wtorek, 12 kwietnia 2016

Rozdział 20


Znów pogadam sobie na koniec rozdziału xD
Czy się spodoba? Nie wiem, ja nie jestem zadowolona bo tak ważną notkę chciałam napisać 'trochę lepiej', ale już nie miałam siły nic więcej zmieniać.
Zapraszam!<3

~~~~~


Boimy się wszyscy i bez wyjątku. Lęk wypełnia nasze życie jak powietrze, zagęszcza je, poruszamy się po nim, pływamy w nim, brodzimy w nim po kolana. Wchodząc w miłość, boimy się, że ją stracimy, trwając w niej boimy się, że to nie to, albo że nic w życiu już nas innego nie spotka. Nie mając miłości boimy się, że nigdy jej już nie znajdziemy. To była niebezpieczna ucieczka od mojej bezpańskiej samotności. Moja podróż, która rozpoczęła się od słów obietnicy, którą złożyliśmy sobie w pewny dzień, miała na celu stworzenia swojej własnej idylli. Pokładając całą wiarę w słowach, które wymienialiśmy - a było ich mnóstwo - budowaliśmy w sobie osadę, w której zawiłość stworzyła uczucie przyjaźni, przeplatającej się z miłością i pewnym niespokojnym amokiem uczuć. Jak to możliwe, że przez te 6 lat, zamiast znienawidzić, kochałem ją jeszcze bardziej? Mimo bólu, ran, porzucenia, tego jak się czułem gdy odeszła? 
Otworzyłem oczy próbując przyzwyczaić je do panującej w kajucie jasności. Poruszyłem się nieznacznie, czując na piersi ciężar, uniemożliwiający mi zmianę pozycji. Spojrzałem na wtuloną we mnie Michelle, która wciąż była pogrążona w głębokim śnie. Uśmiechnąłem się sam do siebie, po czym pogładziłem ją dłonią po włosach, całując jednocześnie w czubek głowy. Na mój dotyk zareagowała poruszając się delikatnie, jeszcze mocniej wciskając się w moje ciało.
- Wstawaj śpiochu - szepnąłem jej do ucha, widząc jak powoli zaczyna unosić powieki ku górze - Jak się spało?
- Mhm... - jęknęła przeciągając się i ponownie wtulając w mój bok.
- Koniec spania - zaśmiałem się i przewróciłem na bok, jednak ignorując to poprawiła się i wtuliła na nowo w moją szyję zamykając oczy - Śpioch. 
- Maruda - znów jęknęła zaspanym głosem - Daj mi jeszcze pięć minut.
- A co ja będę z tego miał? - obróciłem ją na plecy i zawisnąłem nad nią, spoglądając w jej teraz otwarte maksymalnie oczy.
- Moją dozgonną wdzięczność.
- Tylko tyle? - przygryzłem wargę.
- A zasłużyłeś? 
- No... Wiesz... Po wczorajszej nocy...
- Świniak - walnęła mnie poduszką po czym wtopiła się w moje usta, gdy jak na złość przerwał nam jej telefon. 
Zszedłem z niej pozwalając sięgnąć do komórkę brzęczącą na stoliku obok łóżka. Kobieta spojrzała na wyświetlacz, po czym odłożyła urządzenie z powrotem na miejsce ignorując połączenie.
- Czy coś... - zacząłem spoglądając na nią niepewnie, ale przerwała mi domyślając się pytania:
- To Emilio. Niech sobie dzwoni. Jutro się z nim spotkam i zakończę całą tą szopkę.
- Pójdę z Tobą.
- Nie ma mowy, sama to załatwię.
- Nie puszczę Cię do niego - rzuciłem najpoważniej jak potrafiłem - Już pokazał na co go stać, nie pozwolę aby...
- Michael to jest moja sprawa, ja to muszę załatwić. Proszę nie kłóćmy się znowu - cmoknęła mnie delikatnie w usta, po czym przytuliła się do mojego torsu.
- Już dawno się tak nie czułem - szepnąłem nawijając jeden z jej kosmyków włosów wokół palca.
- Czyli jak? - spojrzała na mnie z zaciekawieniem.
- Po prostu szczęśliwy - uniosłem lekko kąciki ust, nie spuszczając z niej wzroku - Już dawno z nikim tak szczerze nie rozmawiałem, nie całowałem z taką namiętnością, nie kochałem się z miłością ani nie budziłem się obok, chcąc pozostać w tym łóżku na wieki.
- Kiedy ostatni raz tak było? - spojrzała na mnie z dołu, jakby się faktycznie nie domyślała odpowiedzi - Skoro dawno to...
- Od sześciu lat - przerwałem jej - Mówi Ci to coś?
Odpowiedziała mi jedynie uśmiechem. Znów chciałem połączyć nasze wargi w pocałunku, gdy usłyszeliśmy zza drzwi jakieś szmery. 'Eva', pomyślałem. No tak... Przecież Michelle miała spać z nią w pokoju. Kobieta słysząc to samo co ja wyleciała z łóżka jak poparzona, próbując jednocześnie zdjąć ze mnie kołdrę.
- Oddawaj małpiszonie! - szeptem krzyknęła, trzymając pościel ręką przy piersiach, próbowała ją ze mnie ściągnąć - Muszę iść do łazienki nim tutaj wejdzie.
- I do pójścia do łazienki musisz mieć kołdrę? - zaśmiałem się - Wstydzisz się mnie? Wczoraj jakoś nie miałaś z tym problemów.
- Mike, zaraz dostaniesz w mleczaki - znów szarpała materiał, ale nie dawałem za wygraną - No puszczaj!
- A jak wejdzie to czym ja się okryję? - spojrzałem na nią triumfalnym wzrokiem.
Posłała mi swoje mordercze spojrzenie, po czym rzuciła na mnie pościelą i wyszła nago z łóżka zbierając po drodze swoje ubrania z podłogi. Podparłem się na łokciach i przyglądałem z uwagą każdemu calowi jej ciała, zagryzając przy tym dolną wargę. Widząc jak pożeram ją wzrokiem rzuciła pod nosem ciche 'palant', specjalnie abym usłyszał. Zaśmiałem się i gdy zniknęła za drzwiami łazienki, opadłem na łóżko szczerząc się sam do siebie. Nie minęła chwila, a usłyszałem charakterystyczne tylko dla Evy pukanie do drzwi.
- Wejdź - rzuciłem naciągając na siebie mocniej okrycie - Nie śpisz kochanie? 
- Mamusi nie ma - rzuciła z rezygnacją wchodząc głębiej do kajuty - Nie było jej całą noc - nagle z łazienki jak na zawołanie wyszła ubrana już w swoje ciuchy Michelle.
- Coś się stało kochanie? - podeszła do córki ściskając ją mocno.
- Nie było Cię!
- Jak to? Byłam z Tobą całą noc, wstałam wcześniej i kąpałam się - schowałem twarz w poduszkę bojąc się, że wybuchnę niepohamowanym śmiechem.
- Nie prawda. Zresztą czemu kąpałaś się u Mike'a, a nie w naszej łazience? 
- Bo... Nie chciałam Cię budzić - wyrwała nagle, wpadając na kolejną wymówkę - Chodź, zrobię Ci śniadanie.
- Ja w tym czasie poleżę z Michaelem - rzuciła nagle, a ja cały pobladłem przypominając sobie, że przecież również jestem ciągle nagi. Posłałem Michelle błagalne spojrzenie, na co zaśmiała się pod nosem i chwyciła małą za rękę.
- Michael musi też się wykapać. Chodź, pomożesz mi trochę.
Na szczęście Eva posłusznie przystała na propozycję, a ja odetchnąłem z ulgą. Gdy tylko drzwi się za nimi zamknęły, wyszedłem z łóżka idąc w stronę łazienki. Wziąłem chłodny prysznic, jakbym chciał ostudzić wciąż jeszcze żarzące się moje ciało, po dzisiejszej nocy. Myśl, że chce zakończyć swoją relację z Honses była niczym najlepsze lekarstwo, na wszelki wewnętrzny ból. A więc udało się? Nie zniósłbym kolejnego odtrącenia, nie po tym wszystkim. Wolałbym już wtedy po prostu zapłonąć takim ogniem, jakiego nie ugaszą żadne łzy.



Dzień mijał mi nieubłaganie szybko. Niedawno co obudziłam się u boku Michaela, a niedługo już dobijamy do brzegu. Cały dzień Eva nie odstępowała Mike'a na krok. Zostawiłam ich na chwilę na pokładzie, chcąc odebrać połączenie z nieznanego numeru. 
- Halo?
- Czy mam przyjemność z Panią Michelle Evans? 
- T..Tak, z kim rozmawiam? - zmarszczyłam brwi, nie rozpoznając męskiego głosu w słuchawce.
- Jestem Doktor Fray. Dzwonię ze szpitala, niedawno robiła Pani u nas badania, prawda?
- Owszem - no tak... kompletnie o tym zapomniałam - Czy wyniki są już do odbioru?
- Trzymam je właśnie w rękach, jest możliwość aby stawiła się Pani dzisiaj w szpitalu w tej sprawie?
- Oczywiście - zamyśliłam się - Czy wszystko gra?
- Nie mogę udzielać takich informacji telefonicznie. Kiedy mogę się Pani spodziewać?
- W LA będę za jakieś 3 godziny - spojrzałam przez okno na horyzont, na którym ląd był coraz to wyraźniejszy - Mogę wpaść o 19?
- Niestety mój dyżur trwa do 18.
- Nie wyrobię się - cholera - A nie mogłabym ich odebrać od kogoś innego? Doktora Stewarta?
- Owszem, ma on dzisiaj wieczorną zmianę, ale skoro robiła Pani te badania u mnie...
- Znamy się z Doktorem Stewartem, proszę mu przekazać.
- Dobrze, w takim razie proszę stawić się w jego gabinecie. Przekażę mu wyniki oraz uprzedzę, że może się Pani spodziewać wieczorem.
- Jasne, dziękuję bardzo.
- Również. Do widzenia - rozłączyłam się.
Cholera. To nie brzmiało dobrze. Dlaczego kazał mi się tak pilnie stawić? Całkiem zapomniałam, że kilka dni temu udałam się za obietnicą złożoną Doktorowi Stewartowi do szpitala, by zrobić wszystkie wyniki. Prześwietlenie głowy, badania serca, badania krwi i moczu. Nigdy nie przejmowałam się raczej swoim zdrowiem, gdyż nie odczuwałam takiej potrzeby. Nawet nie pamiętam, kiedy ostatnio się badałam w jakikolwiek sposób.
Pogrążona w swoich myślach wróciłam do tych dwóch wariatów, leżących na kocu pod parasolem i grających kolejną rundę w Monopoly. Że im się to nie znudzi, nie? Usiadłam obok mężczyzny po turecku, przyglądając się jego ramionom i szyi, które dzięki podkoszulkowi i cieniowi zapewnionemu przez parasol, były wyjątkowo odsłonięte. 

- Coś się stało? - spojrzał na mnie odrywając wzrok na chwilę od planszy - Wszystko dobrze?
- Tak, dzwonili do mnie ze szpitala.
- Szpitala? - zmarszczył brwi - Co się dzieje?
- Nic, nie martw się - przeczesałam jego włosy ręką, ale złapał mnie za nadgarstek posyłając ten swój groźny wzrok - No dobrze...- zaczęłam zastanawiając się, jak dobrać słowa, aby go nie niepokoić - Widziałam się niedawno z Doktorem Stewartem, prosił abym zrobiła sobie zwykłe, rutynowe badania ze względu na to jak chorowała mama. Przez te ostatnie bóle głowy postanowiłam go posłuchać i kilka dni temu poszłam zrobić badania.
- Są już wyniki?
- Własnie z tym do mnie dzwonili.
- I...? - no tak, mogłam się domyślić, że będzie znów odgrywał księdza na spowiedzi - Michelle?
- No nic, są dobre. Mam iść dzisiaj wieczorem je odebrać - znów powiedziałam coś, co może mijać się z prawdą, niech to szlag - Zaspokoiłam Twoją ciekawość?
- Owszem - uśmiechnął się delikatnie i pociągnął mnie za rękaw bluzki tak, że opadłam obok niego na kocu - Pojadę z Tobą.
- Ale że gdzie? - spojrzałam na niego niepewnie.
- No do szpitala.
- Nie ma potrzeby - rzuciłam nerwowo, nie chcąc aby się dowiedział, że tak naprawdę nie znam jeszcze wyników - Poradzę sobie.
- To żaden problem.
- Naprawdę nie ma sensu. Odstawię małą do Natali i pojadę sama. Też musisz się rozpakować po rejsie, a mi spacer bardzo dobrze zrobi.
- Pewna jesteś?
- Tak - posłałam mu wymuszony uśmiech.
- Mike Twoja kolej - rzuciła nagle Eva, podając mu kostki do gry - Musze Cię w końcu ograć.
- Nie ma szans - zaśmiał się - Musisz się pospieszyć, bo za godzinę dobijamy do brzegu, nie zostało Ci wiele czasu.
- Szkoda, że już koniec - rzuciła z smutną minką, zawieszając swój głęboki wzrok na mężczyźnie - Zabierzesz mnie jeszcze kiedyś Mike?
- Masz na to moje słowo.
- Na mały palec? - wystawiła mu rączkę, co mnie nieco zdziwiło. Zawsze robiła tak ze mną, od kiedy obiecują sobie z Michaelem coś w ten sposób? Czyżbym o czymś nie wiedziała?
- Na mały palec - odparł wykonując ten sam ruch co moja córeczka.


Tak jak mówiłam - tak zrobiłam. Szofer Michaela odwiózł nas pod sam dom mojej przyjaciółki. Oczywiście Mike chciał jechać z nami, ale przekonałam go, że nie powinniśmy ryzykować kolejnego szału z mediami i prasą. W biegu rzuciłam swoje walizki na łóżko i zostawiając córkę z Nat, wyszłam z mieszkania wybierając jednocześnie numer na taksówkę. Wszystko się przeciągnęło, więc bałam się, że przyjadę za późno, a niespokojny głos lekarza rozbrzmiewał w mojej głowie, nie dając najmniejszego spokoju.
Wleciałam do szpitala niczym burza. Wbiegłam na piętro do dobrze mi znanego gabinetu. Starszy mężczyzna siedział za biurkiem, uważnie się wpatrując w jakieś dokumenty. Na dźwięk zamykających się drzwi uniósł wzrok spod okrągłych okularów i na mój widok uśmiechnął się, ale nie był to ten sam uśmiech co wasze, coś mi nie pasowało.
- Michelle skarbie, siadaj proszę - wskazał ręką na krzesło po drugiej stronie biurka.
- Jak się Pan czuje? Po ostatnim... Nie było więcej spadków cukru? - rzuciłam próbując ukryć swoje zdenerwowanie. Zajęłam miejsce i spojrzałam mu w oczy, widząc w nich niepokój - Martwiłam się o Pana.
- Niepotrzebne - uniósł lekko kąciki ust - Wszystko jest w normie. To był jednorazowy spadek.
- To dobrze.
- Doktor Fray przekazał mi Twoje wyniki - wyciągnął przed siebie plik kartek, tych samych którym się przyglądał gdy weszłam do pomieszczenia - Cieszy mnie, że zrobiłaś tak jak prosiłem i zdecydowałaś się na te badania.
- Miałam w planach robić tylko badania serca, aby wykluczyć chorobę matki, ale Doktor Fray zalecił abym zrobiła komplet badań ze względu na te moje ostatnie bóle głowy.
- Miał rację - poważny ton mężczyzny przyprawiał mnie o ciarki - Twoje serce Michelle jest zdrowe.
- Dzięki Bogu... - ukryłam twarz w dłoniach oddychając z ulgą - Bałam się, że nowotwór mamy...
- Nowotwory... - przerwał mi - ...nie są dziedziczne same w sobie. Jednak jeśli mieliśmy w rodzinie osoby chore, możemy mieć ku temu skłonności.
- Do czego Pan zmierza? 
- Miewałaś ostatnio bóle głowy, tak?
- Tak... - szepnęłam prawie niesłyszalnie - Ale przecież...
- Występowały również może nudności? Zaburzenia senności? Wymioty? 
- Może mi Pan w końcu powiedzieć, zamiast robić podchody? - poczułam jak szklą mi się oczy - Proszę mi po prostu powiedzieć prawdę, nie chcę litości.
- Twoje serce Michelle jest zdrowe - wziął głęboki oddech, dopiero zauważyłam, że i on ma łzy w oczach - Jednak Twoja sytuacja jest jeszcze poważniejsza. Michelle... - jąkał się, a ja nie mogłam już wytrzymać tego napięcia - Masz guza mózgu.
- Że co mam? - spytałam ledwo łapiąc powietrze - To żart jakiś?
- Przykro mi kochanie. Ja...
- Proszę po prostu mówić to co Pan musi - wytarłam pierwszą łzę na policzku rękawem i spojrzałam na niego prostując plecy - Proszę się nie rozczulać, jest Pan profesjonalistą i proszę się jak profesjonalista zachować.
- Więc... - znów przerwał, ale po chwili się pozbierał i zaczął mówić monologiem, jakby wcześniej przygotował tę 'przemowę' - Glejaki nie są częstym typem nowotworów. Każdy guz mózgu, niezależnie od stopnia złośliwości jest niebezpieczny ze względu na swoją lokalizację. Rozwijający się guz uciska bowiem ważne ośrodki w mózgu, sterujące czynnościami organizmu. Objawy kliniczne guzów mózgu mogą być różne. Niekiedy mają charakter skryty, trwający latami, a czasem nasilają się błyskawicznie po ujawnieniu, nawet w ciągu kilku tygodni.
- Czyli tak jak u mnie - rzuciłam z rezygnacją, nie wierząc jak sama mogłam tak bagatelizować te wszystkie objawy.
- Niektóre z nich mają charakter łagodny, co oznacza, że rosną powoli i nie powodują nacieków w tkankach otaczających. Inne są złośliwe, co oznacza, że atakują sąsiednie struktury. Jednak nawet złośliwe nowotwory głowy cechuje zazwyczaj niskie ryzyko wystąpienia przerzutów odległych.
- Co to znaczy?
- Rak serca, nerek czy innych narządów może się rozprzestrzeniać wszędzie. Guzy zlokalizowane w głowie mają to do siebie, że cała Twoja reszta jest zdrowa, nie wyklucza Cię nawet z bycia dawcą narządów, mimo iż jesteś nosicielem nowotworu - przerwał na moment - Jednak ze względu na położenie w czaszce, nie mamy w większości możliwości usunięcia go. Jako leczenie wspomagające stosuje się więc chemio- i radioterapię. 
- Jaki to ma sens? Skoro i tak nie można usunąć? - znów łzy napłynęły mi do oczu - Proszę się skupić na moim przypadku.
- Michelle... Wszystko zależy od stopnia złośliwości. Twój... Twój osiągnął w tym nadzwyczaj krótkim czasie IV stopień.
- Ile mi zostało? - czułam, jak podłamuje mi się głos.
- Pacjenci z glejakiem IV stopnia zazwyczaj nie przeżywają 12 miesięcy. Tak strasznie mi przykro - ujął moje dłonie w swoje, a ja siedziałam jak posąg, zapatrzona w jeden punkt na ścianie.
Rok? Tyle mi zostało? I już? Koniec? Jak to kiedyś powiedziała mi mama, gdy dowiedziała się o swojej chorobie: śmierć nie py­ta, czy masz jeszcze coś do załatwienia. W jednej chwili zdałam sobie własnie sprawę, jak wielu rzeczy nie zdążę zrobić, ile nie będzie mi dane zobaczyć... Nie będę mogła patrzeć, jak Eva dorasta. Nie będę mogła z nią rozmawiać o chłopakach w szkole, chodzić na wywiadówki ani patrzeć jak z wiekiem się buntuje i staje kobietą. Po prostu - nie będzie mnie. A gdybym nie zrobiła wyników? Czy dowiedziałabym się, nim bym zniknęła z tego świata? Nie miałabym możliwości pożegnania się z tymi, których kocham, wytłumaczenia i przeproszenia, dlaczego ich zostawiam kolejny raz, tym razem na zawsze.
- Michelle...? - lekarz spojrzał na mnie próbując się uśmiechnąć przez łzy - Jesteś silna... Jeśli zaczniemy leczenie...
- Nie - pokręciłam przecząco głową wstając gwałtownie z miejsca - Nie będę się leczyć. Sam Pan powiedział, że nie mam więcej niż 12 miesięcy. Co? Mam tworzyć sobie złudną nadzieję, że może się uda? Walczyć, aby potem przegrać? Oboje wiemy, że tego się zatrzymać nie da. Zniosę to z dumą, tak jak moja matka.
- Posłuchaj...
- Dziękuję - przerwałam mu - Dziękuję Panu za wszystko. Proszę mi wybaczyć...Ale chcę być teraz sama.
Zgarnęłam swoje wyniki z biurka i wyszłam z gabinetu, słysząc jak mężczyzna coś jeszcze za mną woła. Nie płakałam, jeszcze nie teraz, nie gdy inni patrzą. Weszłam do taksówki i całą drogę wpatrywałam się w szybkę, gniotąc w palcach dokumenty, które były moim wyrokiem. Co z Evą? Jak mam jej powiedzieć, że mnie już nie będzie? Nie mogę ukrywać, nie mogę zniknąć z dnia na dzień z jej życia, bez żadnego wyjaśnienia. Jest duża. Zrozumie... Musi zrozumieć.


Weszłam do mieszkania niczym cień, bez wyrazu i jakichkolwiek uczuć wymalowanych na twarzy. Rzuciłam swój płaszcz na podłogę, nie mając nawet siły, aby go powiesić do szafy. Weszłam do salonu, w którym panował całkowity mrok. Słyszałam jakieś szmery z kuchni, których sprawcą była zapewne Natalia. Usiadłam na kanapie, kładąc dokumenty na stoliku przed sobą. Patrzyłam się na nie. Po prostu się patrzyłam, czując jak mój oddech robi się płytki i nierównomierny. A więc Michael - gdzie jest ten Twój Bóg? Gdzie jest teraz, ten Bóg który ponoć mnie kocha? Który skazuje moją córkę i bliskich na cierpienie? Chyba bardziej się bałam o nich wszystkich, niż o samą siebie. Ja to zniosę, mnie po prostu nie będzie. Ale sama zaznałam bólu, kiedy tracimy kogoś, kogo kochamy ponad życie. Osoba która odchodzi bezpowrotnie, zabiera nam część duszy, która już nigdy nie będzie pełna. Zawsze będzie świecić pustką w tym jednym miejscu, którego niczym nikt nam nie zapełni. Ilekroć będziemy to sobie przypominać - będzie boleć. Cholernie boleć. Będzie nas zabijać od środka, a to chyba najgorsza śmierć, jaką można sobie wyobrazić.
- Miśka? - Nat weszła do salonu zapalając światło - Czemu siedzisz po ciemku? Nawet nie słyszałam kiedy weszłaś... Co się dzieje? - usiadła obok mnie, na co ja mocniej podciągnęłam kolana pod brodę, obejmując je rękoma. Nie odpowiedziałam nic, tylko wskazałam palcem na plik kartek, leżących na szklanym stoliku. Przyjaciółka wzięła je i zaczęła czytać. Pierwsze kilka czytała ze spokojem - prawidłowe EKG i wyniki krwi. Aż dochodzi do ostatnich stron, wraz ze zdjęciami mojej głowy. Spoglądam na nią w końcu i widzę jak jej słone łzy kapią powoli na tekst tłumaczący mój stan. Nagle z impetem rzuciła kartkami przed siebie, powodując że rozleciały się po pomieszczeniu, każda w inną stronę. Przytuliła się do mnie wybuchając płaczem. Przytuliłam ją do siebie najmocniej jak potrafiłam, powstrzymując własne łzy. Natalia zacisnęła pięści na mojej koszulce i dusiła się własnymi łzami. Ja milczałam, nie okazując żadnych emocji, poza wilgotnymi oczami.
- Miśka nie możesz mnie zostawić... Słyszysz?! Nie możesz! - krzyczała płacząc cały czas w moich objęciach. Pocałowałam ją w czubek głowy, jakbym chciała dodać otuchy.
- Ej, ja tutaj jeszcze jestem... Słyszysz? Jestem tutaj - uniosłam jej podbródek do góry, zmuszając by spojrzała mi w oczy - Nie płacz. Nie możesz mnie dobijać, musisz być teraz dla mnie silna.
- Jak mam być silna?! Miśka ty skurwielu miałaś być zawsze przy mnie! - znów wybuchła, wtulając się w moją rękę.
Nie mogłam patrzeć jak cierpi. Jej ból był moją wewnętrzną porażką.
- Wiesz... - zaczęłam, wpatrując się w obraz na ścianie - Zabawne, że można tęsknić za kimś na zapas, jeszcze wtedy, gdy wciąż siedzi tuż obok Ciebie.
- Dla Ciebie to zabawne? - spojrzała na mnie z wyrzutem - Dlaczego mówisz to z takim spokojem? Dlaczego nie płaczesz tak jak ja? Kurwa Miśka czy Ty nie rozumiesz... Nie możesz zostawić mnie, Maxa, Michaela a tym bardziej Evy. Po prostu nie możesz.
- Gdy się dowiedziałam ogarnął mnie strach - mówiłam ze spokojem, patrząc w jeden punkt na dywanie - Bałam się, chciałam płakać, krzyczeć... Jednak, ja chyba się pogodziłam z tym.
- W godzinę?! - wrzasnęła wkurzona moją postawą.
- Tak. Moja matka była silna, nie okazywała słabości i z dumą przyjęła na barki to co zgotował dla niej los. Co dadzą mi łzy i żal? Nie pomogą, a jedynie zniszczą ostatni czas jaki mi został - zawiesiłam się na chwilę - Czas nadszedł chyba, na powiedzenie prawdy.
- O czym mówisz?
- Mam dość kłamstw. Powiem zaraz Evie, musi wiedzieć i być przygotowana na to wszystko. A Michael...
- Powiesz mu? - spojrzała na mnie z nadzieją i bólem zarazem - O Evie?
- Nie mogę pozwolić, aby została sama, tak samo jak ja gdy rodzice odeszli. Nie ma dziadków i straci również matkę. Jak wielkim skurwielem bym musiała być, nie pozwalając dorastać przy boku drugiego rodzica? Ona zostanie wtedy sama na tym świecie, a na to nie pozwolę.
- Tak strasznie Cię kocham... - wyszeptała i znów się we mnie wtuliła.
- Wiesz czego się boję? - wypaliłam nagle, poprawiając się na sofie - Że Mike odrzuci Evę.
- O czym Ty mówisz? - spojrzała na mnie marszcząc brwi - On nie jest taki, kocha was.
- Znienawidzi mnie, gdy się dowie prawdy. Jestem na to przygotowana i wręcz tego pragnę, gdyż wtedy nie będzie tak cierpiał po moim odejściu. Jednak może również winić Evę, w końcu jest dla niego kimś obcym, kimś...
- Pierdolisz głupoty - warknęła dając mi sójkę w bok - Michael Cię kocha i Ci wybaczy.
- Nie może mi wybaczyć - pokręciłam przecząco głową - Jeśli tak się nawet stanie, powiem mu, że nigdy go nie kochałam.
- Że co mu powiesz?
- Tak będzie mu łatwiej. To będzie lepsze, niż patrzeć jak cierpi, a ja nie będę mogła mu w żaden sposób pomóc. Idę do małej, a ty kładź się spać - pocałowałam przyjaciółkę w czoło schodząc z kanapy - Jutro pojadę do Michaela.
- I co mu powiesz?
- Nie wiem. Koniec z planowaniem czegokolwiek - posłałam jej fałszywy uśmiech i rzucając ciche 'dobranoc' wyszłam z salonu, kierując się w stronę pokoju mojej córeczki.
Dziecka oszukać się nie da i nie wolno tego robić. Ono również, podobnie jak dorosły, odczuwa silne emocje, przeżywa i cierpi podobnie. A ponieważ jest małe i wielu spraw jeszcze nie rozumie, wymaga szczególnie troskliwej opieki w tych trudnych momentach
Zapukałam cicho uchylając niepewnie drzwi. Siedziała przy biurku malując coś na kartce. Podeszłam do niej tuląc od tyłu.
- Co maluje moja księżniczka?
- To ja, Ty i Michael na statku - tłumaczyła pokazując palcem poszczególne postacie na kartce - Szkoda, że to już koniec. Ale jak Mike obiecał, że popłyniemy znowu to dotrzyma słowa, nie?
- On zawsze dotrzymuje słowa - pogłaskałam ją po główce i złapałam za rączkę - Usiądź kochanie ze mną, musimy porozmawiać.
- Słyszałam jak Natalia płakała... Stało się coś?
- Posłuchaj kochanie - usiadłyśmy na łóżku po turecku na przeciwko siebie - Jesteś dużą dziewczynką. Mamusia musi Ci powiedzieć coś bardzo ważnego, więc musisz być bardzo silna.
- Zawsze jestem - uśmiechnęła się - Będę silna.
- Musisz skarbie wiedzieć, że każdy z nas kiedyś odchodzi. Tak jak babcia i dziadek, tak jak zwierzątka i roślinki: wszyscy kiedyś umierają.
- I patrzą na nas z góry? - spojrzała na mnie tymi ciekawskimi oczkami - Tak jak babcia i dziadek?
- Właśnie tak. Aniołki tam w górze czasem się upominają i zabierają nas do siebie, do lepszego miejsca - próbowałam ostrożnie dobierać słowa, nie wiedząc jak rozmawiać z dzieckiem o takich tematach - Wiesz córeczko, że bardzo Cię kocham, prawda?
- Wiem - rzuciła bez entuzjazmu - I Ty chcesz odejść, do tego lepszego świata? Zostawisz mnie? - spytała nagle a ja poczułam jak pęka mi serce. Była mądra, od razu domyślała się, do czego zmierzam.
- Oczywiście, że Cię nie zostawię kochanie - uśmiechnęłam się do niej przez łzy, głaszcząc ją po chłodnym policzku - Ja zawsze z Tobą będę, o tutaj - dotknęłam ją na piersi w miejscu serca - Zawsze będę w Twoim małym serduszku. Zawsze będę z Tobą właśnie tam, bez względu na wszystko.
- Aniołki nie mogą na Ciebie poczekać? Muszą Cię zabierać teraz? Nie mogą za jakiś czas?
- Myszko... - głos mi się podłamywał - Jeśli tak chcą, nie da się z nimi negocjować.
- Boisz się mamusiu?
- Nie boję - odparłam pewniejsza siebie - I dlatego Ty Też musisz być silna, dla cioci Natali i Michaela.
- A będziesz mnie odwiedzać, z tego lepszego miejsca? Babcia i dziadziuś czasem przychodzą do mnie jak śpię i w snach są ze mną, mówią że mnie bardzo kochają. Ty też będziesz mnie kochać?
- Zawsze będę Cię kochać - pocałowałam ją w czółko i mocno przytuliłam do siebie - Bez względu na to co się stanie, zawsze będziesz moją małą córeczką.
- Skoro Ty się nie boisz, to ja też nie - wyszeptała, a ja próbowałam się nie rozpłakać.
Nie mogłam przy niej okazywać słabości. Musiałam być dla niej silna, musiałam jej pokazać, że z tym można sobie poradzić. Mój niepokój byłby jej porażką, a na to nie mogłam pozwolić.
- Śpij już kochanie, jest późno - pocałowałam ją w policzek i odsłoniłam kołderkę, pod którą po chwili się wgramoliła - Dobranoc.
- Ale jutro jeszcze nigdzie nie idziesz? - spojrzała na mnie niepewnie.
- Oczywiście, że nie - uniosłam lekko kąciki ust, chcąc ją uspokoić - Jeszcze nigdzie nie idę. Kolorowych snów.
- Dobranoc mamusiu - odpowiedziała mi, gdy gasiłam światło w pokoju.
Zamknęłam drzwi najciszej jak potrafiłam i udałam się do swojej sypialni. Nie zapalałam nawet lampki, chcąc posiedzieć sama w ciemnościach.
Niektórzy po zapadnięciu zmroku już nie potrafią uwierzyć w słońce. Brakuje im tej odrobiny cierpliwości, aby doczekać nadchodzącego poranka. Kiedy przebywasz w ciemnościach, spójrz w górę. Tam czeka na ciebie słońce. Ono nie omija nikogo. Ciebie też nie ominie, jeśli nie schowasz się w cień. Z każdym dobrym człowiekiem, który zamieszkuje ziemię, wschodzi jakieś słońce. Ciemność również ma zalety. Nieprzenikniony, intensywny mrok jest najlepszym sprzymierzeńcem marzeń. Przecież mrok wcale nie oznacza pustki, o nie. Zamknijcie oczy albo skryjcie się przed słońcem, a najlepiej znajdźcie miejsce pozbawione wszelkiego światła. Wówczas mrok zaludni się w mig.
Usiałam na łóżku, trzymając w rękach starą fotografię na której byłam razem z moimi rodzicami. Przejechałam dłonią po zdjęciu, przypominając sobie ich głosy i śmiech.
- Mamo... Tato... Do zobaczenia - szepnęłam przez łzy całując zdjęcie - Niedługo znów będziemy razem.

***

Komentarz = to motywuje!

***

Ja wiem, że mnie ktoś bd chciał zjeść zaraz xD
Ale motyw tej historii musiał być taki a nie inny. Już od dawna planowałam ten wątek, ale uwierzcie - cierpię razem z wami. Tak... Ryczałam raz nawet pisząc go xD
Wszystkie info zawarte o tej chorobie są prawdziwe  - brałam informacje ze stron medycznych, aby zachować autentyczność i prawdziwość tej historii.
Długo szukałam akurat tego, aby mogło mieć do przełożenie na dalszą akcję tej opowieści, którą dla was szykuję. Powiem tylko jeszcze... Że choroba Miśki nie została wybrana przypadkowo, dlaczego akurat TEN guz, tego miejsca. Będzie mieć to duże znaczenie w trzeciej części Remember.
PS: Cytat poniżej - po prostu uwielbiam.

~~~~~

"Mount Everest, pokonałeś nas.
Ale ja wrócę.
I ja pokonam ciebie. 
Ponieważ ty już nie możesz urosnąć, 
a ja mogę."

~ Edmund Hillary

7 komentarzy:

  1. Świetne, po prostu świetne... Nie wecia nie rycz za chwile będziesz mogła... Okej więc tak. Kolejny rozdział który jest po prostu genialny... Czy to oznacza, że ona straci pamięć???? Tak gadałam z Housem i mi wszystko wytłumaczył, mniejsza o to... Szkoda mi małej i Michaela i pomyśleć, że mogliby tworzyć szczęśliwą rodzinę... Ciekawi mnie reakcja MJ na wieść, że ukochana umiera, a on jest ojcem Evki... No cóż pożyjemy zobaczymy... Napewno nas zaskoczysz w to nie wątpię... Życzę wenyn do następnego hej.
    PS. Mogłabyś skopać za przeproszeniem dupe temu "fotografowi" od siedmiu boleści. To teraz idę ryczeć przy dobrej muzyce...

    OdpowiedzUsuń
  2. Zatłukę po prostu. >.< No jak tam można? xD
    Straszne! Jestem tylko ciekawa reakcji Michaela, gdy dowie się o córce. Huragan Mustafa. xD

    OdpowiedzUsuń
  3. Czytałam już notkę przed szkołą i to był błąd, bo cały dzień chodziłam i było mi strasznie przykro, mimo, że to wszystko jest tylko fikcją. Nie znoszę, ale i zarazem kocham kiedy zwykłe opowiadanie wpływa na mój nastrój czy samopoczucie.
    Rozdział wyszedł Ci jak zwykle świetnie, tylko Jej zawartość jest przytłaczająca. Zupełnie zapomniałam o tym, że Michelle zrobiła sobie te badania i skoro o Nich przypomniałaś, to mogłam się domyśleć, że to nie będzie nic dobrego. Jest mi strasznie szkoda Max'a, Nat, Michaela, a w szczególności Evy. Straci matkę, która jest dla Niej taka wspaniała, bo nie ma co, Michaelle jest bardzo kochającą mamą, więc to będzie straszna strata. Nie wiem po co Miśka zamartwia się tym, że Michael Ją znienawidzi? Czemu miałby to zrobić? Przecież to nie Jej wina. On Ją bardzo kocha i będzie Ją cały czas wspierał. Nie pozwoli Jej się poddać i pewnie nie raz będzie Ją namawiał do walki, by jednak udała się na chemio czy radioterapię. W najgorszym wypadku, Evie zostanie tylko jeden rodzic. Jeju, nie mi tak strasznie smutno i mam nadzieję, że może jednak ten guz ustąpi. W końcu cuda się zdarzają, prawda?
    Och, życzę jak zawszę weny. Czekam na next i pozdrawiam gorąco :*

    OdpowiedzUsuń
  4. Hejka, hejka, hejka! :*
    Z małym opóźnieniem, ale jestem!
    Notka wyszła jak zwykle świetnie, ale zacznę od pozytywów. Pierwszy akapit po prostu cudowny! Już ja wstępie przekupiłaś mnie tym zdjęciem (kij, że to przeróbka, grunt, że fantazja zadziałała). Rozbawił mnie moment gdy Eva zapukała, a te golasy leżałi w łóżku. Ale była szybka akcja z małymi usterkami i grunt, że Mała się nie zorientowała.
    Wiedziałam, że rejs to będzie cudowna przygoda dla całej trójeczki i się nie pomyliłam.
    No i przejdźmy do tych przykrych spraw. Zacznę od tego, że bardzo spodobało mi się podejście Michelle. Gdyby sama okazywała swój ból to i cierpienie Evy (i potem Michaela) było również silne. No wiedziałam, że będzie chora i wtedy gdy mi to powiedziałaś było wstrząsem, ale teraz jest jeszcze gorzej. To jest takie dziwne: Od wakacji czytam historie Miśki i Michaela, jestem świadkiem ich miłości. Wzlotów i upadków ich związku. Pokochałam ich, poznałam, a co najważniejsze się przywiązałam. Taki dziwny paradoks bo mimo, że to wszystko fikcja ja przywykłam do bohaterów.
    Człowiek raz się rodzi, raz umiera i raz prawdziwie kocha - każdy ma swoje przeznaczenie i niekiedy jest ono niesprawiedliwe. Miśka mimo błędów była osobą, z której przykład brać powinna nie jedna kobieta.
    Nawet ta nagła diagnoza nie złamała jej. Owszem był płacz, ale i tak pokazała swoją siłę, której ma co nie miara.
    Kurcze nooo przykro jest i w sumie nie wiem jak to skomentować. Pamiętam jak sama musiałam tworzyć postać, która niedługo również miała odejść i nie dziwie Ci się łez. Ktoś powie , że to tylko bajka, a ja powiem, że historia, która łapie za serca.
    Co do reakcji Evy? Jak wcześniej wspominałam jest ona zasługą Michelle. Mówi się agresja rodzi agresje, a w tym przypadku spokój i opanowanie rodzi swojego klona. Eva po raz kolejny udowadnia jakim jest mądrym dzieckiem.
    Co do Emilki? Niech spada na drzewo pompować kokosy. Nie mogę się doczekać jak Miśka w końcu skończy te całe przedstawienie. Oczywiście czekam na rekcje Michaela gdy dowie się o chorobie i o tym iż jest ojcem Evci.
    Czekam z niecierpliwością na następny rozdział. Życzę masyy weny! ♥
    Pozdrawiam ciepluutko :***
    Ps; Cytat świetny, skradam Go do mojego zbioru. :D

    OdpowiedzUsuń
  5. Hej :*
    Przeczytałam ten rozdział tak z ciekawości, mimo że nie czytałam wcześniejszych i średnio ogarniam akcję - ale to się zmieni :p Muszę Ci powiedzieć, że masz ogromny talent do pisania <3 Czytając ten rozdział, chociaż sama piszę od wielu lat i, jak wiesz, też prowadzę bloga, czuję się przy Tobie jak nieudacznik ;) Co do motywu choroby, cierpienia i śmierci, jaki zdecydowałaś się zawrzeć, zagłębiając się w treść, przez cały czas miałam łzy w oczach. Starałam się nie płakać, co nie było łatwe, bo przypomniała mi się pewna historia z mojego życia. Jeszcze jak napisałaś o tej duszy,która świeci pustką... Poczułam, jakbyś opisywała moją duszę :( Ale to sprawa na inny temat i nie będę się w tej kwestii rozwodzić ;) Ogólnie cudownie wszystko opisałaś <3 Jestem pod wrażeniem,czekam na więcej i zapraszam do siebie :*

    marzeniasiespelniajamjj.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  6. Jestem.
    Dzisiaj tak bez entuzjazmu. Już wiem czemu się tak cieszyłaś, że nie przeczytałam od razu tego rozdziału.
    Nie wiem jak wyrazić słowami to co teraz czuję. Wiesz mogłabym Ci się teraz pokazać i od razu wiedziałabyś jaka była moja reakcja po przeczytaniu wszystkiego.
    Pierwszy raz nie wiem co mam napisać...
    Tego, że wyłam z płaczu pisać chyba nie muszę, bo to oczywiste.
    Ja czułam, że Miśka może być na coś chora, ale że taka diagnoza? 12 miesięcy i koniec? Przecież dopiero co wróciła do Michaela, miało być wszystko dobrze, mieli być w końcu szczęśliwi.
    Jestem wkurwiona i załamana jak nigdy. Patrycja jak mogłaś takie coś odjebać? Ty mi mówisz, że Michelle nie raz mnie jeszcze zaskoczy. To ja dziękuję bardzo jak ona ma mnie tak zaskakiwać. Już się boję. Bo dotychczas to więcej mnie zaskakiwała, ale niestety negatywnie.
    Boże jak przeczytałam "guz mózgu" to świat mi się zawalił. Poczułam się jakbym dowiedziała się, że ktoś mi bardzo bliski miał umrzeć. To tylko fikcja, ale to z jednej strony śmieszne jak można przywiązać się do bohaterów, że po czasie i nawet nieumyślnie traktujemy ich jak żywych ludzi, realistycznych. Mimo iż Miśka odpierdoliła wiele akcji większość takich, że dostawałam białej gorączki to kocham tego blond skurwiela. Ona mi tak Ciebie przypomina, że już gadam o niej jak o Tobie.
    Ale też należy Ci się ogromny szacun za to, że potrafisz wywołać takie emocje u czytelników. Nie wiem jak inni odebrali wiadomość o chorobie Miśki, ale ja miałam momentalnie łzy w oczach, to co ja czuje teraz jest naprawdę nie do opisania. Sama jestem zdziwiona, że tak to przeżywam, ale ja zawsze wszystko przeżywam i o wszystkich się martwię - taka jestem. Opisałaś wszystko świetnie, niby Michelle to tylko fikcyjna postać, ale ile ja się przez nią napłakałam? :( Technicznie rozdział wyszedł Ci zajebiście, ale nie kryję tego, że się wkurwiłam. Teraz trochę pokrzyczę...mogę? xDD No muszę się w końcu na kimś wyżyć, nie będę się wydzierać na niewinnych ludzi tylko na Ciebie xD
    Powinnaś dostać taki wpierdol za ten rozdział, że byś na dupie przez tydzień kurwa mać nie usiadła! A chuj mnie obchodzi, że ty sobie wcześniej zaplanowałaś i że sama płakałaś! Ty wiesz w jakim jestem teraz stanie psychicznym?! PATRYCJA TY SKURWIELU MASZ COŚ ZROBIĆ ŻEBY MIŚKA NIE UMARŁA! TAK JUŻ XD
    No, od razu lepiej. Kurde ona ma żyć, bo ma dla kogo. Ja się pytam co będzie teraz z Michaelem i Evą? Jackson to się kurwa załamie, bo Eva to silna dziewczynka wystarczy, że jej się powie, że "Mamusia pójdzie do aniołków, ale będzie ją obserwować z góry i nigdy jej nie opuści. Zawsze będzie przy niej, w serduszku" Kurwa znowu mi się ryczeć chce...
    Nawet jeśli MJ się nią zajmie to nigdy nie zastąpi jej matki.
    No, a Michaelowi co powie? To nie dziecko i na chwilę obecną to on chyba najbardziej to przeżyje.
    Ja się teraz modlę o cud, żaby wszystko się ułożyło. Żeby Miśka obudziła się pewnego pięknego poranka bez żadnego guza, bez świadomości, że za kilka miesięcy nie będzie jej już na tym świecie.
    Nie chcę sobie nawet wyobrażać co poczuje MJ w momencie gdy się dowie o wszystkim.
    W ogóle powiem jeszcze, że wkurzyłam się dodatkowo jak Miśka zrezygnowała z chemio i radio terapii. Dla niej to bezsensu, ale ja tego nie kumam. Bo dla mnie to jest poddawanie się. Jej decyzja, ale ja bym walczyła do końca. Skąd ma pewność, że się nie uda? Nawet nie spróbowała, z do stracenia nie ma już nic.
    Zauważyłam, że tylko ja dre morde na Ciebie zawsze xDD
    I się pytam czemu? Czuję się normalnie sama XD po prostu u mnie jest tradycją, że jeżeli ktoś mnie wkurzy rozdziałem to muszę go opieprzyć, ale po Tobie to i tak spłynie jak po kaczce. Może tam trochę za bardzo nakrzyczałam, ale...Basia jest teraz smutna i musiała się jakoś wyżyć :cccc

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. (po raz kolejny koma musiałam podzielić na dwie części, bo końcówka nie chciała się dodać, za dużo znaków.)
      Chyba jednak poświęcę moje zdrowie psychiczne i będę czytała Remember do końca, ale Ty za moje leki będziesz płacić i zupki do psychiatryka przynosić xDD
      Z tego komentarza to masło maślane wyszło, ale pisałam go 4 razy. Po prostu jakoś..nie mogłam znaleźć odpowiednich słów, nie wiedziałam jak wyrazić moją to wszystko. Jakoś trudno mi się pisało tego koma. Przepraszam za niego. Pisać go po raz piąty nie mam siły więc ja chyba zrobię jak koleżanka wyżej. Idę ryczeć przy dobrej muzyce...
      Życzę weny!
      Matko Boska ja się już boję kolejnego rozdziału po prostu.
      Pozdrawiam Serdecznie <3333

      Usuń