niedziela, 17 kwietnia 2016

Rozdział 21

Nie lubię w ludziach negatywnego nastawienia do życia, tego przeświadczenia, że wszystko się nam należy, że inni mają łatwiej. Przeraża mnie ludzka zazdrość, mściwość i łatwość z jaką człowiek potrafi osądzić drugiego człowieka. Przeraża mnie brak empatii i zwykłego współczucia. Ale najgorsza jest ślepota i to jest coś, co chciałabym zmienić. Ludzie mają klapki na oczach - dosłownie. Nie dostrzegają, nie cieszy ich prostota, oczekują jakichś cudów, które nazywają szczęściem. Nie widzą, że codzienność, te wszystkie drobnostki, które nam towarzyszą każdego ranka czy wieczora są najcenniejsze.
Poczułem jak ktoś potrąca mnie za ramię. Mruknąłem coś sam nie wiem czy do siebie, czy do osoby, która bezczelnie próbowała mnie wyciągnąć z krainy snów. Opatuliłem się mocniej kocykiem, wgniatając twarz w ciepły zagłówek kanapy.
- Panie Michaelu... Śniadanie gotowe - rozpoznałem w końcu głos Isy. 
Uniosłem niechętnie powieki, próbując odnaleźć się w rzeczywistości, na którą miałem teraz najmniejszą ochotę. 
- K.. Która godzina?
- Dziesiąta - rzuciła gosposia, zgarniając brudny kubek z stolika - Zrobiłam naleśniki.
- Dziękuję - zdobyłem się na słaby uśmiech i usiadłem na sofie, rozglądając się wokół siebie - Spałem w salonie?
- Musiał Pan zasnąć wczoraj przy oglądaniu telewizji. Nie chciałam Pana budzić więc nakryłam kocem i pozwoliłam się wyspać.
- Oglądałem do późna, gdyż znów nie mogłem zasnąć.
- Zauważyłam - wskazała palcem na pudełko do tabletkach, leżące na podłodze obok sofy. Cholera. - Nie chcę się wtrącać Panie Jackson, ale...
- Wiem - przerwałem jej, nie mając ochoty na kolejne wywody - Nie brałem wczoraj tabletek, opakowanie przyniosłem na wszelki wypadek tylko. Proszę mimo wszystko na przyszłość zachować te uwagi dla siebie, nie jestem dzieckiem.
- Oczywiście, przepraszam - kobieta spuściła wzrok i wyszła z kubkiem z salonu.
Nie chciałem jej źle potraktować, chyba po prostu zaczynałem się w tym wszystkim gubić. Nie panowałem nad tym wszystkim, czułem się przytłoczony rzeczywistością. Nie kłamałem mówiąc, że nie brałem tabletek - o dziwo udało mi się zasnąć bez brania tych prochów. Domyślam się, że swoją zasługę ma w tym po części Michelle, gdyż świadomość, że znów wszystko zaczyna się układać dodawała mi odwagi i otuchy.
W końcu wygramoliłem się spod koca i wstałem kierując się w stronę łazienki. Wziąłem szybki prysznic i wykonałem całą poranną rutynę. Ostatnia kłótnia z Q dała mi sporo do myślenia i oboje uznaliśmy, że do końca miesiąca powinienem wziąć wolne od pracy, by w końcu poukładać trochę sprawy osobiste. Ani zdrowie, ani samopoczucie nie sprzyjało mi ostatnimi czasy. 
Zszedłem na dół do kuchni, gdzie zastałem sprzątającą kuchnię Isabellę. Otuliłem kobietę od tyłu i szepnąłem jej do ucha ciche:
- Przepraszam.
Kobieta posłała mi słaby uśmiech dając tym samym znak, że nie gniewa się za moje nieprzyjemne słowa. Wskazała brodą na stół, gdzie na talerzu leżała cała góra naleśników. 
- Jak się udał rejs? - spytała nagle, gdy siedząc przy stole zaczynałem pierwszego naleśnika - Wyglądasz znacznie lepiej, niż przed wypłynięciem.
- I tak się też czuję - odparłem bez namysłu - Czy Lisa...?
- Panienka Lisa wspominała, że wpadnie dzisiaj z rana bo resztę swoich rzeczy. Powinna zaraz być.
- Dziękuję - uniosłem lekko kąciki ust i dokończyłem jedzenie w szybkim tempie, chcąc zdążyć przed przybyciem mojej byłej partnerki.
Jak na zawołanie, usłyszałem stukanie obcasów gdy odkładałem naczynia do zlewu. Wyszedłem na hol, gdzie zobaczyłem Lisę z dwiema dużymi walizkami.
- Miło Cię widzieć - uśmiechnąłem się całując kobietę w policzek - Myślałem, że zostaniesz tutaj jeszcze trochę.
- Tak będzie lepiej - zagryzła nerwowo wargę - Zostało mi jeszcze kilka rzeczy, dzisiaj zabiorę całość.
- Wiesz, że Cię nie wyrzucam...
- Wiem Mike, jednak naprawdę chcę się już wyprowadzić, zresztą obiecałam Alecowi... - nagle drzwi wejściowe się otworzyły, a w nich stanął mężczyzna w wieku ok 40 lat. Był wysoki i dobrze zbudowany, ubrany nadzwyczaj elegancko - Ooo, własnie - na jego widok mimowolnie się uśmiechnęła - Michael, a to jest właśnie Alec.
- Michael Jackson, miło mi - wyciągnąłem do mężczyzny dłoń, którą uścisnął z o dziwo wielkim entuzjazmem.
- Alec Green, mnie również jest bardzo miło.
- Napijecie się czegoś? - zaproponowałem, jednak tak jak się domyślałem odmówili, chcąc jak najszybciej uporać się z bagażami Lisy.
Pomagałem kobiecie pakować jej całą papierkową robotę do kartonu, podczas gdy Alec zeszedł na dół z jej dwiema już pełnymi walizkami.
- Jak wam się układa? - wypaliłem nagle, chcąc przerwać krępującą ciszę.
- Nie jesteśmy oficjalnie razem - rzuciła nie przerywając układania segregatorów w pudle - Nie chce znów brnąć na całość w coś, co może okazać się klapą.
- Tak jak w naszym przypadku? - uśmiechnąłem się niepewnie - Widać, że zależy mu na Tobie.
- Wiem, tylko po prostu trochę za szybko się to wszystko dzieje - opadła na dywan spoglądając na mnie - A co z Michelle?
- Chyba powoli zaczynam odzyskiwać szanse że może nam się udać - również na nią spojrzałem - Nie mogę jej ponownie stracić.
- Wiem jak przeżyłeś jej tamto odejście. Każdy z nas przeżył coś, co nie powinno mieć nigdy miejsca.
- A jeśli się to powtórzy? Znów mnie zostawi? To nie tak, nie boję się ponownie wejść z nią w związek. Boję się chyba uzależnienia od drugiej osoby. Umieram ze strachu, że jej jedno słowo czy gest może mnie doszczętnie zniszczyć - wbiłem wzrok w dywan.
- Michael... - zaśmiała się - To czego boisz się najbardziej, często mieści się tylko w twojej głowie i nigdzie więcej. Strach ma twoje oczy.
- Możliwe - naszą rozmowę przerwał Alec, który wrócił po resztę rzeczy.
- Wszystko? - spytał wskazując brodą na karton z papierami.
- Wszystko - odpowiedzieliśmy z Lisą równocześnie, spoglądając na siebie porozumiewawczo.


Rozpacz to świadomość śmierci albo raczej sposób, w jaki śmierć nas dotyka. To sidła, które zastawia w naszym życiu. Ząb mądrości, który krępuje wszystkie nasze ruchy. Każdy czyn, bez względu na rodzaj, wynika z rozpaczy. Teraz czas stracił dla mnie jakiekolwiek znaczenie. Śmierć jest zjawiskiem nieuniknionym, czającym się za kulisami życia wedle praw czy zasad, których nikt nie rozumie. Kiedy sięga po ludzkie życie, wybór ofiary zazwyczaj jest wypadkową przyczyn i skutków życia. Jak drzewo pozbywa się liści, tak wszechświat pozbywa się ludzi. Nasza indywidualność jest ledwie złudzeniem i wszyscy zawsze pozostajemy częścią wielkiego drzewa stworzenia, tak samo jak pozostajemy częścią nas.
Wysiadłam z taksówki i stałam przed bramą Neverlandu zastanawiając się jakich słów użyć mam, aby przekazać mu to wszystko. Jak zareaguje, gdy dowie się, że Eva jest jego córką? A może powinnam była wziąć ją ze sobą? Czy ją zaakceptuje? Czy powiedzieć mu o mojej chorobie? Natłok pytań, a strach przed odpowiedzią na nie, pożerał mnie od środka.
Przywitałam się z ochroniarzem, który od razu mnie rozpoznał. Wymieniliśmy się ciepłym uśmiechem i ruszyłam przed siebie z głową wbitą w chodnik.
- Potrzebuje Panienka transportu pod rezydencje? - rzucił nagle wskazując na pojazd - Jeśli..
- Nie - przerwałam mu unosząc lekko kąciki ust - Jest ładna pogoda, przejdę się, dziękuję bardzo za propozycje.
Ruszyłam dalej przed siebie. Nie spieszyłam się. Chciałam sama poukładać w głowie każdy szczegół, każde słowo, które miałam wrażenie, że zagubiło się gdzieś na dnie serca, nie mogąc znaleźć swojego ujścia. Kłamstwa które stworzyłam zabijały i mnie, i Michaela, i co najgorsza - moją córeczkę. Zazwyczaj tak to właśnie jest, że chcemy komuś pomóc, a czynimy jeszcze większe zło.
Sama nie wiem kiedy stanęłam już przed schodami, prowadzącymi do głównych drzwi. Przełknęłam głośno ślinę i przez chwilę miałam ochotę stamtąd po prostu uciec. 'No dalej Michelle, dasz radę... Nie masz nic do stracenia.' - powtarzałam w myślach pokonując powoli kolejne stopnie.
Gdy już stanęłam przed drzwiami, te niespodziewanie otworzyły się. Znieruchomiałam, czując jak wali mi serce. Na szczęście w drzwiach pojawiła się Isa - główna gosposia w posiadłości. Kobieta spojrzała na mnie zaskoczona, po czym w końcu niepewnie się uśmiechnęła.
- Panienka Evans... Dobrze Panią widzieć - zaprosiła mnie gestem ręki do środka - Ja muszę pilnie udać się na chwilę do zoo, Pan Michael powinien być u siebie w gabinecie.
- Dziękuję - odparłam zdobywając się na wymuszony uśmiech.
Weszłam do środka zamykając drzwi za Isą. Odwiesiłam płaszcz rozglądając się nerwowo po holu. Co ja tutaj robię? To szaleństwo przecież... Dobra, trzeba wziąć się w garść.
Chyba nigdy nie szłam schodami na piętro tak długo jak dzisiaj. Cholera. Każdy obraz wydawał mi się nagle na tyle ciekawy, aby zatrzymać na nim swoją uwagę, mimo iż widziałam je już wielokrotnie. W końcu nie mając odwrotu znalazłam się pod dobrze mi znanymi drzwiami od jego gabinetu. Zagryzłam nerwowo wargę i zapukałam, słysząc od środka donośne 'Proszę'. Stałam przed drzwiami i ani drgnęłam. Próbowałam się zdobyć w sobie, aby nacisnąć klamkę, ale moje ciało odmawiało posłuszeństwa. 'Proszę!' powtórzył, tym razem donośniej. A ja wciąż nic - stałam, zapatrzona w jeden punkt na drzwiach, nie wiedząc co ze sobą zrobić. Nagle rozległ się głos obijających męskich obcasów na parkiecie. Nim zdążyłam jakkolwiek zareagować drzwi się otworzyły a w nich stanął powód mojego teraźniejszego stanu.
- Mówiłem pro... Michelle? - zmierzył mnie wzrokiem zaskoczony moim widokiem. Nim zdążyłam odpowiedzieć uśmiechnął się szeroko i przytulił mnie do siebie całując w skroń. Mimowolnie objęłam jego szyję łapkami, wplatając palce w jego ciemne loki. Do nozdrzy automatycznie uderzył mi zapach jego perfum. Zamknęłam oczy napawając się tą chwilą, mając świadomość, że być może to ostatni raz gdy dane mi jest być tak blisko.
- Nie przeszkadzam? - wyjąkałam, gdy oderwał się ode mnie nie spuszczając ze mnie wzroku - Widzę, że masz papierkową robotę więc...
- To może zaczekać - wskazał brodą na dokumenty leżące na biurku w głębi gabinetu - Napijesz się czegoś?
- Kawy - uśmiechnęłam się niepewnie - Chciałam zadzwonić, ale...
- Dobrze że jesteś - przerwał mi po czym objął mnie ramieniem i ruszyliśmy na dół w kierunku kuchni - A gdzie Eva?
- Została z Natalia.
- Nie chciała wpaść? - zmarszczył brwi.
- Nie, to nie tak - uspokoiłam go wiedząc, jak dobre relacje ma z małą - To ja chciałam wpaść sama. Chciałam z Tobą na spokojnie porozmawiać.
- Mam się bać? - zaśmiał się wchodząc do kuchni i wstawiając wodę - Poczekaj w salonie. Zaraz przyjdę z kawą i porozmawiamy.
- Jasne - rzuciłam z udawanym entuzjazmem i poszłam do salonu, gdzie znów czułam jak zaciska mi się żołądek. Jak mam zacząć tę rozmowę? Jakich słów użyć?
Po dziesięciu minutach wrócił z dwoma gorącymi kubkami. Zmierzył mnie wzrokiem i usiadł obok, widząc wyraźnie moje zdenerwowanie.
- Ej... Wszystko gra? - ujął moją twarz w dłonie i uniósł lekko do góry, zmuszając bym na niego spojrzała.
- T..Tak - rzuciłam nerwowo.
- Chciałaś o czymś porozmawiać? - spojrzał na mnie pytająco, a ja poczułam gulę w gardle.
Nie nie nie.... Nie mogę, nie teraz...
- Ja... Chciałam porozmawiać o Emilio - wypaliłam wymyślając temat na poczekaniu. Mike zmarszczył brwi na dźwięk jego imienia. Cholera... Mogłam wybrać inny temat.
- Czego znów chce?
- Jutro planuję iść rano na cmentarz do rodziców, a potem do niego.
- Mam iść z Tobą?
- Nie, chcę załatwić to sama - spuściłam wzrok mieszając nerwowo łyżeczką w kubku - Nie chcę abyś się mieszał.
- Jeśli coś Ci zrobi...
- Nic mi nie zrobi - przerwałam mu - A co z Lisą? - zmieniłam temat.
- Jakieś dwie godziny temu była tutaj ze swoim nowym partnerem zabrać resztę swoich rzeczy.
- Nowym partnerem? - nie kryłam zdziwienia.
- Owszem. Podejrzewam, że ich 'znajomość' ciągnęła się już od dawna, ale nie mam jej tego za złe. Sam nie byłem lepszy - spojrzał na mnie szczerząc się głupkowato.
- Nie śmiej się - walnęłam go w ramię - To nie było fair.
- Nigdy nie grałem fair - zbliżył się do mnie tak, że nasze twarze znów dzieliły centymetry - Walczę o swoje i tutaj żadne reguły czy zasady nie są dla mnie przeszkodą - uśmieszek nie znikał mu z twarzy.
- Swoje? - spojrzałam na niego z udawaną powagą - Nie przeceniasz się Panie Jackson?
- Jesteś moja. A wiesz dlaczego? - przejechał kciukiem po moim policzku - Nie posiada Cię ten kto wziął Cię w posiadanie, nie posiada ten, dla którego posiadanie jest celem samym w sobie, nie posiada Cię ten kto myśli, że jesteś jego własnością. Wiesz czemu jesteś moja? Bo dałem Tobie i Twoim uczuciom wolność, a Ty postanowiłaś zostać. Jesteś ze mną, tutaj, teraz... - mówił coraz ciszej, aż w końcu jego usta znów złączyły się z moimi.
Opadłam na kanapę pociągając go za sobą. Próbowałam z tym walczyć... Wiedziałam, że na im więcej mu pozwalam, tym trudniej będzie nam się rozstać. Nie potrafiłam jednak go odepchnąć, nie chciałam tego. Pragnęłam go teraz i na zawsze, aby po prostu był. Wplotłam palce w jego włosy, czując jak jego dłonie przesuwają się po moich żebrach. Wiedziałam do czego zmierza, więc postanowiłam się trochę zabawić i pograć na jego nerwach.
Przejechałam paznokciem po jego torsie, zatrzymując się dopiero przy granicy spodni. Drugą ręką delikatnie drapałam jego plecy, zatrzymując na końcu rękę na jego tyłku. Zaśmiał się i przeniósł pocałunki na moją szyję, podwijając jednocześnie wyżej moją koszulkę. Gdy przesunęłam dłonią po jego kroczu, poczułam jak cały się napina, a jego oddech staje się nierównomierny. Nie czekałam długo, aż jego męskość zaczęła się stawać coraz bardziej odczuwalna przez cienki materiał dresów. Jego oddech się pogłębiał, a ja nie zaprzestawałam pieszczot.
- Chodźmy na górę... - szepnął mi do ucha nie zaprzestając pocałunków - Ktoś może wejść...
- Po co na górę? - zaśmiałam się, a Mike posłał mi pytające spojrzenie - Przykro mi Panie Jacksonie, ale dzisiaj nie zamoczysz - pstryknęłam go w nos i zepchnęłam z siebie.
- Co? - spojrzał na mnie ze zdziwieniem i lekkim strachem - To co to tutaj było? - wskazał palcem na kanapę.
Ledwo powstrzymałam się od śmiechu, widząc jego bezradność i swego rodzaju żal. A może by tak jeszcze chwilę go pomęczyć? A co! Kiedyś trzeba się zabawić.
- Nie mam pojęcia o czym mówisz - przygryzłam wargę spoglądając na wypukłość na jego spodniach - Chociaż...
Podniosłam się i usiadłam na Michaelu okrakiem, idealnie w miejscu jego pobudzenia. Wbił plecy w oparcie kanapy nie spuszczając ze mnie wzroku. Pocałowałam go zachłannie wykonując przy tym delikatny ruch biodrami. Momentalnie złapał mnie w pasie powyżej bioder, jakby chciał mnie docisnąć mocniej do swojej męskości, którą dokładnie czułam po sobą.
- Igrasz ze mną... - stwierdził między pocałunkami, a ja ponownie poruszyłam się na nim w przód i tył, wywołując u niego ciche mruczenie.
- Ja igram z Tobą? Gdzież bym śmiała Panie Jackson - wyszczerzyłam się i zaczęłam delikatnie kąsać jego szyję.
- Chodźmy do mnie... - szepnął mi do ucha, gdy kolejny raz poruszyłam się dwuznacznie na jego męskości - Nie znęcaj się, nie wytrzymam dłużej...
- Ja się znęcam? - oderwałam się od niego i spojrzałam w jego ciemne jak noc tęczówki - Chcesz wiedzieć, co to znaczy się znęcać? To patrz teraz - cmoknęłam go krótko i wstałam z niego chwytając leżącą obok swoją bluzę.
- Co robisz? - spytał widząc, że się ubieram.
- Wracam już. Robi się późno - wyszczerzyłam się widząc jego przerażoną minę - Dzisiaj Ci kochanie ręczny zostaje.
- Żartujesz, prawda? - wstał i podszedł do mnie, a ja zaśmiałam się widząc że jego erekcja wcale się nie zmniejsza - Nie rób mi tego, nie teraz... Proszę.
- Do widzenia Panie Jackson - pocałowałam go w policzek i chciałam wyminąć, ale złapał mnie za nadgarstek i przyciągnął do siebie z powrotem.
- Specjalnie to zrobiłaś, prawda? Od początku chciałaś mnie sprowokować - przygryzł dolną wargę unosząc lekko kąciki ust - Nie igraj ze mną.
- Wiesz... - rzuciłam zachęcającym głosem, kładąc jednocześnie dłoń na jego kroczu i zaciskając delikatnie, na co jęknął mi do ucha - Radzę Ci iść na górę i coś z tym zrobić, nim wróci Isa lub ktoś inny. Z Twoim rozmiarem rzuca się to w oczy - zaśmiałam się i dostrzegłam pod ławą coś, co przykuło moją uwagę. Ignorując Michaela wyminęłam go i schyliłam się po pudełeczko i przewróciłam kilkakrotnie w palcach. Tabletki... Widziałam takie wtedy w jego szafce. Tak, to są na pewno jego tabletki. Ale przecież obiecał, że przestanie brać? Miał wyrzucić te całe cholerstwo, dlatego zgodziłam się zostać jeszcze w LA...
Nagle zapomniałam o tym, po co tutaj tak naprawdę przyszłam. Poczułam narastający gniew. Oszukał mnie... Okłamał mówiąc, że nie bierze już tabletek. Rzuciłam mu pudełko pod nogi patrząc zaszklonymi oczami. Spojrzał na przedmiot i potem na mnie przepraszającym wzrokiem.
- Michelle to...
- Oszczędź mi tego - warknęłam i już ruszyłam w stronę drzwi, gdy zatarasował mi drogę - Mike spadaj ale już.
- Posłuchaj, to nie tak... - wziął moje dłonie w swoje i pocałował, nie spuszczając ze mnie wzroku - Nie brałem ich teraz... Wczoraj nie mogłem zasnąć przez to wszystko. Wziąłem opakowanie na wszelki wypadek, ale przysięgam, że nie zażyłem ani jednej tabletki.
- Miałeś się pozbyć tego gówna - syknęłam - A Ty co może jeszcze powiększasz kolekcje?
- Przestań - poprosił łagodnym głosem, na który czułam jak powoli się rozpływam. Nie Michelle... Musisz być twarda.
- Obiecałeś, że skończysz z tym. Od sześciu lat się tym faszerujesz, dlaczego chcesz się zniszczyć? Szanuj swoje zdrowie, szanuj je bo nawet nie wiesz jak łatwo je stracić - rzuciłam nieco łagodniejszym tonem, czując jak pęka mi serce - Czy... Czy od kiedy rozmawialiśmy wtedy w łazience, co obiecałeś przestać brać tabletki w zamian za mój dłuższy pobyt...
- Tak - przerwał mi mówiąc przepraszającym tonem - Brałem od tamtej pory tabletki kilkakrotnie. Nie będę Cię okłamywał, nie zasługujesz na to. Ale przysięgam, że wczoraj...
- Mike do cholery nie rozumiesz, że to Cię zabija?! - nawet nie wiem kiedy nerwy mi puściły i zaczęłam krzyczeć - Jesteś palantem, idiotą i... - nie dokończyłam swojego monologu, gdyż przerwał mi go zamykając moje usta głębokim pocałunkiem.
Byłam wściekła, jednak nie potrafiłam nawet spróbować go odepchnąć. Zamiast tego przyciągnęłam go jeszcze bardziej, chcąc czuć jak przylega do mnie całym swoim ciałem. Poczułam jak cała negatywna energia ze mnie ulatuje, a moje nogi robią się jak z waty. Gdy oderwał się ode mnie spojrzał mi w oczy, jakby chciał mnie przeniknąć wzrokiem na wylot. Oparł się czołem o moje czoło i wydusił z siebie tylko ciche:
- Przepraszam... Proszę nie gniewaj się na mnie, nie chcę się kłócić... Nie teraz, gdy w końcu zaczęło się układać - przytulił się do mnie, a ja próbowałam powstrzymać łzy cisnące mi się do oczu. Wszystko się wymykało spod kontroli. Nie mogłam mu dawać złudnej nadziei, nie mogłam pozwolić na fałszywe marzenie o wspólnej przyszłości. Dopiero do mnie dotarło po co tutaj jestem, co miałam i muszę mu powiedzieć, co jest moim cholernym obowiązkiem. Nie nie nie, muszę to skończyć teraz, zaraz... Natychmiast....
- Michael to koniec... - odsunęłam się od niego czując nagły przypływ siły.
'Oby mój talent aktorski mnie teraz nie zawiódł.' pomyślałam.
- O czym mówisz? - chciał znów się zbliżyć, ale ja znów się cofnęłam - Przez tabletki? Proszę...
- Nie - warknęłam, starając się być jak najbardziej poważną - Mam dość udawania.
- Udawania czego?
- Miłości do Ciebie - te słowa wypłynęły ze mnie nie zważając na protest serca, które miałam wrażenie jakby zaczęło krwawić wewnątrz mnie.
- Znów ze mnie sobie żartujesz? - zaśmiał się, ale w jego oczach widziałam niepokój.
- Nie Michael, dobrze słyszałeś. To wszystko było grą, fikcja. Nigdy Cię nie kochałam i nigdy nie pokocham.
- Nie wierzę Ci - pokręcił przecząco głową, a ja dojrzałam jak szklą mu się oczy - Kłamiesz.
- Gdybym Cię kochała, uciekłabym do innego i zostawiła Cię na tyle lat? - kolejne słowa paliły mnie niczym żywy ogień. No dalej... Muszę to zakończyć... - Wróciłam tutaj dla rodziców. Nasze spotkanie było przypadkiem.
- Więc to wszystko...? - spytał podłamującym się głosem. Sama nie wiem co mnie bardziej bolało: widok jak cierpi czy fakt, że naprawdę mi uwierzył - A co z tym "Aż do śmierci"? Zapomniałaś już?
- To był tylko seks, nic więcej - czułam jak powoli zaczynam tracić nad sobą panowanie. Nie chciałam go ranić, a jednak robiłam to z zimną krwią - Żegnaj Mike - rzuciłam w ostatniej chwili i wybiegłam z salonu a potem z budynku.
Dopiero poza bramą Neverlandu upadłam na ziemię wybuchając płaczem. Płakałam jak dziecko, skulona na chodniku czując... No właśnie... Nic. Wolałabym czuć żal, smutek, złość... A ja nie czułam po prostu nic.


W miłości trzeba się napracować. Ona przychodzi do nas sama nie wiadomo skąd i dlaczego, ale to wszystko, co dla nas robi. Później musimy zajmować się nią sami. Kiedy jest za gorąco, schładzać, żeby się nic nie spaliło. Jak jest zimno, podgrzewać, żeby nie zamarzło. Jak coś się dzieje zbyt wolno, to przyśpieszać, a jak coś goni, tak że tracimy nad tym kontrolę, to zwalniać, bo w pędzie łatwo przeoczyć coś ważnego albo trudno uchwytnego.
Siedziałam na kanapie jedząc ciastka i oglądając nudne programy w TV. W końcu usłyszałam dźwięk otwierających się drzwi, a po chwili do salonu wpadła moja córeczka rzucając mi się na szyję.
- Mamusia! - pocałowałam ją w czubek głowy i zaśmiałam się.
- Jak było z ciocią Natalią w kinie?
- Super! Ciocia mi kupiła popcorn i colę - spojrzałam momentalnie na wchodzącą do pokoju moją przyjaciółkę, która miała minę zbitego psa.
- No nie mogłam jej odmówić, nie zaszkodzi jej przecież - kobieta zaśmiała się i zajęła miejsce obok mnie - Myślałam, że Cię jeszcze nie będzie.
- Tak wyszło... - rzuciłam, nie chcąc zaczynać tematu Mike'a przy małej - Eva skarbie, pójdziesz na chwilę do siebie do pokoiku? Musze pogadać z Nat, zaraz do Ciebie przyjdę, zgoda?
- Dobrze - uśmiechnęła się, pocałowała mnie w policzek i tanecznym krokiem wybiegła ze salonu.
- No to teraz opowiadaj - Nat usiadła po turecku zwrócona przodem do mnie, wpatrując się wyczekująco - Jak zareagował? O chorobie też wie?
- Nat... Ja... - spuściłam głowę, nie wiedząc co mam jej powiedzieć - Wszystko jest takie skomplikowane i...
- Nie powiedziałaś mu, prawda? - przerwała mi rzucając groźnym głosem - Miśka musisz...
- Nie powiedziałam o Evie. Ale zakończyłam wszystko co było między nami.
- Miśka... Co ty do kurwy nędzy mu powiedziałaś?
- Znienawidził mnie, tak jak chciałam - rzuciłam czując łzy w oczach.
- Przestań - warknęła - A co z Evą?!
 - Nie mogę mu robić złudnych nadziei na pełną i kochającą się rodzinę. Nat wiesz, że niewiele mi zostało - spojrzałam na przyjaciółkę, która również miała zaszklone oczy - Da sobie radę, jest silny.
- Myślisz, że mniej go to zabolało? 
- Nie wiem... Jeśli mnie znienawidził, łatwiej mu przyjdzie moja śmierć - zagryzłam wargę.
- A co z Evą? Kiedy mu powiesz, że jest jej ojcem?
- Nie chcę nic planować... Eva to delikatna sprawa, poczekam na najlepszy moment..
- Miśka... Znów wpakujesz się w jakieś bagno...
- Wpakowałam się w nie 6 lat temu, teraz już gorzej być nie może - oparłam głowę o jej ramię przymykając oczy, czując jak łzy palą mnie pod powiekami.
Moje myśli znów powędrowały w stronę Neverlandu, w stronę człowieka, który odmienił całe moje życie. Zakochałam się w magii słów, w tym, w jaki sposób mnie dotykał i co mówił, kiedy mnie dotykał. Pociągnął mnie za sobą jak wiatr pociąga nasiona dmuchawca. Było kilka rzeczy, które chciałam mu powiedzieć, ale wiedziałam, że go zranią. Więc pogrzebałam je w sobie i pozwoliłam, by raniły mnie. Zresztą... Nie, nie odpowiem wam dlaczego tak jest, nie dziś... Ale w pewnym momencie trzeba sobie uświadomić, że niektórzy ludzie pozostają w sercu, ale nie w życiu.


Nic nie upo­karza człowieka bar­dziej niż kłam­stwo i zdrada. Zdra­da fi­zyczna niszczy, zdra­da psychiczna zabija. Wreszcie zrozumiałem, co to znaczy ból. Ból to wcale nie znaczy dostać lanie, aż się mdleje. Ani nie znaczy rozciąć sobie stopę odłamkiem szkła tak, że lekarz musi ją zszywać. Ból zaczyna się dopiero wtedy, kiedy boli nas calutkie serce i zdaje się nam, że zaraz przez to umrzemy, i na dodatek nie możemy nikomu zdradzić naszego sekretu. Ból sprawia, że nie chce nam się ruszać ani ręką, ani nogą ani nawet przekręcić głowy na poduszce. Nieprawda, że czas leczy rany i zaciera ślady. Może tylko łagodzi przykrywając wszystko osadem kolejnych przeżyć i zdarzeń. Ale to, co kiedyś bolało, w każdej chwili jest gotowe przebić się na wierzch i dopaść. Nie trzeba wiele, żeby przywołać dawne strachy i zmory. Gdyby nawet trwały w ukryciu, zepchnięte na samo dno, to przecież gniją gdzieś tam, na spodzie, i zatruwają duszę, zawsze pozostawiając jakiś ślad - w twarzy, w ruchach, w spojrzeniu - tworzą bariery psychiczne, kompleksy.
Gdy usłyszałem jak zamykają się za nią drzwi, opadłem na kanapę wybuchając płaczem niczym małe, bezbronne dziecko. A więc nigdy mnie nie kochała? Zadrwiła ze mnie? Zabawiła się? 
Byłem w stanie dać jej wszystko. Powierzyłem jej swoje uczucia z wiarą, że są u niej bezpieczne. Zrezygnowałem dla niej ze wszystkiego, pozwalając aby była dla mnie całym światem. A teraz? Odeszła, a ja zostałem kompletnie z niczym.
Drugi raz... Drugi raz mnie zostawia, tym razem jednak przynajmniej uzasadniając swoje odejście. Dusiłem się własnymi łzami, nie mogąc momentami złapać oddechu. Nie wiem ile tak leżałem. Godzinę? Dwie? 
W końcu podniosłem się czując jak ciężkie mam powieki, ból w mojej głowie pulsował, a serce waliło jak oszalałe, jednocześnie sprawiając wrażenie, jakby się zatrzymało. Wstałem z kanapy i poszedłem do łazienki, gdzie przemyłem twarz zimną wodą. Spojrzałem w lustro czując jak narasta we mnie gniew. Wyjąłem z szafki małe, białe opakowanie nie myśląc o tym co robię. Połknąłem kilka tabletek na raz popijając wodą z kranu. Momentalnie przypomniały mi się słowa mojego lekarza oraz diagnoza, jaką mi postawił. Jeszcze wczoraj problemem dla mnie było jak powiedzieć Michelle o tej diagnozie, a dzisiaj jej już po prostu nie ma. Odeszła.
Ruszyłem szybkim krokiem do komody, wyjmując z niej wąsy, maskę, okulary i kapelusz. Upiąłem włosy tak, aby nie wydostawały się zbytnio spod przykrycia głowy. Po 15 minutach byłem gotowy do wyjścia.
Jeździłem ulicami LA bez celu. Chciałem płakać, chciałem krzyczeć. W głowie wciąż dudniły mi jej słowa: "Nigdy Cię nie kochałam i nigdy nie pokocham."
Zatrzymałem się pod jednym z barów. Był weekend, w Paradise byłoby za dużo ludzi, więc postanowiłem zatopić się w alkoholu w mniej tętniącym życiem miejscu. Chciałem tylko, aby przestało boleć. Na chwilę, na godzinę chociaż... Chociaż na dziesięć minut. Aby nie bolało, abym nie miał jej twarzy przed oczami, abym nie czuł kompletnie nic.
Wszedłem do środka rozglądając się po pomieszczeniu. Była pierwsza w nocy. Cholera... Co ja wyprawiam?
Usiadłem na jednym z krzeseł przy barze. Młody mężczyzna spojrzał na mnie. Przez chwilę myślałem, że mnie rozpozna, ale podszedł  bez większego entuzjazmu i spytał co podać.
- Tequilę - rzuciłem z rezygnacją - A potem Whisky i czystą wódkę.
- Oczywiście - spojrzał na mnie podejrzanie, jednak bez marudzenia wykonał polecenie.
Wypiłem zawartość pierwszej literatki i spojrzałem na kobietę, która usiadła kilka krzesełek dalej. Nie była Amerykanką z pewnością. Jej ciemna karnacja, czarne włosy i wielkie oczy powodowały, że nie mogłem oderwać od niej wzroku.
- Pańskie Whisky - z rozmyśleń wyrwał mnie barman podając kolejne moje zamówienie.
- Dziękuję - rzuciłem i znów spojrzałem na kobietę.
Nie widziała mnie, nie spojrzała nawet w moim kierunku. Pociągnąłem kolejny łyk alkoholu, czując jak moje wnętrze ogarnia ciepło. Wiedziałem, że mam słabą głowę do picia. Nie piłem często, nie miałem jak przyzwyczaić do tego głowy. Znów przyłapałem się, że ogarniam wzrokiem kobietę. Miała na szyi bogato zdobiony naszyjnik. Czerwona sukienka podkreślała jej idealną figurę, odsłaniając częściowo duże piersi.
Znów zatopiłem usta w swojej literatce, wzywając jednocześnie gestem ręki barmana:
- Jeszcze raz, to samo - spojrzałem znów w stronę kobiety, która teraz przeglądała menu z listą drinków - Zamówienie tamtej Pani proszę zrobić na mój koszt - chłopak spojrzał na mnie ze zdziwieniem, ale przytaknął twierdząco.
W końcu zobaczyłem, jak przyjmuje zamówienie od tajemniczej nieznajomej. Gdy przynosi jej szklankę z kolorową zawartością, a ona wyciąga portfel mówi jej coś - przez muzykę nie mogłem usłyszeć, ale dobrze wiedziałem, że informuje ją o moim 'geście'. Nie minęła chwila a ciemnowłosa spojrzała na mnie posyłając delikatny uśmiech. Czułem jak w mojej głowie daje się we znaki wypita ilość procentów, ale twardo pociągałem kolejne łyki, co chwila spoglądając w stronę kobiety, która również zaczęła zawieszać na mnie wzrok.
W końcu wstała z miejsca. Myślałem, że wychodzi - jednak zamiast tego podeszła do mnie i wskazała na puste krzesło obok mojego.
- Mogę? - spytała łamaną angielszczyzną. Dobrze znałem ten arabski akcent. A więc zmysł mnie nie mylił.
- Oczywiście - odparłem zachęcająco, na co usiadła obok mnie - Jak Ci na imię?
- Thuraja - odpowiedziała pewniej w swoim ojczystym języku.
- Co to znaczy? - spytałem znów upijając zawartość szkła.
- Gwiazda - odparła unosząc kąciki ust - Dziękuję za drinka, nie musiał Pan.
- Mów mi po prostu Michael.
- A więc dziękuję Ci... Michael - próbowała powiedzieć jak najdokładniej co mnie trochę rozbawiło.
- Skąd jesteś? Nie mieszkasz chyba w Ameryce zbyt długo?
- Przez dwadzieścia lat mieszkałam w Tunis'ie, od pół roku mieszkam w NY.
- Co się sprowadziło więc do Los Angeles? - nie spuszczałem z niej wzroku - I do takiego baru jak ten?
- Chyba to samo co ciebie - zmierzyła mnie wzrokiem uśmiechając się zalotnie - Złamane serce Michaelu.
Poczułem, jakbym zapadał się pod ziemię. A więc aż tak to było widoczne? Dopiłem swoje zamówienie do końca. Czułem jak tracę panowanie nad ciałem i umysłem.
- Skąd wiesz, że po prostu nie miałem ochoty się napić?
- Widzę to w Twoich oczach - dotknęła dłonią mojego policzka na co się wzdrygnąłem - Bardzo cierpisz?
- Bardzo - rzuciłem czując, jak powraca do mnie cały ból - Chodź - złapałem kobietę za rękę i pociągnąłem za sobą, zostawiając na ladzie pieniądze za nasze zamówienia.
Gdy byliśmy już na zewnątrz odwróciłem się gwałtownie w stronę Thuraji i wtopiłem się agresywnie w jej usta, przyciągając do siebie.
"Nigdy Cię nie kochałam i nigdy nie pokocham." - słowa Michelle obijały się w mojej głowie niczym echo w górach. Kobieta odwzajemniała każdy mój pocałunek wplatając ręce w moje włosy.
- Chodźmy do mnie - rzuciłem przepitym głosem, czując jak plącze mi się język.
Czarnowłosa posłała mi pełne błysku spojrzenie i kiwnęła twierdząco głową zagryzając zalotnie wargę.
- Chcesz mnie zabrać do Neverlandu?
- Chwila... - dopiero sobie uświadomiłem o co mnie zapytała - Skąd wiesz że...
- Jesteś Michaelem Jacksonem? Wszystko jest w Twoich oczach kochanie, już Ci to mówiłam - szepnęła po czym pocałowała mnie kładąc jednocześnie moją rękę na swoim tyłku. Nie myślałem o tym co robię, czy mogą wyjść z tego jakiekolwiek konsekwencje.
Michelle mnie nie kochała, oszukała mnie, okłamała, zabawiła się moimi uczuciami. Wszystko było iluzją. Wszystko. Oprócz mojego uczucia, mojej miłości i mojego cierpienia.
-Nie tutaj - oderwałem się od niej i pociągnąłem za rękę w stronę taksówki.
Wsiedliśmy i podałem kierowcy adres, co go niezmiernie zdziwiło, ale obyło się bez zbędnych pytań. Thuraja spojrzała na mnie i przejechała dłonią po mojej nodze. Jedyne o czym teraz myślałem to wylądować z nią w łóżku, rozładowując wszelkie napięcie we mnie siedzące. Mimo to cały czas miałem przed oczami Michelle z moimi tabletkami w ręku. Potem jej słowa, które zraniły mnie bardziej niż gdyby ktoś mnie po prostu postrzelił.
- Dziękuję - rzuciłem gdy pojazd się zatrzymał i wręczyłem kierowcy pieniądze z drobnym napiwkiem.
Było ciemno i cicho. Muzyka w rezydencji grała nadzwyczaj cichą i spokojną muzykę, a światła rzucały mały blask na okolicę. Czarnowłosa rozglądała się z zaciekawieniem wokół siebie, co chwila zerkając na mnie ukradkiem. Otworzyłem jej drzwi wpuszczając przodem. Widziałem, że interesują ją obrazy i rzeźby zdobiące dom, jednak nie miałem ochoty na zwiedzanie i podróżowanie. Nie teraz, nie z nią, przejdźmy do konkretów.
Złapałem ją za nadgarstek prowadząc na górę do mojej sypialni. Mimo, że czułem się odrobinę lepiej, to alkohol nie dawał tak łatwo za wygraną. Zamknąłem drzwi na klucz i zacząłem rozpinać guziki od swojej koszuli. Kobieta usiadła na łóżku gładząc dłonią białą pościel. Gdy moja górna część garderoby znalazła się na podłodze podszedłem do Thuraji powalając ją na plecy. Zawisnąłem nad nią i wtopiłem się w jej usta podciągając jednocześnie sukienkę do góry. Zapach alkoholu unosił się już w całej sypialni, ale nie zwracałem na to uwagi.
Gdy już dobierała się do zawartości moich bokserek, coś we mnie pękło. Miałem wrażenie, że moje serce ponosi śmierć która była o wiele gorsza od umierania. Nieludzka, przepełniona nienawiścią. Odskoczyłem od kobiety jak poparzony wycierając wilgotne usta dłonią.
- Wyjdź - mruknąłem jednocześnie chowając twarz w dłonie - Mój szofer jest na dole. Odwiezie Cię do domu.
- Nie rozumiem - chciała podejść ale odsunąłem się - Posłuchaj...
- Powiedziałem wyjdź - warknąłem ostro, na co kobieta posłała mi pełne gniewu spojrzenie i wyszła poprawiając swoją suknię.
Gdy tylko drzwi się za nią zamknęły opadłem na łóżko wybuchając płaczem. Chronimy się przed tym, co tragiczne, nie chcemy wiedzieć, wolimy zapomnieć. Nie mogąc zmierzyć ogromu cierpienia, nie możemy też ocenić odwagi. Ponieważ unikamy ciszy, nie słyszymy muzyki, która się z niej odradza. Są chwile, kiedy gniew mija. A potem wraca. Ból cichnie, a potem wraca. Zdawało mi się, że można osiągnąć punkt nasycenia i wreszcie skończyć z całym smutkiem. Niestety, w życiu nic nie idzie tak gładko.
"Nigdy Cię nie kochałam i nigdy nie pokocham." - te słowa zepchnęły mnie w przepaść, na samo dno, z którego nie miałem siły się podnieść.

***

Komentarz = to motywuje!

***

Nie jestem zadowolona z rozdziału...

Wręcz jestem zdania, że wyszedł mi fatalnie, no ale nie miałam już siły zmieniać. Miał być wgl podzielony na dwie części, ale stwierdziłam, że bez sensu przerywać więc wyszło jak wyszło.
Co do 'diagnozy' Michasia, wiem że znów zostawiłam sprawę bez wyjaśnienia, ale już niedługo się dowiecie wszystkiego. Do końca tej części zostały 4 rozdziały, obiecuję że w nich będzie już wszystko to na co tyle czekacie :D
Pozdrawiam i zapraszam do oceny!
Pamiętajcie - to dzięki wam wciąż tutaj jestem i piszę:)

PS: Przypominam też o moim innym blogu, o trochę innej tematyce niż fanfic, 
a mianowicie o tym jak świat jest wielki i jak wiele tracimy siedząc w miejscu.
Zapraszam:)
http://bedziesz-miedzy-gwiazdami.blogspot.com/


~~~~~

"Tylko miłość może mnie uratować, 
a miłość mnie zniszczyła."
~ Sarah Kane

8 komentarzy:

  1. Heejka!! 💖💗💙
    Mówie sobie: "Nie, skomentuje jak ochłone", ale wole teraz powiedzieć co myśle niż potem przygrać kij wie co. Mnie jak coś zdenerwuje to cała chodze i się trzęse i kurde udało Ci się doprowadzić do kurwicy XD Zemsta jest słodka.
    Z początku nie wiedziałam czego się spodziewać. Już myślałam, że wszystko będzie dobrze, że już nic niczego nie jest w stanie spieprzyć. Jak Miśka zmierzała do Neverlandu i przeżywała to wewnętrznie zdawało mi się, że boi się mu tylko wyznać prawdy o Evie i chorobie. Potem to co się wydarzyło po prostu rozwaliło mnie psychicznie. Ja nie wiem co powiedzieć. Powiem na początku, że rozwaliła mnie akcja gdy zaczęła się znęcać nad Michaelu, śmiałam się jak głupia, ale teraz powiem Ci, że teraz mnie to wkurwiło. Zwodziła Michaela by potem zranić Go w tak podły sposób? Ciebe wkurwił u mnie Michaś, a mnie u Ciebie Michelle. Okej rozumiem: Od początku obrała sobie swój cel. Chciała by Michaelowi układało się w karierze, zrobiła w tym kierunku wszystko odbierając mu ojcostwo. Coś za coś. Ale teraz jej nie rozumiem. Oświećcie mnie kurde. Jeśli nie chce być dla Michaela ciężarem czy coś to i tak najpierw powinna z nim porozmawiać. Mówiąc mu, że Go nie kocha zadała mu najgorszy cios w serce. Jeszcze to, że to był tylko seks. Jeszcze ten wziął w to uwierzł. Do huja pana, tak się po prostu nie da. Się znowu musiało wszystko rozpieprzyć. Ja w ogóle proponuje taki układ; Niech Max z Natką biwak rozkładają i ściągają na nich Michelle i Michaela. I spokój będzie.
    W ogóle powiem Ci, że kiedy zaczęli się całować na kanapie to (mówie z ręką na sercu) przypomniała mi się scena jak Michael przywiózł Miśke ze szpitala (po śmierci rodziców) i było podobnie (oczywiście bez znęcania i tak dalej). Czyżby przeczucie?
    Jednakże jestem wkurzona, mam nadzieje, baa ja liczę na to, że wszystko się wyjaśni bo inaczej karny czy coś.
    Za tą scene w klubie i w sypialni Michaela nie winie, ani nie usprawiedliwiam. Alkohol i ból robi swoje to już zależy od silnej woli. Grunt, że nie zaszło to dalej, ale obawiam się, że ta kobieta jeszcze się pojawi.
    No nic! Notka wyszła świetnie bo tak ją napisałaś. Co do treści to znasz moje zdanie, ale co to by było za opowiadanie gdyby cały czas główni bohaterowie lizali by sobie rowy. Trzeba czasem namieszać by potem gdy wszystko wraca do normy czuło się ogromną radość.
    Czekam na następny rozdział! Życzę masyy weny!
    Pozdrawiam cieplutko ❤❤❤

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. O rany, ale błędów nasrałam. Wybacz za nie, ale dziś już padam na ryj.

      Usuń
  2. No hejoł!!!!
    Od czego by tu... Michell mogła mu jednak powiedzieć o co chodzi i rozegrać to jakoś inaczej, nie wiem jak, ale mogła. I to jest właśnie dowód na to jak strach może wszystko zepsuć. Dobrze ją rozumie ta myśl chodząca po głowie "co się stanie jak powiem? Czy mnie znienawidzi, a może wręcz przeciwnie?" i właśnie w takich momentach zaczyna się konflikt wewnętrzny który psuje wszystko. Nom szkoda ich obydwu ona umiera na raka, a on z tęsknoty.. To teraz o Michaelu... Hammm co by tu... Mam czytałam dużo opowiadań o MJ, ale w żadnym nie spotkałam się z panienką na jedną noc. Myślałam o wszystkim ale ona była ostatnią, o której pomyślałam... Alkohol+wsciekłość (żal, smutek)= coś takiego. Ja rozumiem, że mu ciężko, a napić się każdy potrzebuje, ale żeby kobiete którą pierwszy raz widzi na oczy do łóżka?? Wiem że się nic nie wydarzyło, ale mam rozwalony mózg... I w tym momencie obalamy teorię dotyczącą alkoholu!!!jejjj!!! Ciekawe naprawde ciekawe jak to rozegrasz, z jednej strony wszyscy snują domysły jak, co dalej, kto z kim, a znając życie wymyślisz coś takiego, że czapki z głów,a szczena opadnie. Teraz nad całością... Co tu dużo mówić genialne, coraz wyższy poziom prezentujesz. To ja nie przedłużając życzę weny, dużo weny!!!
    To ja to idę jeszcze raz na spokojnie przetrawić
    Cześć❤❤❤

    OdpowiedzUsuń
  3. To jestem!
    Wiedziałam, że dowalisz czymś, że znowu powinnam nakopać Ci do tyłka... <3
    Zaczynając od początku. Jestem zadowolona, że Lisa jest w zgodzie z Michaelem i nie kłócą się kogo była wina, że to wszystko się skończyło tylko oboje się przyznają.
    Później ta akcja Michaelle i Michaela xD
    Nieźle z Nim pograła i bardzo mi się spodobało to jak Go maltretowała, niech czasem pocierpi. Nie zawsze kiedy poczuje podniecenie musi mieć Ją tu i teraz...
    Teraz chyba w ogólnie nie będzie Jej mógł, skoro Michaele powiedziała, że Go nie kocha. Ja w ogólnie nie rozumiem tej kobiety. Nie chce skrzywdzić Michaela tym, że umrze i nie będzie miał pełnej rodziny, ale woli Go skrzywdzić odchodząc taki sposób i jeszcze oddalać od Evy. Ona powinna Mu powiedzieć całą prawdę,o Evie, o nowotworze. Przecież nie może Go tak zostawić, znowu. Oni oboje za chwilę będą wrakami, bo nie potrafią bez siebie żyć, to widać.
    Michael też nie najlepiej zrobił. Powinien od początku słuchać Michaelle, w końcu Jej coś obiecał. Może nie wziął tych leków wtedy, wieczorem, jednak fakt, że cały czas je trzyma w razie co... I jeszcze nie wiem jaka jest tak diagnoza. Och, lubisz się znęcać, prawda? XD
    Dobrze, że Michael nie przespał się z tą kobietą, jednak źle, że w ogólnie zaszedł z Nią tak daleko. Na szczęście, w odpowiedniej chwili się ogarnął...
    Zlituj się czasem :c
    Czekam na nexta i życzę weny :c

    OdpowiedzUsuń
  4. Witaj Patuś! <333
    No ja też wchodząc na Twojego bloga nie wiedziałam czego się spodziewać. W sumie to pomyślałam, że Miśka pewnie powie MJ o chorobie, o Evie, będzie płacz, smutek itd. Ale zaskoczyłaś mnie...ZNOWU XD
    Na Michelle się wkurwiłam, że nie powiedziała Michaelowi prawdy. No kurwa mać, ile ona ma zamiar to wszystko ukrywać? Próbuję za każdym razem zrozumieć jej zachowanie albo postępowanie, ale naprawdę mam już dość. O Evie Michael powinien dowiedzieć się już 6 lat temu, no miał i dalej ma to zasrane prawo wiedzieć. Okej Miska się boi, nie dziwię się kto by się nie bał? Ale jak ona ma takie podejście to nigdy mu nie powie. Szkoda, że Natalia mu się nie wygadała, bo prędzej ja menopauzy dostanę niż Miśka powie w końcu całą prawdę. Druga sprawa to jej choroba. Kuźwa wie, że nie zostało jej dużo czasu to zamiast wykorzystać go i powiedzieć tą bolesną prawdę to ona się Jacksona jaj uczepiła, ja wiem, że one są fajne no ale trochę powagi XDDD
    "Nigdy Cię nie kochałam i nigdy nie pokocham."- za to miałam ogromną ochotę jej przyjebać. JAK ONA MOGŁA MU TAK POWIEDZIEĆ?!!!
    Już myślałam, że Michael nałyka się prochów, położy się do łóżka i już nie wstanie ;( ;( ;(
    Zamiast tego pojechał się najebać co mnie trochę na duchu podniosło, ale do czasu...
    Już końcówkę to czytałam normalnie w takim napięciu, że o mało się nie zesrałam! Byłam serio pewna, że on się prześpi z tą laską. Sorry Michael no jakoś w Twoją silną wolę nie wierzę XDD Nie mam mu za złe. Bo po pierwsze był pijany, a po drugie po takich słowach to nie ma się co dziwić. No, ale wkurzyłam się tak czy inaczej, bo dla mnie to była by zdrada. Ja na zdrady jestem uczulona. Wiem, że niby Miśka z nim zerwała, ale ona nie mówiła szczerze, a to, że nie byli ze sobą to nie znaczy, że się nie kochali. Dobrze, że on się w porę opamiętał. Ale to jest tylko i wyłącznie wina Miśki, przepraszam, ale tak uważam. Bo gdyby kurwa normalnie powiedziała mu o chorobie to dobra też by ryczał, świat by mu się zawalił, ale chociaż wiedział by, że ona go kocha, byliby razem do końca. A tak? Już drugi raz go zostawiła. Aż płakać mi się chce :cccc Ja nie wiem co bym zrobiła po usłyszeniu takich słów. No normalnie opakowanie tabletek, wino i sajo nara świecie. Dobrze, że to się tak skończyło, a nie inaczej.
    Natalka to powinna zjebać Miśkę jak ostatnią szmatę może wtedy by zrozumiała co odpierdala. Z miłości do niego i żeby nie cierpiał ona mu mówi, że go nie kocha i nigdy nie kochała? Jedno przeczy drugiemu, a czemu? Bo to kolejne kłamstwo!
    Tak jak wszyscy zastanawiam się jaką diagnozę lekarz wystawił MJ i mam nadzieję, że niedługo się dowiemy, bo ja chyba sraczki dostanę niedługo xD znęcasz się gnoju no! :***
    Rozdział zawsze wychodzi Ci zajebiście więc nie wiem co Ci się nie podoba, oprócz mojego ponownego wkurwienia wszystko było super XD a miałam się już nie denerwować...
    Wiesz chyba zanim przeczytam jakikolwiek rozdział u Ciebie wezmę opakowanie tabletek uspokajających (pożyczę od MJ, on ma dużo takich różnych...xD) i wypiję wiadro melisy xDD
    W kolejnych rozdziałach ma być lepiej? No zobaczymy, bo ja tracę już nadzieję, zabiłaś we mnie ostatni promyk nadziei XD
    Życzę weny!
    Czekam z niecierpliwością na nexta.
    Pozdrawiam ciepluśko :****

    OdpowiedzUsuń
  5. Jezuuu! xO Dlaczego, pytam się?! Super rozdział, ale komentuję dopiero dzisiaj, bo przetrawienie go zajęło mi troche czasu. xD Normalnie, same nieszczęście, ból, żal i zgryzota! Ja jestem ciekawa czy ona rzecywiście każe wypierdalać temu Emilciowi, bo sądząc po jej dotychczasowych, to żeby 'chronić' Michaela to dalej będzie się trzymać jego gaci. A na końcu jeszcze się okaze to Michael kopyta wyciągnie jeszcze szybciej niż ona i dopiero będziemy się śmiać. xD Pozdrowienia. :D

    OdpowiedzUsuń
  6. Czytam...Czytam z zapartym tchem wszystkie pojawiające się rozdziały. Nie zawsze komentuję ale jestem... Jest coraz ciekawiej a zarazem coraz zawilej. I chyba o to chodzi, by trzymać czytelnika w napięciu. Rewelacja. I jak zawsze najbardziej podobają mi się wszelkie refleksje i przemyślenia bohaterów. Są pięknie opisane. Pozdrawiam. Aga K.

    OdpowiedzUsuń
  7. No ja nie wierzę w Michelle!
    Czy ona ma równo pod sufitem?
    Weź jej remont tam zrób, bo mnie coś za niedługo strzeli.
    Tak zranić Michael'a, a potem powiedzieć, że Eva to jego córka.
    Znaczy, dobrze że się wreszcie zebrała i wzięła w garść, ale proszę Cię!
    Akurat musiała przy okazji złamać Michasiowi serduszko :<
    Twoja wyobraźnia nie zna granic XDD
    Będziesz się palić na jednym stosie, razem z Marie Annie :))
    Oby dwie mnie doprowadziłyście do smutku, złości i radości przy jednym rozdziale.
    Dostaniecie za to jakąś nagrodę XDDD
    Dobra, ogólnie rozdział genialny i nie mam do czego się przyczepić (no chyba że zachowanie Michelle xd).

    ~Martyśka ♥

    Ps; U mnie nowy rozdział :** Zapraszam: hold-my-hand-mj.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń