czwartek, 28 kwietnia 2016

Rozdział 23


Dzisiaj pomarudzę na wstępie!<3
Macie ten wyczekiwany rozdział w końcu :D
Do końca Remember, I love You zostały jeszcze 2 rozdziały więc zbliżamy się do finiszu tej części. Liczę na szczerą ocenę pod rozdziałem, a kolejny uwaga...
Dostaniecie dopiero ok 9-10 maja xD
Tak, jak pewnie część z was pamięta jadę do Francji na stopa.
Terminowo się trochę nam pozmieniało i wyjeżdżamy już jutro rano i powrót planujemy dopiero ok 9-10 maja w zależności jak się uda bo wiecie, stopem to jednak nigdy nic nie wiadomo :D
+ z tego powodu nie będzie mnie też na waszych blogach.
Obiecuję po powrocie oczywiście ponadrabiać i pokomentować wszystkim - ale nie liczcie że w 1 dzień nadrobię tyle blogów, bd musieli dać mi czas xD
We Francji nie bd mieć czasu na czytanie tam bo będę na wifi pewnie tylko czasem i chwilami w McDownaldzie xD Ale macie moje słowo, że od razu po powrocie dostaniecie kolejny rozdział i wpadnę do was z dłuuugimi komami :D
Jak ktoś z was ma mnie za wariata to polecam obejrzeć filmik powyżej,
widać na nim właśnie dlaczego wybrałam teraz taką formę podróżowania :D <3
No nic... Nie marudzę!
Oceniajcie jak to tam mi znów wyszło.
Miłej, pijanej i ogólnie zajebistej majówki wszystkim życzę!
3majcie się <3

~~~~~

Dzieci są proste, a my skomplikowani. Miłość jest prosta, namiętność skomplikowana. Miłość poznałem jako nieskalane dziecko. Ujrzałem miłość w dziele stworzenia. Poczułem jak nogi uginają się pode mną, nie mogąc unieść ciężaru mojego ciała oraz bólu, jaki się we mnie tlił. Upadłem na kolana, chowając jednocześnie twarz w dłoniach, czując jak łzy zaczynają mi napływać do oczu. Sam nie wiem co czułem: gniew, smutek, ból, nienawiść, miłość, rozczarowanie? Wszystko spłynęło w jednej chwili, gdy wypowiedziała słowa: "Eva jest Twoją córką."
Przez ten cały czas okłamywała mnie... A Janet i Diana ostrzegały, że tak może być... Ja jednak uwierzyłem Michelle na słowo. Nie oczekiwałem twardych dowodów, wystarczyło mi jej potwierdzenie, ufałem jej, kochałem i nigdy nie zwątpiłem w jej lojalność. Teraz, po sześciu latach mówi mi o tym, że mam córkę... Że dziecko które już dążyłem pokochać jest moim własnym... Ile rzeczy mnie ominęło? Nie mogłem patrzeć jak dorasta, nie mogłem karmić butelką, wstawać w nocy gdy płakała, nie mogłem trzymać na rękach czy pchać wózka, jak każdy ojciec. A Eva? Przez tyle lat wychowywała się bez ojca, Michelle okłamała ją tak samo jak mnie. Ilekroć wspominała przy mnie o jej ojcu, nie miałem pojęcia że jest on tak blisko... Że płynie w jej żyłach moja krew, a w oczach widnieje moje odbicie.
Poczułem nagle jak ktoś obejmuje mnie i ściąga mi z twarzy dłonie. Eva stała przy mnie i przeszywała wzrokiem, tak samo stęsknionymi oczami jak moje. Bez wahania przyciągnąłem ją do siebie i przytuliłem, czując kolejne łzy spływające mi po policzku. Dziewczynka uwiesiła się na mojej szyi i szepnęła do ucha ciche: 'tatuś'. Na te słowa rozpłakałem się jak dziecko, jeszcze mocniej dociskając ją do siebie. Ból rozrywał mnie od środka, a jednocześnie czułem narastające szczęście. Całowałem ją w główkę, policzki, skroń - wszędzie gdzie się dało. Nie wiem ile tak trwaliśmy, miałem wrażenie jakby czas stanął nagle w miejscu. Nie liczyło się teraz nic poza tą małą istotką, której nie chciałem już nigdy wypuszczać z objęć. W końcu spojrzałem w stronę Michelle, która stała oparta o ścianę ze łzami w oczach, przyglądając się nam w milczeniu. Poczułem momentalnie narastający gniew i żal.
- Jak mogłaś mi to zrobić? - wyrwałem przez łzy, ciągle tuląc do piersi moją córeczkę - Jak mogłaś...?
- Mike, ja... - zrobiła krok w naszą stronę chcąc się tłumaczyć, ale nie miałem ochoty kolejny raz tego słuchać.
- Nie podchodź - syknąłem przez zęby - Trzymaj się ode mnie z daleka. 
- Proszę, daj mi wytłumaczyć... - po jej policzku spłynęła pojedyncza łza, ale nie podziałało to na mnie, byłem wściekły jak nigdy dotąd - Proszę Cię... 
- Nie Michelle. Okłamałaś nas... Jak mogłaś się temu przyglądać, kłamać cały czas wiedząc, że mnie ranisz? Jak mogłaś mi odebrać córkę? Najpiękniejsze lata jej życia, jak dorastała? Nawet gdy wróciłaś, nie powiedziałaś mi prawdy. Pozwalałaś mi być u waszego boku, kochać Evę, ale nigdy nie wyznałaś mi prawdy. 
- Zrobiłam to dla Ciebie... - płakała, znów chciała podejść, ale widząc moje spojrzenie zatrzymała się rezygnując z tego pomysłu.
- Dla mnie? - zaśmiałem się kpiąco - Odebrałaś mi wszystko. Uciekłaś nie mówiąc, że jesteś w ciąży. To było nasze dziecko. Nasze, rozumiesz? Nie Twoje, ale nasze. Okłamałaś Evę, że was zostawiłem, pozwalałaś nam oboje cierpieć.
- Mike ja...
- Nie - przerwałem jej nie mogąc znieść jej tłumaczeń - Eva to najpiękniejsze co mnie w życiu spotkało. Jednak Ty... Nikt mnie tak nie zranił, nikt nie zadał tyle bólu i cierpienia co Ty Michelle. Żałuję, że spotkałem Cię tamtego dnia w lesie, a potem na balu. Żałuję wszystkiego, wszystkiego oprócz Evy.
- Nie mów tak - ukryła twarz w dłoniach, jednak byłem nieugięty.
- Nigdy nie spotkałem kogoś takiego jak Ty... Nikogo kto by tak doskonale kłamał, kto byłby tak okrutny i bezczelny.  Nie dorosłaś do bycia matką, a tym bardziej do bycia partnerką czy żoną. Myślisz tylko o sobie. I wiesz, co sobie teraz myślę? Gdy dowiedziałem się o Twoim związku z Davidem byłem zszokowany. Teraz zmieniłem zdanie, nie zasługujesz na nic innego, nic lepszego co miałaś wtedy.
- Nie wierzę, że to powiedziałeś - pokręciła przecząco głową po czym wybiegła z sypialni zostawiając mnie z Evą.
Gdy usłyszała jak za jej mamą zamykają się drzwi, oderwała się ode mnie i spojrzała zaszklonymi oczkami pełnymi strachu.
- Gdzie poszła mamusia?
- Cii... - przytuliłem ją znów do siebie - Nie bój się, mamusia musi sobie przemyśleć kilka rzeczy.
- Mamusia nas nie kocha? - spojrzała na mnie znów ze strachem - Nie chce mnie?
- Oczywiście, że Cię bardzo kocha - pocałowałem ją w czółko kołysząc delikatnie - Ja również Cię bardzo kocham. Nie zostawiłem was, nigdy bym nie zostawił. Nie chcę abyś myślała że...
- Wiem - wtuliła się we mnie mocniej - Ty byś nas nigdy nie zostawił. 
- Nigdy - znów poczułem piekące łzy pod powiekami - Gdybym tylko wiedział o Tobie, nigdy bym nie pozwolił by coś nas rozdzieliło. Obiecuję, że będę przy Tobie kochanie. 
- Ze wszystkich tatusiów na świecie, wybrałabym właśnie Ciebie - spojrzała mi w oczka po czym schowała twarz w moje włosy, a ja na jej słowa znów poczułem w środku coś, czego mi właśnie tak bardzo brakowało - Czyli... Czyli mogę do Ciebie mówić tatusiu? - spytała niepewnie na co zaśmiałem się przez łzy.
- Przecież nim jestem kochanie - pocałowałem ją w skroń nie wypuszczając z objęć, jakbym się bał, że znów ktoś może nas rozdzielić - A Ty jesteś moją małą córeczką.


Wpadłam w wewnętrzną histerię. Jednak nie krzyczałam, nie płakałam głośno, nie biegałam i nie wyrywałam sobie włosów z głowy. Po prostu w jednej chwili coś we mnie stłukło się, przyrosłam, nie mogąc zrobić kroku do przodu . Spodziewałam się takiej reakcji, byłam jej wręcz pewna, jednak nigdy nie można się na to przygotować. Nie można przygotować się na to spojrzenie, ten ból i płacz ukochanej osoby, która widzi w Tobie kogoś kim nigdy nie chciałeś być. Słowa wypowiedziane w gniewie są zawsze szczere i to chyba boli najbardziej. Czy mogę nienawidzić jego gniewu, skoro, tak dobrze wiem, skąd się wziął? 
Ludzie mówią zawsze, że gniew jest najsilniejszym uczuciem. Mylą się. Złość jest najprostszą emocją, najmniej złożoną. Gdy inne uczucia są zbyt trudne, by sobie z nimi poradzić, możesz otoczyć je gniewem jak izolacją. Niczym tarczą, mającą odbić bardziej skomplikowane i bolesne emocje - na przykład smutek i strach. To dlatego gniew jest tak ważny. Bo jest jedyną osłoną, jedyną tarczą chroniącą przed bólem. Im silniejszy przeciwnik, tym dotkliwszy ból. Lecz im większy gniew, tym lepszą stanowi tarczę. Chroni cię przed wątpieniem w słuszność tego, co uczyniłeś. W niektórych wypadkach w ogóle znosi ból.
Weszłam do mieszkania nie witając się nawet z moją przyjaciółką. Ściągnęłam z szafy dwie walizki i udałam się do pokoiku mojej córeczki. Gdy byłam w trakcie pakowania jej ubrań do walizki do pomieszczenia weszła Nat mrużąc oczy i przyglądając mi się niezadowolona:
- Co robisz? Wprowadzacie się do Michaela? - zaśmiała się i dopiero gdy podniosłam na nią wzrok mogła ujrzeć moją twarz - Miśka do kurwy nędzy kto Ci to zrobił?! - podbiegła do mnie i ujęła moją twarz w dłonie dotykając delikatnie mojego podbitego oka i rozciętego policzka.
- Zostaw - poprosiłam z żalem w głosie - To nieważne.
- Jak nieważne?! To sprawka Emilio, tak?
- Tak - rzuciłam bez owijania w bawełnę - I tak będziesz pytać więc streszczę Ci ten dzień: byłam u Michaela ale mnie wyrzucił. Stchórzyłam i pojechałam z Evą do Honses, gdzie jak widać poturbował mnie za wszystkie czasy. Eva to widziała i zadzwoniła po Michaela, który przyjechał i stłukł Emilio rozwalając przy tym stół i pół kuchni. Pojechaliśmy do Neverlandu gdzie za Twoją namową powiedziałam mu w końcu prawdę o Evie.
- Czekaj chwila moment hamuj piętą - Nat złapała się za głowę i usiadła na łóżku - Od początku... Co z tym kutasem Honses?
- A co ma być? Nie mam zamiaru na niego nigdzie donieść. Powiedziałam mu o chorobie, potem wpadł w jakiś szał i sama widzisz jak wyglądam.
- Evie coś zrobił? - spojrzała wyczekująco.
- Nie, wiedział że tego bym mu nie darowała.
- A Mike wie o chorobie?
- Nie - zamilkłam na chwilę - I niech tak pozostanie.
- Masz zamiar z nim mieszkać i nie powiedzieć o...
- Że co? - przerwałam jej patrząc pytająco - Jakie mieszkać?
- No pakujesz przecież - wskazała brodą na walizki - O co kurna chodzi w końcu?
- Nat zrozum - usiadłam obok niej i ujęłam jej dłonie w swoje - Powiedziałam Michaelowi że go kocham. Że nigdy nie przestałam i dla nikogo go nigdy nie zostawiłam, ale gdy dowiedział się o Evie, o tym jak go okłamywałam tyle lat znienawidził mnie, tym razem tak naprawdę - spuściłam wzrok czując napływające mi do oczu łzy - Powiedział mi wprost że nie chce mnie widzieć. Wiesz co powiedział na koniec? Że nie zasługuję na nikogo innego niż David, na nic więcej co on mi dawał.
- Co Ci kurwa powiedział?! - wstała podminowana i zaczęła łazić nerwowo po pokoju - Zawsze go broniłam, ale teraz ten chuj popu ostro przegiął!
- Daj spokój - starałam się mówić opanowanym głosem - Zresztą miał rację.
- Nie wkurwiaj mnie - warknęła - Ale wciąż nie wiem po co Ci te walizki.
- Tę zawieziesz dzisiaj do Michaela - wskazałam na walizkę gdzie kończyłam pakować Evę - A druga jest moja. Jutro wracam do Londynu.
- Żartujesz...? Tak? - spojrzała na mnie niepewnie - Jaki Londyn znowu?! Kobieto przecież jesteś chora, nie możesz wracać... Tam nikt na Ciebie nie czeka, tutaj masz nas, mnie, Maxa, Evę i... I Michaela.
- Nie - pokręciłam przecząco głową - To nie ma sensu. Tak będzie lepiej dla nas wszystkich. Eva ma teraz ojca, jest w dobrych rękach wiem o tym. Mike się nią zajmie, nie zostanie sama a to jest dla mnie najważniejsze.
- A Ty?
- A ja sobie poradzę, zawsze sobie radziłam - spojrzałam na nią.
- O której jutro masz samolot?
- Popołudniu. Pojadę się pożegnać z Evą i z Neverlandu pojadę prosto na lotnisko.
- Zostawisz ją tak?
- I tak niedługo mnie nie będzie - zamknęłam walizkę Evy - Zawieź zaraz im to, Eva nie ma tam żadnych swoich rzeczy. Powiedz mu też, aby ok dwunastej nigdzie nie zabierał Evy bo chce się z nią pożegnać.
- Nie możesz sama pojechać, dać walizki i mu powiedzieć?
- Nie - spuściłam wzrok - Nie chcę i on zapewne też nie chce mnie oglądać.  Poza tym wychodzę zaraz.
- Gdzie znowu? - warknęła - Znowu chcesz do Paradise iść? Po moim trupie!
- Żadne Paradise - przewróciłam oczami - Dzwoniłam do Maxa, jadę do niego na stajnię się pożegnać z nim i Irysem. Planujemy pojechać w wspólny teren.
- Dobra - rzuciła spokojniejsza i wzięła do ręki walizkę - Uważaj tylko na siebie.


Wyszedłem z pokoju zamykając drzwi najciszej jak potrafiłem. Była tak przemęczona całą sytuacją, że nie trwało długo jak zasnęła opatulona białą pościelą. Siedziałem przy niej, dopóki nie miałem pewności, że odpłynęła do krainy snów. Cały czas leżąc obok mojej córeczki przyglądałem się każdemu jej calowi, karcąc się w myślach jak mogłem się nie domyślić, jak mogłem nic nie podejrzewać.
Udałem się na dół słysząc z salonu jakieś śmiechy. Głos Isy rozpoznałem od razu, dopiero po chwili zorientowałem się, że drugi śmiech należy do mojej kochanej siostrzyczki. W głębi serca ucieszyłem się, że będę mógł się do kogoś przytulić i wyrzucić wszelki smutek i złość we mnie siedzące.
- A kto to wpadł z wizytą? - zaśmiałem się wchodząc do salonu, gdzie kobiety od razu na mnie spojrzały - Co sprowadza moją młodszą siostrzyczkę w moje skromne progi?
- Ty już nie bądź taki skromniacha - uniosła kąciki ust i podeszła do mnie całując mnie w policzek - Dawno mnie tutaj nie było, postanowiłam sprawdzić czy jeszcze żyjesz.
- Isabello, przyniesiesz nam herbaty? - spojrzałem na gosposię, którą kiwnęła twierdząco głową i wyszła z salonu - Chodź - złapałem Janet za rękę i posadziłem na kanapie, zajmując miejsce obok niej.
- Sądząc po Twojej minie, zachowaniu i stylu bycia to coś się wydarzyło - spojrzała na mnie niepewnie - Że z Lisą skończone to wiem, brukowce trąbią o tym od kilku dni aż do znudzenia.
- Nie chodzi tutaj o Lisę - wbiłem wzrok w dywan - Miałaś rację Janet... Diana też ją miała...
- Ale że co? - spojrzała na mnie pytająco - Z czym miałyśmy rację?
- Co do Michelle.
- Dalej nie rozumiem - pokręciła głową - Przecież wiesz, że od zawsze wam kibicowałam i...
- Miałem na myśli małą.
- Evę? - otworzyła szerzej oczy - Córkę Michelle?
- Naszą córkę - poprawiłem kobietę na co pisnęła i rzuciła mi się na szyję.
- Mike nie masz pojęcia jak się cieszę! - krzyczała mi do ucha, a ja próbowałem się wyrwać z jej uścisku - Ej... - odsunęła się w końcu ode mnie widząc moją pochmurną minę - Ale że co? Nie cieszysz się? Mike w końcu wszystko się układa...
- Nic się nie układa - przerwałem widząc, że wchodzi Isa z naszą herbatą. Podziękowałem kobiecie i znów zwróciłem się do siostry gdy zostaliśmy sami - Michelle mnie okłamała. Zadrwiła ze mnie, zrobiła idiotę. Odizolowała mnie od mojej córki wbrew mojej woli.
- Ale Mike...
- Nie ma ale - warknąłem wstając z miejsca - Odebrała mi 6 lat, rozumiesz? Całe sześć lat z życia mojej małej córeczki. Nikt mi tego nie zwróci. Jeszcze niedawno byłem jej całkiem obcym mężczyzną, a dzisiaj jestem ojcem? Jak to wygląda Janet? Michelle okłamywała mnie cały ten czas, a ja jej jak idiota wierzyłem w każde słowo.
- Więc... Więc co jej powiedziałeś? - Janet momentalnie posmutniała - W sensie...
- W sensie powiedziałem jej, że ma mnie zostawić w spokoju. Tak będzie lepiej, jeśli nic nie będzie nas już łączyć.
- Eva was łączy - rzuciła oschlejszym tonem - Wiem, że wciąż ją kochasz... Jesteś wściekły, wkurzony i najchętniej to byś pewnie rozniósł pół stanów, ale i tak w głębi serca wiesz dobrze, że skoro to uczucie przerwało tyle, to już nic was nie rozdzieli, nic was nie rozłączy. A jeśli faktycznie o niej zapomnisz, to staniesz się innym człowiekiem Mike. Nie można zmusić serca by wybierało rozsądnie, ono samo podejmuje decyzje.
- Nie - schowałem twarz w dłoniach - Nie po tym co mi zrobiła. Nie zaufam jej.
- A rozmawialiście chociaż, czy od progu zjechałeś ją od góry na dół? Porozmawiaj chociaż, dowiedz się co nią kierowało...
- To bez znaczenia - przerwałem jej - Nie dam jej znowu sobą manipulować. No i proszę nie mów nikomu, nawet rodzinie o Evie. Nie chcę aby od razu cały świat trąbił że Michael Jackson ma 5-letnią córkę. Muszę pomyśleć jak to wszystko ułożyć - naszą rozmowę przerwał jeden z moich ochroniarzy. 
- Panie Jackson, kobieta która przedstawia się jako Natalia Rose mówi, że przyjechała do Pana, czy mam...
- Wpuść ją - westchnąłem gdyż nie miałem ochoty na rozmowę z Nat.
- To ja już może pójdę - Janet wstała z miejsca biorąc do ręki swoją torebkę - I tak miałam wpaść tylko na chwilkę.
- Zostań, to nie potrwa długo...
- Naprawdę, i tak miałam się zbierać - posłała mi swój cudowny uśmiech, złożyła pocałunek na moim policzku i wymaszerowała z salonu zostawiając mnie samego. 
Opadłem na kanapę analizując wszystkie słowa mojej siostry. Nie... Nie mogę wybaczyć Michelle, to zaszło za daleko. Zraniła mnie w sposób niewyobrażalny, przekreślając jednocześnie wszystko co nas łączyło, całą naszą miłość.
- Mogę? - usłyszałem głos przyjaciółki, która stała niepewnie w wejściu - Michael mam coś dla...
- Jeśli przyjechałaś po Evę to nic z tego - warknąłem - Zostaje dzisiaj tutaj.
- Ogarnij królu hormony bo zaraz dostaniesz w te swoje złote kalesony - rzuciła oschle kładąc obok mnie na kanapie jakąś walizkę - To są rzeczy małej. Ubrania, zabawki i wszystko co miała ze sobą w stanach. Michelle kazała też przekazać, że resztę jej rzeczy z Londynu prześle pocztą w ciągu kilku dni.
- Taka z niej mamuśka? Teraz się dziecka pozbywa? - prychnąłem pod nosem - Teraz wiem, dlaczego mi powiedziała o tym. Znudziło jej się więc...
- Oh zamknij jadaczkę w końcu! Jak Ci coś nie pasuje, to zabiorę Evę do siebie.
- Po moim trupie - warknąłem zdając sobie sprawę, że pierwszy raz od tylu lat kłócę się z Natalią.
- Da się załatwić - syknęła, a ja posłałem jej groźne spojrzenie - I co się tak gapisz? Nie masz pojęcia o tym co przeżywała Michelle. Nie masz pojęcia jak cierpi teraz.
- A ja nie cierpiałem? Nie cierpiałem gdy odeszła? 
- Sama wychowywała Evę, jest cudowną matką więc nie masz prawa...
- I dlatego teraz zostawia ją? Taka z niej cudowna matka?
- Nie masz pojęcia dlaczego ją zostawia - jej wyraz twarzy lekko mnie zaniepokoił, wiedziałem już że coś się stało, lecz postanowiłem olać to. Dość skupiania się na niej, pora zając się sobą - Przyszłam tylko z walizką. Jutro Miśka koło 12 wpadnie pożegnać się z Evą.
- Nie leci do Londynu tylko po resztę rzeczy małej? - chcąc nie chcąc spytałem zaniepokojony dziwną myślą, że znów ucieka na inny kontynent.
- Nie. Wylatuje do Londynu na stałe.
- Nie ma w planach nawet córki odwiedzać? - zaśmiałem się pod nosem - Tego się po niej nie spodziewałem.
- Myśl sobie co chcesz, ale nie wiesz ile trudu ją kosztuje ta decyzja. Ja Ci nie powiem o co chodzi, jeśli będziesz chciał sam ją zapytasz.
- Gówno mnie interesują jej decyzje - warknąłem - Chce? Niech leci. 
- Opiekuj się małą - rzuciła o dziwo spokojnym i przepełnionym bólem głosem.
Gdy widziałem jak wychodzi z salonu chciałem za nią pobiec... Przytulić się i rozpłakać, jednak duma była zbyt wielka. Gdy wyszła z pomieszczenia ukryłem twarz w dłoniach zdając sobie sprawę, że moje usta mówią coś całkiem sprzecznego z tym co krzyczy serce. Same uczucia niczego nie naprawią. Mówi się,że miłość wszystko wybaczy. Ale to nieprawda. Nie, kiedy dusza jest tak bardzo zraniona. Wybaczenie ma się w sercu, a nie na języku. Trzeba poczuć, że wybaczasz, a nie rzucić jednym pięknym słowem.


Myśl, że być może to ostatni raz gdy dane mi jest wsiąść na Irysa sprawiała, że zaczęłam doceniać nawet każde pociągnięcie szczotką po jego sierści. Jakbym każdym ruchem się z nim żegnała. Max wiedział już o mojej chorobie, oraz o sytuacji z Evą i Michaelem. Myśl że mam przy sobie takich przyjaciół jak on i Nat była dla mnie najpiękniejszą rzeczą, jaką mogłam sobie wymarzyć.
Stajnia od małego była moim drugim domem. Max poza byciem przyjacielem - był również moim trenerem. Pamiętam te czasy jakby były wczoraj  - jak przyjeżdżał do mnie do domu i prowadził treningi. Zostawał na kolacjach, gdzie z moim ojcem rozmawiali o piłce nożnej i motorach. Pamiętam jak jeździliśmy razem na zawody. Wspólne szczęście po zwycięstwie, oraz wspólny ból po porażce. To wszystko składało się na najpiękniejsze lata mojego życia, kiedy miałam przy sobie moich przyjaciół i oboje rodziców, za którymi tęsknota dotykała mnie każdego dnia, każdego ciemnego wieczoru gdy tylko zamykałam oczy.
- Gotowa? - podszedł podając mi ogłowie - Pomóc Ci z popręgiem?
- Nie, aż tak nie wypadłam z wprawy - zaśmiałam się - Gdzie jedziemy?
- Skoro chcesz jutro zniknąć z mojego świata, muszę Cię pożegnać jak należy. 
- Tak jest cowboyu - wzięłam od mężczyzny ogłowie i zabrałam się za zakładanie go na głowę Irysa - A Ty gotów?
- Tylko na Ciebie czekam - puścił mi oczko podchodząc do Kovera, który był teraz jego głównym koniem skokowym. 
Nie chciałam się spieszyć - chciałam się cieszyć i napawać tymi chwilami jak najlepiej. Z tego powodu z stajni wyjechaliśmy dość późno, a słońce schodziło coraz niżej goniąc w kierunku horyzontu.
- Jesteś pewna swojej decyzji? - przyjaciel zrównał ze mną tempo - Powinnaś zostać tutaj z nami, z ludźmi którzy Cię kochają.
- Nie chcę litości.
- Nikt nie mówi o litości - zaśmiał się - Ale tam będziesz sama. Cokolwiek będzie się działo, my nie będziemy mieć żadnych informacji. Jak mamy funkcjonować i zastanawiać się jednocześnie czy...
- Czy jeszcze żyję? - spojrzałam na niego domyślając się pytania - Tak będzie łatwiej.
- Łatwiej dla nas czy dla Ciebie?
- Dla wszystkich.
- Dla Evy również? Przez 6 lat nie miała ojca, a teraz gdy go odzyskała ma stracić matkę? - nie dawał za wygraną co mnie zaczęło irytować.
- Max posłuchaj... Nie mogę dawać jej nadziei na pełną, kochającą się rodzinę. Niedługo...
- Nie przekreślaj się od razu - warknął - Rokowania lekarzy są różne, często nietrafne. Możesz dać i jej i Michaelowi ten czas. To będzie bezcenne, bez względu ile będzie trwało.
- Nie rozumiesz, że on mnie już nie chce? Nie będę się na siłę tłumaczyć, nie będę błagać o wybaczenie. To nie w moim stylu.
- On Cię kocha.
- I nienawidzi.
- To bez znaczenia - warknął i ruszył galopem pod górkę, co i ja uczyniłam jadąc za nim.
Nawet nie zauważyłam, że robi się coraz ciemniej. Niebo przybierało kolorową barwę, a las w oddali wydawał się coraz bardziej mroczny. Na szczycie wzgórza zatrzymaliśmy się spoglądając w krajobraz przed sobą. Widok odebrał mi dech w piersiach. Zachodzące słońce znikało gdzieś w oddali, zostawiając w tafli stawu przepiękną smugę. Zmierzch jednak to tylko złudzenie, gdyż słońce jest albo nad horyzontem, albo za nim. A to znaczy, że dzień i noc łączy szczególna więź i nie istnieją bez siebie, ale też nie mogą istnieć równocześnie. Czy to nie było właśnie to? Być zawsze razem, a mimo to nieustannie osobno?

***

Komentarz = to motywuje!

~~~~~

"Naj­gor­sza, naj­trud­niej­sza do wy­lecze­nia niena­wiść to ta­ka, 
która zajęła miej­sce wiel­kiej miłości."


piątek, 22 kwietnia 2016

Rozdział 22

Ten, no... To dzisiaj bez zbędnej w sumie paplaniny xD

Zapraszam na kolejny rozdział z którego wyjątkowo jestem całkiem zadowolona. 
Liczę na szczerą opinię w postaci komentarza - to bardzo motywuje! <3

~~~~~


To miejsce jest tajemnicą. I sanktuarium. Wszystkie książki, każdy tom, który tu widzisz, ma duszę. Duszę swojego autora, a także duszę tych, którzy go czytali i o nim marzyli. Nigdy jeszcze groby nie wydawały mi się tak upiornie białe. Nigdy cyprysy, cisy i jałowce nie jarzyły się taką pogrzebową surowością. Nigdy trawa i drzewa nie falowały i nie szeleściły tak złowieszczo. Nigdy konary nie trzeszczały tak tajemniczo, a wycie psów w oddali nigdy nie rozbrzmiewało tak żałośnie w powietrzu.
- Wiem , że na pewno byście nie chcieli żebym rozpamiętywała tamten dzień - zaczęłam, pozwalając kolejnym łzom spływać po moich policzkach - ale to nie takie proste. W szczególności teraz, kiedy jest mi źle, wyczuwam waszą obecność. Dlatego jestem tu bo wiem, że nadal jesteście przy mnie. Pewnie jak zwykle teraz byście rozmawiali ze mną i pytali co u mnie, dlaczego płaczę, co się stało. Ale wy już nigdy nie spytacie... Nie spojrzycie na mnie, nie przytulicie. Staram się nie płakać mówiąc kolejne słowa, ale to nie takie proste. Pamiętam wszystkie dni, rodzinne spotkania. Wszystko zniknęło, zostało na fotografiach, na których są moje łzy. Wiem, że mnie teraz obserwujecie. Więc pewnie znacie mój problem... Wiecie jak bardzo teraz jesteście mi potrzebni... - wytarłam mokre policzki rękawem od bluzy.
Wiedziałam, że nie uzyskam tutaj odpowiedzi na nurtujące mnie pytania, ale miałam chociaż poczucie, ze ktoś mnie z uwagą słucha. Ktoś chce mi pomóc, mimo że odpowiadała mi głucha cisza. Byli tu ze mną. Wiem to. Słuchali, płakali razem ze mną. 
Decyzja jaką podjęłam była nieodwołalna. Jakie to dziwne, że jednego dnia myślisz, że odzyskałeś całe swoje szczęście, aż tu nagle niewidzialna ręka nam je odbiera. Burzy jak domek z kart, jednym podmuchem. Decyzja ta wymagała ode mnie odwagi, której tak naprawdę nie chciałam w sobie odnajdywać. Aczkolwiek obietnica na rejsie brzmiała "Aż do śmierci", więc czy moja choroba, nie jest dostatecznym argumentem?


Weszłam do mieszkania słysząc niepokojącą ciszę. Odwiesiłam kurtkę i ruszyłam do kuchni kładąc dwie reklamówki z zakupami na stole. 'Gdzie Nat i Eva?'. W ciszy podeszłam do lodówki wyjmując z niej zimną wodę. Wzięłam kubek z przezroczystą zawartością i poszłam do salonu, chcąc chociaż przez chwilę zająć czymś głowę. Ku mojemu zdziwieniu w salonie siedziała Natalia. Miała skrzyżowane ręce na piersi i patrzyła na mnie złowrogo.
- Zrobiłam zakupy o jakie prosiłaś - rzuciłam cicho i zajęłam miejsce na kanapie na wprost fotela, na którym siedziała - Czemu znowu na mnie tak patrzysz?
- Nie rozsiadaj się tylko ubieraj - rzuciła oschle wstając z miejsca - Eva jest u siebie, idę po nią i osobiście was tam zawiozę.
- O czym Ty znów mówisz? - syknęłam nic nie rozumiejąc - Możesz mówić jaśniej?
- A więc najjaśniej jak się da: ubierasz chude dupsko, bierzesz Evę i jedziecie do Michaela. Masz powiedzieć mu prawdę.
- Chyba zwariowałaś - zaśmiałam się i chciałam chwycić pilota, ale uprzedziła mnie Nat zabierając go i rzucając na parapet - Mówię poważnie, nigdzie nie idę.
- Idziesz, albo sama pojadę i mu powiem.
- Nie zrobisz mi tego - pokręciłam głową niedowierzając, że moja przyjaciółka może mi to zrobić - Obiecałaś...
- Ty też obiecałaś, że mu wczoraj powiesz i co? Nagadałaś mu znów stek bzdur, że nigdy go nie kochałaś. W sumie w dupie już mam Miśka waszą relację - syczała, a ja zdałam sobie sprawę że nigdy nie widziałam jej jeszcze takiej wściekłej - Mam w dupie to czy chcesz być z ludźmi którzy Cię kochają w ostatnie dni jakie Ci zostały, ale nie pozwolę Ci w to mieszać więcej Evy. Ona ma prawo wiedzieć, tak samo jak Michael.
- I jak Ty to sobie wyobrażasz? Wczoraj powiedziałam mu, że to uczucie było fikcją a dzisiaj wpadnę z informacją: Michael, oto Twoja córka?
- Gówno mnie obchodzi jak to załatwisz. Jedziesz, czy ja mam jechać?
- Nat proszę... - wstałam i chciałam do niej podejść, ale się odsunęła - Nie każ mi, nie teraz...
- Czekam na odpowiedź - rzuciła nieugięta, a ja zdałam sobie sprawę, że nie wygram tej walki.
- Dobrze, ale chcę jechać sama z Evą.
- Dasz radę - podeszła w końcu i mnie przytuliła, a ja czułam jak w oczach zbierają mi się łzy.
Eva oczywiście myślała, że jedziemy znów z kolejna wizytą do Neverlandu w celu zabawy. Sama nie wiem kogo rekcja bardziej mnie przerażała: mojej córki czy Michaela, który nienawidził mnie teraz tak samo mocno, jak wcześniej kochał. Siedziałam w taksówce z głowa opartą o szybę, czując się przytłoczona i zmuszona przez moją przyjaciółkę. 
- Jesteśmy - rzucił kierowca zatrzymując pojazd - Czterdzieści dolarów.
- Oczywiście - wręczyłam mężczyźnie pieniądze i wysiadłam z Evą z pojazdu. 
Co ja mam mu powiedzieć? Cholera... Miałam ochotę zapaść się pod ziemię, spalić ze wstydu i uciec jak najdalej stąd. Po co mi był ten przyjazd do Ameryki? Po co wracałam?
Drzwi otworzyła nam Isabella zdziwiona moim, a w zasadzie naszym widokiem.
- Panienka Evans, zapraszam - rzuciła serdecznie wpuszczając nas, 'chyba nic nie wie' pomyślałam - Pan Michael chyba jeszcze śpi, nie schodził na dół.
- Śpi? Jest dwunasta. - nie kryłam zdziwienia. Wiedziałam, że ma wolne od pracy, ale nigdy nie spał tak długo.
- Wczoraj wrócił bardzo późno do domu - jej mina posmutniała - Może... Może ja się zajmę Evą, a Pani...
- Tak, dziękuję bardzo - uśmiechnęłam się szczęśliwa, że pierwsze słowa nie będę musiała wypowiadać przy małej - Kochanie, zostaniesz z Panią Isą? - ukucnęłam przy córeczce, która kiwnęła tylko główką.
Znała już Isę dość dobrze, więc nie miała problemów z zostaniem sam na sam z kobietą. Ucałowałam małą w czółko i ruszyłam schodami na górę, łapiąc powietrze w usta. Bałam się, jednak byłam zdecydowana na wyjawienie prawdy. Musiałam, to był mój zasrany obowiązek. Miałam odwagę kłamać? To teraz muszę mieć odwagę, aby wyznać mu prawdę. W holu na górze panowała grobowa cisza. Zapukałam niepewnie czekając, aż drzwi się otworzą. Nie trwało to długo: stanął w progu z mokrymi włosami, owinięty w pasie białym ręcznikiem. Pierwszy raz od lat czułam się przy nim tak skrępowana: jego nagością, jego spojrzeniem, w którym widziałam czystą nienawiść.
- Co Ty tutaj robisz? - rzucił oschle mierząc mnie wzrokiem.
- Ja... Ja chciałam... - jąkałam się nie mogąc dobrać słów - Chciałam tylko porozmawiać i...
- Nie mamy o czym rozmawiać - zaśmiał się pod nosem na co poczułam ukłucie w sercu - Wczoraj rozmawialiśmy, zrozumiałem za pierwszym razem, więc nie mam pojęcia co Ty tutaj jeszcze robisz. 
- Mike ja naprawdę muszę Ci coś... - nie dokończyłam, przerwał mi ostrym głosem.
- W dupie mam to co chcesz mi powiedzieć. Wynoś się stąd i z mojego życia.
- Przepraszam, nie chciałam Ci przeszkadzać - stchórzyłam i ruszyłam w kierunku schodów. Usłyszałam tylko jak zamyka drzwi, znikając w środku swojej sypialni.
Czy byłam zła? Nie. Miał do tego pełne prawo, miał pełne prawo a wręcz obowiązek mnie tak potraktować. Weszłam do salonu gdzie siedziała Isa z moją córeczką i rysowały coś na kartkach.
- Eva, kochanie... Zbieramy się.
- A Mike? - spojrzała na mnie pytająco tymi swoimi ciemnymi oczkami, które niczym nie różniły się od Michaela.
- Śpi, przyjedziemy kiedy indziej - wyciągnęłam do niej rękę, którą po chwili niepewnie chwyciła.
Isabella spojrzała na mnie z bólem w oczach, bo domyślała się finału 'rozmowy'.
- Dziękuję, że się nią zajęłaś - posłałam kobiecie fałszywy uśmiech i opuściłam z córeczką budynek.
Próbowałam nie płakać, jednak oczy same mi się szkliły na widok jego wściekłości, nienawiści i pogardy, jaką mnie darzył.
Jednak czy nie o to mi chodziło? Czy nie taki był cel tego co zrobiłam? Po piętnastu minutach znów siedziałyśmy w taksówce. Podałam kierowcy adres Emilio, na co Eva spojrzała na mnie niepewnie:
- Czemu do niego jedziemy?
- Natalia jest pewnie zajęta, zostaniemy u Emilio do jutra, zgoda? - kiwnęła głową nie kryjąc niezadowolenia.
Cieszyłam się, że rozumie moją decyzję i nie spiera się, chociaż wiedziałam, że liczyła na wieczór z Michaelem a nie Emilio.
Nie mogłam jednak wrócić do Nat, gdyż gdyby się dowiedziała, że stchórzyłam po raz kolejny nie dałaby mi żyć.  Droga dłużyła mi się niemiłosiernie. Mijając kolejne dzielnice LA przyglądałam się przechodniom, chcąc skupić uwagę i myśli na czymś innym. 
Gdy w końcu zajechaliśmy na miejsce pierwszy raz czułam taką ulgę, że zobaczę Honses ponownie. Potrzebowałam kogoś, kto nie będzie mi robił wywodów na temat jak źle robię, jak bardzo niszczę życie sobie i swojej córce. Zapukałam do drzwi czując, jak moja córeczka wtula się w moją nogę. Nie czekałam długo, aż stanął w nich Emilio spoglądając na małą, a potem znów na mnie.
- Myślałem, że widzimy się...
- Wiem - przerwałam mu - Przepraszam, nie miałam gdzie pojechać - rzuciłam głosem przepełnionym bólem, co zdziwiło mężczyznę.
Wpuścił nas do środka uśmiechając się do mnie niepewnie. Pomogłam córce zdjąć kurtkę i zaprowadziłam ją do wielkiego salonu, gdzie na środku stał telewizor.
- Włączyć Ci coś? - spytałam, na co posłała mi tylko swój piękny uśmiech.
Gdy widziałam, że jest zapatrzona w migający na ekranie obraz poszłam do kuchni, gdzie siedział na blacie Emilio spoglądając na mnie niepewnie.
- A więc co Cię tu sprowadza? 
- Pokłóciłam się z Nat - skłamałam - Chciałam odetchnąć od tego wszystkiego.
- Proponowałem Ci przecież, abyś się wprowadziła - podszedł do mnie i cmoknął w usta, jednak nie odwzajemniłam ani trochę - Co jest? - zmarszczył brwi mierząc mnie wzrokiem
- Emilio... Czy ze mną jest coś nie tak? - spojrzałam na niego czując jak do oczu napływają mi łzy. Zaskoczony moim pytaniem uniósł lekko kąciki ust.
- Co masz na myśli? 
- Wszystko - rzuciłam z rezygnacją opierając się o ścianę - Ostatnio wszystko się komplikuje, nic się nie układa tak jak powinno, a ja nie wiem już co robić.
- Wciąż nie rozumiem... - pokręcił głową - Czy...
- Jestem chora - wydusiłam z siebie w końcu - Bardzo chora.
- O czym Ty kurwa mówisz? - warknął, a na jego twarzy pojawił się ostatnio dobrze mi znany wyraz - Czy ja...
- Nie, nie jest to zakaźne - uspokoiłam go wiedząc już do czego zmierza - Robiłam badania, mam guza na mózgu.
- I teraz mi o tym mówisz? - syknął - Od kiedy wiesz?
- Od kilku dni. Dwóch, może trzech... Nie wiem.
- Co powiedział lekarz? - spytał nieco spokojniej.
- Mam rok, może mniej - spuściłam wzrok wbijając go w podłogę - Stwierdziłam, że powinieneś wiedzieć.
- Teraz się bawisz w mówienie prawdy? - zaśmiał się pod nosem - Liczysz teraz, że będę się nad Tobą rozczulał? Albo niańczył bachora?
- Że co? Nie... Jak możesz? - łzy chcąc nie chcąc znów napłynęły mi do oczu. Czego ja się głupia spodziewałam? Że zrozumie? - Masz rację... Nie powinnam była tutaj przychodzić - warknęłam i chciałam wyjść z kuchni, ale złapał mnie za nadgarstek i przyciągnął do siebie.
- Gdzie się już wybierasz? Do Jacksonka uciekasz?
- Nie Twój zasrany interes - warknęłam ponownie, na co zamachnął się i uderzył mnie z otwartej dłoni w policzek.
- Grzeczniej - pchnął mnie na ścianę tak, że uderzyłam plecami czując przeszywający mnie ból w kręgosłupie - Nauczysz się w końcu odzywać do mnie z szacunkiem, czy mam Cię inaczej oduczyć tego pyskowania? 
- Pieprz się Honses - rzuciłam wiedząc, że przyjdzie mi ponownie zapłacić za te słowa. Teraz jednak nie obchodziło mnie już co zrobi, ile bólu mi zada. Musiałam w końcu się postawić, pokazać swoje drugie oblicze, które było niewzruszone wobec jego kary cielesnej. 
- Co żeś powiedziała? - w jego oczach mogłabym dostrzec strzelające pioruny.
- No dalej, uderz mnie - nie spuszczałam z niego wzorku - Tylko na tyle Cię stać? Taki słaby jesteś? 
Na te słowa jak na zawołanie uderzył mnie ponownie, jednak tym razem z taką siłą, że polecałam w bok zsuwając się po ścianie. W ustach poczułam smak krwi. Co było najśmieszniejsze? Ten ból był niczym w porównaniu z tym, co czułam dzisiaj rano w Neverlandzie.
- Mamusiu? - na ten głos zamarłam momentalnie.
Oboje z mężczyzną spojrzeliśmy w kierunku wejścia do kuchni, gdzie stała moja mała, przerażona córeczka. Po policzkach ściekały jej łzy, a na małej buźce malowało się przerażenie. 
- Kochanie idź to salonu - rzuciłam spokojnym, ale zarazem zdecydowanym tonem. Ani nie drgnęła, patrzyła na mnie szlochając, a gdy chciała zrobić krok w moją stronę odezwał się Emilio:
- Wypierdalaj do pokoju, ale już! - wrzasnął z taką siłą, że nawet ja poczułam na ciele ciarki. Eva przerażona uciekła do pokoju, a ja zamknęłam oczy wracając na chwilę do przeszłości, rejsu, kiedy wszyscy byliśmy tacy szczęśliwi. Wspomnienia, to jedyne co mi pozostało.


Opis własnych cierpień jest zawsze nudny, jeśli dokonywamy go w chwili cierpienia. Cierpienie jest bezpłodne i na tym polega jego bezwład i groza, i wielkość. Ludzka psychika powstała po to, żeby nas obronić przed zobaczeniem prawdy. Żeby nie pozwolić nam na ujrzenie mechanizmu wprost. Psychika to nasz system obronny - dba o to, żebyśmy nigdy nie pojęli tego, co nas otacza. Zajmuje się głównie filtrowaniem informacji, mimo że możliwości naszego mózgu są ogromne. Bo nie dałoby się unieść tej wiedzy. Każda najmniejsza cząstka świata składa się bowiem z cierpienia.
Pierwszy raz cieszyłem się, że zadałem Michelle ból. Chciałem by ją bolało, chciałem by cierpiała tak samo, jak ja teraz cierpiałem. Aby zapłaciła za to, jak zabawiła się moimi uczuciami. Jak zniszczyła moje życie. Mimo iż między mną a Thurają wczoraj do niczego nie doszło, widząc dzisiaj Michelle miałem wrażenie, że byłbym w stanie na jej oczach przelecieć Thuraję, aby jej pokazać kogo ze mnie zrobiła. Jak jej odejście mnie zmieniło.

Zmęczony opadłem na kanapę w salonie włączając telewizję.
- Panie Michaelu, telefon do Pana - rzuciła nagle Isa z progu.
- Powiedz, że jestem zajęty - rzuciłem obojętnie chcąc mieć w końcu chwilę spokoju.
- Ale to jakaś dziewczynka, płacze strasznie i mówi, że musi z Panem porozmawiać. Panie Michaelu ma głos podobny do córki Panny Evans...
- Że jak? - zerwałem się z miejsca i podbiegłem do telefonu - Halo? Eva?
- M... Michael przyjedź... Proszę... - płakała tak, że ledwo byłem w stanie ją zrozumieć.
- Kochanie co się dzieje? - oparłem się o ścianę mając złe przeczucia - Eva? Jesteś tam?
- Mike przyjedź... Obiecałeś, że nie pozwolisz skrzywdzić mamusi... - rzucała słowa między szlochnięciami. Mówiła cicho, jakby się bała, że ktoś ją usłyszy.
- Eva gdzie jesteś? Co się dzieje? - mówiłem nerwowo nie mogą znieść tego napięcia - Eva?
- On bije mamusię... - znów się rozpłakała, a ja na te słowa w końcu się domyśliłem co się dzieje.
- Eva skup się teraz kochanie - starałem się mówić opanowanym głosem - Jesteście u niego w domu czy studio?
- W domu... Mike boję się - słysząc jej przerażony głos serce pękało mi na pół - Przyjedź proszę...
- Oczywiście, zaraz będę nie ruszaj się z pokoju, dobrze? Musisz tylko dopilnować, aby drzwi wejściowe były otwarte. Słyszysz? Musisz otworzyć drzwi tak, aby nie widział. Inaczej nie wejdę do domu. 
- D... Dobrze... - usłyszałem w słuchawce jakieś trzaski i krzyk - Michael pospiesz się.
- Już jadę, zaraz będę otwórz tylko drzwi - rozłączyłem  się i w biegu wpadłem na korytarz chwytając kapelusz i okulary.
Wychodząc słyszałem jak Isa coś do mnie woła, jednak zignorowałem ją całkowicie i wypadłem z domu niczym huragan. Wsiadłem do swojego Bentleya i z piskiem opon wyjechałem z Neverlandu w stronę centrum LA. Wykonałem szybki telefon do Franka, prosząc aby sprawdził mi adres Honses. Po minucie już znałem ulicę i numer mieszkania. Przyspieszyłem gwałtownie nie zważając na wskazówkę na liczniku. Ruch nie był duży, więc udało mi się dotrzeć na miejsce szybko i bez policji na ogonie. Wypadłem z samochodu i biegiem ruszyłem do budynku, nie chcąc aby na złość jeszcze ktoś mnie rozpoznał. 'Eva, mam nadzieje, że otworzyłaś te cholerne drzwi.' mówiłem do siebie w myślach wbiegając po schodach na kolejne piętro. Gdy byłem pod odpowiednim numerem z hukiem trzasnąłem drzwiami, które tak jak prosiłem były odbezpieczone. Słysząc jego głos dobiegający z kuchni wleciałem do pomieszczenia, gdzie pierwszym widokiem jaki zobaczyłem to Michelle skulona na podłodze. 
Emilio spojrzał na mnie zdziwiony, nie kryjąc strachu malującego się w jego oczach.
- Co Ty kurwa tutaj robisz? - syknął, a ja nie udzielając mu odpowiedzi złapałem go za marynarkę i rzuciłem na stół, który pod siłą rzutu i ciężaru mężczyzny złamał się w pół. Syknął z bólu, a ja podszedłem do niego podnosząc go do góry za kołnierz i uderzyłem z całej siły tak, że zaczął pluć krwią.
- Ostrzegałem Cię Honses - warknąłem i ponownie uderzyłem, chcąc rozładować całą swoja złość.
- Mike dość - poczułem jak ktoś mnie próbuje odciągnąć do tyłu, ale ignorując to podniosłem za szmaty Emilio i rzuciłem nim o ścianę tak, że odbił się od niej lądując na kolanach na podłodze - Mike proszę... Eva patrzy...
Na te słowa odwróciłem się. Michelle stała obok mnie zapłakana. Miała rozciętą skórę na policzku oraz podbite oko.
- Boże... - wyszeptałem ujmując jej twarz w dłonie - Co on Ci zrobił... - przytuliła się do mnie, a ja zapominając o jej wczorajszych słowach docisnąłem ją mocniej do siebie wyciągając jednocześnie rękę do Evy stojącej w progu. Była przerażona i również miała twarzyczkę mokrą od łez. Bez namysłu podbiegła do nas i wcisnęła między nasze ciała. 
Gdy mała się odkleiła, Michelle wciąż stała ze schowaną twarzą w moje włosy. Chciałem ją odsunąć, ale mocniej przywarła do mnie szlochając:
- Nie patrz... Nie chcę abyś patrzył na mnie taką...
- Przestań głuptasie - gdy w końcu ją od siebie oderwałem odwróciła się automatycznie chowając twarz w dłonie - Przestań - rzuciłem poważniej odwracając ją w swoją stronę i zdejmując jej ręce. 
Widząc jej rany poczułem jak ponownie narasta we mnie gniew. Spojrzałem w stronę leżącego na ziemi i kaszlącego Emilio, który nie miał najwyraźniej nawet siły się podnieść. 
- Nie, proszę... Dość już... - Michelle złapała mnie za rękę i pociągnęła wiedząc, że mam ochotę powtórzyć to co zrobiłem przed chwilą.
Tylko ze względu na Evę uległem i zostawiłem to ścierwo na ziemi w takim stanie, jakim był. Wziąłem dziewczynkę na ręce tuląc ją do siebie mocno.
- Dziękuję - szepnęła mi do ucha tuląc się do mojej szyi.
- Pamiętasz? Na mały palec.
- Na mały palec - potwierdziła, a na jej buźce w końcu zawitał mały uśmiech.


Siedziałam na tylnym siedzeniu razem z wtuloną we mnie Evą. Milczałam. Nie miałam nawet odwagi i siły, aby mu powiedzieć 'dziękuję'. Wiedziałam już, że to Eva do niego zadzwoniła, jednak zastanawiało mnie: dlaczego przyjechał? Byłam pewna, że mnie nienawidzi. Byłam pewna, że nie chce mnie znać, nie obchodzi go co się ze mną dzieje. Chciałam, aby zawiózł nas do Natali, jednak protestował, że jedzie prosto do Neverlandu. Nie chciałam się z nim kłócić, więc znów zamilkłam, pogrążając się w swoich myślach. Bolało mnie to, że doprowadziłam do tego, że Eva musiała się wszystkiemu przyglądać. Bała się, płakała - a to była moja wina.
Gdy pojazd się zatrzymał pod samymi schodami, czułam jak wali mi serce. Jak mam mu spojrzeć w oczy? Wysiadłam za moją córką z pojazdu, unikając wzroku Michaela.
- John, odstaw Bentleya na swoje miejsce - krzyknął do jednego z ochroniarzy i ruszył za nami po schodach. Otworzył drzwi wpuszczając nas przodem, widziałam kątem oka, że nie spuszcza ze mnie wzroku. No to czeka mnie chyba poważna rozmowa.
- Michelle dziecko co Ci się stało?! - Isa niczym dobra ciocia podleciała do mnie ujmując moją twarz w dłonie - Kto Ci to zrobił?
- Ja... - zająkałam się nie wiedząc co powiedzieć zatroskanej kobiecie. Na szczęście Michael uprzedził mnie i wtrącił.
- Isabello przynieś proszę apteczkę do mojej sypialni, ja się zajmę Michelle - spojrzał na mnie bez jakiegokolwiek wyrazu, co mnie zabolało tysiąc razy bardziej niż cielesna kara Emilio.
- Mamusiu, chce mi się siusiu - Eva pociągnęła mnie za rękaw od bluzki patrząc lekko speszona.
- Chodź - wzięłam ją za rękę i ruszyłam na górę. Michael podążył za nami, zrównując tempo.
- Chodźcie tutaj - otworzył nam drzwi do sypialni. 
- Tutaj jest Myszko łazienka - pokazałam jej palcem na białe drzwi w sypialni Mike'a - Iść z Tobą?
- Nie, jestem już duża - posłała mi swój cudowny uśmiech i ruszyła do łazienki tanecznym krokiem.
Isa po chwili przyniosła apteczkę i bez słowa wyszła z pomieszczenia. Usiadłam bezradnie na jego wielkim łóżku.
- Chodź - ukucnął nagle przede mną i dotknął mojego rozciętego policzka wacikiem nasączonym jakimś płynem.
- Ał - syknęłam czując jak rana mnie piecze - Zostaw - chciałam odepchnąć jego rękę, ale zignorował to całkowicie. Nie spuszczał ze mnie wzroku.
- Dlaczego do niego pojechałaś? - spytał nagle, a w jego głosie w końcu mogłam wyczuć jakieś emocje - Gdyby Eva nie zadzwoniła...
- Dałabym sobie radę.
- Właśnie widziałem - zaśmiał się pod nosem i znów przetarł mój policzek wacikiem - Zapłaci mi za to, nie skończyłem z nim jeszcze.
- Dlaczego w ogóle przyjechałeś? - gdy zapytałam spojrzał na mnie zdziwiony - Myślałam że...
- Obiecałem was chronić - przerwał mi mówiąc z powagą w głosie - Ja w przeciwieństwie do Ciebie dotrzymuję danego słowa.
- Mike, ja się po prostu pogubiłam...
- Zauważyłem - znów zaśmiał się pod nosem wstając i odkładając apteczkę na stolik - Dobrze się bawiłaś moim kosztem?
- Przepraszam...
- Wiesz - usiadł obok mnie na łóżku - Zadziwia mnie jak szybko zmieniasz zdanie. Wczoraj mi mówisz że masz mnie kompletnie w dupie, a dzisiaj przepraszasz.
- A wiesz co mnie dziwi? - spojrzałam na niego zaszklonymi oczami - Że Ty tak łatwo w to uwierzyłeś - już chciałam wstać ale złapał mnie za nadgarstek sadzając z powrotem na miejsce.
- O czym Ty znów mówisz? - jego głos był pełen gniewu i bólu - Znów chcesz się zabawić moim kosztem?
- Nie - szepnęłam niemal niesłyszalnie - Jak mogłeś uwierzyć po tym wszystkim co przeszliśmy, że Cię nie kocham? Wystarczyło jedno zdanie, a Ty zwątpiłeś w moje uczucia.
- Mam dość - wstał z miejsca i zaczął nerwowo chodzić po pokoju - Mam dość Michelle Twoich kłamstw, Twoich gierek i oszustw. Czego Ty do cholery chcesz? 
- Chcę w końcu powiedzieć Ci prawdę, właśnie do tego zmierzam. Chciałam to zrobić wczoraj, ale nie dałeś mi wyboru. Dzisiaj rano również.
- Co? Chcesz znów mi powiedzieć, że nic dla Ciebie nie znaczyłem? - zaśmiał się pod nosem - Proszę bardzo dowal mi jeszcze bardziej! Skoro Twierdzisz, że mnie kochasz to dlaczego uciekłaś 6 lat temu, co?! 
- Właśnie do tego zmierzam, do powiedzenia Ci prawdy - wstałam i chciałam podejść do niego, ale odsunął się o krok - Moja miłość nigdy do Ciebie nie zmalała nawet przez chwilę. Nikogo nie poznałam, dla nikogo wtedy Cię nie zostawiłam... Wszystko co robiłam, robiłam z myślą o Tobie.
- O czym do jasnej cholery mówisz? Przecież uciekłaś z kimś, z ojcem Evy tak? - spojrzał na mnie zdezorientowany. Nagle drzwi od łazienki się otworzyły, a w nich stanęła moja mała córeczka. Poprosiłam ją gestem ręki aby podeszła do nas. Objęłam ją delikatnie i spojrzałam na Michaela, który nie spuszczał ze mnie wzroku. 
- Nie Mike... - zaczęłam cichym, łamiącym się głosem - Nie było wtedy nikogo. Nigdy, przenigdy nie pokochałam nikogo innego poza Tobą, a tym bardziej nie zostawiłam Cię dla nikogo innego. Emilio był moją próbą ucieczki, gdyż nie chciałam, abyś poznał prawdy. Nie chciałam niszczyć Twojego związku z Lisą... Dlatego też tak zabolało mnie, jak łatwo we wszystko uwierzyłeś. W moją ucieczkę z innym mężczyzną, w to że Cię nie kocham...
- Wciąż nic nie rozumiem - pokręcił głową, a w kącikach jego oczu dostrzegłam drobne łzy - Skoro mnie kochałaś i z nikim nie uciekłaś to jak...? Przecież Eva...?
- Mike... - zacisnęłam oczy, próbując się nie rozpłakać - Eva jest Twoją córką...

***

Komentarz = to motywuje!

~~~~~

"Zrujnowaliśmy miłość.
Nie psujmy nic więcej."

niedziela, 17 kwietnia 2016

Rozdział 21

Nie lubię w ludziach negatywnego nastawienia do życia, tego przeświadczenia, że wszystko się nam należy, że inni mają łatwiej. Przeraża mnie ludzka zazdrość, mściwość i łatwość z jaką człowiek potrafi osądzić drugiego człowieka. Przeraża mnie brak empatii i zwykłego współczucia. Ale najgorsza jest ślepota i to jest coś, co chciałabym zmienić. Ludzie mają klapki na oczach - dosłownie. Nie dostrzegają, nie cieszy ich prostota, oczekują jakichś cudów, które nazywają szczęściem. Nie widzą, że codzienność, te wszystkie drobnostki, które nam towarzyszą każdego ranka czy wieczora są najcenniejsze.
Poczułem jak ktoś potrąca mnie za ramię. Mruknąłem coś sam nie wiem czy do siebie, czy do osoby, która bezczelnie próbowała mnie wyciągnąć z krainy snów. Opatuliłem się mocniej kocykiem, wgniatając twarz w ciepły zagłówek kanapy.
- Panie Michaelu... Śniadanie gotowe - rozpoznałem w końcu głos Isy. 
Uniosłem niechętnie powieki, próbując odnaleźć się w rzeczywistości, na którą miałem teraz najmniejszą ochotę. 
- K.. Która godzina?
- Dziesiąta - rzuciła gosposia, zgarniając brudny kubek z stolika - Zrobiłam naleśniki.
- Dziękuję - zdobyłem się na słaby uśmiech i usiadłem na sofie, rozglądając się wokół siebie - Spałem w salonie?
- Musiał Pan zasnąć wczoraj przy oglądaniu telewizji. Nie chciałam Pana budzić więc nakryłam kocem i pozwoliłam się wyspać.
- Oglądałem do późna, gdyż znów nie mogłem zasnąć.
- Zauważyłam - wskazała palcem na pudełko do tabletkach, leżące na podłodze obok sofy. Cholera. - Nie chcę się wtrącać Panie Jackson, ale...
- Wiem - przerwałem jej, nie mając ochoty na kolejne wywody - Nie brałem wczoraj tabletek, opakowanie przyniosłem na wszelki wypadek tylko. Proszę mimo wszystko na przyszłość zachować te uwagi dla siebie, nie jestem dzieckiem.
- Oczywiście, przepraszam - kobieta spuściła wzrok i wyszła z kubkiem z salonu.
Nie chciałem jej źle potraktować, chyba po prostu zaczynałem się w tym wszystkim gubić. Nie panowałem nad tym wszystkim, czułem się przytłoczony rzeczywistością. Nie kłamałem mówiąc, że nie brałem tabletek - o dziwo udało mi się zasnąć bez brania tych prochów. Domyślam się, że swoją zasługę ma w tym po części Michelle, gdyż świadomość, że znów wszystko zaczyna się układać dodawała mi odwagi i otuchy.
W końcu wygramoliłem się spod koca i wstałem kierując się w stronę łazienki. Wziąłem szybki prysznic i wykonałem całą poranną rutynę. Ostatnia kłótnia z Q dała mi sporo do myślenia i oboje uznaliśmy, że do końca miesiąca powinienem wziąć wolne od pracy, by w końcu poukładać trochę sprawy osobiste. Ani zdrowie, ani samopoczucie nie sprzyjało mi ostatnimi czasy. 
Zszedłem na dół do kuchni, gdzie zastałem sprzątającą kuchnię Isabellę. Otuliłem kobietę od tyłu i szepnąłem jej do ucha ciche:
- Przepraszam.
Kobieta posłała mi słaby uśmiech dając tym samym znak, że nie gniewa się za moje nieprzyjemne słowa. Wskazała brodą na stół, gdzie na talerzu leżała cała góra naleśników. 
- Jak się udał rejs? - spytała nagle, gdy siedząc przy stole zaczynałem pierwszego naleśnika - Wyglądasz znacznie lepiej, niż przed wypłynięciem.
- I tak się też czuję - odparłem bez namysłu - Czy Lisa...?
- Panienka Lisa wspominała, że wpadnie dzisiaj z rana bo resztę swoich rzeczy. Powinna zaraz być.
- Dziękuję - uniosłem lekko kąciki ust i dokończyłem jedzenie w szybkim tempie, chcąc zdążyć przed przybyciem mojej byłej partnerki.
Jak na zawołanie, usłyszałem stukanie obcasów gdy odkładałem naczynia do zlewu. Wyszedłem na hol, gdzie zobaczyłem Lisę z dwiema dużymi walizkami.
- Miło Cię widzieć - uśmiechnąłem się całując kobietę w policzek - Myślałem, że zostaniesz tutaj jeszcze trochę.
- Tak będzie lepiej - zagryzła nerwowo wargę - Zostało mi jeszcze kilka rzeczy, dzisiaj zabiorę całość.
- Wiesz, że Cię nie wyrzucam...
- Wiem Mike, jednak naprawdę chcę się już wyprowadzić, zresztą obiecałam Alecowi... - nagle drzwi wejściowe się otworzyły, a w nich stanął mężczyzna w wieku ok 40 lat. Był wysoki i dobrze zbudowany, ubrany nadzwyczaj elegancko - Ooo, własnie - na jego widok mimowolnie się uśmiechnęła - Michael, a to jest właśnie Alec.
- Michael Jackson, miło mi - wyciągnąłem do mężczyzny dłoń, którą uścisnął z o dziwo wielkim entuzjazmem.
- Alec Green, mnie również jest bardzo miło.
- Napijecie się czegoś? - zaproponowałem, jednak tak jak się domyślałem odmówili, chcąc jak najszybciej uporać się z bagażami Lisy.
Pomagałem kobiecie pakować jej całą papierkową robotę do kartonu, podczas gdy Alec zeszedł na dół z jej dwiema już pełnymi walizkami.
- Jak wam się układa? - wypaliłem nagle, chcąc przerwać krępującą ciszę.
- Nie jesteśmy oficjalnie razem - rzuciła nie przerywając układania segregatorów w pudle - Nie chce znów brnąć na całość w coś, co może okazać się klapą.
- Tak jak w naszym przypadku? - uśmiechnąłem się niepewnie - Widać, że zależy mu na Tobie.
- Wiem, tylko po prostu trochę za szybko się to wszystko dzieje - opadła na dywan spoglądając na mnie - A co z Michelle?
- Chyba powoli zaczynam odzyskiwać szanse że może nam się udać - również na nią spojrzałem - Nie mogę jej ponownie stracić.
- Wiem jak przeżyłeś jej tamto odejście. Każdy z nas przeżył coś, co nie powinno mieć nigdy miejsca.
- A jeśli się to powtórzy? Znów mnie zostawi? To nie tak, nie boję się ponownie wejść z nią w związek. Boję się chyba uzależnienia od drugiej osoby. Umieram ze strachu, że jej jedno słowo czy gest może mnie doszczętnie zniszczyć - wbiłem wzrok w dywan.
- Michael... - zaśmiała się - To czego boisz się najbardziej, często mieści się tylko w twojej głowie i nigdzie więcej. Strach ma twoje oczy.
- Możliwe - naszą rozmowę przerwał Alec, który wrócił po resztę rzeczy.
- Wszystko? - spytał wskazując brodą na karton z papierami.
- Wszystko - odpowiedzieliśmy z Lisą równocześnie, spoglądając na siebie porozumiewawczo.


Rozpacz to świadomość śmierci albo raczej sposób, w jaki śmierć nas dotyka. To sidła, które zastawia w naszym życiu. Ząb mądrości, który krępuje wszystkie nasze ruchy. Każdy czyn, bez względu na rodzaj, wynika z rozpaczy. Teraz czas stracił dla mnie jakiekolwiek znaczenie. Śmierć jest zjawiskiem nieuniknionym, czającym się za kulisami życia wedle praw czy zasad, których nikt nie rozumie. Kiedy sięga po ludzkie życie, wybór ofiary zazwyczaj jest wypadkową przyczyn i skutków życia. Jak drzewo pozbywa się liści, tak wszechświat pozbywa się ludzi. Nasza indywidualność jest ledwie złudzeniem i wszyscy zawsze pozostajemy częścią wielkiego drzewa stworzenia, tak samo jak pozostajemy częścią nas.
Wysiadłam z taksówki i stałam przed bramą Neverlandu zastanawiając się jakich słów użyć mam, aby przekazać mu to wszystko. Jak zareaguje, gdy dowie się, że Eva jest jego córką? A może powinnam była wziąć ją ze sobą? Czy ją zaakceptuje? Czy powiedzieć mu o mojej chorobie? Natłok pytań, a strach przed odpowiedzią na nie, pożerał mnie od środka.
Przywitałam się z ochroniarzem, który od razu mnie rozpoznał. Wymieniliśmy się ciepłym uśmiechem i ruszyłam przed siebie z głową wbitą w chodnik.
- Potrzebuje Panienka transportu pod rezydencje? - rzucił nagle wskazując na pojazd - Jeśli..
- Nie - przerwałam mu unosząc lekko kąciki ust - Jest ładna pogoda, przejdę się, dziękuję bardzo za propozycje.
Ruszyłam dalej przed siebie. Nie spieszyłam się. Chciałam sama poukładać w głowie każdy szczegół, każde słowo, które miałam wrażenie, że zagubiło się gdzieś na dnie serca, nie mogąc znaleźć swojego ujścia. Kłamstwa które stworzyłam zabijały i mnie, i Michaela, i co najgorsza - moją córeczkę. Zazwyczaj tak to właśnie jest, że chcemy komuś pomóc, a czynimy jeszcze większe zło.
Sama nie wiem kiedy stanęłam już przed schodami, prowadzącymi do głównych drzwi. Przełknęłam głośno ślinę i przez chwilę miałam ochotę stamtąd po prostu uciec. 'No dalej Michelle, dasz radę... Nie masz nic do stracenia.' - powtarzałam w myślach pokonując powoli kolejne stopnie.
Gdy już stanęłam przed drzwiami, te niespodziewanie otworzyły się. Znieruchomiałam, czując jak wali mi serce. Na szczęście w drzwiach pojawiła się Isa - główna gosposia w posiadłości. Kobieta spojrzała na mnie zaskoczona, po czym w końcu niepewnie się uśmiechnęła.
- Panienka Evans... Dobrze Panią widzieć - zaprosiła mnie gestem ręki do środka - Ja muszę pilnie udać się na chwilę do zoo, Pan Michael powinien być u siebie w gabinecie.
- Dziękuję - odparłam zdobywając się na wymuszony uśmiech.
Weszłam do środka zamykając drzwi za Isą. Odwiesiłam płaszcz rozglądając się nerwowo po holu. Co ja tutaj robię? To szaleństwo przecież... Dobra, trzeba wziąć się w garść.
Chyba nigdy nie szłam schodami na piętro tak długo jak dzisiaj. Cholera. Każdy obraz wydawał mi się nagle na tyle ciekawy, aby zatrzymać na nim swoją uwagę, mimo iż widziałam je już wielokrotnie. W końcu nie mając odwrotu znalazłam się pod dobrze mi znanymi drzwiami od jego gabinetu. Zagryzłam nerwowo wargę i zapukałam, słysząc od środka donośne 'Proszę'. Stałam przed drzwiami i ani drgnęłam. Próbowałam się zdobyć w sobie, aby nacisnąć klamkę, ale moje ciało odmawiało posłuszeństwa. 'Proszę!' powtórzył, tym razem donośniej. A ja wciąż nic - stałam, zapatrzona w jeden punkt na drzwiach, nie wiedząc co ze sobą zrobić. Nagle rozległ się głos obijających męskich obcasów na parkiecie. Nim zdążyłam jakkolwiek zareagować drzwi się otworzyły a w nich stanął powód mojego teraźniejszego stanu.
- Mówiłem pro... Michelle? - zmierzył mnie wzrokiem zaskoczony moim widokiem. Nim zdążyłam odpowiedzieć uśmiechnął się szeroko i przytulił mnie do siebie całując w skroń. Mimowolnie objęłam jego szyję łapkami, wplatając palce w jego ciemne loki. Do nozdrzy automatycznie uderzył mi zapach jego perfum. Zamknęłam oczy napawając się tą chwilą, mając świadomość, że być może to ostatni raz gdy dane mi jest być tak blisko.
- Nie przeszkadzam? - wyjąkałam, gdy oderwał się ode mnie nie spuszczając ze mnie wzroku - Widzę, że masz papierkową robotę więc...
- To może zaczekać - wskazał brodą na dokumenty leżące na biurku w głębi gabinetu - Napijesz się czegoś?
- Kawy - uśmiechnęłam się niepewnie - Chciałam zadzwonić, ale...
- Dobrze że jesteś - przerwał mi po czym objął mnie ramieniem i ruszyliśmy na dół w kierunku kuchni - A gdzie Eva?
- Została z Natalia.
- Nie chciała wpaść? - zmarszczył brwi.
- Nie, to nie tak - uspokoiłam go wiedząc, jak dobre relacje ma z małą - To ja chciałam wpaść sama. Chciałam z Tobą na spokojnie porozmawiać.
- Mam się bać? - zaśmiał się wchodząc do kuchni i wstawiając wodę - Poczekaj w salonie. Zaraz przyjdę z kawą i porozmawiamy.
- Jasne - rzuciłam z udawanym entuzjazmem i poszłam do salonu, gdzie znów czułam jak zaciska mi się żołądek. Jak mam zacząć tę rozmowę? Jakich słów użyć?
Po dziesięciu minutach wrócił z dwoma gorącymi kubkami. Zmierzył mnie wzrokiem i usiadł obok, widząc wyraźnie moje zdenerwowanie.
- Ej... Wszystko gra? - ujął moją twarz w dłonie i uniósł lekko do góry, zmuszając bym na niego spojrzała.
- T..Tak - rzuciłam nerwowo.
- Chciałaś o czymś porozmawiać? - spojrzał na mnie pytająco, a ja poczułam gulę w gardle.
Nie nie nie.... Nie mogę, nie teraz...
- Ja... Chciałam porozmawiać o Emilio - wypaliłam wymyślając temat na poczekaniu. Mike zmarszczył brwi na dźwięk jego imienia. Cholera... Mogłam wybrać inny temat.
- Czego znów chce?
- Jutro planuję iść rano na cmentarz do rodziców, a potem do niego.
- Mam iść z Tobą?
- Nie, chcę załatwić to sama - spuściłam wzrok mieszając nerwowo łyżeczką w kubku - Nie chcę abyś się mieszał.
- Jeśli coś Ci zrobi...
- Nic mi nie zrobi - przerwałam mu - A co z Lisą? - zmieniłam temat.
- Jakieś dwie godziny temu była tutaj ze swoim nowym partnerem zabrać resztę swoich rzeczy.
- Nowym partnerem? - nie kryłam zdziwienia.
- Owszem. Podejrzewam, że ich 'znajomość' ciągnęła się już od dawna, ale nie mam jej tego za złe. Sam nie byłem lepszy - spojrzał na mnie szczerząc się głupkowato.
- Nie śmiej się - walnęłam go w ramię - To nie było fair.
- Nigdy nie grałem fair - zbliżył się do mnie tak, że nasze twarze znów dzieliły centymetry - Walczę o swoje i tutaj żadne reguły czy zasady nie są dla mnie przeszkodą - uśmieszek nie znikał mu z twarzy.
- Swoje? - spojrzałam na niego z udawaną powagą - Nie przeceniasz się Panie Jackson?
- Jesteś moja. A wiesz dlaczego? - przejechał kciukiem po moim policzku - Nie posiada Cię ten kto wziął Cię w posiadanie, nie posiada ten, dla którego posiadanie jest celem samym w sobie, nie posiada Cię ten kto myśli, że jesteś jego własnością. Wiesz czemu jesteś moja? Bo dałem Tobie i Twoim uczuciom wolność, a Ty postanowiłaś zostać. Jesteś ze mną, tutaj, teraz... - mówił coraz ciszej, aż w końcu jego usta znów złączyły się z moimi.
Opadłam na kanapę pociągając go za sobą. Próbowałam z tym walczyć... Wiedziałam, że na im więcej mu pozwalam, tym trudniej będzie nam się rozstać. Nie potrafiłam jednak go odepchnąć, nie chciałam tego. Pragnęłam go teraz i na zawsze, aby po prostu był. Wplotłam palce w jego włosy, czując jak jego dłonie przesuwają się po moich żebrach. Wiedziałam do czego zmierza, więc postanowiłam się trochę zabawić i pograć na jego nerwach.
Przejechałam paznokciem po jego torsie, zatrzymując się dopiero przy granicy spodni. Drugą ręką delikatnie drapałam jego plecy, zatrzymując na końcu rękę na jego tyłku. Zaśmiał się i przeniósł pocałunki na moją szyję, podwijając jednocześnie wyżej moją koszulkę. Gdy przesunęłam dłonią po jego kroczu, poczułam jak cały się napina, a jego oddech staje się nierównomierny. Nie czekałam długo, aż jego męskość zaczęła się stawać coraz bardziej odczuwalna przez cienki materiał dresów. Jego oddech się pogłębiał, a ja nie zaprzestawałam pieszczot.
- Chodźmy na górę... - szepnął mi do ucha nie zaprzestając pocałunków - Ktoś może wejść...
- Po co na górę? - zaśmiałam się, a Mike posłał mi pytające spojrzenie - Przykro mi Panie Jacksonie, ale dzisiaj nie zamoczysz - pstryknęłam go w nos i zepchnęłam z siebie.
- Co? - spojrzał na mnie ze zdziwieniem i lekkim strachem - To co to tutaj było? - wskazał palcem na kanapę.
Ledwo powstrzymałam się od śmiechu, widząc jego bezradność i swego rodzaju żal. A może by tak jeszcze chwilę go pomęczyć? A co! Kiedyś trzeba się zabawić.
- Nie mam pojęcia o czym mówisz - przygryzłam wargę spoglądając na wypukłość na jego spodniach - Chociaż...
Podniosłam się i usiadłam na Michaelu okrakiem, idealnie w miejscu jego pobudzenia. Wbił plecy w oparcie kanapy nie spuszczając ze mnie wzroku. Pocałowałam go zachłannie wykonując przy tym delikatny ruch biodrami. Momentalnie złapał mnie w pasie powyżej bioder, jakby chciał mnie docisnąć mocniej do swojej męskości, którą dokładnie czułam po sobą.
- Igrasz ze mną... - stwierdził między pocałunkami, a ja ponownie poruszyłam się na nim w przód i tył, wywołując u niego ciche mruczenie.
- Ja igram z Tobą? Gdzież bym śmiała Panie Jackson - wyszczerzyłam się i zaczęłam delikatnie kąsać jego szyję.
- Chodźmy do mnie... - szepnął mi do ucha, gdy kolejny raz poruszyłam się dwuznacznie na jego męskości - Nie znęcaj się, nie wytrzymam dłużej...
- Ja się znęcam? - oderwałam się od niego i spojrzałam w jego ciemne jak noc tęczówki - Chcesz wiedzieć, co to znaczy się znęcać? To patrz teraz - cmoknęłam go krótko i wstałam z niego chwytając leżącą obok swoją bluzę.
- Co robisz? - spytał widząc, że się ubieram.
- Wracam już. Robi się późno - wyszczerzyłam się widząc jego przerażoną minę - Dzisiaj Ci kochanie ręczny zostaje.
- Żartujesz, prawda? - wstał i podszedł do mnie, a ja zaśmiałam się widząc że jego erekcja wcale się nie zmniejsza - Nie rób mi tego, nie teraz... Proszę.
- Do widzenia Panie Jackson - pocałowałam go w policzek i chciałam wyminąć, ale złapał mnie za nadgarstek i przyciągnął do siebie z powrotem.
- Specjalnie to zrobiłaś, prawda? Od początku chciałaś mnie sprowokować - przygryzł dolną wargę unosząc lekko kąciki ust - Nie igraj ze mną.
- Wiesz... - rzuciłam zachęcającym głosem, kładąc jednocześnie dłoń na jego kroczu i zaciskając delikatnie, na co jęknął mi do ucha - Radzę Ci iść na górę i coś z tym zrobić, nim wróci Isa lub ktoś inny. Z Twoim rozmiarem rzuca się to w oczy - zaśmiałam się i dostrzegłam pod ławą coś, co przykuło moją uwagę. Ignorując Michaela wyminęłam go i schyliłam się po pudełeczko i przewróciłam kilkakrotnie w palcach. Tabletki... Widziałam takie wtedy w jego szafce. Tak, to są na pewno jego tabletki. Ale przecież obiecał, że przestanie brać? Miał wyrzucić te całe cholerstwo, dlatego zgodziłam się zostać jeszcze w LA...
Nagle zapomniałam o tym, po co tutaj tak naprawdę przyszłam. Poczułam narastający gniew. Oszukał mnie... Okłamał mówiąc, że nie bierze już tabletek. Rzuciłam mu pudełko pod nogi patrząc zaszklonymi oczami. Spojrzał na przedmiot i potem na mnie przepraszającym wzrokiem.
- Michelle to...
- Oszczędź mi tego - warknęłam i już ruszyłam w stronę drzwi, gdy zatarasował mi drogę - Mike spadaj ale już.
- Posłuchaj, to nie tak... - wziął moje dłonie w swoje i pocałował, nie spuszczając ze mnie wzroku - Nie brałem ich teraz... Wczoraj nie mogłem zasnąć przez to wszystko. Wziąłem opakowanie na wszelki wypadek, ale przysięgam, że nie zażyłem ani jednej tabletki.
- Miałeś się pozbyć tego gówna - syknęłam - A Ty co może jeszcze powiększasz kolekcje?
- Przestań - poprosił łagodnym głosem, na który czułam jak powoli się rozpływam. Nie Michelle... Musisz być twarda.
- Obiecałeś, że skończysz z tym. Od sześciu lat się tym faszerujesz, dlaczego chcesz się zniszczyć? Szanuj swoje zdrowie, szanuj je bo nawet nie wiesz jak łatwo je stracić - rzuciłam nieco łagodniejszym tonem, czując jak pęka mi serce - Czy... Czy od kiedy rozmawialiśmy wtedy w łazience, co obiecałeś przestać brać tabletki w zamian za mój dłuższy pobyt...
- Tak - przerwał mi mówiąc przepraszającym tonem - Brałem od tamtej pory tabletki kilkakrotnie. Nie będę Cię okłamywał, nie zasługujesz na to. Ale przysięgam, że wczoraj...
- Mike do cholery nie rozumiesz, że to Cię zabija?! - nawet nie wiem kiedy nerwy mi puściły i zaczęłam krzyczeć - Jesteś palantem, idiotą i... - nie dokończyłam swojego monologu, gdyż przerwał mi go zamykając moje usta głębokim pocałunkiem.
Byłam wściekła, jednak nie potrafiłam nawet spróbować go odepchnąć. Zamiast tego przyciągnęłam go jeszcze bardziej, chcąc czuć jak przylega do mnie całym swoim ciałem. Poczułam jak cała negatywna energia ze mnie ulatuje, a moje nogi robią się jak z waty. Gdy oderwał się ode mnie spojrzał mi w oczy, jakby chciał mnie przeniknąć wzrokiem na wylot. Oparł się czołem o moje czoło i wydusił z siebie tylko ciche:
- Przepraszam... Proszę nie gniewaj się na mnie, nie chcę się kłócić... Nie teraz, gdy w końcu zaczęło się układać - przytulił się do mnie, a ja próbowałam powstrzymać łzy cisnące mi się do oczu. Wszystko się wymykało spod kontroli. Nie mogłam mu dawać złudnej nadziei, nie mogłam pozwolić na fałszywe marzenie o wspólnej przyszłości. Dopiero do mnie dotarło po co tutaj jestem, co miałam i muszę mu powiedzieć, co jest moim cholernym obowiązkiem. Nie nie nie, muszę to skończyć teraz, zaraz... Natychmiast....
- Michael to koniec... - odsunęłam się od niego czując nagły przypływ siły.
'Oby mój talent aktorski mnie teraz nie zawiódł.' pomyślałam.
- O czym mówisz? - chciał znów się zbliżyć, ale ja znów się cofnęłam - Przez tabletki? Proszę...
- Nie - warknęłam, starając się być jak najbardziej poważną - Mam dość udawania.
- Udawania czego?
- Miłości do Ciebie - te słowa wypłynęły ze mnie nie zważając na protest serca, które miałam wrażenie jakby zaczęło krwawić wewnątrz mnie.
- Znów ze mnie sobie żartujesz? - zaśmiał się, ale w jego oczach widziałam niepokój.
- Nie Michael, dobrze słyszałeś. To wszystko było grą, fikcja. Nigdy Cię nie kochałam i nigdy nie pokocham.
- Nie wierzę Ci - pokręcił przecząco głową, a ja dojrzałam jak szklą mu się oczy - Kłamiesz.
- Gdybym Cię kochała, uciekłabym do innego i zostawiła Cię na tyle lat? - kolejne słowa paliły mnie niczym żywy ogień. No dalej... Muszę to zakończyć... - Wróciłam tutaj dla rodziców. Nasze spotkanie było przypadkiem.
- Więc to wszystko...? - spytał podłamującym się głosem. Sama nie wiem co mnie bardziej bolało: widok jak cierpi czy fakt, że naprawdę mi uwierzył - A co z tym "Aż do śmierci"? Zapomniałaś już?
- To był tylko seks, nic więcej - czułam jak powoli zaczynam tracić nad sobą panowanie. Nie chciałam go ranić, a jednak robiłam to z zimną krwią - Żegnaj Mike - rzuciłam w ostatniej chwili i wybiegłam z salonu a potem z budynku.
Dopiero poza bramą Neverlandu upadłam na ziemię wybuchając płaczem. Płakałam jak dziecko, skulona na chodniku czując... No właśnie... Nic. Wolałabym czuć żal, smutek, złość... A ja nie czułam po prostu nic.


W miłości trzeba się napracować. Ona przychodzi do nas sama nie wiadomo skąd i dlaczego, ale to wszystko, co dla nas robi. Później musimy zajmować się nią sami. Kiedy jest za gorąco, schładzać, żeby się nic nie spaliło. Jak jest zimno, podgrzewać, żeby nie zamarzło. Jak coś się dzieje zbyt wolno, to przyśpieszać, a jak coś goni, tak że tracimy nad tym kontrolę, to zwalniać, bo w pędzie łatwo przeoczyć coś ważnego albo trudno uchwytnego.
Siedziałam na kanapie jedząc ciastka i oglądając nudne programy w TV. W końcu usłyszałam dźwięk otwierających się drzwi, a po chwili do salonu wpadła moja córeczka rzucając mi się na szyję.
- Mamusia! - pocałowałam ją w czubek głowy i zaśmiałam się.
- Jak było z ciocią Natalią w kinie?
- Super! Ciocia mi kupiła popcorn i colę - spojrzałam momentalnie na wchodzącą do pokoju moją przyjaciółkę, która miała minę zbitego psa.
- No nie mogłam jej odmówić, nie zaszkodzi jej przecież - kobieta zaśmiała się i zajęła miejsce obok mnie - Myślałam, że Cię jeszcze nie będzie.
- Tak wyszło... - rzuciłam, nie chcąc zaczynać tematu Mike'a przy małej - Eva skarbie, pójdziesz na chwilę do siebie do pokoiku? Musze pogadać z Nat, zaraz do Ciebie przyjdę, zgoda?
- Dobrze - uśmiechnęła się, pocałowała mnie w policzek i tanecznym krokiem wybiegła ze salonu.
- No to teraz opowiadaj - Nat usiadła po turecku zwrócona przodem do mnie, wpatrując się wyczekująco - Jak zareagował? O chorobie też wie?
- Nat... Ja... - spuściłam głowę, nie wiedząc co mam jej powiedzieć - Wszystko jest takie skomplikowane i...
- Nie powiedziałaś mu, prawda? - przerwała mi rzucając groźnym głosem - Miśka musisz...
- Nie powiedziałam o Evie. Ale zakończyłam wszystko co było między nami.
- Miśka... Co ty do kurwy nędzy mu powiedziałaś?
- Znienawidził mnie, tak jak chciałam - rzuciłam czując łzy w oczach.
- Przestań - warknęła - A co z Evą?!
 - Nie mogę mu robić złudnych nadziei na pełną i kochającą się rodzinę. Nat wiesz, że niewiele mi zostało - spojrzałam na przyjaciółkę, która również miała zaszklone oczy - Da sobie radę, jest silny.
- Myślisz, że mniej go to zabolało? 
- Nie wiem... Jeśli mnie znienawidził, łatwiej mu przyjdzie moja śmierć - zagryzłam wargę.
- A co z Evą? Kiedy mu powiesz, że jest jej ojcem?
- Nie chcę nic planować... Eva to delikatna sprawa, poczekam na najlepszy moment..
- Miśka... Znów wpakujesz się w jakieś bagno...
- Wpakowałam się w nie 6 lat temu, teraz już gorzej być nie może - oparłam głowę o jej ramię przymykając oczy, czując jak łzy palą mnie pod powiekami.
Moje myśli znów powędrowały w stronę Neverlandu, w stronę człowieka, który odmienił całe moje życie. Zakochałam się w magii słów, w tym, w jaki sposób mnie dotykał i co mówił, kiedy mnie dotykał. Pociągnął mnie za sobą jak wiatr pociąga nasiona dmuchawca. Było kilka rzeczy, które chciałam mu powiedzieć, ale wiedziałam, że go zranią. Więc pogrzebałam je w sobie i pozwoliłam, by raniły mnie. Zresztą... Nie, nie odpowiem wam dlaczego tak jest, nie dziś... Ale w pewnym momencie trzeba sobie uświadomić, że niektórzy ludzie pozostają w sercu, ale nie w życiu.


Nic nie upo­karza człowieka bar­dziej niż kłam­stwo i zdrada. Zdra­da fi­zyczna niszczy, zdra­da psychiczna zabija. Wreszcie zrozumiałem, co to znaczy ból. Ból to wcale nie znaczy dostać lanie, aż się mdleje. Ani nie znaczy rozciąć sobie stopę odłamkiem szkła tak, że lekarz musi ją zszywać. Ból zaczyna się dopiero wtedy, kiedy boli nas calutkie serce i zdaje się nam, że zaraz przez to umrzemy, i na dodatek nie możemy nikomu zdradzić naszego sekretu. Ból sprawia, że nie chce nam się ruszać ani ręką, ani nogą ani nawet przekręcić głowy na poduszce. Nieprawda, że czas leczy rany i zaciera ślady. Może tylko łagodzi przykrywając wszystko osadem kolejnych przeżyć i zdarzeń. Ale to, co kiedyś bolało, w każdej chwili jest gotowe przebić się na wierzch i dopaść. Nie trzeba wiele, żeby przywołać dawne strachy i zmory. Gdyby nawet trwały w ukryciu, zepchnięte na samo dno, to przecież gniją gdzieś tam, na spodzie, i zatruwają duszę, zawsze pozostawiając jakiś ślad - w twarzy, w ruchach, w spojrzeniu - tworzą bariery psychiczne, kompleksy.
Gdy usłyszałem jak zamykają się za nią drzwi, opadłem na kanapę wybuchając płaczem niczym małe, bezbronne dziecko. A więc nigdy mnie nie kochała? Zadrwiła ze mnie? Zabawiła się? 
Byłem w stanie dać jej wszystko. Powierzyłem jej swoje uczucia z wiarą, że są u niej bezpieczne. Zrezygnowałem dla niej ze wszystkiego, pozwalając aby była dla mnie całym światem. A teraz? Odeszła, a ja zostałem kompletnie z niczym.
Drugi raz... Drugi raz mnie zostawia, tym razem jednak przynajmniej uzasadniając swoje odejście. Dusiłem się własnymi łzami, nie mogąc momentami złapać oddechu. Nie wiem ile tak leżałem. Godzinę? Dwie? 
W końcu podniosłem się czując jak ciężkie mam powieki, ból w mojej głowie pulsował, a serce waliło jak oszalałe, jednocześnie sprawiając wrażenie, jakby się zatrzymało. Wstałem z kanapy i poszedłem do łazienki, gdzie przemyłem twarz zimną wodą. Spojrzałem w lustro czując jak narasta we mnie gniew. Wyjąłem z szafki małe, białe opakowanie nie myśląc o tym co robię. Połknąłem kilka tabletek na raz popijając wodą z kranu. Momentalnie przypomniały mi się słowa mojego lekarza oraz diagnoza, jaką mi postawił. Jeszcze wczoraj problemem dla mnie było jak powiedzieć Michelle o tej diagnozie, a dzisiaj jej już po prostu nie ma. Odeszła.
Ruszyłem szybkim krokiem do komody, wyjmując z niej wąsy, maskę, okulary i kapelusz. Upiąłem włosy tak, aby nie wydostawały się zbytnio spod przykrycia głowy. Po 15 minutach byłem gotowy do wyjścia.
Jeździłem ulicami LA bez celu. Chciałem płakać, chciałem krzyczeć. W głowie wciąż dudniły mi jej słowa: "Nigdy Cię nie kochałam i nigdy nie pokocham."
Zatrzymałem się pod jednym z barów. Był weekend, w Paradise byłoby za dużo ludzi, więc postanowiłem zatopić się w alkoholu w mniej tętniącym życiem miejscu. Chciałem tylko, aby przestało boleć. Na chwilę, na godzinę chociaż... Chociaż na dziesięć minut. Aby nie bolało, abym nie miał jej twarzy przed oczami, abym nie czuł kompletnie nic.
Wszedłem do środka rozglądając się po pomieszczeniu. Była pierwsza w nocy. Cholera... Co ja wyprawiam?
Usiadłem na jednym z krzeseł przy barze. Młody mężczyzna spojrzał na mnie. Przez chwilę myślałem, że mnie rozpozna, ale podszedł  bez większego entuzjazmu i spytał co podać.
- Tequilę - rzuciłem z rezygnacją - A potem Whisky i czystą wódkę.
- Oczywiście - spojrzał na mnie podejrzanie, jednak bez marudzenia wykonał polecenie.
Wypiłem zawartość pierwszej literatki i spojrzałem na kobietę, która usiadła kilka krzesełek dalej. Nie była Amerykanką z pewnością. Jej ciemna karnacja, czarne włosy i wielkie oczy powodowały, że nie mogłem oderwać od niej wzroku.
- Pańskie Whisky - z rozmyśleń wyrwał mnie barman podając kolejne moje zamówienie.
- Dziękuję - rzuciłem i znów spojrzałem na kobietę.
Nie widziała mnie, nie spojrzała nawet w moim kierunku. Pociągnąłem kolejny łyk alkoholu, czując jak moje wnętrze ogarnia ciepło. Wiedziałem, że mam słabą głowę do picia. Nie piłem często, nie miałem jak przyzwyczaić do tego głowy. Znów przyłapałem się, że ogarniam wzrokiem kobietę. Miała na szyi bogato zdobiony naszyjnik. Czerwona sukienka podkreślała jej idealną figurę, odsłaniając częściowo duże piersi.
Znów zatopiłem usta w swojej literatce, wzywając jednocześnie gestem ręki barmana:
- Jeszcze raz, to samo - spojrzałem znów w stronę kobiety, która teraz przeglądała menu z listą drinków - Zamówienie tamtej Pani proszę zrobić na mój koszt - chłopak spojrzał na mnie ze zdziwieniem, ale przytaknął twierdząco.
W końcu zobaczyłem, jak przyjmuje zamówienie od tajemniczej nieznajomej. Gdy przynosi jej szklankę z kolorową zawartością, a ona wyciąga portfel mówi jej coś - przez muzykę nie mogłem usłyszeć, ale dobrze wiedziałem, że informuje ją o moim 'geście'. Nie minęła chwila a ciemnowłosa spojrzała na mnie posyłając delikatny uśmiech. Czułem jak w mojej głowie daje się we znaki wypita ilość procentów, ale twardo pociągałem kolejne łyki, co chwila spoglądając w stronę kobiety, która również zaczęła zawieszać na mnie wzrok.
W końcu wstała z miejsca. Myślałem, że wychodzi - jednak zamiast tego podeszła do mnie i wskazała na puste krzesło obok mojego.
- Mogę? - spytała łamaną angielszczyzną. Dobrze znałem ten arabski akcent. A więc zmysł mnie nie mylił.
- Oczywiście - odparłem zachęcająco, na co usiadła obok mnie - Jak Ci na imię?
- Thuraja - odpowiedziała pewniej w swoim ojczystym języku.
- Co to znaczy? - spytałem znów upijając zawartość szkła.
- Gwiazda - odparła unosząc kąciki ust - Dziękuję za drinka, nie musiał Pan.
- Mów mi po prostu Michael.
- A więc dziękuję Ci... Michael - próbowała powiedzieć jak najdokładniej co mnie trochę rozbawiło.
- Skąd jesteś? Nie mieszkasz chyba w Ameryce zbyt długo?
- Przez dwadzieścia lat mieszkałam w Tunis'ie, od pół roku mieszkam w NY.
- Co się sprowadziło więc do Los Angeles? - nie spuszczałem z niej wzroku - I do takiego baru jak ten?
- Chyba to samo co ciebie - zmierzyła mnie wzrokiem uśmiechając się zalotnie - Złamane serce Michaelu.
Poczułem, jakbym zapadał się pod ziemię. A więc aż tak to było widoczne? Dopiłem swoje zamówienie do końca. Czułem jak tracę panowanie nad ciałem i umysłem.
- Skąd wiesz, że po prostu nie miałem ochoty się napić?
- Widzę to w Twoich oczach - dotknęła dłonią mojego policzka na co się wzdrygnąłem - Bardzo cierpisz?
- Bardzo - rzuciłem czując, jak powraca do mnie cały ból - Chodź - złapałem kobietę za rękę i pociągnąłem za sobą, zostawiając na ladzie pieniądze za nasze zamówienia.
Gdy byliśmy już na zewnątrz odwróciłem się gwałtownie w stronę Thuraji i wtopiłem się agresywnie w jej usta, przyciągając do siebie.
"Nigdy Cię nie kochałam i nigdy nie pokocham." - słowa Michelle obijały się w mojej głowie niczym echo w górach. Kobieta odwzajemniała każdy mój pocałunek wplatając ręce w moje włosy.
- Chodźmy do mnie - rzuciłem przepitym głosem, czując jak plącze mi się język.
Czarnowłosa posłała mi pełne błysku spojrzenie i kiwnęła twierdząco głową zagryzając zalotnie wargę.
- Chcesz mnie zabrać do Neverlandu?
- Chwila... - dopiero sobie uświadomiłem o co mnie zapytała - Skąd wiesz że...
- Jesteś Michaelem Jacksonem? Wszystko jest w Twoich oczach kochanie, już Ci to mówiłam - szepnęła po czym pocałowała mnie kładąc jednocześnie moją rękę na swoim tyłku. Nie myślałem o tym co robię, czy mogą wyjść z tego jakiekolwiek konsekwencje.
Michelle mnie nie kochała, oszukała mnie, okłamała, zabawiła się moimi uczuciami. Wszystko było iluzją. Wszystko. Oprócz mojego uczucia, mojej miłości i mojego cierpienia.
-Nie tutaj - oderwałem się od niej i pociągnąłem za rękę w stronę taksówki.
Wsiedliśmy i podałem kierowcy adres, co go niezmiernie zdziwiło, ale obyło się bez zbędnych pytań. Thuraja spojrzała na mnie i przejechała dłonią po mojej nodze. Jedyne o czym teraz myślałem to wylądować z nią w łóżku, rozładowując wszelkie napięcie we mnie siedzące. Mimo to cały czas miałem przed oczami Michelle z moimi tabletkami w ręku. Potem jej słowa, które zraniły mnie bardziej niż gdyby ktoś mnie po prostu postrzelił.
- Dziękuję - rzuciłem gdy pojazd się zatrzymał i wręczyłem kierowcy pieniądze z drobnym napiwkiem.
Było ciemno i cicho. Muzyka w rezydencji grała nadzwyczaj cichą i spokojną muzykę, a światła rzucały mały blask na okolicę. Czarnowłosa rozglądała się z zaciekawieniem wokół siebie, co chwila zerkając na mnie ukradkiem. Otworzyłem jej drzwi wpuszczając przodem. Widziałem, że interesują ją obrazy i rzeźby zdobiące dom, jednak nie miałem ochoty na zwiedzanie i podróżowanie. Nie teraz, nie z nią, przejdźmy do konkretów.
Złapałem ją za nadgarstek prowadząc na górę do mojej sypialni. Mimo, że czułem się odrobinę lepiej, to alkohol nie dawał tak łatwo za wygraną. Zamknąłem drzwi na klucz i zacząłem rozpinać guziki od swojej koszuli. Kobieta usiadła na łóżku gładząc dłonią białą pościel. Gdy moja górna część garderoby znalazła się na podłodze podszedłem do Thuraji powalając ją na plecy. Zawisnąłem nad nią i wtopiłem się w jej usta podciągając jednocześnie sukienkę do góry. Zapach alkoholu unosił się już w całej sypialni, ale nie zwracałem na to uwagi.
Gdy już dobierała się do zawartości moich bokserek, coś we mnie pękło. Miałem wrażenie, że moje serce ponosi śmierć która była o wiele gorsza od umierania. Nieludzka, przepełniona nienawiścią. Odskoczyłem od kobiety jak poparzony wycierając wilgotne usta dłonią.
- Wyjdź - mruknąłem jednocześnie chowając twarz w dłonie - Mój szofer jest na dole. Odwiezie Cię do domu.
- Nie rozumiem - chciała podejść ale odsunąłem się - Posłuchaj...
- Powiedziałem wyjdź - warknąłem ostro, na co kobieta posłała mi pełne gniewu spojrzenie i wyszła poprawiając swoją suknię.
Gdy tylko drzwi się za nią zamknęły opadłem na łóżko wybuchając płaczem. Chronimy się przed tym, co tragiczne, nie chcemy wiedzieć, wolimy zapomnieć. Nie mogąc zmierzyć ogromu cierpienia, nie możemy też ocenić odwagi. Ponieważ unikamy ciszy, nie słyszymy muzyki, która się z niej odradza. Są chwile, kiedy gniew mija. A potem wraca. Ból cichnie, a potem wraca. Zdawało mi się, że można osiągnąć punkt nasycenia i wreszcie skończyć z całym smutkiem. Niestety, w życiu nic nie idzie tak gładko.
"Nigdy Cię nie kochałam i nigdy nie pokocham." - te słowa zepchnęły mnie w przepaść, na samo dno, z którego nie miałem siły się podnieść.

***

Komentarz = to motywuje!

***

Nie jestem zadowolona z rozdziału...

Wręcz jestem zdania, że wyszedł mi fatalnie, no ale nie miałam już siły zmieniać. Miał być wgl podzielony na dwie części, ale stwierdziłam, że bez sensu przerywać więc wyszło jak wyszło.
Co do 'diagnozy' Michasia, wiem że znów zostawiłam sprawę bez wyjaśnienia, ale już niedługo się dowiecie wszystkiego. Do końca tej części zostały 4 rozdziały, obiecuję że w nich będzie już wszystko to na co tyle czekacie :D
Pozdrawiam i zapraszam do oceny!
Pamiętajcie - to dzięki wam wciąż tutaj jestem i piszę:)

PS: Przypominam też o moim innym blogu, o trochę innej tematyce niż fanfic, 
a mianowicie o tym jak świat jest wielki i jak wiele tracimy siedząc w miejscu.
Zapraszam:)
http://bedziesz-miedzy-gwiazdami.blogspot.com/


~~~~~

"Tylko miłość może mnie uratować, 
a miłość mnie zniszczyła."
~ Sarah Kane