piątek, 22 stycznia 2016

Rozdział 4


Dopiero wróciłam do domu... Zajęcia skończyły się po 14, ale siedziałam jeszcze potem do 16:30 na lotnisku - szkolenie szybowcowe zaczynam już prawdopodobnie w weekendy w kwietniu, dzisiaj teoria zaliczona na piąteczkę! <3
Internet pomógł xD

Sesja ostatnio tak mnie wykańcza, że nie mam siły ani ochoty kompletnie na nic...
Czuję się dosłownie wrakiem człowieka.

Wybaczcie za ten rozdział - kilka dni temu usunął mi się... Musiałam na szybko na nowo pisać mając już wcześniejszy i kolejny, przez co nie pamiętałam wszystkich wątków w nim poruszonych co mnie denerwowało...
Mam nadzieję, że jednak tragedii nie ma i nie powtórzyłam nic, co napisałam już w wcześniejszym/kolejnym. Przy napisaniu tylu do przodu można się pogubić co było w jakim. Jest trochę krótki, następny będzie dłuższy:)
Dziękuję za wasze komentarze z opiniami - one serio dużo znaczą i tylko dzięki wam wciąż wstawiam tutaj swoje wypociny. Dajecie mocnego kopa! <333
Zapraszam!

~~~~~

Szykując się do wyjścia moje myśli krążyły wciąż wokół Michelle i tego co przed nami. Zbudowaliśmy miedzy sobą mur. Mur niemożności. Nie możemy być dla siebie czuli, nie możemy okazywać sobie tęsknoty, nie możemy mówić do siebie kochanie, nie możemy patrzeć z pragnieniem i pożądaniem, nie możemy się dotykać, nie możemy się całować, nie możemy się kochać. Ten mur nie pozwala nam być, nie pozwala nam iść dalej w jakimkolwiek kierunku. Przytulamy się do jego ścian, aby choć trochę poczuć się bliżej siebie. A wystarczy jedno słowo, jeden gest i on zniknie i będziemy mogli... Wrócą chwile radości, chwile cudowności bycia razem. Czy to nas gdzieś zaprowadzi? Czy to, ta sama ślepa droga? Nie wiem... Ale przynajmniej pójdziemy jeszcze jakiś czas razem i może znajdziemy jakieś drzwi.
Zszedłem szybkim krokiem schodami na dół, gdzie wyjmowałem z szafy swój płaszcz i kapelusz. Byłem tak pochłonięty czynnością, że nawet nie usłyszałem Lisy wchodzącej na korytarz:
- Wybierasz się gdzieś? - spytała poprawiając swój szlafrok - Jedziesz do studia?
- Obiecałem córce znajomej, że zabiorę ją dzisiaj no Neverlandu.
- Nie możesz posłać po nich szofera? Musisz jechać osobiście?
- Owszem - rzuciłem nawet na nią nie spoglądając - Chcę jechać osobiście.
- Mogę wiedzieć w takim razie kto to jest?
- A od kiedy Cię to interesuje? - warknąłem, jednak po chwili skarciłem się w myślach za takie zachowanie - Przepraszam... - rzuciłem podchodząc do kobiety i obejmując ją w pasie - Pamiętasz Michelle?
- Ta młoda? Media coś o was trąbiły. Myślałam, że wyjechała...
- Owszem. Wróciła na kilka dni z córką i wyświadczam tylko przyjacielską przysługę - uśmiechnąłem się delikatnie całując kobietę w czoło - Niedługo wrócę.
- Mike?
- Tak? -odwróciłem się stojąc już w progu - Słucham?
- Czy Ty i ona...? Czy coś...?
- Nie - rzuciłem, domyślając się pytania - Nic nas już nie łączy. Ona ma dziecko z innym, ma swoje życie, tak samo jak ja mam swoje. A teraz wybacz, muszę już jechać.
Wyszedłem z domu idąc w kierunku limuzyny, która już czekała na podjeździe. Sześć lat  temu powiedziałbym, że jeżeli kogoś szczerze kochasz, musisz pozwolić mu odejść. Ale teraz gdy myślę o niej to widzę, jak głęboko się myliłem. Jeżeli kogoś naprawdę kochasz, musisz zrobić wszystko, żeby go zatrzymać.


Los nie daje się oszukać. Przez jakiś czas może być niewidoczny, ale potem uderza z podwójną siłą. Zawsze czai się za rogiem, za którym najmniej go oczekujemy i lepiej nie kusić go tym, że ignorujemy jego istnienie lub wręcz mu zaprzeczamy. W tym momencie los pokazywał mi, jak bardzo bawi się moim życiem, oraz jak niewiele ode mnie zależy. 
Siedziałam w łazience od niemal godziny. Unikałam Nat, gdyż od wczoraj suszyła mi głowę jaka to głupia i nieodpowiedzialna jestem. Oczywiście opowiedziałam jej o akcji na cmentarzu, spacerze z Michaelem i wszystkim innym - mogłam zachować to dla siebie.
- Wychodzisz? - usłyszałam głos przyjaciółki zza drzwi - Nie szykuj się już tak dla niego!
- Daruj sobie - syknęłam wychodząc z łazienki - Oszczędź sobie już tych uwag.
- Chodź do kuchni, Eva jest u siebie więc możemy pogadać - złapała mnie za rękę i pociągnęła za sobą - Miśka musisz mu powiedzieć - zaczęła, gdy usiadłam przy stole.

- Ale, że o czym?
- O Evie, że jest jego córką.
- Na łeb Ci siadło? - spojrzałam na nią jak na wariatkę - Nie po to uciekłam, aby teraz wrócić i powiedzieć mu: oto Twoje dziecko. Ty chyba serio zwariowałaś...
- Miśka to się robi nie do zniesienia. Te Twoje kłamstwa Cię zgubią, nawet ja już nie ogarniam całej tej szopki! Jeszcze mu wczoraj wkręciłaś, że zostawiłaś go dla kogoś innego... Wiesz jak go to musiało zaboleć? On Cię szukał, martwił się... A Ty mu z dupy strzelasz, że znalazłaś sobie jakiegoś fagasa!
- To był jedyny sposób, aby nie dociekał kto jest ojcem Evy.
- Kopiesz sobie dołek Michelle. Każde Twoje kłamstwo go pogłębia, aż w końcu na prawdę z niego nie wyjdziesz.
- Niedługo wyjeżdżam, nie ma to znaczenia - wstałam z miejsca - Koniec tematu.
- Powiem Ci tylko jeszcze, że jeśli ten w górze zaplanował coś dla was, to Twoje kłamstwa i ucieczki nic Ci nie dadzą. Połączy was ze sobą tak czy siak.
- No to będzie musiał się postarać - usłyszałam dźwięk mojej komórki - To Michael, muszę iść. Czeka już - rzuciłam odczytując wiadomość z ekranu telefonu - Będziemy z małą za kilka godzin.
- Wiesz... - zaczęła z chytrym uśmieszkiem - Jakbyś chciała tam na noc w Neverlandzie zostać czy coś, to ja się mogę Evą zająć.
- Jesteś straszna - zaśmiałam się wystawiając jej język.
Weszłam do pokoju córki, gdzie siedziała na swoim łóżeczku przeglądając jakąś książeczkę.
- Gotowa kochanie? 
- Tak! - rzuciła radośnie i podbiegła do mnie uwieszając mi się na szyi - Michael już czeka?
- Tak, jest na dole - ucałowałam ją we włoski.
Zeszłyśmy na dół, gdzie czekała już na nas limuzyna. Nie byłam przyzwyczajona do takiego widoku - kiedyś Michel przyjeżdżał po mnie swoim prywatnym samochodem w przebraniu... Mam wrażenie, jakby to było wieku temu.
Po chwili drzwi auta otworzyły się. Eva wparowała do środka z prędkością światła i bez zawahania rzuciła się na Michela mocno do niego przytulając. Moja córka była z reguły ufnym dzieckiem, jednak do niego pałała zbytnią sympatią. Przecież nie znała go, był dla niej kimś obcym a zachowywała się, jakby znała go całe życie.
Czyżby więzy krwi potrafiły byś tak silne? Utrzymanie tych dwoje z daleka od siebie będzie nie lada wyzwaniem.
- Pięknie wyglądasz - spojrzał na mnie, gdy zajęłam miejsce na przeciwko nich. Eva oczywiście na moje 'nieszczęście' wolała zostać u niego na kolanach.
- Dziękuję - uniosłam lekko kąciki ust i utkwiłam wzrok w widoku za szybą.
- Mike, wysłałeś dziadkom list?
- Oczywiście - pogłaskał ją po włoskach - Są na pewno bardzo szczęśliwi, że mają taka wnuczkę.

- Szkoda, że do tatusia nie mogę wysłać takiego listu - wypaliła nagle, a ja poczułam jak serce pęka mi na pół. Michael spojrzał na mnie wzrokiem przepełnionym bólem i współczuciem, jakby szukał u mnie ratunku, w odpowiedzi jej na to stwierdzenie. 
Poczułam się podle. Moja córka cierpiała, kiedy rozwiązanie jej problemów siedziało tak naprawdę tuż obok niej. Wyciągnęłam do niej ręce, a ona bez zastanowienia zeszła Mike'owi z kolan i przyszła do mnie mocno się przytulając. 
- Bardzo Cię kocham córeczko - pocałowałam ją w czubek głowy - Bardzo.
Michel przyglądał się nam cały czas. Miałam wrażenie, jakby ten widok sprawiał mu radość i ból zarazem. Natalia miała chyba rację: wykopałam sobie dołek, z którego wyjście było już niemożliwe. Każde kolejne kłamstwo było niczym kolejne machnięcie łopatom.
- Kiedy będziemy na miejscu? - spytała spoglądając na mężczyznę.
- Już niedługo - uśmiechnął się - Jest teraz w Neverlandzie mnóstwo dzieci, będziesz miała się z kim bawić.
- A mamusia?
- Nie martw się, ja się zajmę mamusią - puścił mi oczko, na co odpowiedziałam mu najbardziej morderczym wzrokiem, jaki potrafiłam z siebie wydobyć.

Gdy pokochasz miejsce, które nazwiesz domem, staje się ono czymś więcej niż czterema ścianami, w których zamknięta jest twoja historia, ale i marzenia na przyszłość. To azyl, ostoja, jedyny stały, jasny punkt w zmieniającej się ciągle rzeczywistości. Miejsce, w którym się chronisz, gdy świat dookoła i twoje życie nagle się rozsypują, do którego wracasz z rosnącą w sercu radością i tęsknotą, wreszcie z nadzieją, że tam czeka cię bezpieczna przystań. Pamiętam jak kiedyś marzyłem, że razem z Michelle stworzymy tutaj rodzinę, że razem będziemy tutaj wracać: do domu.
Gdy tylko drzwi limuzyny otworzyły się, Eva wybiegła z samochodu zostawiając nas oboje w tyle. Było w niej tyle cudownej energii, że sama jej obecność podnosiła człowieka na duchu. Mimo wewnętrznego cierpienia jakie w sobie tliła z powodu braku ojca - była cudowną dziewczynką. 
- Mamuś, mogę iść z Sarą na karuzelę? - podbiegła nagle do nas ukazując szereg swoich białych perełek.
- Oczywiście, po to tutaj jesteśmy.
Szczęśliwa pobiegła do dziewczynki w kruczoczarnych włosach, w podobnym do niej wieku. Michelle szła przed siebie intensywnie o czymś myśląc, nawet na mnie nie spoglądała.
- Przejdziemy się? - postanowiłem przerwać bijącą mnie po uszach ciszę.
- A Eva?
- Jest bezpieczna, jest w dobrych rękach.
- To nie jest najlepszy pomysł - rzuciła znów idąc w tylko jej znanym kierunku. Nie wytrzymałem i złapałem ją za rękę odwracając w swoją stronę.
- Dlaczego mi to robisz?
- Michael proszę Cię - dopiero zauważyłem łzy w jej oczach - Nie powinniśmy się spotykać..
- Proszę tylko o Twoją obecność, czy to tak wiele?
- A skończy się tylko na jednym spacerze?
- Nie - zaśmiałem się - Zapewne zaraz znów stworzę pretekst do kolejnego spotkania.
- Nic się nie zmieniłeś - zaśmiała się, co czułem, że umocniło moją pozycję.
Bez namysłu złapałem ją za rękę i pociągnąłem w stronę alejki Neverlandu. Opierała się, jednak widząc, że nie wygra w końcu uległa i dotrzymywała mi kroku. Rozmawialiśmy jak starzy, dobrzy znajomi. Tego mi właśnie brakowało - rozmowy. O wszystkim i niczym. Przy niej czułem się zupełnie innym człowiekiem. Jest tak wiele prezentów, o których marzymy, tak wiele chwil, których pragniemy. Nie wiem kto ale ktoś dał mi najcudowniejszy prezent. Dał mi jej uśmiech, jej zapach, jej głos, jej spojrzenia. Dał mi dotyk jakiego wcześniej nie czułem, zachwyt jakiego nigdy nie doświadczyłem. Dał mi także uczucia i emocje, jakich wcześniej nie znałem. Tylko zapomniał o rzeczy najważniejszej, zapomniał dać mi właśnie ją. Bo mnie już jej podarował, ja już jestem jej.
- Dzień dobry Panie Jackson - rozmawiając z Michelle usłyszałem głos Martino, naszego nowego ogrodnika, którego nawet nie zauważyłem.
- Witam - posłałem uśmiech chłopakowi, który  robił coś przy jednym z krzaków róży - Michelle to jest Martino, jeden z pracowników Neverlandu - spojrzałem na moją towarzyszkę.
- Miło mi, Michelle Evans - uścisnęli sobie ręce.
- Bardzo mi miło panienkę poznać - patrzył się na nią, jakby była ostatnią kobietą na ziemi - Proszę, to dla Pani - podał jej jedną z chyba wcześniej przyciętych róż. Poczułem aż jak się we mnie zagotowało, jednak starałem się nie okazywać oznak zazdrości.
- Ojej, dziękuję - uśmiechnęła się i wzięła od niego kwiat - Bardzo miło z Twojej strony.
- Tak piękna kobieta zasługuje, aby traktować ją po królewsku - miałem w tym momencie ochotę mu zdzielić. Liczyłem, że Michelle odeprze jego 'zaloty' jednak chyba zrobiła mi na złość bo nie spuszczając z niego wzroku rzuciła:
- Podobno, gdy mężczyzna traktuje kobietę jak księżniczkę, to manier uczył go sam król.
- Dziękuję - rzucił chłopak, a ja nie mogąc już wytrzymać objąłem kobietę delikatnie w pasie i pociągnąłem delikatnie za sobą, mówiąc do pracownika:
- Nie będziemy Ci już przeszkadzać, wpadnij do mnie jutro z rana na rozmowę.
- Tak jest Panie Jackson - posłał mi fałszywy uśmiech i wrócił do swojego zajęcia.
Gdy już byliśmy kawałek dalej, Michelle wybuchła śmiechem a ja spojrzałem na nią jak na wariatkę.
- A Tobie co znowu? - uniosłem lekko kąciki ust - Przestań!
- Musiałbyś widzieć swoją minę... - śmiała się ciągle nie mogąc się uspokoić - Ależ Ty jesteś przewidywalny Michael - smyrnęła mnie płatkiem róży po nosie, a ja odruchowo złapałem ją za nadgarstek.
- Nie rób tego więcej - rzuciłem sam nie wiem czy zabawnym, czy poważnym tonem - Podważasz tym mój autorytet w Neverlandzie.
- Chcesz, aby Twoi pracownicy się Ciebie bali?
- Nie, ale Twoje zachowanie było niestosowne, tym bardziej że...
- Tym bardziej że co? - zatarasowała mi drogę i spojrzała na mnie tym swoim morderczym spojrzeniem - Przecież dobrze wiedział, że masz swoją partnerkę, a ja jestem zapewne znajomą. Miał prawo mnie adorować.
- Nie denerwuj mnie - wyminąłem ją i dalej szedłem przed siebie.
- Zazdrosny jesteś? - zaśmiała się doganiając mnie.
- Nie jestem zazdrosny - zaprzeczyłem - Chodzi tylko o to, że nie powinnaś się tak zachowywać w moim towarzystwie.
- Zatem poczekam aż sobie pójdziesz - posłała mi triumfalny uśmiech, a ja zdałem sobie sprawę, że przegadanie jej jest chyba niemożliwe - Uwielbiam to miejsce - rzuciła rozglądając się dookoła.
- Tak, jest idealnie - uśmiechnąłem się - Ten sukinsyn, który was zostawił, nie ma pojęcia ile stracił - zmieniłem nagle temat.
- Proszę, przestań... - spojrzała na mnie wyraźnie niezadowolona zmianą toku rozmowy.
- Nie wiesz ile bym dał, aby być na jego miejscu.
- Nie mów tak - rzuciła bardziej stanowczo - Masz Lisę, masz swoją rodzinę.
- To nie to samo... Ja nie.. - urwałem, zdając sobie po chwili sprawę, że nie chcę aby wiedziała jak bardzo jestem nieszczęśliwy - Zresztą nieważne.
- No właśnie - uśmiechnęła się - Nie myśl już tyle, bo Ci się żylaki na zębach porobią.
- Widzę, że dokuczanie mi wciąż sprawia Ci mnóstwo radości - zaśmiałem się.
- Owszem, dla tej przyjemności wciąż żyję i oddycham - spojrzała na mnie - Robienie sobie z Ciebie żartów to niesamowita frajda.
- Zrób to jeszcze raz, a pożałujesz - przygryzłem wargę wiedząc, że nie oprze się i znów coś palnie w moją stronę.
- Ja? Ale gdzież bym śmiała zadzierać z wielkim Panem Jacksonem! Ale taka moja dobra rada: lepiej idź się schowaj, bo małpa dzieci szuka.
- Dobra, doigrałaś się.
Wiedząc już co ją czeka zaczęła uciekać zbaczając z drogi. Ganialiśmy się między drzewami śmiejąc się i krzycząc niczym zbiegi z psychiatryka. Gdy w końcu ją dopadłem, zacząłem łaskotać wiedząc, jak wielkie są to dla niej tortury. Śmiała się i prosiła abym przestał. Gdy próbowała się mi wyrwać zahaczyłem nogą o jakiś konar. Poleciałem do tyłu pociągając tym samym Michelle za sobą. Opadłem plecami na trawnik, a na wylądowała prosto na mnie. Śmiech ustał.
Patrzyliśmy sobie prosto w oczy, aż w końcu mój wzrok mimowolnie spoczął na jej ustach. Nie zrobienie tego, czego tak bardzo pragnąłem graniczyło z bólem. Serce zaczęło mi walić jak szalone, a oddech stał się nierównomierny. Spanikowana wstała ze mnie obejmując się jednocześnie w pasie.
- Przepraszam - rzuciła skruszonym głosem spuszczając jednocześnie wzrok.
Również wstałem, posyłając jej delikatny uśmiech. Podszedłem bliżej i łapiąc za rękę pociągnąłem za sobą mówiąc:
- Chodź, chciałbym Ci coś pokazać.

***
Komentarz = to motywuje!

~~~~~

"Przypuszczam, że kiedy nie można czegoś powiedzieć, 
to spojrzenia wypełniają się słowami."

4 komentarze:

  1. Hejka! ❤
    Nie ma to jak obejrzeć depresyjny film (?), bollywood oczywiście XD i wejść na moją trzecią miłość i dowalić sobie kolejne kilogramy łez, które dziś były łzami szczęścia. Nie wiem ile radości sprawiła mi ten ich spacerek włącznie z tym ogrodnikiem. W Michaelu budzi się (a raczej odradza) na nowo syndrom zazdrośnika :D Tak samo było ze Emilio, a się mu nie dziwie. Mimo, że jeszcze jest smutno, że jest tak 'inaczej' jak czuje ten promyk nadziei, że może być lepiej.
    Co mnie ucieszyło starsznie? To, że kaznodziej Natka w końcu uświadomiła, a raczej wywołała u Miśki swego rodzaju wyrzuty sumienia. W sumie nie wiem jak to ująć, ale cieszy mnie to, że Michelle ma świadomość, że każdym kłamstwem rani Michaela. Michelle jest człowiekiem, ma uczucia i wiem,że sama długo nie wytrzyma. Owszem jest silna, jest wręcz dowodem siły, wytrwałości, silnej woli, ale są takie rzeczy, na których nie ma mocy - miłość.
    Eva jak zwykle jest cementem bo gdyby nie ona to nie wiem co by było, nasze Słoneczko szkoda, że będąc tak blisko ojca żyje w niewiedzy.
    Z notki jestem straszliwie zadowolona. Znam to uczycie kiedy notka się usunie, a potem się jeszcze raz ją pisze - nie fajne uczucie.
    Troche zła jestem bo mendo skończyłaś w takim momencie i znowu będę umierać z niecierpliwości! :c
    Trzymaj sie kochana!
    Masyyy wenyy! ❤❤❤❤❤
    Pozdrawiam, Marysia :**

    OdpowiedzUsuń
  2. Witaj Patrysiu <3333
    Chciałam dać Ci kopa, ale jak masz mi oddać trzy razy mocniej to ja podziękuję XDDD
    Co do notki to Michael na początku mnie trochę wkurwił, właściwie pani Presley także. Dalej nie rozumiem po cholerę ją tutaj dałaś. No chyba żeby mnie powkurwiać, ale ja mam świetny pomysł! :D no bo skoro Lisa mnie denerwuje tak samo jak Emilio i oboje są tu nie potrzebni to możesz ich spiknąć nie obraziłabym się XDDDD
    Ale wracając do mojej nerwicy hahahaha. Wnerwia mnie, że Lisa i Michał okazują sobie uczucia jakby kochali się nad życie. Skoro łączy ich tylko seks to po co zazdrość tej małpy i buziaki w czoło tego durnia? No sorry, ale dla mnie to pojebane. Wszystko jest takie sztuczne ta jej troska o niego. A od kiedy to ją interesuje czy jedzie do studia albo z kim się spotyka. Przecież ona ma wyjebane na MJ. Niech zachowują się chociaż jak dorośli, a nie dzieci bo dzieci się w rodzinę bawią. Michael wchodzi do domu i powinien z takim tekstem do Lisy: "Lisa chodź tu czas na popołudniowe bzykanko " XDDD prosto z mostu, a nie podchody robią. No bo taka prawda. Eva to cudowne dziecko i kocham ją najbardziej. Nie ma lepszego bohatera w tym opowiadaniu niż ona. Ta sytuacja kiedy wleciała do limuzyny i rzuciła się na Michaela moim zdaniem jej tak brakuje ojca, że próbuje go znaleźć w Michaelu, a to że on jest jej prawdziwym ojcem nie wiem czy ona coś podejrzewa to tylko małe dziecko, ale bardzo ciągnie ją do niego i na odwrót. Zresztą jakie dziecko nie ciągnie do MJ? On miał z nimi świetny kontakt. Był stworzony do bycia ojcem. Ale wracając do opowiadania. Moja złość na Michaela przeszła gdy tylko zaczął spacerować z Miśką po Neverlandzie. Sytuacja z ogrodnikiem mnie rozwaliła totalnie. Michaś zazdrosny- Michaś słodki :D
    Ale i tak najlepsze było jak Michelle upadła na Michaela. Ten głupek zamiast ją szybko pocałować to patrzył się na nią jak ciele na malowane wrota. Bez komentarza to zostawię.
    Wiesz Patryniu, że ja czekam tylko na JEDNO. Czekam na hota i będę Ci tak długo truć, aż się nie zgodzisz.
    Wiem, że jestem upierdliwa jak wrzód na dupie, ale to z miłości do Ciebie XDDDD
    Czekam z niecierpliwością na nexta.
    Pozdrawiam serdecznie ;*****

    OdpowiedzUsuń
  3. Dziękuję za kolejny rozdział mojego, ostatnio ulubionego opowiadania. Oczywiście dziś czuję pewnego rodzaju niedosyt ale wiem ,że jeszcze najciekawsze przed nami.Życzę weny i czekam na więcej... Aga.

    OdpowiedzUsuń
  4. Hej!
    Wybacz, że dopiero teraz, ale tak wyszło, że nadrabiam właśnie zaległości.
    Powiem szczerze - współczuję Lisie. Na pewno czuje to, że jej własny, osobisty mąż nie traktuje jej do końca poważnie, a zamiast spędzać czas z nią, woli robić to ze swoją byłą i jej córką. Nie chciałabym tak żyć, to jest pewne.
    Mam wrażenie, że Nat w tym opowiadaniu jest jedyną, obiektywną osobą, która zawsze potrafi powiedzieć coś mądrego. Z tym kopaniem sobie dołka - świetny motyw. :)
    Wybacz, że tak krótko dzisiaj, ale jak pisałam już u Basi - muszę nadrobić wszystkie zaległości. Notka świetna jak zwykle, to wiadomo! I tak podziwiam Cię, że odtworzyłaś utracony tekst na takim poziomie. :)
    Pozdrawiam serdecznie Patryniu. <3
    Alex :)

    OdpowiedzUsuń