesła i odwróciłem się w jej stronę - Nigdy o to nie pytasz.
- To Twoja praca, daj już spokój - podeszła bliżej i pocałowała mnie delikatnie, pogłębiając pocałunek z każda chwilą.
Sam nie wiem czemu przypomniało mi się, kiedy to Michelle potrafiła stawiać moją karierę ponad wszystko, nawet własne dobro i szczęście. Nawet dzisiaj wspomniała o moich sukcesach z ostatnich lat. A Lisa? Mimo iż była piękną i atrakcyjną kobietą, to między nami jako ludźmi nie było nici zrozumienia, pasji czy chemii. Jedynie pociąg fizyczny, który chyba jedyny tworzył naszą relację.
Gdy zaczęła rozpinać guziki mojej koszuli chciałem już powiedzieć: stop, jednak coś mnie powstrzymało. Zbyt wiele namieszało jej odejście, dlaczego znów ma namieszać jej powrót? W końcu sama mnie zostawiła dla innego? Dała mu dziecko, którego mnie nie chciała dać. Nie kochała mnie, mimo iż ja ją kochałem całym sobą, całą swoją duszą. Wciąż ją kocham, kocham i oddałbym wszystko aby była teraz obok. 
Po chwili już pozbyliśmy się większości swoich ubrań. Nie rozmawialiśmy, nawet w sumie na siebie nie patrzeliśmy - liczyła się tylko przyjemność dla ciała. Posadziłem kobietę na biurku, aby móc dokończyć to, co zostało zaczęte. 
Seks bez miłości to puste doświadczenie. Może to się wydać dziwne, dziecinne, żałosne i szczeniackie: ale nie było sytuacji, gdy po odejściu Michelle jak spałem z inną kobietą, abym o niej nie pomyślał. Tak samo było w tej chwili - analizowałem każdy dotyk Lisy, każdy jej ruch, porównując z tym czego tak naprawdę oczekiwałem, tym co dawała mi kiedyś Michelle. Teraz mimo iż odczuwałem przyjemność - w moim umyśle nie było zupełnie nic. Nie czułem tego prądu podniecenia przebiegającego moje ciało, serce nie przyspieszało, oddech się nie pogłębiał. To zabawne... Kochać się z kimś, a myśleć o całkowicie innej osobie.

***

Komentarz = to motywuje!

***
Dodam na koniec tylko - nie miejcie za złe Michasiowi. Pamiętajmy, że minęło 6 lat, a to ma duże znaczenie w tej historii. Mimo uczucia, każde próbowało układać życie na nowo, nie wierząc że może dojść jeszcze do tego spotkania.
Kłamstwo Miśki aż mnie wkurwiło i szkoda mi się Michasia zrobiło... W końcu dowiedzieć się, że ktoś nas zostawił dla innego jest ciosem w sam środek.
No ale moja pomysłowość nie zna granic, charakter Miśki jest taki a nie inny - próbuje się odizolować od Michaela, a to jej jedyna forma obrony. W kolejnych rozdziałach mam nadzieję, że cała sytuacja i zachowanie bohaterów trochę wam się 'naświetli' :)
Pozdrawiam!


~~~~~

"Żad­na wiel­ka miłość nie umiera do końca. 
Możemy strze­lać do niej z pis­to­letu 
lub za­mykać w naj­ciem­niej­szych za­kamar­kach naszych serc, 
ale ona jest spryt­niej­sza – wie, jak przeżyć."