piątek, 26 lutego 2016

Rozdział 11

No i się doczekaliście kolejnego rozdziału ;3
Jestem z niego średnio zadowolona... No ale wiadomo, końcowa ocena należy do was:)
Powiem wam, że szykują mi się 'ciekawe' wakacje. Możliwe, że będą one oznaczać lekką zmianę na blogu, chodzi mi o częstotliwość dodawania rozdziałów, no ale to się okaże wszystko niedługo już i na pewno was poinformuję z czasem o wszystkim.

Zapraszam teraz do czytania kolejnego rozdziału. Anonimki zapraszam do ujawniania się, pamiętajcie, że jeśli czytacie to warto zostawić po sobie jakiś ślad - to duża motywacja dla autora:)))

~~~~~


Boimy się pokazywać uczucia. Pozujemy na twardzieli, aby inni się z nami liczyli, aby czuli przed nami respekt i nie podskakiwali. Boimy się, że nas wyśmieją, wyszydzą, nie ufamy nikomu z założenia. Okazuje się jednak, że każdy z nas, w środku i tak marzy o przyjaźni, miłości i serdeczności. Uda­jesz, że jest wszys­tko dob­rze. Cie­szysz się, na­wet naj­bliżsi nie wiedzą co no­sisz na bar­kach. Wie­czo­rem, gdy kładziesz się spać, za­mykasz oczy i marzysz, marzysz jak małe bez­bron­ne dziec­ko. Widzisz swoją szczęśliwą przyszłość, próbu­jesz odep­chnąć złe sy­tuac­je, i za­pobiegasz im w swoim noc­nym świecie. Po­tem, nad­chodzi czas roz­myśleń, mówisz do siebie w myślach, to, co chciałbyś po­wie­dzieć ukocha­nej oso­bie, to co jest Twoim brze­mieniem, to cze­go nie umiesz po­wie­dzieć ni­komu in­ne­mu. W końcu za­sypiasz. Nas­ta­je dzień, ludzie znów cze­goś od Ciebie chcą, znów o coś proszą. Miłość do niego była jak pa­pieros: tok­syczna, uza­leżniająca i po­woli zabijała. Na­wet nie wie­działam , ze oszu­kiwa­nie że jes­tem szcześli­wa jest ta­kie pros­te. I ludzie wierzą w to jak w re­ligie.
Obudził mnie dźwięk mojej komórki. Otworzyłam wciąż zaspane oczy i podniosłam się delikatnie podpierając na łokciach. Spojrzałam na śpiącego obok mnie Emilo, a następnie na szafkę nocną, gdzie leżała komórka.
- Halo...? - rzuciłam niechętnie do słuchawki.
- No w końcu! Gdzie Ty do diabła jesteś? Zostałyście w Neverlandzie u Mike'a? - no tak, zapomniałam poinformować Natalię, że nie wrócimy na noc.
- Nie... Odebrał nas stamtąd Emilio. Prosił abyśmy z Evą zostały u niego i tak jakoś...
- Że co?! - krzyknęła tak, że aż odsunęłam lekko urządzenie od ucha - Ja tutaj już się cieszyłam, że ty z Jacksonem siedzisz w Neverlandzie od wczoraj, a Ty mi mówisz, że siedzisz u tego patafiana?
- Będziemy przed obiadem - obiecałam i spojrzałam na mężczyznę, który zaczął się powoli budzić - Muszę kończyć, widzimy się niedługo - rozłączyłam się.
- Kto to był? - spojrzał na mnie i przybliżył się, całując moje ramię.
- Natalia. Zapomniałam jej wczoraj zadzwonić, że nie wrócimy na noc. 
- A może chcecie tutaj zostać na stałe? - przygryzł lekko wargę - Mam o wiele większe mieszkanie od niej, przecież...
- Nie - przerwałam mu - To za wcześnie. Poza tym nie chcę ciągać Evy co chwila w inne miejsce.
- I dlatego jeździcie do Neverlandu?
- Znów chcesz się o to kłócić? - spojrzałam na niego i z rezygnacją opadłam na poduszki - Dobrze wiesz, że nic mnie z nim nie łączy. Eva polubiła Neverland i polubiła Michaela, to nic złego przecież. 
- W okolicy są inne parki rozrywki - syknął - Dobrze wiem o co mu chodzi.
- On ma Lisę, są razem szczęśliwi, więc nie masz się o co martwić - skłamałam.
Nie chciałam aby ciągnął ten temat. Nie mogłam mu przecież powiedzieć, że Michael wcale nie kocha Lisy, że chce być ze mną, abym mieszkała w Neverlandzie, a tym bardziej tego: że ja również tego chciałam. Emilio był moją jedyną szansą, na uwolnienie się od przeszłości. Mimo iż nie kochałam go - spróbuję. W końcu musi mi przejść uczucie do Jacksona, w końcu stara miłość musi ustąpić nowemu uczuciu, które muszę za wszelką cenę stworzyć, sprowokować. 
- Mimo wszystko nie chcę, abyś się z nim widywała.
- A co to koncert życzeń? - warknęłam - Nikt nie będzie mi mówił co mam robić - już chciałam wstać, ale złapał mnie w ostatniej chwili nie pozwalając wyjść z łóżka.
- Jesteśmy razem, a to do czegoś zobowiązuje.
- Mam być psem na smyczy? Chodzić przy nodze i wykonywać komendy?
- Nie to miałem na myśli - usiadł na łóżku obejmując mnie delikatnie - Postaraj się mnie zrozumieć.
Pocałował mnie we włosy, a ja odetchnęłam głęboko. Może faktycznie potrzebowałam kogoś, kto mnie odizoluje od Michaela? Sama nie byłam na tyle silna, aby trzymać się od niego z daleka. Nagle do sypialni wbiegła moja kochana córeczka. Miała wciąż zaspane oczka, rozczochrane włoski i pogiętą piżamkę.
- Mogę? - zapytała patrząc jakby z lekką obawą na Emilia. Nie czekałam na jego odpowiedź, tylko poklepałam miejsca na łóżku dając małej znak, aby przyszła do nas. Wgramoliła się i przytuliła do mnie z całej siły. Mężczyzna wyraźnie niezadowolony, że moja uwaga jest skupiona na czymś innym wstał i wyszedł z pomieszczenia trzaskając drzwiami.

Nie rozumiałam jego zachowania... Przecież wiedział, że mam dziecko i że Eva jest dla mnie najważniejsza. Zachowywał się tak, jakby stwarzała dla niego jakiś problem, była przeszkodą i utrudnieniem.
Dziewczynka spojrzała na mnie niepewnie i rzuciła smutnym głosikiem.
- Emilio mnie nie lubi? - zaszkliły się jej oczka.
- Kochanie, oczywiście że Cię lubi - pogłaskałam ją po włoskach - Ma dzisiaj zły dzień.
- Ale on zawsze taki jest... Nie rozmawia ze mną, nie chce się bawić... Nawet na mnie nie patrzy - spuściła wzrok - Michael mnie lubił, mówił że jestem śliczna i że mnie bardzo kocha - przełknęłam ślinę szukając odpowiednich słów.
- Kochanie, Emilio ma trochę inny charakter niż Mike.
- A mój tatuś był taki niedobry jak Emilio, czy taki kochany jak Michael? - spojrzała na mnie z nadzieją w oczach, a ja poczułam ukłucie w sercu, nie wiedząc co odpowiedzieć.
- Twój tatuś był najlepszy na świecie - odparłam uśmiechając się smutno i całując małą w główkę - A teraz idź się umyć i ubrać. Przyjdź na śniadanie, a potem jedziemy do Natali.
- Dobrze... Mamuś? - rzuciła jeszcze będąc już blisko drzwi.
- Tak kochanie?
- Jeśli nie mogę jeździć do Michaela, a mam siedzieć u Emilio... To ja jednak chyba chcę wrócić do Londynu - odparła jak na nią przerażająco poważnym tonem.
Wyszła z pokoju, a ja schowałam twarz w dłoniach, podciągając kolana pod brodę i pozwoliłam wypłynąć gromadzącym się łzom. Co ja najlepszego zrobiłam?



Siedziałem na kanapie przerzucając kanały w telewizorze. Dobiegała osiemnasta, a Diana miała być już godzinę temu. Dzwoniłem do niej dzisiaj i poprosiłem o spotkanie. Była jedną z niewielu osób, którym naprawdę ufałem i mogłem porozmawiać na prywatne, często trudne tematy. Ostatnie dni przyniosły mi wiele zmian, zacząłem się gubić we własnych uczuciach, sam powoli nie wiedząc czy postępuję słusznie.
Dzisiejszego wieczoru również miała już wrócić Lisa. Dzwoniłem do niej kilkakrotnie, lecz bez większego skutku. To ciągłe czekanie mnie dobijało, a walka z myślami wykańczała psychicznie i fizycznie.
W końcu usłyszałem głos mojej przyjaciółki, która rozmawiała z jednym z ochroniarzy. Wyszedłem na hol, gdzie zastałem ich śmiejących się, zapewne z jakiś głupot.
- W końcu jesteś - uśmiechnąłem się i podszedłem do niej mocno ściskając na powitanie - Jak zawsze spóźniona.
- Oj nie marudź już - zaśmiała się - Kobieta w końcu jestem, nie? Mam prawo do spóźnienia.
- Dziękuję, że przyjechałaś - uniosłem lekko kąciki ust, zdobywając się na smutny uśmiech - Chodźmy do salonu. Napijesz się czegoś?
- Nie, dziękuję. Lepiej ty mi się tutaj spowiadaj co takiego się dzieje u mojego Piotrusia Pana, bo nie wyglądasz na oazę szczęścia.
- Aż tak widać? - usiedliśmy na kanapie przy rozpalonym kominku - Ostatnio trochę się pogubiłem...
- Nic nowego - zaśmiała się - Ale tutaj chyba chodzi o jakąś poważniejszą sprawę. Coś z Lisą? Ja Ci od początku powtarzałam, że do niczego dobrego ten związek nie doprowadzi.
- Nie, nie o nią - spuściłem wzrok - Chociaż też... Nie... Znaczy... - zakryłem twarz dłońmi, czując jak plątam się we własnych słowach.
- Spokojnie - objęła mnie niczym matka i przytuliła do siebie - A teraz głęboki wdech i opowiadaj od początku.
Jak poprosiła - tak zrobiłem. Już sześć lat temu, po odejściu Michelle, Diana dużo mnie wspierała w tych trudnych dla mnie chwilach. Dobrze wiedziała, jakie uczucie nas łączyło, jak bardzo zakochany byłem i jak bardzo przeżywałem jej odejście. Gdy powiedziałem przyjaciółce o tym, że wróciła - spojrzała na mnie z niedowierzaniem, ale i nadzieją i iskrą w oku. Powiedziałem jej o Evie, o tym jak Michelle mnie zostawiła dla innego - oraz o tym, że jest teraz z Emilio, którego Diana również dobrze znała. Nie pominąłem szczegółów, jak wykorzystuję każdą sytuację do spotkania, oraz o pocałunku na wystawie. 
- A więc odjeżdża za 3 tygodnie? - spytała, aby się upewnić.
- Tak, przynajmniej tak mi powiedziała. Zaszantażowałem ją z tymi lekami.
- I dobrze, może chociaż ona Ci coś wtłucze do tego pustego łba, bo ja już tracę powoli cierpliwość - spojrzała na mnie i się uśmiechnęła - Co masz zamiar teraz zrobić?
- Właśnie Ciebie chciałem o to zapytać - przygryzłem delikatnie wargę - Nie mam pojęcia. Rozum mówi abym odpuścił po tym co mi zrobiła, ale gdy tylko o niej myślę... Gdy jest obok to wtedy...
Kiedy gąsienica myślała już, że świat się skończył, stała się motylem - zarecytowała, głaszcząc mnie po policzku.
- A Ty co byś zrobiła, Diano? 
- Walczyła. Zawsze lepiej jest żałować, że się czegoś spróbowało niż, że nie mieliśmy dość odwagi by zaryzykować.
- Ja już nie mam siły... Powiedziałem jej wprost, że ją kocham, że związek z Lisą to fikcja, a ona...
- I powtarzaj jej to. Powtarzaj cały czas, że ją kochasz. Mike... Ludzie zapominają, nie pozwól jej zapomnieć - pogłaskała mnie po włosach- Ona po prostu się broni. To jej forma obrony, dlatego Cię unika i odtrąca, ale również jest tylko człowiekiem. Złamie się, w końcu się złamie. Uczucia nie znikają tylko dlatego, że wszystko skończone. Upewniaj ją codziennie i nie dawaj choć chwili zwątpienia. Jeśli ukochana osoba sprawia Ci cierpienie, to dlatego, że cierpi ona głęboko w sobie, a cierpienie tej osoby jest "przelaniem się wody." Osoba ta nie potrzebuje kary, ale potrzebuje pomocy. To jest wiadomość jaką wysyła.
- Co jest gorsze: samotność czy odrzucenie? - spytałem, patrząc jej prosto w oczy.
- Odrzucenie, dlatego zbyt wielu wybiera samotność.
- Dziękuję - szepnąłem niemal niesłyszalnie i oparłem głowę na jej ramieniu.
- A ta mała... - rzuciła nagle - Ta cała Eva... Ile ona ma lat?
- Pięć - rzuciłem bez zastanowienia - Dlaczego pytasz?
- Nie myślałeś o tym, że może...
- Nie - przerwałem jej - Jeśli masz zamiar tak samo jak Janet insynuować, że może być moją córką to powtórzę Ci to samo co mojej siostrze: Michelle powiedziała, że wyjechała bo poznała innego. Z nim zaszła w ciążę i potem ją zostawił. Nie okłamałaby mnie w takiej sprawie, jeśli mówi że Eva nie jest moim dzieckiem, to ja jej wierzę.
- Rozumiem - odparła z rezygnacją - Jednak widząc po tym, jak bardzo wciąż was do siebie ciągnie, to coś mi nie pasuje ta historia z zostawieniem Ciebie dla jakiegoś innego kolesia.
- Straciła wtedy rodziców... Pogubiła się pewnie po prostu i...
- Prawda wcześniej czy później wyjdzie na jaw. Zobaczysz Mike, że jeśli coś jest wam pisane to wydarzy się. Musisz tylko cierpliwie poczekać.
Rozmowa z Dianą uświadomiła mi, że próbować odejść od czegoś co kochasz, to jak próbować utonąć. Chcesz tego, ale to wbrew naturze nie pragnąć powietrza. Twoje ciało się go domaga, twój umysł mówi, że go potrzebujesz. Ostatecznie przebijasz się na powierzchnię, dysząc i nie mogąc sobie odmówić podstawowej potrzeby powietrza. Miłości. Dzikiej namiętności.


Po odjeździe Diany, jeszcze długo biłem się z myślami. Chodziłem po rezydencji bez celu, jakbym szukał swojego miejsca, które złagodzi ból. Poszedłem do łazienki i stanąłem przed szafką, której zawartość była dla mnie wewnętrzną porażką. Otworzyłem drzwiczki i wyjąłem jedno z opakowań i obróciłem kilkakrotnie w ręku. 'Obiecałem jej', pomyślałem. Miałem przestać je brać w zamian za jej dłuższy pobyt w LA. Nie wytrzymując wycisnąłem trzy pastylki i połknąłem je czując, jak przechodzą mi przez gardło. Ból fizyczny był niczym w porównaniu z tym co czułem w środku.
Usiadłem w końcu na łóżku w sypialni i spojrzałem na zegar, który wskazywał 22:30. Było późno, jednak może jeszcze nie spała? Po raz kolejny przegrywając walkę sam ze sobą, chwyciłem za telefon i wybrałem jej numer. Odebrała po czwartym sygnale.
- Halo? - usłyszałem w słuchawce jej melodyjny głos.
- Przepraszam, że dzwonię o tej godzinie...
- Mike? - rzuciła lekko spanikowanym głosem - Coś się stało? Wszystko dobrze?
- Tak, chyba tak - zaśmiałem się smutno - Chciałem po prostu znów Cię usłyszeć.
- Nie ułatwiasz nam tego.
- Nie chcę ułatwiać - wziąłem głęboki oddech - Zobaczymy się jutro?
- To nie jest najlepszy pomysł Mike...
- Emilio Ci zabronił? - zaśmiałem się kpiąco.
- Nikt mi nie dyktuje warunków, nawet on.
- W takim razie widzimy się o szesnastej. Przyjadę po Ciebie jak tylko skończę pracę w studio.
- Co ty znowu kombinujesz? - spytała lekko rozbawiona - Mówiłam Ci już, że...
- Będę o szesnastej - przerwałem jej, chcąc dać do zrozumienia, że nie wygra tej rozmowy.
- Nie chcę znów zostawiać Evy, na głowie Natali.
- Ale kto każe zostawiać? Eva jedzie z nami.
- Jesteś uparty jak osioł - zaśmiała się - Rano pójdę na cmentarz do rodziców, postaram się być gotowa na szesnastą.
- Będę czekał - uniosłem lekko kąciki ust na myśl, że znów ją zobaczę - Weź ze sobą strój kąpielowy.
- Strój...? Czy my jedziemy...?
- Owszem. Jedziemy na naszą plażę - byłem prawie pewny, że się uśmiecha - W takim razie do jutra Panno Evans. Życzę miłej nocy.
- Tobie również Panie Jackson.
- Byłaby lepsza, gdybyś była obok - zagryzłem wargę - Znacznie lepsza.
- Ty już nie myśl za dużo, bo Ci jeszcze tak zostanie - zaśmialiśmy się - Dobranoc wariacie. I pamiętaj co mi obiecałeś: bez prochów.
- Pamiętam - spojrzałem w stronę łazienki, karcąc siebie w duchu - Dobranoc - rozłączyłem się.
Nie minęła chwila, gdy usłyszałem jakieś krzyki na dole. Odłożyłem telefon i ruszyłem schodami do kuchni, skąd dobiegała rozmowa. Zobaczyłem naszą gosposię i Lisę, która krzyczała do niej i wymachiwała torebką.
- Co się tutaj dzieje? - wkroczyłem patrząc na kobiety - Dlaczego nie odbierałaś, gdy dzwoniłem? - spojrzałem na Lisę.
- Za dużo miałam na głowie, wybacz - podeszła i cmoknęła mnie delikatnie - A z Tobą nie skończyłam - rzuciła do gosposi i skierowała się w stronę gabinetu.
Gdy tylko zniknęła za drzwiami, spojrzałem na wystraszoną kobietę, która spuściła wzrok.
- O co poszło? - podszedłem do niej - Czemu na Ciebie krzyczała?
- Panienka Presley była zła, że nie przygotowałam jej żadnej kolacji... Ale ja naprawdę nie wiedziałam, że dzisiaj wraca i...
- Spokojnie - przytuliłem ją delikatnie - Nie Twoja wina, nic się nie stało.
- Przepraszam - rzuciła ze skruchą, jakby się bała, że i ja na nią nakrzyczę.
- Nic się nie stało. Porozmawiam z nią sobie.
- Proszę nie... Nie chcę, abyście się przeze mnie kłócili.
- Idź do siebie - posłałem kobiecie słaby uśmiech i ruszyłem w kierunku gabinetu, gdzie była Lisa.
- Możesz mi powiedzieć, co Ty najlepszego wyprawiasz? -warknąłem podchodząc do siedzącej na kanapie kobiety - Nie dość, że mnie olewasz, nie odbierasz moich telefonów, nie raczyłaś nawet napisać wiadomości a teraz co? Wracasz do domu i masz pretensje, że nikt Ci nie przygotował przyjęcia powitalnego?
- Zejdź ze mnie, dobra? Jestem zmęczona po podróży. Myślałam, że miło spędzimy wieczór, a Ty najwyraźniej wolisz się kłócić?
- O miło spędzonym wieczorze myślałaś, ale żeby odezwać się choć raz, to już nie?
- A od kiedy Tobie się na czułości zebrało? - syknęła wstając i podchodząc bliżej mnie - Jakoś wcześniej nie miałeś z tym problemów? A co? Może przez tą młodą siksę Ci się na miłości zebrało teraz?
- Nie mieszaj jej do tego - nie spuszczałem z niej wzroku - Sama wiesz, że to co jest między mną a Tobą...
- To co? - przerwała mi - Wybacz, ale nie jestem jak ta gówniara.
- A wielka szkoda - rzuciłem śmiejąc się kpiąco.
Nie czekałem na jej kolejną odpowiedź, tylko wyszedłem z gabinetu trzaskając drzwiami. Poszedłem do łazienki wziąć zimny prysznic. Gdy wszedłem do sypialni, Lisa już spała. Położyłem się obok niej i wypuściłem powietrze z ust. Leżałem tak na plecach z wzrokiem wbitym w sufit, nie mogąc sprowokować snu. W końcu nie mogąc tak dłużej wyleżeć wstałem, ubrałem się w ciuchy leżące na krześle i wyszedłem z sypialni, kierując się w stronę wyjścia z domu.
Było po drugiej w nocy. Nie zadbałem nawet o jakiekolwiek przebranie, gdyż wiedziałem, że tamte okolice o tej porze będą puste. Pod domem Nat byłem po piętnastu minutach. Wyszedłem z pojazdu i spojrzałem na okno sypialni, gdzie spała Michelle. W żadnym z okien nie paliło się światło, więc zapewne wszyscy spali. Rozejrzałem się i dopiero po chwili dotarło do mnie, że schody przeciwpożarowe zakręcają bardzo blisko balkonu od sypialni Michelle. Niewiele myśląc ruszyłem do góry, starając się zrobić przy tym jak najmniej hałasu. Będąc na odpowiedniej wysokości stanąłem na barierce i zeskoczyłem w ostatniej chwili łapiąc się za poręcz balkonu. No bo po co było iść normalnie schodami do drzwi i nimi wejść, nie?
Stanąłem przed dużymi, szklanymi drzwiami i zapukałem niepewnie odgarniając kosmyk włosów za ucho. Cisza. Ponowiłem czynność tym razem mocniej i dłużej. Usłyszałem od środka jakieś szmery, więc ponownie zapukałem, gdy w końcu zasłona się odsunęła, a za szkłem zobaczyłem jej niewyraźny zarys. Uśmiechnąłem się słabo, zaś kobieta zmierzyła mnie wzrokiem, jakby zobaczyła ducha.
- Wpuścisz mnie? - zaśmiałem się przygryzając wargę i chowając dłonie do kieszeni spodni. W końcu otworzyła drzwi i gdy wszedłem do środka spytała ściszonym głosem:
- Czy Ty wiesz która godzina? Wszyscy śpią, co Ty tutaj robisz? Jak w ogóle tutaj wszedłeś? - spojrzała w stronę balkonu i znów na mnie - Jest wariatem.
- To tak się ze mną witasz? - wyszczerzyłem się głupkowato po czym podeszła i przytuliła się do mnie z całych sił.
Staliśmy tak chwilę w milczeniu. Docisnąłem ją mocniej do siebie i schowałem twarz w jej włosach, napawając się jej zapachem. W końcu oderwała się ode mnie i spojrzała mi prosto w oczy.
- Nie mogłeś wejść schodami? - uśmiechnęła się - Dla Ciebie to by było za proste, nie?
- Normalne wejścia są dla amatorów - zaśmiałem się - Nie przeszkadzam?
- O prawie trzeciej w nocy? Nie no coś Ty, przecież to normalna godzina na odwiedziny przez balkon - przewróciła oczami i usiadła na skraju łóżka, co też uczyniłem zajmując miejsce obok niej - Dlaczego przyjechałeś?
- Chciałem Cię zobaczyć.
- Przecież jutro, a w zasadzie już dzisiaj mieliśmy się widzieć... Plaża, zapomniałeś?
- Nie chciałem czekać - pocałowałem ją w ramię przymykając oczy - Nie mogłem zasnąć.
- Więc postanowiłeś, że i mnie nie pozwolisz się wyspać? - zaśmialiśmy się - Jesteś wariatem.
- I to we mnie uwielbiasz - popchnąłem ją do tyłu tak, że opadła na łóżko plecami.
Zawisłem nad nią opierając się jedną ręką na łokciu, a drugą pogładziłem jej policzek, mierząc twarz wzrokiem. Znów byliśmy niebezpiecznie blisko. Znów mogłem poczuć na sobie jej oddech, usłyszeć bicie serca, które zaczęło walić nienaturalnym rytmem.
- Mike, zejdź... Proszę... - znów chciała stworzyć barierę, ale nie pozwoliłem jej.
Splotłem jej palce ze swoimi i złożyłem na jej policzku pocałunek. Nie odrywając twarzy zjechałem na szyję, czując jak jej ciało zaczyna drżeć w każdym momencie, gdy dotykałem wargami jej rozgrzanej skóry. Przygryzłem ją delikatnie zębami, delikatnie zaciągając, na co odpowiedziała mi cichym jękiem. Rozłączyłem nasze dłonie po czym zjechałem nimi na biodra kobiety, podwijając delikatnie jej koszulę nocną. Czułem jak wplątuje palce w moje włosy, jakby chciała mieć pewność, że nie przestanę. Przejechałem ręką po jej żebrach, cały czas molestując wargami jej szyję. Mruczała cicho do mojego ucha, a ja nie mogłem powstrzymać się czując wibracje bijące od jej ciała.
- Mike... Nie... - wydusiła nagle kładąc dłonie na moim torsie, próbując mnie od siebie odsunąć - Proszę, nie rób tego...
Niechętnie oderwałem się od niej nie chcąc zmuszać ją do czegokolwiek. Pragnąłem jej, jednak nie mogłem nalegać na coś takiego, kiedy wyrażała sprzeciw. Jednakże jaki to sprzeciw, gdy jej ciało mówi coś całkiem innego niż słowa?
- Przepraszam... - szepnęła po czym wstała i przytuliła się do mnie - Ja...
- Rozumiem - przerwałem jej zaciskając mocniej oczy.
- Idź już lepiej. Rano musisz jechać do studia - spojrzała na mnie i ostatni raz uwiesiła się na mojej szyi.
Złożyłem na jej czole czuły pocałunek i wyszedłem z mieszkania, tym razem normalnie drzwiami. Wsiadając do auta przygryzłem wargę i uśmiechnąłem się sam do siebie. Kiedy się poznaliśmy, wiedziałem, że już nigdy do nikogo nie będę należał. Miałem wrażenie, że w jednej chwili ustał ból, który odczuwałem przez te wszystkie lata, i że dostałem odpowiedź na wszystkie moje pytania: na temat miłości, seksu, wierności i przygód na jedną noc. Ponieważ po drodze do piekła, odnalazłem cząstkę raju. 

***

Komentarz = to motywuje!

~~~~~

"Ludzie często mówią, 
że najlepszy sposób uporania się ze swymi problemami, 
to doprowadzenie do ich nasilenia."

niedziela, 21 lutego 2016

Rozdział 10

No cześć mordki <3
Rozdział mimo, że nie jest długi to jestem z niego całkiem zadowolona ;3
Ja wiem, że wy byście woleli abym wypieprzyła już Emilio i Lisę i połączyła Miśkę z Michasiem, no ale niestety wolę wszystko wykreować powoli ;3
Na tym polega ta część - jakby oboje od razu się sobie w ramiona rzucili to nie miałoby to najmniejszego sensu. Muszą na nowo sobie zaufać, a mogę wam obiecać, że wiele się będzie działo :)))
Jak to Marysia napisała w jednym z komentarzy: buduje się napięcie. O to mi właśnie chodziło, aby poczuć to co czują i muszą przecierpieć bohaterowie.

PS: Jeśli ktoś z was jeszcze nie wie to zapraszam na Spis Fanfic o Michaelu - zgłaszajcie swoje blogi, fajnie jak cała nasza społeczność będzie w jednym miejscu. Nie dość, że wam pomoże to znaleźć nowych czytelników, to i inni będą mogli znaleźć coś dla siebie bez problemu szukania po całym internecie.
LINK: http://spisfanfictionmichaeljackson.blogspot.com/

A teraz zapraszam na kolejny rozdział !<3

~~~~~


Największym grzechem, jest grzech miłości- jest tak wielki, że trzeba aż dwojga, żeby go popełnić. Jest jeszcze miłość za­kaza­na, ta o której się nie mówi. Pod osłoną no­cy wychodzi na zwiady, klęka nad Twoim łóżkiem i ku­si do grzechu. Co te­raz? Gdy Miłość jest na­dal, ale w pos­ta­ci cier­pienia, kiedy roz­pacz kochanków jest ta­ka sil­na, a za­razem roz­koszna jak nig­dy wcześniej nie była. Każdy po­całunek, czuły do­tyk czy spełnienie jest je­dyne w swoim rodza­ju. Takiej miłości się nie za­pomi­na.
Gdy limuzyna się zatrzymała, Eva wybiegła z niej z prędkością światła. Jej radość z bycia w Neverlandzie była nie do opisania. Michelle przeszła chyba trochę złość w moim kierunku, gdyż nie pożałowała sobie w czasie drogi docinków w moją stronę. Denerwowało ją to jak wykorzystuję każdą sytuację, jednak w głębi serca czułem, że ona również tego pragnie. Próbowała się mnie pozbyć, odizolować jakbym stwarzał zagrożenie dla niej, dla siebie, dla Evy.
Po dwóch godzinach spędzonych w wesołym miasteczku wróciliśmy do posiadłości.
- Napijecie się czegoś? - zapytałem wchodząc do kuchni.
- Ja chcę soczku, pomarańczowego! - wbiegła za mną dziewczynka.
- Też go bardzo lubię - uśmiechnąłem się do małej i spojrzałem na stojącą w progu kobietę - A Ty nic nie chcesz?
- Nie, dziękuję - weszła wolnym krokiem z wyraźnie posmutniałą miną.
- Wszystko gra?
- Tak - posłała mi sztuczny uśmiech - Po prostu wróciły do mnie wszystkie wspomnienia.
- Również za nimi tęsknię - uniosłem lekko kąciki ust - Eva, chcesz coś obejrzeć?
- Tak! Masz jakieś bajki?
- Piotruś Pan może być?
- Tak! - pobiegła do salonu, a ja mimowolnie się zaśmiałem. Przechodząc obok Michelle rzuciłem cicho w jej kierunku - Zaczekaj tutaj.
Kiwnęła tylko głową w odpowiedzi, a ja udałem się za dziewczynką. Była wyjątkowo rozumnym dzieckiem, tryskająca z niej energia była wręcz zaraźliwa. Zgodnie z obietnicą włączyłem kasetę, a mała zasiadła na sofie wpatrzona w ogromny ekran.
- Jakbyś czegoś potrzebowała, będziemy w kuchni, dobrze?
- Dobrze - uśmiechnęła się - Michael..?
- Tak kochanie? - spojrzałem w jej świecące oczka, które były tak samo ciemne jak moje - Czegoś jeszcze potrzebujesz?
- Nie, ale nie chcę wracać do Londynu... - spuściła wzrok - Nie chcę.
- Posłuchaj - usiadłem obok niej i przytuliłem delikatnie - Porozmawiam z Twoją mamusią i obiecuję, że postaram się abyście tutaj zostały.
- Naprawdę? - spojrzała na mnie z nadzieją w oczach - Jesteś kochany! -pocałowała mnie w policzek - Chciałabym mieć takiego tatusia.
- A ja taką córeczkę - pocałowałem ją w czubek głowy i przymknąłem oczy, czując ukłucie w sercu - Oglądaj, ja idę do Twojej mamy.
- A lubisz moją mamusię? - rzuciła, gdy już byłem w progu.
- Bardzo - uniosłem lekko kąciki ust - Bardzo ją lubię.
- To dobrze - posłała mi ostatni, piękny uśmiech i jej wzrok zniknął w blasku telewizora.
Gdy wróciłem do kuchni stała oparta tyłem o blat. Jej nieobecny wzrok sprawiał mi swego rodzaju ból. Mimo iż była tą samą osobą co kiedyś, to pewne braki były nie do przeoczenia. Była zniszczona wewnętrznie: zapewne większość spowodowała śmierć rodziców, a reszta? Coś ją trapiło, była wyraźnie nieszczęśliwa, a ja się domyślałem co jest tego powodem.
- Powiesz co się dzieje? - stanąłem obok niej, również opierając się o blat - Michelle?
- Mike... Nie tak to miało wyglądać...
- O czym mówisz? - spojrzałem na nią - Co nie miało tak wyglądać?
-  Nie powinniśmy się widywać - dopiero zauważyłem, że miała łzy w oczach - To nie przyniesie nic dobrego. Musze wrócić jak najszybciej do Londynu bo inaczej...
- Inaczej co? - przerwałem jej poważnym tonem - To jest Twoja jedyna metoda? Ucieczka? - stanąłem przed nią zmuszając, by na mnie spojrzała - To nie jest rozwiązanie. Eva też chce tutaj zostać.
- Już Ci mówiła?
- Nie ważne. Chodzi tutaj o nas.
- Nie ma żadnych nas - pojedyncze łzy zaczęły jej spływać po policzkach - Nie powinnam była tutaj przylatywać...
- Zrobiłaś to bo wiesz, że tutaj jest Twoje miejsce.
- Nie mów tak... Masz Lisę, a ja mam Emilio, zostańmy przy tej wersji.
- Dobrze wiesz, że jej nie kocham, tak samo jak dobrze ja wiem, że Ty nie kochasz jego - dotknąłem dłonią jej policzka, zmniejszając dystans między naszymi ciałami - Proszę, zostań.
- Nie mogę - szepnęła próbując się odsunąć, jednak blat uniemożliwił jej ucieczkę - Mike, proszę odsuń się.
- Dlaczego? - automatycznie znów się przybliżyłem, przyciskając ją mocniej do blatu - Tak dobrze?
- Mówię poważnie - chciała mnie odepchnąć, ale złapałem ją za nadgarstki zbliżając tym samym swoją twarz do jej twarzy. 
Dzieliła je teraz niebezpiecznie bliska odległość. Poczułem jak jej serce przyspiesza, a oddech robi się coraz cięższy. Spojrzała mi w oczy z przerażeniem, jakby się bała, że zrobię jej krzywdę. Zatrzymałem wzrok na jej wargach, automatycznie czując jak zaczęła delikatnie drżeć.
- Michael, nie rób tego - szepnęła, a po jej policzku poleciały kolejne łzy - Proszę, nie rób tego.
Jej głos był tak przepełniony bólem i strachem, jak wtedy gdy dowiedziała się o śmierci rodziców. Niechętnie uwolniłem ją ze swojego uścisku, zwiększając dystans między nami. Chciałem ją móc przytulić, pocałować, znów układać plany na przyszłość ale jak, kiedy nie wpuszczała mnie do swojego nowego świata?
- Mogę skorzystać z łazienki? - spojrzała na mnie widocznie spokojniejsza.
- Oczywiście. Idź do tej w sypialni, główna łazienka jest chwilowo w remoncie - uśmiechnąłem się delikatnie i skierowałem w stronę salonu, gdzie zostawiłem Evę.


Wchodząc na górę czułam jak trzęsą mi się nogi. Podobno szacunek budzi nie to z czego korzystasz, a to z czego rezygnujesz. Jednak czy było warto zrezygnować z tego wszystkiego? Nie mogłam być obok niego, po prostu nie mogłam. Gdy był obok całkowicie wyłączało mi się myślenie, byłam jak w transie, zaczarowana jego urokiem, a on miał nade mną absolutną władzę. Powstrzymanie się by go nie pocałować graniczyło z bólem. Czułam jak wszystko w środku się zaciska, jakby czarna dziura wsysała mnie od środka.
Weszłam do łazienki i oparłam się rękoma o umywalkę. Stało na niej wiele drogich perfum i kosmetyków. 'Lisa', pomyślałam. No tak, w końcu tutaj mieszka... Spojrzałam w lustro i dopiero zauważyłam, że drzwiczki od szafki były uchylone. Już chwyciłam ręką by je zamknąć, gdy moją uwagę zwróciło wystające na zewnątrz pudełko. Niepewnie otworzyłam szafkę szerzej, nie wierząc własnym oczom.
Stały tam najróżniejsze leki, których ilość sięgała co najmniej do kilkudziesięciu opakowań. Zaczęłam przeglądać etykiety - prawie wszystkie przeciwbólowe lub nasenne. O co tutaj chodzi?
Sześć lat temu jeszcze pamiętam, jak były te półki zapełnione perfumami Mike'a, kredkami do oczu i innymi kosmetykami. A teraz? 
- Chciałem Ci powiedzieć - usłyszałam głos dobiegający od strony drzwi. Stał oparty o futrynę i patrzył na mnie przepraszającym wzrokiem - To wszystko...
- Michael to nie jest normalne - przerwałam mu - Przecież ty mógłbyś otworzyć tutaj aptekę! Nawet szpital nie ma tylu prochów. To nie są nawet tabletki do użytku domowego - zamknęłam szafkę z hukiem - Dlaczego?
- Zaczęło się po Twoim odejściu - tłumaczył - Nie mogłem spać, jeść, funkcjonować... Tylko to mi przynosiło ukojenie. Dzięki lekarstwom i pracy jakoś się trzymałem na nogach.
- Chcesz mi powiedzieć, że bierzesz te gówna od całych sześciu lat? - kiwnął twierdząco głową - Jesteś kretynem! To Ci może wyniszczyć wątrobę, serce... Michel musisz z tym skończyć...
- Nie chcę się kłócić - podszedł do mnie i chciał mnie przytulić, ale odepchnęłam jego ręce bez zawahania.
- Obiecaj, że z tym skończysz.
- Michelle...
- Obiecaj.
- Pod jednym warunkiem.
- Słucham? - spojrzałam na niego wzorkiem przepełnionym bólem. Bałam się o niego. Bóg wystarczająco szybko odebrał mi moich rodziców, nie mogłam jeszcze jego stracić. 
- Postaram się z tym skończyć, ale...
- Ale...? - rzuciłam niecierpliwiąc się.
- Zostaniesz tutaj w LA.
- Że co słucham? - myślałam, że się przesłyszałam - To nie fair! Szantażujesz mnie, nie możesz tak...
- Jeśli to jedyny sposób abyś została, to jestem gotów zrobić wszystko. Będę szedł po trupach, palił wszystkie mosty, ale przynajmniej będę wiedział, że próbowałem.
- Michael nie mogę tutaj zostać - do oczu napłynęły mi łzy - Nie możesz mnie o to prosić.
- Trzy tygodnie. Daj mi chociaż jeszcze te trzy tygodnie u Twojego boku.
- Nie mogę siedzieć tyle na głowie Natali - pokiwałam przecząco głową - Michel nie proś mnie o to.
- Możecie z Evą zostać w Neverlandzie.
- Nie ma mowy. Dobrze... Porozmawiam z Natalią. Jeśli się zgodzi, zostanę tutaj jeszcze te trzy tygodnie, ale chcę, abyś pozbył się tych prochów raz na zawsze.
- Dziękuję - podszedł do mnie i przytulił się mocno.
Wtuliłam się w jego tors i przymknęłam oczy. To ciepło, ten zapach jego ciała był mi tak dobrze znany. Nie dało się go porównać z niczym innym. Dlaczego znów mu uległam? Szantażował mnie, wykorzystał moją słabość do własnych celów, jednak nie mogłam pozwolić, aby coś mu się stało. W końcu byłam mu to winna... To przez moje odejście popadł w ten nałóg.
Gdy się oderwał, uśmiechnął się delikatnie i pocałował mnie w czubek głowy. Spojrzałam w jego ciemne jak noc tęczówki, czując jak serce chce wyskoczyć mi z piersi. Co on takiego w sobie miał? Dlaczego akurat on?
Był mężczyzną, który sprawiał, że kiedy tylko się zbliżał, to robiło mi się czarno w oczach, słodko w ustach i zupełnie nieprzytomnie w głowie.
- Gdzie Eva? - spytałam zrezygnowanym głosem, w duchu zła na siebie, że dałam się mu zaszantażować.
- Ogląda ciągle. Może jednak zostaniecie na noc?
- Nie ma mowy, pisałam już do Emilio, aby przyjechał po nas o dwudziestej.
- Przecież ja mogłem was odwieźć - zmarszczył brwi, wyraźnie niezadowolony z obrotu sprawy.
- Nie chciałam robić Ci problemu.
- Nigdy nie byłaś dla mnie problemem - spojrzał na mnie smutnym wzrokiem.
Nic nie odpowiedziałam. Zeszliśmy w ciszy do salonu, gdzie siedziała moja córeczka. Zajęłam miejsce w fotelu, zaś Mike obok Evy. Nie minęła chwila, jak wgramoliła się mu na kolana i oparta główką o jego tors, dalej siedziała zapatrzona w kolorowy, migający ekran. Więzy krwi dawały o sobie znać coraz bardziej. Widziałam jak przywiązuje się do Michaela, oraz jak on coraz uważniej się jej przygląda. Dlatego tak bałam się tych trzech tygodni, mogły one zmienić wiele, zbyt wiele.


Godziny upłynęły nadzwyczaj szybko. Cały ten czas spędziliśmy w trójkę na oglądaniu filmów i grze w Monopoly. Gdy wybiła dwudziesta czar prysł. Usłyszałam charakterystyczny dźwięk silnika ferrari Emilia. Gdy wychodziłyśmy z mieszkania, Eva nie mogła się odkleić od Michaela. Pytała kiedy znów przyjedzie, oraz czy znów zaprosi ją do Neverlandu. Gdy przeszłyśmy próg drzwi głównych, Mike spojrzał na mnie błagalnym wzrokiem, jakby miał nadzieję, że zmienię zdanie i zostanę. Posłałam mu tylko wymuszony uśmiech i skierowałam się w stronę czekającego już przy samochodzie Emilio.
Eva nie przepadała za nim. Sama nie wiem czemu - w końcu go nie znała, nie miała powodów aby go nie lubić, nie?
Jednak fakt faktem - Emilio nie okazywał jej nawet minimalnego zainteresowania. Mike nie spuszczał z niej wzroku, zaś Emilio tylko czekał na chwilę, gdy zostanie ze mną sam na sam.
- Dlaczego u niego byłaś? - rzucił, gdy auto przekroczyło bramy Neverlandu.
- Przyjechałam z Evą, chciała się pobawić. Nie rozumiem skąd ten oschły ton?
- Nie podoba mi się to, że ciągle się widujecie.
- Michael jest bardzo fajny! - krzyknęła Eva z tylnego siedzenia - Lubie tutaj przyjeżdżać.
- No to chyba będziesz mała musiała znaleźć sobie inny obiekt do zabawy.
- Przestań - warknęłam - To sprawa między nami, a ją zostaw w spokoju.
- Kiedy wracasz do Londynu? - zmienił temat.
- Za trzy tygodnie.
- Nastąpiły jakieś zmiany? - wyszczerzył się i spojrzał na mnie - Mówiłaś, że za kilka dni.
- Owszem, zaszły pewne zmiany - utkwiłam wzrok w oknie.
- Co będzie więc z nami, po Twoim wyjeździe?
- Jeśli ma to przetrwać, to przetrwa bez względu na okoliczności - rzuciłam posyłając mu sztuczny uśmiech.
Całą drogę w moich myślach krążył Michael. Moje ostatnie czyny i postawy wobec niego przerażały mnie samą... To co robiłam było samolubne, niedorzeczne, a wręcz okrutne i obrzydliwe. Ja­kie to uczu­cie, kiedy się wra­ca znów i znów niszczy się tej dru­giej oso­bie coś kruche­go, co sa­ma zbu­dowała bez Ciebie? Jak to jest wpra­wiać tą drugą osobę w ek­stazę, za­siać fałszywą nadzieję, dziką wiarę i sza­leństwo miłości? Co się czu­je, kiedy wiesz, że ta oso­ba Ciebie kocha, tak niewyob­rażal­nie, nie będzie pro­sić byś zos­tał, nie będzie błagała byś nie ra­nił tak bar­dzo? Jak to jest wie­dzieć, że się zos­ta­wia i wpra­wia ją w stan men­talnej ago­nii, poz­wa­lając ko­nać, a później niczym zbaw­czy dar lo­su, ra­tować ją po­now­nym pow­ro­tem? Po prostu brzydze się siebie.

***

Komentarz = to motywuje!



~~~~~

"Prawdziwą miłość poznaje się nie po jej sile, 
lecz po czasie jej trwania."

wtorek, 16 lutego 2016

Rozdział 9


Jestem <3
Miałam wrzucić wczoraj, ale byłam zajęta trochę planowaniem z rodzicami wyjazdu dla mnie bardzo ważnego: nie wiem czy część z was wie, ale mam duszę turysty lub inaczej: jestem powsinoga po prostu xD
Uwielbiam jeździć, podróżować i wgl, a te studia turystyczne mnie tylko upewniają w jednym co zawsze powtarzałam: podróżowanie to jedyna rzecz za którą płacisz, a stajesz się bogatszy.
Chorwacja, Włochy, Niemcy, Austria, Egipt, Tunezja, Izrael, Czechy... Pod koniec tego roku w planach mam jeszcze Francje, a na przyszłe wakacje lecę na 3 miesiące do Grecji <333 (pratyki ;3).
A o czym była mowa z rodzicami?
Otóż od razu bo obronie licencjatu lecimy do Ameryki <3! Mamy upatrzone oferty (Los Angeles, Las Vegas, Wielki Kanion, więzienie Alcatraz, San Francisco - a to tylko kilka punktów takowej objazdówki. Jedziemy z biura podróży (wolimy mieć stałą opiekę ze względu na chorobę mamy). 
Niedługo też bd mieć praktyki w biurze podróży gdzie mój tata się dobrze zna z właścicielką, więc z nią jeszcze podczas praktyk będę planować i się orientować więcej ;3
Tak wiem się rozpisałam... Ale chciałabym was kochani zachęcić aby podróżować, śnić i odkrywać. Mogą wam zabrać laptopa, psa, rodzinę, dom - ale wspomnienia to coś czego wam nikt nie odbierze.
Myślałam aby nakręcić filmik na YT o moich podróżach, zachęcić w ten sposób młodzież... Kto wie, może się kiedyś doczekacie?
Pamiętajcie - nawet najdalsza podróż wymaga pierwszego kroku!

A tymczasem zapraszam w podróż do świata fanfic <333


~~~~~

Miłość kpi so­bie z rozsądku. Nie pozawala nam racjonalnie myśleć, podejmować słusznych decyzji. Mogłabym porównać ją do rumaka, który nie znosi tchórzliwego jeźdźca. Nie możemy go trenować krzykiem i oczekiwać, że posłucha szeptu. W końcu to anioł zaplata mu grzywę, a diabeł rozpala ogień pod kopytami. Po wczorajszym dniu mam wrażenie, że mój koń zwanym życiem - ma niebezpieczne poczucie humoru. Bawi się moimi uczuciami, odbiera rozum, by w najmniej oczekiwaniem momencie mi go zwrócić. 
Wiem, jak mocno wczoraj zraniłam Michaela. Wiem, że to co się stało nie powinno mieć miejsca. Jednak cóż miałam poradzić, gdy w jego obecności granica między tym co chciałam, a tym co powinnam, zanikała niespostrzeżenie?
Serce mówiło jedno, rozum zaprzeczał i ich ciągłe konflikty tak się właśnie kończyły. Nie chciałam niszczyć jego związku z Lisą. Zapracował sobie na ten spokój i szczęście. Nie miałam prawa ingerować w to jakkolwiek, po tym co zrobiłam. Zniszczyłam jego życie raz, nie zrobię tego ponownie.
Ostatnio dokuczające mi bóle głowy dodatkowo utrudniały mi myślenie i codzienne funkcjonowanie. Przy naprawdę silnych bólach sięgałam po tabletkę, która i tak nie zawsze pomagała.
- Mamusiu wstawaj no! Michael niedługo przyjedzie! - Eva wparowała do sypialni niczym mały, niedobry skrzacik krzycząc na cały dom - No mamuś!
- Już wstaję, nie krzycz tylko proszę - zaśmiałam się i zrobiłam trochę miejsca obok siebie - Chodź tutaj do mnie - dziewczynka wskoczyła pod kołdrę kładąc się obok mnie
- Jak było na wczorajszej wystawie? - spytała spoglądając na mnie tymi ciekawskimi oczkami.
- Bardzo fajnie - uniosłam delikatnie kąciki ust - A Tobie jak idzie gra na skrzypcach?
- Ćwiczyłam wczoraj. Będę mogła zagrać Mike'owi coś w Neverlandzie?
- Eva, kochanie... Posłuchaj - podparłam się na łokciu, nie wiedząc już jak dobrać wszystko w słowa - Nie chcę abyś...
- A musimy mieszkać w Londynie? - przerwała mi - Tutaj jest o wiele fajniej.
- Niestety, za kilka dni wracamy do domu - pogłaskałam ją po włoskach - Wydaje Ci się, bo wszystko jest nowe.
- Nieprawda! Polubiłam ciocię Natalię i wujka Tom'a. Michaela też lubię. No i do dziadka i babci mam blisko.
Na ostatnie słowa serce zaczęło mi bić szybciej, jakby chciało wyskoczyć z klatki piersiowej. Ilekroć Eva wspominała o moich rodzicach, powracał do mnie wewnętrzny niepokój, którego za nic nie mogłam się pozbyć. Swoją drogą, czy gdyby mama żyła, czy popierałaby moje decyzje? Zapewne by powiedziała mi jaka głupia i nieodpowiedzialna jestem. Ona zawsze potrafiła mi doradzić, zawsze szanowałam jej zdanie i nigdy na tym źle nie wychodziłam. Była obiektywna, szczera i przede wszystkim miała złote serce. Nie potrafię sobie wyobrazić, jak wiele odebrało mi ich zniknięcie. Ile się przez to zmieniło, jak mogłoby wyglądać moje życie, gdyby wciąż tutaj byli.
- Kochanie, idź się szykuj w takim razie - ucałowałam ją w czółko - Jak będziesz gotowa to przyjdź do kuchni na śniadanie.
- Dobrze - rzuciła ochoczo i wymaszerowała z pokoju tanecznym krokiem.
Chwilę po tym również wstałam, wzięłam szybki prysznic, zrobiłam lekki makijaż i ubrana poszłam do kuchni, gdzie zastałam stojącą przy  kuchence Nat.
- O! Królewna wstała? - zaśmiała się i pokazała na patelnię - Robię naleśniki, mam nadzieje. że jesteś głodna, bo jak nie to Ci je w tyłek wsadzę, bo stoję od godziny przy garach.
- Nie musiałaś - usiadłam przy stole - A Tom gdzie?
- Stary niedźwiedź mocno śpi... - zanuciła na co również się zaśmiałam - A Eva?
- Szykuje się. Zaraz powinna przyjść.
- Myślałam, że pojadę z wami na stajnię... Ale skoro macie podwózkę i ochroniarza w jednym przy sobie... - puściła mi oczko, a ja zrobiłam groźną minę.
- Nawet mnie nie denerwuj. Eva znów mnie wkopała i znów muszę oglądać jego zakazaną mordę.
- Ja Ci mówiłam, że wy jesteście na siebie skazani. Swoją drogą... Nie opowiedziałaś mi dokładnie co tam się działo na tej wystawie?
- Nudne obrazy, nudni ludzie, nuda ogółem.
- No i Michael - wyszczerzyła się.
- O nim nawet mi nie wspominaj. Przekracza wszelkie granice i...
- Nic się nie zmieniliście, wiesz? - spojrzała na mnie - Jesteście tak samo rąbnięci jak kiedyś. I tak samo utrudniacie sobie wszystko jak kiedyś.
- Nat, nie rozumiesz... - zaczęłam nerwowo stukać paznokciami o blat stołu - Nie mogę być blisko niego bo głupieję.
- I prawidłowo!
- To nie komedia romantyczna z happy end'em - skarciłam ją wzrokiem - Teraz najważniejsze jest dobro Evy.
- I zapewniasz jej dobro, separując od ojca?
- Tak jest lepiej dla nas wszystkich - warknęłam, powoli tracąc cierpliwość.
- Ja wiem, że teoretycznie to nie mój biznes... Jednak jestem Twoją przyjaciółką i tak jak zawsze to robiłam, tak i teraz mówię Ci to co myślę. Nie mówiąc już o Twojej córce, która cierpi z powodu braku ojca. Oboje z  Michaelem bawicie się w kotka i myszkę, a i wy, i wszyscy w okół dobrze wiedzą, co do siebie czujecie. Lisa i Emilio to jakiś żart, znaleźliście sobie punkty odniesienia i okłamujecie i siebie i innych - nagle do kuchni wleciała moja córeczka.
Natalia skończyła swoją przemowę, zaś ja uśmiechnęłam się przez łzy i wyciągnęłam do małej rączki. Bez zawahania podeszła i wtuliła się we mnie, a ja prosiłam w duchu, aby się nie rozpłakać. Natalia miała rację, kogo ja chcę oszukać?


W końcu znajdujemy osobę z którą możemy wszystko. Z którą uwielbiamy wszystko, począwszy od robienia kanapek poprzez rozmawianie, skończywszy na uprawianiu miłości. Osobę przy której nawet najbardziej prymitywna czynność, jak spacer w deszczu potrafi być czymś niezwykłym, czymś niecodziennym. Każdy z nas czeka na osobę, dzięki której poranne wstawanie z łóżka będzie miało sens. Kiedy już ją znajdziemy, nie pozwólmy sobie jej odebrać. Szarpmy się z losem, walczmy z przeznaczeniem, ale nie pozwólmy pozbawić się szczęścia. Ja na to pozwoliłem i jest to coś, z czym nigdy się nie pogodzę. Został mi tylko niemy krzyk mych marzeń o szczęściu, które było tak blisko.
Siedziałem w limuzynie, wpatrzony w drzwi, które lada moment miały się otworzyć. Wydarzenia z wczorajszego wieczoru kłębiły się we mnie nie pozwalając normalnie funkcjonować. Czy żałowałem tego? Nigdy.
O niczym innym nie marzyłem od tych cholernych sześciu lat, niż znów móc posmakować jej ust, poczuć żar ciała i wibracji przechodzących przez jej ciało, wskutek mojego dotyku i bliskości. Ta cała fascynacja, pożądanie i namiętność nie osłabły ani trochę. Czas je uśpił, a raczej my usypialiśmy, aby zacząć żyć na nowo. Jednak kołysanka kiedyś się kończy, następuje moment przebudzenia, a to co zostało uśpione odrodziło się nowe, lepsze, silniejsze i mocniejsze niż kiedykolwiek.
Nagle drzwi się otworzyły, a w nich ujrzałem tak dobrze mi znaną dziecięcą, uśmiechniętą buźkę. Nie zważając nawet, że ktoś może mnie rozpoznać, wysiadłem z pojazdu by móc wpuścić Evę wraz z moją ukochaną. Michelle kroczyła dumnie. Wiedziałem, że po wczorajszym zajściu nie będzie łatwe nawiązanie z nią normalnego kontaktu.
- Pięknie wyglądasz - rzuciłem uśmiechając się do kobiety, gdy ta zmierzyła mnie wzrokiem i również delikatnie się uśmiechnęła.
- Dziękuję - szepnęła niemal niesłyszalnie.
Eva pierwsze co zrobiła, to jak zawsze rzuciła mi się w ramiona, aby mocno wyściskać. Uwielbiałem tą jej pozytywną energię i ciepło bijące prosto z maleńkiego serduszka.
- Mike, a pojeździsz z nami? - spytała gdy znaleźliśmy się już w środku
- Wiesz, ja raczej nie jeżdżę konno - uśmiechnąłem się i pogładziłem ją po włoskach - Pojeździsz z mamusią.
- Więc jedziesz tylko aby popatrzeć? - pierwszy raz odezwała się Michelle, która była o dziwo w znakomitym humorze - Scenę potrafisz ogarnąć, a zapanować tak takim małym pół tony to już problem dla takiej gwiazdy? - przygryzłem wargę i również się uśmiechnąłem.
- Raczej jeżdżenie na koniu to nie moja specjalność, Tobie to o wiele lepiej wychodzi - zaśmiałem się, a niebieskooka posłała mi groźne spojrzenie.
- Gdy się ma kucyka zamiast konia, to nie ma z tym dużego problemu - 'jeden zero dla niej', pomyślałem.
-A może jeździec po prostu nie podołał? - odgryzłem się spoglądając na nią zadziornie - Do panowania nad ogierem są potrzebne pewne umiejętności.
- Uważaj, bo zaraz z ogiera zrobi się wałach i przestaniesz ogierzyć.
- Grozisz mi czy obiecujesz? - przygryzłem wargę.
- O czym mówicie? - Eva spytała wyraźnie zaciekawiona tematem rozmowy, którą nie do końca zrozumiała.
Zaśmiałem się spoglądając na wściekłą Michelle, która zapewne w tym momencie miała ochotę wyrzucić mnie za drzwi limuzyny. Spojrzała na dziewczynkę i uśmiechnęła się niepewnie.
- O niczym kochanie, o niczym - pocałowała ją w czubek głowy i znów zatrzymała wzrok na mnie, delikatnie się uśmiechając.
- A co z tym Neverlandem? - mała spojrzała na mnie ciemnymi oczkami.
- Eva - rzuciła dość ostro Michelle, ale 'zatrzymałem' ją gestem ręki.
- Dzisiaj po stajni, co ty na to? - zapytałem wiedząc, jaka będzie reakcja kobiety.
- Chyba sobie żartujesz - warknęła - Dzisiaj wracamy z Evą do domu.
- Ale mamuś... - rzuciła Eva smutno - Proszę...
- Powiedziałam nie i nie chcę już poruszać tego tematu.
- Wyluzuj troszkę mamuśka i nie spinaj się już tak - rzuciłem wesoło, za co walnęła mnie torebką - Auć, a to za co? - zaśmiałem się.
- Za bycie durniem i idiotą.
- Mike nie jest głupi - rzuciła lekko urażona Eva, a ja musiałem się powstrzymywać by nie wybuchnąć niepohamowanym śmiechem.
Dziewczynka podeszła do mnie i wgramoliła się na kolana.
- Eva nie możesz...
- Nic nie szkodzi - przerwałem jej i przytuliłem dziewczynkę przymykając oczy.
Marzenie o dziecku, dużej rodzinie cały czas pozostawało właśnie: jedynie marzeniem. Eva była cudowną dziewczynką, do której przyciągała mnie niewytłumaczalna siła. Może był to fakt, że była dzieckiem osoby, którą kochałem ponad wszystko? Tak czy inaczej, nie mogłem pozwolić im odejść. Jeszcze nie wiem jak to zrobię, ale nie popełnię znów tego samego błędu.


Cała stajnia świeciła pustkami. Uprzedziłam Maxa, że wpadniemy razem z Michaelem, więc zamknął cały teren, aby oszczędzić i mnie, i jemu niepotrzebnych akcji. Oczywiście Max tak samo jak Nat - wie o tym, że to Mike jest ojcem Evy. Byli oni jedynymi osobami, które znały całą prawdę. Bałam się, że mój przyjaciel wypali coś nieodpowiedniego przy nim, w końcu wiedziałam jak bardzo nie popiera mojej decyzji.
Gdy zaleźliśmy się już w środku, z daleka rozpoznałam tę znajomą mordkę, której nie było mi dane widzieć tyle czasu. Max uśmiechnął się mimowolnie ma mój widok i podszedł szybkim krokiem bez słowa i mocno mnie przytulił.
- Jak ja za Tobą cholero tęskniłem - wydukał, uwalniając mnie z uścisku.
- Wiem, ja za tobą również - odwzajemniłam uśmiech i spojrzałam na swoją córeczkę, która stała tuż za mną lekko wystraszona - A to jest moja córka, Eva.
- Dzień dobry - odparła zawstydzona obecnością obcego mężczyzny.
- Cześć mała - przyjaciel ukucnął przy niej i ukazał szereg białych zębów.
Gdy wyciągnął do niej rękę, niepewnie ją uściskała, jednak po chwili wyraźnie speszona podeszła do Michaela stojącego tuż obok i przytuliła się do jego nogi, jakby chciała się schować. Max spojrzał na mnie wzrokiem mówiącym: 'Dlaczego Ty mu nie powiesz?', jednak udałam że nie widzę tego i po prostu spuściłam wzrok.
Zostawiłam Michaela z przyjacielem, w tym samym czasie idąc z córką w stronę boksów, gdzie były konie. Eva od razu podbiegła do jednego z nich, gdzie stał niewielki kucyk, ciekawsko wystawiający małą główkę przez drzwiczki.
- Jest śliczny - rzuciła dziewczynka głaskając go po miękkich chrapach - Mogę na nim pojechać?
- Jeśli Max się zgodzi to nie widzę problemu - uśmiechnęłam się i wolnym krokiem ruszyłam dalej, szukając go.
Gdy w końcu znalazłam się przy odpowiednim boksie, serce zaczęło mi walić jak szalone. Spojrzał na mnie czarnymi niczym węgiel oczami i zarżał cicho, przyszywając mnie wzrokiem. Podeszłam bliżej, opierając się o drewniane drzwi. Irys machnął głową i przybliżył się, wypuszczając ciepłe powietrze z chrap prosto w moje włosy. Przymknęłam powieki, czując jak zbierają się pod nimi pojedyncze łzy. Okres gdy mieszkałam w LA, był dla mnie zawsze najpiękniejszym ze wszystkich wspomnień. Okres, gdy miałam przy sobie najwspanialszych rodziców, gdy miałam przy sobie kochającego mężczyznę, pasję która dodawała mi skrzydeł. A teraz? Jedyne co dawało mi radość i chęci do życia to Eva.
- Miśka? - usłyszałam za sobą głos Maxa - Stęskniłaś się za Irysem, co?
- Dziękuję, że nie sprzedałeś go, dbasz o niego i kochasz tak samo jak ja kochałam - wytarłam rękawem łzy i spojrzałam na przyjaciela - Dziękuję.
- Nie dziękuj, jesteśmy przyjaciółmi, nie? - uśmiechnął się - To jak bierzesz go i jedziecie?
- Nie jedziesz z nami? - spojrzałam na niego pytająco.
- Nie, ostatnio na zawodach miałem drobny wypadek i mam kontuzję kostki - spojrzał na swoją nogę - Do końca miesiąca mam zakaz wsiadania na konie. Ale Ty, Eva i Mike bierzcie konie i jedźcie w teren, jest piękna pogoda, więc szkoda ją zmarnować.


Opierałem się jak tylko mogłem, jednak gdy Eva uwiesiła się na mojej ręce i zaczęła marudzić - nie miałem innego wyjścia, niż się zgodzić. Nie byłem przekonany by wsiadać na coś, co może jednym ruchem mnie zabić. Dla 'zachęty' dali mi Salivana, gdyż bądź co bądź znałem już trochę tego konia. Michelle spoglądała na mnie co chwila zadziornie, czesząc grzywę Irysa.
- Co się tak patrzysz? - rzuciłem uśmiechając się głupkowato.
- A tak sobie. Będę mieć niezły ubaw jak wylądujesz na ziemi.
- Twoje niedoczekanie.
- Sama Cię zepchnę jak znów mi podpadniesz - wystawiła mi język, na co w odpowiedzi rzuciłem w nią szczotką - Zrób to jeszcze raz, a zęby ci wyszoruję tą szczotką.
Zaśmiałem się i wróciłem do swojego zajęcia. Gdy w końcu byliśmy gotowi, opuściliśmy całą trójką stajnię.
Delikatny wiaterek przyjemnie muskał skórę, a zapach drzew drażnił przy każdym wdechu. Eva jechała na przodzie, co chwila przyspieszając na swoim kucyku. Michelle ku mojemu zdziwieniu dotrzymywała mi kroku.
- Myślałem, że raczej pójdziesz galopem w las i mnie tutaj zostawisz - przygryzłem wargę spoglądając na nią.
- Kusząca propozycja, ale nie chcę odpowiadać późnej za śmierć Króla Pop-u. Poza tym szkoda mi Salivana.
- Miło, że się troszczysz - zaśmialiśmy się i oboje spojrzeliśmy na dziewczynkę - Nawet nie wiesz, jak Ci zazdroszczę.
- Słucham? - spojrzała na mnie niepewnie.
- Evy. Zazdroszczę Ci, że masz przy sobie kogoś takiego.
- Doczekasz się swojego. Na pewno niedługo będziecie z Lisą szczęśliwymi rodzicami.
- Gdyby to było takie proste... - rzuciłem niemal niesłyszalnie.
Spojrzałem na kobietę, która była widocznie czymś zmartwiona, jakby coś ją trapiło. Znałem ją za dobrze i wiedziałem, że wyciągnięcie czegokolwiek graniczyłoby z cudem. Nigdy nie lubiła mówić co ją gryzie od środka. Dało się to zauważyć, odczytać pewne sygnały, jednak szczegółowa treść pozostawała znana jedynie autorowi. 
- Kiedy wracasz do Londynu? - wypaliłem nagle.
- Za kilka dni.
- A co z Emilio? - spojrzała na mnie wyraźnie zmieszana - Jesteście razem, zostawisz go?
- Myślę, że to nie jest Twoja sprawa - syknęła - Zatroszcz się lepiej o swój związek.
- Mamuś! - przerwała nam Eva galopując w naszą stronę - Pojedziemy jeszcze tam do lasku? Max mówił, że jest tam jakiś strumyk.
- Innym razem kochanie, wracamy już do stajni - rzuciła spoglądając na mnie i zawracając Irysa.
- No dobrze... A co z tym Neverlandem? - spojrzała na mnie - Mike obiecałeś!
- Eva dość- upomniała ją kobieta, jednak zignorowałem ją całkowicie i zwróciłem się do małej.
- Możemy pojechać nawet zaraz.
- Michael dostaniesz w zęby - warknęła Michelle - Znów to robisz, nie mieszaj się i nie wykorzystuj sytuacji.
- Mamuś to pojedziemy?! Proszę! - podleciała do niej i zaczęła prosić błaganym głosem - Tam jest tak fajnie, a Mike mówił że możemy przecież na parę dni i...
- Co to to na pewno nie - przerwała jej - Możemy pojechać, ale wieczorem wracamy do domu. 
- No dobra - robiła urażoną minkę, jednak widziałem po niej, że wgłębi się cieszyła, że znów namówiła mamę i postawiła na swoim.
Tak naprawdę tylko dzięki Evie mogłem się zbliżyć do Michelle. Może nie grałem fair, jednak czasem trzeba łamać pewne granice. Niczego tak się nie bałem jak to, że ponownie ją stracę. Nawet śmierć nie napawała mnie takim lękiem... Nie rozumiem, jak można bać się śmierci. Ze śmiercią każdy z nas sobie poradzi. Bójmy się bezsensownego życia. Lat spędzonych w lęku, przed zrobieniem czegoś dla siebie. Wiecznego oglądania się na opinię innych ludzi. Trwania w przeszłości. Rozpamiętywania tego, co mogło być. Bójmy się głupot, zazdrości i braku szacunku. To ta groźniejsza śmierć, bo występuje ona za życia.

*** 

Komentarz = to motywuje!

~~~~~

„Wybrałam sobie rumaka, z próżnym siodłem i strzemieniem 
którego ojciec był jak burza a matka jak płomień. 
Pod dumnym szedł z dumą wielką,
pod starcem jak starzec poważnie,
pod cichym spokojnie jak dziecko, 
pod silnym jak rycerz odważnie...”

środa, 10 lutego 2016

Rozdział 8


No jestem z kolejnym rozdziałem <3
Jestem z niego nawet zadowolona, zobaczymy czy dzisiaj trafiłam w wasze gusta :P
Dla zainteresowanych - z Łodzi wróciłam cała i zdrowa, ale co najważniejsze naładowana energią  i z pewnymi 'planami', które chcę zrealizować. Pierwszy punkt dotarcia do tego mojego celu to praca, którą nie wiem jak pogodzę z studiami, treningami i zarządzaniem stajnią... No ale kto da radę jak nie ja?
Zapewne jak już znajdę odpowiednią robotę to przez brak czasu notki będą rzadziej, ale o tym póki co nie myślę. Wszystko wyjdzie w praniu:)
Do piosenki wyżej mam duży sentyment przez ostatni sylwester, który jak wiecie spędziłam ze znajomymi w Berlinie. Często puszczali tę piosenkę pod bramą, jakoś bardzo mi wpadła w ucho :3
Zapraszam na kolejny rozdział!

~~~~~

Dzieci są wiecznie szczere, nie wstydzą się prawdy, a my z obawy, by nie wyglądać na zacofanych, gotowi jesteśmy zaprzedać to, co nam najdroższe, chwalimy to, co nas odpycha i potakujemy temu, czego nie rozumiemy. Co jest najśmie­szniej­sze w ludziach? Zaw­sze myślą na od­wrót: spie­szy im się do do­rosłości, a po­tem wzdychają za ut­ra­conym dzieciństwem. Tracą zdro­wie by zdo­być pieniądze, po­tem tracą pieniądze by odzys­kać zdro­wie. Żyją jak­by nig­dy nie mieli um­rzeć, a umierają, jak­by nig­dy nie żyli.
Eva była teraz dla mnie całym światem. Jedyną istotą, dla której chciałam oddychać, dla której chciałam żyć. Nie wybaczyłabym sobie tego, gdyby tak samo jak ja straciła kiedyś rodziców. Wystarczy, że wychowuje się bez ojca. Mnie strata rodziców dotknęła nagle, z dnia na dzień zostałam sama jak palec bez rodzeństwa, rodziców, kogokolwiek, kto byłby tylko i całkowicie mój. Teraz miałam taką osobę: była nią moja córka. Tylko od niej posiadałam gwarancję na bezwarunkową miłość, aż do śmierci, do samego końca.
Szłyśmy spacerkiem w stronę cmentarza. Eva spoglądała na mnie co chwila ukradkiem, jakby nurtowało ją jakieś pytanie. Postanowiłam nie wyciągać od niej nic na siłę, jeśli będzie chciała - sama zapyta.
Bramę cmentarza przekroczyłam z wzrokiem wbitym w podłogę. Byłam umysłem tak odcięta od otaczającego mnie świata, że z transu wyrwał mnie dopiero radosny krzyk mojej córeczki:
- Michael!!! - automatycznie podniosłam głowę.
Stał przy grobie moich rodziców, ubrany w ciemną marynarkę, okulary, maskę i kapelusz. Nim zdążyłam jakkolwiek zareagować Eva już ruszyła z miejsca biegiem w jego stronę. Spojrzał w stronę dziewczynki, przykucnął i gdy już znalazła się obok i rzuciła mu na szyję, objął ją i ucałował w główkę. Nie spodziewałam się go tutaj, dzisiaj... Czemu znów na niego trafiam? To jakieś fatum czy jak? Nigdy się go nie pozbędę? Będzie mnie prześladował jak wrzód na tyłku? Dumnie krocząc podeszłam pod grób rodziców, ignorując byłego partnera całkowicie. Widziałam, że na mnie patrzy, lecz wolałam udawać, że go tam nie ma.
- Będziesz teraz udawać, że mnie nie znasz? - podszedł i stanął obok mnie, nie mógł oczywiście dać mi świętego spokoju - Michelle?
- Czego chcesz? - spojrzałam w końcu na niego, a raczej w czerń jego ciemnych okularów - I co tutaj znów robisz?
- Mówiłem Ci, że przychodzę do Twoich rodziców.
- Dziwnym trafem akurat wtedy, gdy ja też tutaj jestem - przewróciłam oczami - Wystarczy mi, że wieczorem będę musiała Cię dzisiaj oglądać.
- Nie rozumiem?
- Emilio mówił, że Ty również masz być z Lisą na dzisiejszej wystawie.
- Owszem - nie mogłam tego dostrzec pod maską, ale byłam prawie pewna, że się uśmiecha - Aczkolwiek nie będę tam z Lisą. Wyjechała na kilka dni i wybieram się z Janet.
- Nie musisz mi się tłumaczyć - rzuciłam oschle.
- Mike, a nim odlecimy do Anglii to zaprosisz mnie jeszcze do Neverlandu? - Eva wypaliła bez ostrzeżenia, a ja po raz kolejny miałam ochotę jej buzię zakleić taśmą izolacyjną.
- Michael jest bardzo zajęty - uprzedziłam go, jednak oczywiście musiał zrobić mi na złość:
- Nie jestem, bardzo miło mi będzie was znów gościć - odpowiedział Evie, która na tę wiadomość zaczęła się cieszyć co najmniej jakby spotkała Świętego Mikołaja - Możecie wpaść nawet na kilka dni.
- Że co? - nie wytrzymałam i wypaliłam spoglądając na niego najbardziej morderczym wzrokiem, jaki potrafiłam z siebie wydobyć - Stul dziób.
- Mamuś słyszałaś! - Eva podleciała do mnie i się przytuliła. No i co ja mam teraz zrobić?
- Nie ma za co - rzucił Michael śmiejąc się, a ja przysięgam, że gdyby nie moja córka to walnęłabym mu tak ze znicza, że by od razu mu się tam w głowie oświeciło.
- To jak pojedziemy? - dziewczynka spojrzała na mnie tymi swoimi ciemnymi oczkami, a ja znów nie wiedziałam co mam zrobić.
- Przemyślimy to. Jutro pamiętaj, że jedziemy do Maxa na stajnię.
- A potem?
- Zobaczymy - pogłaskałam ją po główce i znów spojrzałam na tego małpiszona, który myślał że pod maską i okularami może zgrywać cwaniaka - A teraz pożegnaj się z Panem Jacksonem bo wracamy.
- Do zobaczenia księżniczko - przykucnął przy małej, ściągnął okulary i spojrzał na nią wpatrując się podejrzliwie - Masz śliczne oczka.
- Dziękuję, mamusia mówiła kiedyś, że mam je po tacie - Mike spojrzał na mnie, a ja poczułam jak uginają się pode mną nogi - A może byś chciał pójść jutro ze mną i mamusią na stajnię?
- Eva... - już miałam protestować ale 'Pan idiota' znów musiał mi zrobić na złość.
- Z przyjemnością - uśmiechnął się triumfalnie - Przyjadę jutro po was w południe.
- Super! Dziękuję - dziewczynka przytuliła się do niego, a mnie kosztowało miliony aby się nie rozpłakać.
- W takim razie do jutra Mike - rzuciła do niego.
- Do jutra mała - spojrzał na mnie - A my się widzimy wieczorem - puścił mi oczko i ruszył w tylko jego znanym kierunku.
Eva oczywiście znów musiała nas wkopać w każdy możliwy sposób. Nie mogłam jej przecież powiedzieć, że nie chce się widywać z Michaelem. Swoją drogą wciąż mnie zastanawia, dlaczego tak uparcie ciągnie ją do niego? Przecież nie mogła nic podejrzewać, nie? Chyba za bardzo przeceniłam swoje siły. Zdecydowanie.




Mawiają, że do najprzyjemniejszych momentów w życiu należą te, kiedy nie możesz przestać uśmiechać się po spotkaniu lub rozmowie. Właśnie tak się teraz czułem. Całą drogę z cmentarza do domu uśmiech nie schodził mi z twarzy. Nie dość, że świadomość iż zobaczę ją dzisiejszego wieczoru targała moimi emocjami, to jeszcze jutrzejszy wspólnie spędzony dzień - nie mówiąc o jej ponownej wizycie w Neverlandzie. Domyślałem się, co o mnie teraz myśli, jak wściekła jest moim rozegraniem całej sprawy, ale nie mogłem jej ponownie stracić. Musiałem przynajmniej spróbować, chociaż tyle.
W końcu każdy z nas zasługuje na dużo więcej - na kogoś, kto będzie nas kochał w każdej sekundzie naszego życia, kto będzie myślał o nas nieustannie, zastanawiając się, co w tej chwili robimy, gdzie jesteśmy, z kim jesteśmy i czy czujemy się dobrze. Potrzebujemy kogoś, kto pomoże nam spełniać marzenia i kto ochroni nas przed tym, czego się obawiamy. Powinniśmy mieć u swego boku kogoś, kto będzie traktował nas z szacunkiem i kochał w nas wszystko, a zwłaszcza wady. Zasługujemy na życie z kimś, kto sprawi, że poczujemy się szczęśliwi, tak szczęśliwi, - że wyrosną nam skrzydła.
Po dość długiej kąpieli podszedłem do lustra i spojrzałem na swoje odbicie. Podparłem się rękoma o umywalkę, znów spojrzałem w lustro i nie mogąc wytrzymać otworzyłem górną szafkę, wyjmując dobrze mi znane opakowanie. Wziąłem jedną tabletkę i połknąłem zaciskając oczy.
Do wystawy zostały jeszcze trzy godziny. Długie trzy godziny. Wiedziałem, że Janet może się zjawić lada moment. Cieszyłem się, że zgodziła się mi towarzyszyć dzisiejszego wieczoru. Lisa wyleciała dziś rano, a moja siostra była jedyną osobą, którą mogłem o to prosić. Nie chciałem się przyznać do tego sam przed sobą, ale prawda jest taka, że bolał mnie fakt, że Michelle będzie tam dzisiaj w towarzystwie Emilio. Nigdy mu nie ufałem, nigdy nie chciałem, aby był zbyt blisko niej. Teraz już nic nie mogłem na to poradzić.
- Michael obsrańcu!!! - usłyszałem krzyk siostry z dołu i mimowolnie się uśmiechnąłem.
Zszedłem szybko na dół, nim Janet zdąży coś rozwalić, przewrócić lub zniszczyć. Wszedłem do salonu gdzie siedziała podjadając orzeszki stojące w misce na stoliku obok.
- Czemu tak brzydko na mnie mówisz? - zaszedłem ją od tyłu delikatnie przytulając - Obsraniec?
- Owszem - rzuciła radośnie spoglądając na mnie - Jesteś jeszcze tłuk, kołek...
- Nie kończ - zaśmiałem się - Widzę, że humor Ci dzisiaj dopisuje? - przysiadłem się obok niej.
- No jasne! W końcu idę na imprezę z moim kochanym braciszkiem.
- To nie impreza tylko wystawa, więc proszę tylko zachowuj się tam.
- Zluzuj braciszku - puściła mi oczko - A Lisy już nie ma?
- Nie. Wyleciała dzisiaj rano.
- I dobrze. Niech nie wraca.
- Janet - skarciłem ją - Nie chcę znów zaczynać tego tematu.

- Ale Mike... Taką szopkę jak wy odstawiacie to cały show-biznes jeszcze nie widział. Robicie debili i z fanów i z siebie przy okazji.
- Powiedziałem, że nie chcę rozmawiać znów na ten temat.
- Dobra, Twoje życie i rób z nim co chcesz. Gdy byłeś z młodą to wszystko było inaczej. Nawet uśmiech miałeś inny.
- Mówisz o Michelle? - przypomniało mi się jak dobry kontakt miały za czasów naszego związku - A propos niej... Jest w LA.
- Co?! - prawie zadławiła się orzeszkiem, którego przed chwilą włożyła do buzi - Ale że kiedy? Jak i gdzie?!
- Wróciła parę dni temu. Widziałem się z nią kilka razy. Mieszkała w Londynie razem ze swoją córką.
- Córką...? - spojrzała na mnie podejrzliwie - Czy to twoje....?
- Nie. Michelle poznała kogoś i dlatego mnie zostawiła. Potem zaszła z nim w ciążę.
- Znasz go?
- Nie, podobno zostawił je przed narodzinami małej.
- I Ty jej tak łatwo w to wszystko uwierzyłeś? - zaśmiała się choć mnie wcale nie było do śmiechu - Ona nigdy by Cię nie zostawiła dla nikogo!
- Daj spokój, to zamknięty rozdział.
- Sam jesteś zamknięty baranie - walnęła mnie w ramię - Coś mi tutaj śmierdzi w tej całej historyjce.
- Tak czy siak to koniec. Ma dziecko z innym...
- Albo tak Ci tylko mówi - przerwała mi.
- Powiedziała, że Eva nie jest moja i jej wierzę. Nie okłamałaby mnie w tak ważnej sprawie.
- Nie znasz kobiet - sięgnęła ręką ponownie do miski z orzeszkami - A więc zostaw tą Lisę bo i tak do jednego Ci ona potrzebna jest jak wszyscy wiedzą, i idź do Michelle bo...
- Janet - skarciłem ją ponownie - Powiedziałem, że to koniec. Ja mam Lisę, a ona jest z Emilio. Każde ma swoje życie.
- Emilio? Tym Honses?
- Owszem.
- O żesz kurczaczki... To idiota jakich mało! Miałam mieć u niego kiedyś sesję, przy pierwszym zdjęciu miałam mu ochotę przywalić tak, aby aż zadzwoniło mu w tej durnej łepetynie.
- Opanuj się lepiej, bo dzisiaj będziesz musiała go oglądać.
- Na wystawie?
- Będzie razem z Michelle - posmutniałem momentalnie - Dlatego proszę, nie przynieś mi wstydu.
- Coś czuję, że szykuje się dobra wystawa - zaśmiała się, a ja momentalnie poczułem jak zaciska mi się żołądek.


Spojrzałam na Emilia błagalnym wzrokiem. Na wystawie byliśmy od godziny. Miałam coraz bardziej dość tej sztywnej i nieprzyjemnej atmosfery, nudnych obrazów i nazbyt elegancko ubranych ludzi. Na moje szczęście nigdzie na horyzoncie nie było widać Michaela. Może po rozmowie na cmentarzu zmienił zdanie i jednak postanowił nie przychodzić? Jeśli tak to podjął bardzo dobrą decyzję.

- O której wracamy? - spojrzałam na swojego towarzysza.
- Dopiero przyszliśmy, chodź - złapał mnie za rękę i pociągnął za sobą - Napijemy się szampana.
Postanowiłam nie odmawiać. Mała ilość alkoholu może pomoże mi wytrwać tutaj jeszcze trochę. Gdy tak staliśmy wraz z dwójką znajomych Emilia, usłyszałam za sobą znajomy, kobiecy głosik wołający moje imię. Odwróciłam się automatycznie, przepraszając swojego partnera i odchodząc w stronę zbliżającej się kobiety.
- Janet! - uśmiechnęłam się na jej widok.
Dziewczyna również z wielkim uśmiechem podeszła i uściskała mnie. Od razu poczułam charakterystyczny zapach jej ulubionych perfum.
- A Ty małpo uciekasz na tyle czasu i nawet się nie pożegnałaś?! - spojrzała na mnie z świetlikami w oczkach.
- Przepraszam... Wtedy wszystko działo się tak szybko. Śmierć rodziców odebrała mi rozum całkowicie i...
- Tak czy siak cieszę się, że znów Cię widzę - przerwała mi - A on... - spojrzała na Emilia - Wy faktycznie...?
- Michael Ci już mówił?
- Taa... A propos niego, stoi przy wejściu i z kimś gada. Chodźmy do niego! - złapała mnie za rękę ale nie dałam się ruszyć z miejsca.
- Nie, nie ma mowy.
- Miśka! - spojrzała na mnie karcącym wzrokiem i wtedy go dojrzałam.
Szedł w naszą stronę z tym swoim śnieżnobiałym uśmiechem i powalającym spojrzeniem. Wyglądał jak zawsze cudownie - ubrany w czarny mundur przyozdobiony srebrnymi dodatkami. Nie miałam już gdzie i jak nawiać. Janet spojrzała na mnie wzrokiem zwycięzcy, bo mimo mojego sprzeciwu i tak stało się po jej myśli.
- Witam Panno Evans - zwrócił się do mnie oficjalnie, całując w wierzch dłoni co mnie trochę zaskoczyło.
- To.... Ja może was zostawię - Janet uśmiechnęła się szeroko i nawiała nim zdążyłam ją w jakiś sposób zatrzymać. No to super, jestem po prostu w dupie.
- Gdzie zgubiłaś Emilio? - nie spuszczał ze mnie wzroku.
- Nigdzie. Stoi tam i rozmawia - spojrzałam w stronę gdzie go zostawiłam - Michael... - nasze oczy znów się spotkały - Nie przyjeżdżaj jutro po nas.

- Nie rozumiem?
- Trzymaj się po porostu od nas z daleka - już chciałam odejść, ale złapał mnie za rękę i przyciągnął do siebie tak, że nasze ciała były niebezpiecznie blisko.
- Z daleka? - zaśmiał się - I co teraz pójdziesz do niego? Do tego pajaca, którego dobrze wiem, że wcale nie kochasz? Jednego w Tobie kompletnie nie rozumiem... Dla wielu mężczyzn jesteś po prostu idealna. Masz swoje pasje, jesteś piękna, jesteś bystra, dążysz do wyznaczonych sobie celów. Byłem w stanie zrobić dla Ciebie wszystko.... Mógłbym Ci powiedzieć, że byłaś moją gwiazdą, ale jak, skoro byłaś dla mnie całym cholernym niebem? I powiem Ci, że jeśli kiedyś sobie uporządkujesz przeszłość, to szczerze zazdroszczę komuś, w kim się kiedyś naprawdę zakochasz.
- I to jest Twój problem. 'Wszystko'. A czym jest to wszystko co mogłeś mi dać? Czasami mężczyzna chciałby kobietę zabrać na księżyc, chciałby zrobić dla niej wszystko, a tak naprawdę do pełni szczęścia, wystarczy aby stanął z nią mocno na ziemi - jego ciemne tęczówki przeszywały mnie wzrokiem. Już chciał coś odpowiedzieć, gdy 'na ratunek' przybył mi Emilio.
- Jakiś problem Panie Jackson? - usłyszałam za sobą głos Honses.
Mike puścił moją rękę, a ja mogłam wreszcie zwiększyć dystans między naszymi ciałami.
- Wszystko jest w jak najlepszym porządku - warknął do niego, wyraźnie zły, że przerwał nam rozmowę.
- A gdzież to podziała się Pani Presley? A może już Pani Jackson? - na to pytanie poczułam lekkie ukłucie w sercu, ale nie dałam po sobie tego poznać. Atmosfera między moim byłym, a teraźniejszym partnerem była tak napięta i gęsta, że można by ją kroić nożem.
- Jest na wyjeździe - wzrok Michaela był złowrogi jak nigdy - A teraz przepraszam, pójdę poszukać siostry.
Spojrzał na nas ostatni raz i odszedł, a ja poczułam, że jestem bliska płaczu... Co ten człowiek ze mną robił? Nie miałam już siły na cokolwiek. Marzyłam o tym by wrócić do domu, do Nat, do mojej córeczki... Udawanie szczęścia przy Emilio, a obojętności przy Michaelu wychodziło mi coraz to gorzej.
Minęła kolejna godzina, a moja cierpliwość powoli się kończyła. Z Mike'm mijałam się na głównej sali kilkakrotnie, jednak każde z nas udawało, że nie widzi drugiego. Nagle podeszła do nas brunetka, średniego wzrostu, na oko po trzydziestce - widocznie bardzo dobra koleżanka Emilia.
- Emilio kochanie! - rzuciła się wręcz na niego całując w policzki - Jak ja Cię dawno nie widziałam!
- Również się cieszę, że Cię widzę - uśmiechnął się i spojrzał na mnie - Annie a to jest Michelle, moja partnerka - kobieta spojrzała na mnie i posłała wymuszony uśmiech.
- Miło mi - rzuciłam.
- Mnie również - znów spojrzała na Emilia - Mogę Cię mój drogi prosić na stronę? Chciałabym z Tobą porozmawiać osobiście na tarasie, jeśli to nie problem.
- Oczywiście, pozwolisz? - spojrzał na mnie, a ja kiwnęłam tylko głową unosząc kąciki ust.
Gdy tylko zniknęli za drzwiami tarasowymi poczułam na swoim karku czyjś oddech. Nie musiałam długo się zastanawiać jaki pajac za mną stoi.

- Czekałeś tylko na okazję, prawda? - spojrzałam w górę zatracając się w jego ciemnych jak noc tęczówkach.
- O niczym innym nie myślałem - poczułam nagle jak obejmuje mnie delikatnie dłonią na brzuchu.
- Mike przestań - syknęłam ale on dociągnął mnie do siebie tak, że moje plecy idealnie przylegały do jego torsu - Mike...
- Chodź - złapał mnie za rękę i pociągnął w tylko jego znanym kierunku.
Przeszliśmy jakieś drzwi, potem kroczyliśmy długim holem, gdzie nie było żywej duszy. Co ten wariat znów kombinował? Prowadził mnie dalej, a ja posłusznie za nim szłam. Ufałam mu bezgranicznie, nigdy nikomu na tyle nie pozwoliłam co jemu i nigdy mnie nie zawiódł.
- Gdzie jesteśmy? - spytałam, gdy w końcu raczył się zatrzymać - I dlaczego tak skanujesz mnie wzrokiem?
- A co? Nie mogę? - zaśmiał się. Chce się podrażnić? Proszę bardzo.
- Podoba Cię się to co widzisz? Moje ubranie? - postanowiłam nie być mu dłużna i trochę go podręczyć.
- Podoba mi się to co pod nim się kryje - odpowiedział pewnym głosem, ukazując swoje białe perełki.
- Jak może podobać Ci się coś, co nie jest dane Ci zobaczyć? - przygryzłam wargę wiedząc, jak bardzo gram teraz na jego nerwach.
- Bądź kochanie pewna, że gdybyś teraz stanęła przede mną cała naga, kazałbym Ci się ubrać i wyjść.
- Hmm, interesujące - spojrzałam na niego - Wiec nie chcesz ze mnie ściągnąć tego ubrania?
- Bardzo możliwe - również się zaśmiał.
- To brzmi bardzo niebezpiecznie.
- Niebezpiecznie jest próbować to zrozumieć... Doświadczać tego to już inna sprawa.
- No cóż chyba muszę Ci uwierzyć - widziałam już w jego oczach niecierpliwość.
- Po co wierzyć, skoro możesz to zaraz przeżyć?
- Dobra Jackson, koniec tej gierki - uśmiechnęłam się i chciałam już odejść, gdy ten nagle przygwoździł mnie swoim ciałem do ściany. Sprawy zaczynały się posuwać za daleko...
- Spójrz na siebie - mówił delikatnym głosem - Robię z Tobą co chcę, i ani nie mrugniesz powieką, czy dobremu chłopczykowi byś na to pozwoliła?
- Że słucham? - poczułam narastającą wściekłość. Sama nie wiem jak to się stało, ale momentalnie się zamachnęłam i uderzyłam go z całej siły w twarz policzkując - Jesteś zepsuty do szpiku kości! -syknęłam, a ten się zaśmiał i znów przycisnął mnie do ściany szczerząc się.
- Tak lepiej - skomentował - A najpiękniejsze jest to, że wcale nie chcesz mnie naprawiać.

Gdy już otwierałam usta by mu nawrzucać co o nim myślę, on po prostu mnie pocałował. Był w tym swój rodzaj agresji, ale i smutku i charakterystycznej tylko dla niego czułości. Położyłam ręce na jego torsie chcąc go odepchnąć, ale on na moje ruchy jeszcze mocniej dociskał mnie do ściany pogłębiając pocałunek, w którym zaczynałam powoli odpływać. Nagle jak na mrugnięcie powieką, wszystkie wspomnienia sprzed 6 lat wróciły. Najpiękniejsze i najszczersze wspomnienia. Miłość jest nieśmier­telna, na­wet gdy po­pełnia sa­mobójstwo - nie umiera. Dla­tego nig­dzie też nie ma gro­bu. Bo miłość to czas. To każda chwi­la. Co była, jest i nig­dy się nie zat­rzy­ma. Na­wet gdy już daw­no za­pom­niana. I gdy wy­daje się, że tyl­ko sta­ra fo­tog­ra­fia o niej przy­pomi­na, ona trwa w ser­cu każde­go, kto się z nią zet­knął. W końcu zarzuciłam mu ręce na szyję, a wtedy już czuł że ma całkowite przyzwolenie. Każdy jego po­całunek sma­kował jak dot­knięcie nieba, każdy do­tyk był niczym kro­pel­ka deszczu, sprag­niona zet­knięcia się z ziemią. Sple­cione ręce to odzwier­cied­le­nie na zaw­sze sple­cionych serc, których nie można było zo­baczyć.
Gdy oderwał się ode mnie niechętnie, spojrzał mi prosto w oczy i wyszeptał:
- Nareszcie - uśmiechał się delikatnie i znów delikatnie mnie pocałował - Tak bardzo tęskniłem, tak strasznie Cię kocham... Boże... Jak ja Cię kocham...
Na te słowa serce zaczęło mi pękać. Co ja najlepszego wyprawiam? Ranię i jego i siebie, ranię wszystkich w okół.
- Michael nie... - odsunęłam go delikatnie - Proszę zapomnijmy o tym...
- Nie zaprzeczaj teraz... W tym momencie właśnie mi udowodniłaś, ile wciąż dla Ciebie znaczę. Gdybyś kochała Emilia, nigdy nie zrobiłabyś tego co zrobiłaś przed chwilą.
- Mike proszę... - poczułam łzy napływające mi do oczu - Masz Lisę, nie niszczmy tego. Jest dobrze tak jak jest. Niedługo wyjadę i...
- Powiedz mi jaki to ma sens? Ciągła ucieczka przed sobą?
- Proszę... Nie dajmy się zwariować, to szaleństwo.
- Po­dob­no ci, którzy sza­leją z miłości, by­li już przed­tem wariatami. By­wają wiel­kie zbrod­nie na świecie, ale chy­ba naj­większą jest za­bić miłość, a Ty właśnie to robisz - spojrzał na mnie i znów chciał mnie pocałować, ale w ostatniej chwili odwróciłam głowę.
- Nie mogę, przepraszam - rzuciłam tylko i wysmyknęłam się z jego objęć i uciekłam.
Wpadłam na główną salę gdzie prawie zderzyłam się z Emilio, który najwyraźniej mnie szukał.
- Tutaj jesteś - uśmiechnął się - Coś się stało? Płakałaś? - dotknął dłonią mojego policzka.
- Nie... Źle się czuję, przepraszam... Możemy wracać?
- Oczywiście kochanie, chodź.
Dopiero po opuszczeniu budynku odetchnęłam z ulgą. Wsiedliśmy do samochodu, gdzie opadłam zmęczona psychicznie na fotelu.
- To jak, jedziemy do mnie? - wyszczerzył się zadziornie.
- Emilio proszę, zawieź mnie do Natali. Chce jechać do domu.
- Oj skarbie nie udawaj - złapał mnie za rękę - Potrzeby należy zaspokajać.
- Jestem zmęczona, źle się czuję, nie dzisiaj - skwitowałam, na co tylko smutno się uśmiechnął, ale nic już nie powiedział.
Ostatnie czego teraz chciałam to dzika orgia z Emilio. Prawda jest taka, że cała potrzeba mojego serca została przed chwilą zaspokojona - pocałunkiem ukochanej osoby.

***

Komentarz = to motywuje!


~~~~~

"W życiu można się śmiać i płakać.
Wygrywać i przegrywać.
Pamiętać i zapomnieć.
Upadać i wstawać - ale najpiękniejsze jest to,
że życie daje nam szansę,
by zaczynać wszystko od początku. "