poniedziałek, 28 marca 2016

Rozdział 17


Kochani moi powracam do was z kolejnym rozdziałem<3
Z Chorwacji wróciłam jak widać w jednym kawałku. Ogólnie stwierdzam, że to były moje najlepsze święta ever xD Ale jak chcecie z tej wyprawy 'szerszą' relację to pojawi się ona na dniach na:
http://bedziesz-miedzy-gwiazdami.blogspot.com/ 
A tymczasem zapraszam was na kolejny rozdział, który coś czuję że się większości spodoba :D
PS: Mogę was już poinformować, że Remember, I love You będzie miało 25 rozdziałów łącznie. Cześć trzecia nie wiem jeszcze w ilu się 'zmieści', ale to już dalsza sprawa:)
Zapraszam do czytania i oceny!<3


~~~~~

Samotność to niedokończone rozmowy i pytania bez odpowiedzi, ale i jeden kubek w kuchni, jednoosobowa pościel w sypialni i wolna półka w łazience. Samotność to bycie samemu w sercu i w głowie. Samotność jest wtedy, kiedy nie masz komu opowiedzieć o swoim dniu. Kiedy niedziela nie jest jeszcze jednym wolnym dniem, który można fantastycznie wykorzystać, tylko Twoim przekleństwem. Kiedy wolisz robić wszystko, byle nie wracać do domu, bo wiesz, że nikt tam na ciebie nie czeka. Samotność jest wtedy, kiedy nie masz do kogo zadzwonić w środku nocy i powiedzieć ‘jest mi źle’. Samotność to szare dni i bezsenne noce. Samotność - kiedy ściany pokoju wiedzą o Tobie więcej, niż ktokolwiek inny, a jedynym bytem znającym na pamięć twój kolor oczu, jest sufit twojej sypialni. A smutek? Smutek to samotność. Może walić się świat, ale kiedy masz z kim dzielić cierpienie, to wszystko jest do zniesienia. Nie ma żadnego, tak dobrego powodu do walki, jak druga osoba. Dla siebie rzadko chcemy walczyć, za to dla osoby, która znaczy dla nas wszystko, jesteśmy w stanie przenosić góry. 
Otworzyłem oczy czując nieprzyjemny ból w kręgosłupie. Spanie na krześle nie pozwalało na wiele zmian pozycji, zwłaszcza, że jakiekolwiek ruchy uniemożliwiała mi Michelle wtulona we mnie jak w ukochaną zabawkę. Uśmiechnąłem się i pogładziłem ją po włosach, czując niepohamowaną radość w sercu.
Właśnie tego pragnąłem, by przytuliła się mocno, pozwoliła aby me ramiona dały jej poczucie bezpieczeństwa, aby mój oddech uspokoił jej serce, aby moje ciepło ukoiło jej niepokój, a moja siła dała jej wiarę w przyszłość. 
- Dzień dobry - szepnąłem widząc jak powoli otwiera oczy i poprawia się na moim ramieniu.
- Która godzina...? - wyjąkała wciąż nie mając pełnego kontaktu z otoczeniem. Spojrzała w końcu na mnie i dopiero zaczęła przetwarzać wszystkie informacje - Mike... Jak Ty w ogóle się tutaj znalazłeś?
- Przyszedłem w nocy.
- Tyle wiem - przewróciła oczami po czym skierowała wzrok na śpiącą na łóżku Evę - Dlaczego?
- Chciałem być przy was. To nie jest wystarczający powód?
- Nie powinieneś...
- I znów to robisz - przerwałem jej śmiejąc się kpiąco pod nosem.
- O czym Ty mówisz?
- Znów każesz mi tęsknić za Tobą w Twojej obecności - odpowiedziałem ze spokojem, patrząc jej prosto w oczy.
Chwilę milczała, po czym ponownie się do mnie przytuliła, chowając twarz w moje włosy. Przycisnąłem ją mocniej do siebie wciągając jej tak dobrze mi znany zapach. Michelle od zawsze była dla mnie zagadką. Tak jak w tej chwili: najpierw raniła jednym słowem, by po chwili pokazać jak bardzo żałuje i wcale nie myśli tak, jak mówi. Mur który stawiała potrafił runąć, miała swoje słabości i granice, których musiałem po prostu szukać, przynajmniej dopóki sama nie ustali ze sobą, czego chce od życia.
- Przepraszam... - szepnęła po chwili, wciąż wtulona we mnie - Dziękuję, że jesteś tutaj.
- Zawsze będę - pocałowałem ją w skroń, zerkając w stronę łóżeczka, gdzie spoglądała na nas zaciekawiona Eva - Nie śpisz już? - rzuciłem lekko zdezorientowany, a Michelle odkleiła się ode mnie z prędkością światła.
- I tak widziałam! - dziewczynka zaśmiała się, spoglądając na nas ciekawsko - I baaaardzo się cieszę.
- Ty już nie bądź taka do przodu bo Ci tyłu zabraknie - rzuciła Michelle wstając i siadając na łóżku obok córki - Jak się czujesz kochanie? - pogłaskała ją po główce, składając na niej drobny pocałunek.
- Dobrze - spojrzała na mnie tymi ciekawskimi oczkami - A Ty Mike kiedy przyszedłeś?
- Przed chwilą - uprzedziła mnie w odpowiedzi Michelle, nie chcąc zapewne aby Eva wiedziała, że spędziłem tutaj z nimi prawie całą noc. 
Kolejne trzy godziny spędziliśmy w trojkę na rozmowie. W końcu przyszedł lekarz i powiedział, że wszystko jest już w jak najlepszym porządku i Eva może wrócić do domu. W czasie gdy gotowi do opuszczenia szpitala czekaliśmy na wypis, nasz spokój zakłócił nikt inny jak sam Pan Honses. 
Gdy tylko zobaczyłem jak pojawił się w drzwiach, coś się we mnie zagotowało. Przypomniała mi się rozcięta warga Michelle, strach w oczach Evy oraz sam fakt, że znów chce mi je odebrać. Spojrzał na mnie marszcząc brwi, wyraźnie niezadowolony z mojej obecności tutaj. Zmierzyłem go wzrokiem, jednak postanowiłem zachować przynajmniej pozorny spokój, aby nie robić scen przy dziecku.
- A on tutaj czego? - warknął patrząc na Michelle, która była wyraźnie tak samo zdziwiona jego obecnością jak ja.
- Zadzwoniłam do Michaela, bo nie miałam transportu do domu - skłamała, a ja w środku kipiałem ze złości widząc, jak bardzo musi się bać konsekwencji, że bała się wyjawić mu prawdę - Czekamy na wypis i...
- I nie mogłaś do mnie zadzwonić? 
- Mówiłeś, że masz dużo pracy z tymi zdjęciami i nie chciałam Ci...
- Zamknij się! Idiotę ze mnie robisz?! - tym razem nie wytrzymałem. Widząc jak odnosi się do Michelle, oraz jak zaczął zmierzać w jej kierunku coś we mnie pękło. Wstałem gwałtownie z krzesełka i z rozbiegu popchnąłem do na ścianę tak, że z hukiem uderzył o nią plecami.
- Może trochę grzeczniej? - syknąłem nie spuszczając z niego wzroku. Wściekły odepchnął mnie poprawiając swój garnitur.
- Trzymaj Jackson łapy przy sobie. Gówno masz tutaj do powiedzenia. 
- Chcesz wiedzieć ile mam do powiedzenia? - warknąłem, czując jak Michelle łapie mnie za nadgarstek i odciąga do tyłu.
- Michel idź już lepiej - szepnęła do mnie przepraszającym głosem.
- Aby znów Ci zrobił krzywdę?
- O czym Ty mówisz? - Emilio podszedł do nas mierząc mnie wzrokiem - Jedynym zagrożeniem dla niej jesteś Ty sam Jackson.
- Dotknij ją jeszcze raz, a pożałujesz - syknąłem stając z nim twarzą w twarz.
- Akurat to gdzie i jak ją dotykam to nasza osobista kwestia - zaśmiał się a ja czułem jak zaczynam tracić panowanie nad sobą - Lepiej znikaj do domu gwiazdeczko. 
- A Ty gdzie żeś był, gdy Cię potrzebowały, hm? Gdzie żeś był, gdy Eva trafiła do szpitala, a Michelle potrzebowała pomocy? Szybko sobie przypomniałeś.
- Radzę Ci już iść, jeśli nie chcesz sam wylądować na szpitalnym łóżku.
- Grozisz mi czy obiecujesz? - zaśmiałem się i już znów miałem ruszyć w jego kierunku, ale zatrzymała mnie Michelle.
- Proszę przestańcie, nie przy dziecku - spojrzała na mnie błaganym wzrokiem - Michael idź. Poradzę sobie.
- Nie zostawię Cię - skwitowałem - Odwiozę was do domu.
- Michael... Proszę - przeszywała mnie wzrokiem. Już chciałem jej odpowiedzieć, gdy poczułem jak Emilio łapiąc mnie za ramię odwraca w swoją stronę. Złapał mnie za szyję i nie spuszczając wzroku rzucił:
- Słyszałeś ją? Wypierdalaj mi stąd.
Jednym ruchem odepchnąłem jego rękę i rzuciłem nim o szafę z takim impetem, że całe skrzydło drzwi wpadło do środka razem z nim. Michelle próbowała mnie odciągnąć, słyszałem też jak Eva coś krzyczała, jednak byłem w takim amoku, że nic nie mogło mnie uspokoić. Wyciągnąłem go za koszulę z szafy i uderzyłem z pięści w twarz. Nagle do gabinetu wpadła jedna z pielęgniarek wraz z lekarzem.
- Co się tutaj dzieje?! - wrzasnęła, a doktor widząc całą sytuację odepchnął mnie od mężczyzny, nim zadałem mu kolejny cios.
- Panie Jackson jak nie chce Pan być jutro na pierwszych stronach gazet to proszę opuścić szpital, albo wzywam ochronę!
Spojrzałem przepraszająco na Michelle, po czym podszedłem do szafki obok łóżka Evy chwytając swój kapelusz, maskę i okulary.
- Michael! - krzyknęła Eva widząc, że kieruję się do wyjścia.
Wiedziałem, że nie powinienem, jednak podszedłem do niej i złożyłem drobny pocałunek na policzku dziewczynki, przytulając ją do siebie mocno.
- Nie bój się, nie pozwolę was skrzywdzić - szepnąłem jej do ucha tak, aby tylko ona mogła usłyszeć - Jeśli coś się będzie działo masz dzwonić. Pamiętasz? Na mały palec?
- Na mały palec - odpowiedziała uśmiechając się do mnie.
Ostatni raz spojrzałem w stronę ukochanej, która z przerażeniem patrzyła w stronę lekarza, który chyba sprawdzał zakrwawiony nos Emilio. Nie chciałem, nie miałem siły się tłumaczyć więc w końcu zrezygnowany opuściłem pomieszczenie zakładając na siebie swoje przebranie. 
Kiedy znajdujemy się w sytuacji zagrożenia, najlepsze wyjście to okazać równie wielką agresję jak przeciwnik, a potem pójść o krok dalej. Podnieść stawkę, żeby użyć pokerowej terminologii. I dopiero kiedy zdobędziemy psychologiczną dominację, pokazawszy kto tu jest szefem, możemy zacząć rozmawiać. Nie powinno się być ani trochę tchórzem. Jeżeli sytuacja tak wygląda, że należy komuś dać w szczękę i jeżeli czujesz po temu ochotę - powinno się walić i nie pytać nikogo o zgodę.



Gdy Michel wyszedł miałam ochotę pobiec za nim. Nie chciałam mu pokazywać jak bardzo się boję, nie chciałam mu robić znów problemów, gdyż miał ich wystarczająco dużo. Mimo iż nie popierałam jego reakcji i tego co zrobił przed chwilą - w głębi serca byłam mu wdzięczna, że chciał mnie bronić za wszelką cenę. Podeszłam do Emilia, który siedział na krześle i trzymał przy nosie chusteczkę. Lekarz stwierdził, że nie doszło do złamania, jednak przerażała mnie ilość krwi jaka się przed chwilą sączyła.
- Wszystko dobrze? - ukucnęłam przy mężczyźnie spoglądając na niego z troską. Mimo iż wiedziałam jak mnie traktuje, jak mnie krzywdzi to nigdy nie chciałam dla niego źle. Każdy ma prawo się pogubić, nikt nie zasługuje na cierpienie i ból, zarówno psychiczny jak i fizyczny.
- Teraz pytasz mnie czy dobrze, a chwilę temu stałaś po stronie tego kretyna? - syknął opuszczając rękę z chusteczką.
- Nie byłam po niczyjej stronie. Oboje się zachowywaliście jak dzieci.
- Co on tutaj robił? - warknął, nie zmieniając swojego oschłego tonu, który przyprawiał mnie o gęsią skórkę.
- Spotkałam go wczoraj, gdy wybiegłam od Ciebie z gabinetu - przerwałam na chwilę przypominając sobie co się wtedy stało - Rozmawialiśmy chwilę, po czym zadzwoniła do mnie Natalia, że Eva jest w szpitalu. Podwiózł mnie i to wszystko.
- I siedział z Tobą cały dzień i noc do dzisiaj? - zaśmiał się sarkastycznie.
- Oczywiście, że nie. Przyjechał niedawno... Chciał sprawdzić jak się czuje Eva i odwieźć nas do domu.
- Jasne - wstał z krzesła i zaczął chodzić po pomieszczeniu - Byłem dzisiaj u Ciebie, chciałem Cię przeprosić za wczoraj. Natalia mi powiedziała, że jesteś w szpitalu z małą, więc przyjechałem i co zastaję? Jak zawsze Jacksona!
- Proszę, odpuść - mówiłam najspokojniej jak potrafiłam - Prowokowałeś go. Oboje się napędzaliście i widzisz do czego doszło.
- Zrekompensuję mu się.
- Przestań - rzuciłam poważniej - Mam dość waszych chorych gierek.
Rozmowę przerwał nam lekarz z wypisem dla mojej córeczki. Nie poruszaliśmy już z Emilio tego tematu. Opuściliśmy szpital w ciszy i tak samo jechaliśmy w drodze do domu. Widziałam po Evie, że bała się Emilia. Nie chciałam tego, jednak nie potrafiłam jej pomóc gdy sama odczuwałam przy nim niepokój, którego nie mogłam się pozbyć za wszelką cenę. Chyba dopiero zaczęło wtedy do mnie docierać, w jak wielkim bagnie teraz siedzę. Związek z Emilio stawał się z dnia na dzień coraz bardziej toksyczny, a ja nie miałam pojęcia jak się z tego wyplątać. Nie mówiąc o tym, że coraz bardziej ulegałam Michaelowi, który nie odpuszczał mimo, iż starałam się trzymać go z dala od siebie i Evy. Wszystko zaczynało się plątać. Gubiłam się we własnych kłamstwach, których ciężar stawał się dla mnie coraz gorszy.
Gdy zajechaliśmy pod dom Natali poczułam wielką ulgę. Chciałam w końcu odpocząć od tego wszystkiego.
- Widzimy się jutro? - spytał gasząc silnik swojego samochodu - Dzisiaj zapewne nie ma na co liczyć.
- Eva dopiero wyszła ze szpitala, nie zostawię jej - skwitowałam przypominając sobie, że przecież obiecałam wczoraj Evie, że jutro pojedziemy do Neverlandu, a pojutrze na rejs. I jak teraz mam to wytłumaczyć Emilio? Musiałam się jakoś wymigać na te kilka dni.  - Posłuchaj... Ja... Może powinniśmy zrobić sobie kilka dni przerwy, co?
- O czym Ty mówisz? 
- Ostatnio nie było najlepiej, zamiast się kłócić może warto odpocząć od siebie te kilka dni.
- Chcesz mieć wolną drogę do Michela? - zaśmiał się - Dobre.
- Chcę po prostu spędzić trochę czasu z córką i Natalią. Sam mówiłeś, że masz dużo pracy, a kilka dni przerwy dobrze nam zrobi, jeśli chcesz aby między nami się jeszcze ułożyło musimy spróbować - wiedziałam, że to na niego podziała.
Niechętnie, jednak zgodził się na kilka dni wolnego od siebie nawzajem. Dzięki temu nie musiałam już się zastanawiać, jak mu powiedzieć o kolejnej wizycie u Michaela, a tym bardziej o rejsie.
Gdy weszłyśmy z Evą do mieszkania od razu zaatakowała mnie Natalia, której kazałam poczekać na mnie w salonie. W pierwszej kolejności poszłam z córką do jej pokoju, chcąc porozmawiać o dzisiejszej sytuacji.
- Kochanie, Emilio i Mike dzisiaj mocno przesadzili i...
- Wcale nie - przerwała mi - Michel bardzo dobrze zrobił!
- Nie zrobił dobrze. Nie powinien się tak zachowywać, przemoc nie jest dobra.
- Ale Emilio jest zły.
- Nie można tak załatwiać spraw - pogłaskałam ją po włoskach - Michel chciał dobrze, ale to go nie usprawiedliwia.
- Jesteś teraz zła na Michaela? I nie popłyniemy statkiem? - spojrzała na mnie smutno, na co uniosłam lekko kąciki ust.
- Jestem na niego trochę zła, ale popłyniemy - na te słowa rzuciła mi się na szyję mocno przytulając.
- Dziękuję - szepnęła wciąż obejmując mnie swoimi małymi rączkami.
Porozmawiałam z nią jeszcze chwilę, po czym wróciłam do zniecierpliwionej Natali, która nerwowo przerzucała kanały w telewizorze.
- Jesteś! - rzuciła gasząc urządzenie - Miśka Emilio był u mnie! Nie wiedziałam co powiedzieć, więc powiedziałam prawdę że jesteś w szpitalu z Evą. Nie chciałam aby myślał, że jesteś u Michaela i...
- Wiem - usiadłam obok niej na kanapie - Był w szpitalu. Michel również.
- Widzieli się? - spojrzała na mnie zaciekawiona.
- Mało powiedziane...
- Opowiadaj - usiadła po turecku wyczekując mojej historii, którą jej opowiedziałam zaczynając od sesji z Emilio, tego jak mnie uderzył, jak Michel uratował mnie przed pędzącym Jeepem oraz całą resztę aż do dzisiejszego poranka -  Jakim cudem Michel przyjechał znów w nocy? 
- Nie mam pojęcia - spuściłam wzrok - Przebudziłam się i po prostu był. Usiadł obok mnie i spał tak ze mną całą noc.
- Dobrze, że przestawił mleczaki temu durniowi.
- Nat daj spokój...
- Miśka Ty jesteś durna jak nie wiem! Przecież ten człowiek Cię bije, uderzył Cię, a Ty go jeszcze bronisz? Gdzie się podziała moja przyjaciółka, która nie dawała sobie nigdy nikomu na łeb wejść?
- Zasłużyłam sobie.
- Że co? - spojrzała na mnie jak na wariatkę - Co Ty znów pieprzysz?
- Te sześć lat temu swoim odejściem skreśliłam wszystko. Zasłużyłam sobie teraz na to wszystko. Emilio mi pomaga tylko uświadomić sobie, jak głupia byłam kiedyś. 
- Głupoty to Ty teraz gadasz - walnęła mnie w ramię - Fakt, popełniłaś kiedyś trochę błędów, a nawet trochę więcej niż trochę, ale to nie oznacza, że masz katować siebie w taki sposób. Co byś zrobiła, gdyby Michael Cię uderzył?
- Mike nigdy nie skrzywdziłby mnie - odpowiedziałam bez zastanowienia - Nie podniósł by na mnie ręki.
- Wiem, ale co byś zrobiła w takiej sytuacji? Pytanie na logikę.
- Pewnie bym nigdy w życiu więcej na niego nie spojrzała.
- To dlaczego pozwalasz Emilio na to wszystko, skoro Michela byś od razu znienawidziła? - spojrzała na mnie wyczekująco.
- Bo fakt, że skrzywdziłby mnie ktoś kogo kocham, zabolałby mnie tysiąc razy bardziej niż ból zadany przez osobę do której nic nie czuję - spuściłam wzrok - Emilio nie zadaje mi nic poza bólem fizycznym.
- Co masz zamiar zrobić teraz? 
- Nie wiem... Chciałabym wrócić do Londynu, żyć tam znów z dala od tego wszystkiego. 
- Ode mnie też? - spojrzała na mnie smutno. Bez namysłu przytuliłam przyjaciółkę.
- Od Ciebie nigdy.
- No ja myślę - zaśmiałyśmy się - Swoją drogą ucieczka Ci nic nie da. Poza tym obiecałaś mu, że zostaniesz do końca miesiąca.
- Cholerne obiecane trzy tygodnie...
- Zostały Ci już tylko dwa, więc nie marudź.
- No i rejs...
- Rejs? - spojrzała na mnie zaciekawiona.
- Nie mówiłam Ci?  Wczoraj z Evą znów mnie wzięli pod włos. Jutro chce nas zabrać do Neverlandu, a pojutrze na rejs.
- Jak za starych, dobrych czasów - uśmiechnęła się - I dobrze, może to Ci coś wbije do tej pustej łepetyny.
- Dzięki, na Ciebie zawsze można liczyć.
- Do usług - spojrzała na mnie triumfalnie i wstała z kanapy - Idę zrobić sobie herbaty. Chcesz coś?
- Nie... Pójdę do siebie się zdrzemnąć.
Idąc do swojej sypialni zajrzałam ostatni raz do pokoiku Evy. Siedziała przy stoliku coś rysując, więc najciszej jak potrafiłam przymknęłam jej drzwi i poszłam do siebie. Rzuciłam się na łóżko ciesząc, że nie muszę spędzić kolejnej nocy na krześle. Chociaż nie wiem czy nie wolałabym spędzić jej tak ale znów w objęciach Michaela, niż samotnie w wygodnym łóżku. Uśmiechnęłam się sama do siebie na tą myśl, gdy z transu wyrwał mnie dźwięk mojej komórki. Spojrzałam na wyświetlacz gdzie wyświetlał się nie kto inny jak 'Michael'. Chwilę się zawahałam, jednak w końcu wcisnęłam zieloną słuchawkę.
- Halo? - rzuciłam spokojnym głosem, czując jak wali mi serce.
- Przepraszam Cię za dzisiaj - słyszałam po jego tonie, jak wiele kosztowały go te słowa - Nie chcę, aby między nami się coś zepsuło przez dzisiaj i...
- Nie gniewam się - przerwałam mu - Nic się nie stało. Sprowokował Cię. Nie pochwalam tego co zrobiłeś, ale nie mam Ci za złe.
- Dziękuję - szepnął z wyraźną ulgą - Nie pozwolę by was skrzywdził.
- Spokojnie, nic się nie dzieje.
- Nie żałuję tego co dzisiaj zrobiłem - skwitował - Zrobiłbym to ponownie, tylko tym razem dwa razy mocniej.
- Daj spokój - zmieniłam temat - Jutro o której po nas będziesz?
- Mogę z samego rana jeśli chcesz.
- Rano chciałam iść z Evą do rodziców na cmentarz - przygryzłam wargę.
- W takim razie pojedziemy razem. Również planowałem na dniach ich odwiedzić.
- Michel... - zastanowiłam się chwilę, czy aby na pewno chcę zadać to pytanie - A co z Lisą? Nie chcę wchodzić między was, a jutro skoro mamy być z Evą u Ciebie to...
- Nie martw się. Lisa teraz całe dnie spędza w studio. Wychodzi o siódmej i wraca późnym wieczorem, więc nie ma najmniejszego problemu.
- Nie chcę, abyście się przeze mnie kłócili...
- Jeśli się mamy kłócić, to nie przez Ciebie - przerwał na chwilę - Muszę kończyć, Jermaine chyba już przyjechał. Będę jutro rano przed dziewiątą u was.
- Do jutra w takim razie - uśmiechnęłam się sama do siebie.
Gdy połączenie dobiegło końca opadłam na poduszki czując jak wszystko we mnie buzuje. Co ten człowiek ze mną robił?
Mam czasem wrażenie, że dla mnie łagodniał, lecz wobec reszty świata pozostawał sobą. Z jednej strony wciąż był tym samym mężczyzną, w którym się zakochałam: stanowczym i szarmanckim, a z drugiej - zmienił się. Był wszystkim, czego pragnęłam, czego potrzebowałam od drugiego, niedoskonałego człowieka.

***

Komentarz = to motywuje!

~~~~~


" A Ty miej cierpliwość do mych lęków."

wtorek, 22 marca 2016

Rozdział 16

Ostatnio każdy czegoś ode mnie chce, jestem rozchwytywana na prawo i lewo i już normalnie nie wiem w co i gdzie mam ręce włożyć xD
Kolejny post nwm kiedy będzie, być może dopiero za tydzień, gdyż póki co nie zanosi się aby nasz planowany wyjazd na święta miał nie wypalić, więc dopiero notka się pojawi po moim powrocie do Polski ( a nie wiem dokładnie czy to bd poniedziałek czy co, bo jedziemy z kolegą w ciemno i znając życie wszystko wyjdzie w praniu xD). Zła jestem, bo mieliśmy wybrać się w trójkę z koleżanką moją jeszcze, ale postanowiła nas wystawić na kilka dni przed wyjazdem... No nic pojedziemy sami, a w Zagrzebiu mamy załatwiony u innych studentów polaków tam nocleg, więc szykuje się mega wyprawa :D
Chcecie wiedzieć coś więcej o moich zwariowanych pomysłach, wyjazdach i przeżytych przygodach?
W takim razie zapraszam chętnych na:
http://bedziesz-miedzy-gwiazdami.blogspot.com/
Jest to mój nowy blog, o tematyce innej niż fanfic o MJ. Znajomi wiele razy mówili mi abym zrobiła coś podobnego, gdyż jest co opowiadać z mojej perspektywy :D
Znajdziecie tam relacje z moich wyjazdów (w tym też będą tam relacje z praktyk z Grecji, na które jak wiecie wybieram się od sierpnia do października).
Dobra, nie marudzę już:)
Zapraszam na nowy rozdział:)))
~~~~~

Każdego ranka otrzymujesz dwadzieścia cztery złote godziny. To jedna z niewielu rzeczy na świecie, które dostaje się za darmo. Za wszystkie pieniądze świata nie można kupić ani jednej dodatkowej godziny. Więc co robić z bezcennym skarbem? Pamiętać przede wszystkim, że musimy go wykorzystać, bo dostajemy go tylko raz. Jeśli zmarnujemy te dwadzieścia cztery godziny, nic i nikt nie odda nam ich z powrotem. 
Gdy tylko odebrałam telefon od Nat wiedziałam, że musiało stać się coś złego. Może po prostu przeczucie, a może instynkt macierzyński, który jest tak wyczulony na krzywdę własnego dziecka. Wyleciałam z restauracji z prędkością światła, chcąc jak najszybciej znaleźć się w szpitalu i dowiedzieć dokładnie wszystkiego od mojej przyjaciółki. Michael dogonił mnie po chwili, zapewne ubierając w środku z powrotem w swoje przebranie.
- Michelle zaczekaj - złapał mnie na chodniku za rękę - Tam jest taksówka, chodź.
Po chwili już siedzieliśmy w środku. Podałam kierowcy adres szpitala i poprosiłam, aby jechał możliwie jak najszybciej, gdyż zależy nam na czasie. Mężczyzna na szczęście nie rozpoznał Michela i ruszył bez zbędnych pytań i rozmyśleń.
- Co się dokładnie stało? - spytał szeptem Mike, gdy oparłam się głową na jego ramieniu próbując powstrzymać cisnące mi się do oczu łzy.
- Nie wiem... Nat mówiła abym jak najszybciej przyjechała i tam mi wszystko opowie...
- Uspokój się - pocałował mnie w czubek głowy, a ja wtuliłam się w jego szyję - Nic jej nie będzie, nie płacz.
- Mogłam nie iść na tą głupią sesję... Powinnam była siedzieć z nią w domu, a nie zostawiać znów na głowie Natali...
- To nie Twoja wina - rzucił poważnym tonem - Nie chcę nawet słyszeć, jak się obwiniasz.
- Dlaczego tak właściwie ze mną jedziesz?
- Że co? - spojrzał na mnie marszcząc brwi.
- Nie musiałeś, poza tym w szpitalu mógłby Cię ktoś rozpoznać i...
- Nie denerwuj mnie jeszcze bardziej - przerwał mi - Mam sobie iść? Tego właśnie chcesz? Nie mam zamiaru Cię męczyć swoją obecnością.
- Nie to miałam na myśli... Przepraszam... - przytuliłam się do niego jeszcze mocniej, wciągając zapach jego perfum.
Resztę drogi jechaliśmy w ciszy. Siedziałam cały czas przylepiona do boku Michaela, wycierając potajemnie pojedyncze łzy. Podróż dłużyła mi się niemiłosiernie, jakby samochód stał w miejscu.
Gdy w końcu auto się zatrzymało pod szpitalem wyjęłam szybko portfel z kieszeni, ale Mike zatrzymał mnie dłonią i rzucił:
- Ja zapłacę, biegnij już.
Nie czekając dłużej wyszłam z samochodu i wpadłam do szpitala jak huragan. Od razu skręciłam w korytarz prowadzący na oddział dziecięcy. Nagle na końcu kolejnego korytarza ujrzałam chodzącą nerwowo Natalię. Podbiegłam do niej, a dziewczyna na mój widok mocno mnie objęła i wtulona w moje włosy zaczęła przepraszać.
- Miśka tak strasznie Cię przepraszam... To moja wina ja nie chciałam... Ja...
- Mów co się stało? Gdzie jest Eva? - mówiłam dość nerwowym tonem - Gdzie ona jest?
- Tutaj - wskazała na białe drzwi obok nas - Przed chwilą wróciła z płukania żołądka, jest z nią lekarz i kazał mi tutaj zaczekać.
- Płukania żołądka? - spojrzałam na przyjaciółkę z niedowierzaniem.
- Jestem już - nawet nie zauważyłam, gdy znalazł się obok nas Michael - Cześć Nat - przywitali się buziakiem w policzek, po czym mężczyzna spojrzał na mnie - Co się stało?
- Chodźcie - Nat pociągnęła mnie za rękę w stronę ławki, na której wszyscy usiedliśmy - Po spacerze wróciłam z nią do domu. Zjadłyśmy obiad, a potem poszła do siebie grać na skrzypcach. Nagle przyszła do mnie do kuchni i zapytała, czy skoro zjadła obiad to może wziąć kilka cukierków, które leżą na stoliku w pokoju mamusi. Zgodziłam się, ale w życiu mi nie przyszło do głowy że miała na myśli tabletki! - Nat się rozpłakała i przytuliła do mnie mocno - Miśka ja tak strasznie Cię przepraszam...
- To nie Twoja wina - szepnęłam całując ją we włosy - To ja nie powinnam zostawiać tabletek przeciwbólowych na wierzchu.
- Po co Ci były tabletki przeciwbólowe? - Mike spojrzał na mnie pytająco - Nic nie mówiłaś...
- Bo nie ma o czym - skwitowałam - Ostatnio miewam częste bóle głowy. Gdy są naprawdę mocne to biorę jedną tabletkę. Ale ja biorę jedną, raz na jakiś czas, nie to co niektórzy - skarciłam go wzorkiem, a Mike spuścił głowę szybko się domyślając o co mi chodziło.
W końcu białe drzwi, za którymi była moja córka otworzyły się. Bez namysłu wstałam i podbiegłam do wychodzącego na korytarz lekarza:
- Panie Doktorze czy wszystko z nią w porządku? - czułam jak szklą mi się oczy.
- Pani jest matką?
- Tak. Nazywam się Michelle Evans. Czy moja córka...?
- Proszę się uspokoić - uśmiechnął się do mnie delikatnie - Zjadła tabletki przeciwbólowe, ale dzięki szybkiej reakcji i płukaniu żołądka nie doszło do żadnych uszkodzeń narządów. Może Pani wejść do małej, proszę jednak w przeciągu 15 minut przyjść do mnie dopełnić wszelkich formalności.
- Dziękuję - rzuciłam o wiele spokojniejsza i wpadłam do sali, gdzie leżała moja kruszynka.
 Przysiadłam na stołku obok łóżeczka i pogłaskałam ją po włoskach. Spała spokojnie, równomiernie oddychając. Poczułam jak łzy spływają mi po policzkach. Spojrzałam w stronę drzwi, gdzie w progu stała Nat. Podeszła do mnie po chwili i przysiadła się obok, opierając głowę na moim ramieniu.
- Jeszcze raz przepraszam... Nie nadaję się na opiekunkę, a co dopiero na matkę... Nie dziwię się Tom'owi, że mnie zostawił...
- Przestań - warknęłam - Jesteś cudowną kobietą, opiekunką, a na pewno będziesz najbardziej zajebistą mamuśką na świecie - przytuliłam ją mocno do siebie.
- Czyli nic jej nie jest? - spytała spoglądając na mnie wciąż przerażona tym co się stało.
- Miejmy taką nadzieję.




Gdy Michelle zniknęła za drzwiami, podszedłem do lekarza, który zmierzał już w kierunku swojego gabinetu. Poprawiłem swoje sztuczne wąsy i ruszyłem za nim z nadzieją, że nie rozpozna mnie ani on, ani nikt z innych ludzi w szpitalu.
- Doktorze, przepraszam? - mężczyzna zatrzymał się i spojrzał na mnie wyczekująco - Chciałem tylko zapytać, czy z Evą wszystko w porządku?
- Jest Pan ojcem? Kimś z rodziny?
- Em... - zamyśliłem się i poczułem ukłucie w sercu - N... Nie..
- W takim razie nie mogę Panu udzielić żadnych informacji.
- Proszę mi tylko powiedzieć, czy z małą wszystko dobrze? Wyjdzie z tego, tak?
- Jak już mówiłem jej mamie, wszystko jest pod kontrolą - posłał mi słaby uśmiech i ruszył przed siebie.
Sam nie wiedząc co myśleć wróciłem z powrotem pod drzwi, gdzie leżała Eva. Oparłem się o futrynę i spojrzałem na wtulone w siebie Michelle i Natalie, oraz na leżącą obok na łóżku Evę. Była spokojna, oddychała równomiernie pogrążona w krainie snów. Bałem się o nią, żadne dziecko nie zasługuje na to by cierpieć, jednak obawa o nią była bardziej wewnętrzna... Zdawałem sobie sprawę, że pokochałem Evę. Nie tak, jak można kochać obce sobie dziecko - pokochałem ją niczym własną córkę, o której od zawsze marzyłem. Ani sława, ani pieniądze nie dadzą tego, co może dać prawdziwa rodzina. Dom, do którego chce się wracać. W którym czeka na nas coś więcej niż ściany i meble. To nigdy nie rozgrzeje serca tak, jak prawdziwe uczucia i emocje. Czym jest szczęście, gdy nie mamy się z kim nim podzielić? Owszem, trzeba jakoś żyć - ale trzeba też żyć dla kogoś.
- Czemu tak stoisz? - Michelle spojrzała na mnie i posłała smutny uśmiech - Wejdź.
Niepewnie wkroczyłem do pokoju. Nat wstała nagle z miejsca i rzuciła:
- Muszę jechać do biura, bo niedługo dojdzie do tego, że własny ojciec mnie zwolni - spojrzała na Miśkę - Dacie sobie radę?
- Zawsze dajemy - uśmiechnęła się - Zapewne przetrzymają Evę do jutra, więc nie czekaj na mnie.
- Nie wrócisz na noc?
- Zostanę z nią.
- Jakbyś czegoś potrzebowała to dzwoń - pocałowała ją w policzek na pożegnanie, po czym pożegnała się ze mną i wyszła.
Odprowadziłem kobietę wzrokiem i podszedłem do Michelle, siadając obok niej. Mój wzrok znów zatrzymał się na śpiącej dziewczynce. Wziąłem jej małą rączkę w swoje dłonie i pocałowałem, na co poruszyła się nieznacznie otulona białą jak śnieg pościelą.
- Tak strasznie się bałam... - wyszeptała Michelle kładąc głowę na moim ramieniu. Objąłem ją automatycznie ramieniem przyciskając mocniej do siebie.
- Widzisz... Mówiłem Ci, że wszystko będzie dobrze.
- Zostaniesz z nią chwilę? Muszę iść do lekarza i...
- Jasne, leć - uśmiechnąłem się i znów całą swoją uwagę skupiłem na dziewczynce.
Gdy Michelle wyszła zostawiając nas samych, zdjąłem z nosa okulary, by móc przyjrzeć się jej dokładniej. W oczach zaczęły mi się zbierać łzy, których powstrzymanie było niemożliwe. Przysunąłem krzesełko maksymalnie do łóżka i oparłem się ręką na kołdrze, kładąc jednocześnie głowę. Palcem jeździłem po dłoni dziewczynki, kreśląc różne, dziwne znaczki. Przymknąłem na chwilę oczy wypuszczając powietrze z ust. Nie wiem ile tak leżałem, moje myśli zdawały się zatrzymać w czasie, a może po prostu przysnąłem? Poczułem nagle, jak ktoś delikatnie pociągnął mnie za włosy, a po chwili usłyszałem jej cieniutki, anielski głos:
- Michael...?
Podniosłem się automatycznie spoglądając w jej ciemne oczka. Uśmiechnąłem się przez łzy i pogłaskałem po policzku, po czym złożyłem na nim drobnego buziaka.
- Jak się czujesz księżniczko? - nie wypuszczałem jej małej łapki ze swoich dłoni.
- Dobrze - uniosła lekko kąciki ust - A gdzie mamusia?
- Zaraz przyjdzie, jest u Pana Doktora - znów się uśmiechnąłem, nie mogąc tłumić w sobie szczęścia, jakie teraz panowało w moim sercu - Nic Cię nie boli? Na pewno dobrze się czujesz?
- Tak. Strasznie się cieszę, że jesteś tutaj - spojrzała na mnie z ukosa - Znów wyrosły Ci wąsy?
- Tak, dokładnie tak - zaśmiałem się.
- Eva? - do pokoju weszła nagle Michelle, która również widząc w pełni sił córkę uśmiechnęła się mimowolnie - Kochanie wszystko dobrze? - usiadła na łóżku obok niej całując ją w czoło - Jak się czujesz?
- Michael już pytał, dobrze - spojrzała na mnie, a potem znów na mamę - Mamuś, bo ja nie wiedziałam, że te cukierki są niedobre. Nie chciałam źle...
- Wiem myszko - pogłaskała ją po głowie - Nie gniewam się.
- A kiedy wrócimy do domku?
- Pan Doktor mówił, że możliwe że już jutro.
- To super - Eva spojrzała na mnie - Michael, a popłyniemy na ten rejs co obiecałeś?
- Eva, już zaczynasz? - Michelle skarciła ją wzrokiem - Dopiero co się przebudziłaś.
- Umówmy się tak - zacząłem - Jeśli jutro wyjdziesz ze szpitala, to na następny dzień przyjadę po was i pojedziemy znów do Neverlandu i zostaniecie u nas na kolacji. A jeśli Twoja mama mnie przez ten czas nie zabije, to na kolejny dzień popłyniemy w rejs.
- Tak! - wyciągnęła do mnie rączki, a ja bez zawahania przytuliłem ją do siebie.
- Nie ciesz się, bo to morderstwo może jeszcze dość do skutku - kobieta zmierzyła mnie wzrokiem - Znów to robisz Mike.
- Odbierzesz jej tę radość? - razem z Evą spojrzeliśmy na nią.
Nie wiem czy to widok córki w szpitalu na nią zadziałał, ale zgodziła się. W końcu jak można odmówić radości własnemu dziecku, które jeszcze chwilę temu mogliśmy stracić bezpowrotnie?  Tak więc zgodziła się na ten rejs, który był moją ostatnią szansą na próbę odzyskania tego, na czym mi najbardziej teraz zależało.
Siedzieliśmy we trójkę aż do zmierzchu. Rozmawialiśmy, śmialiśmy się i wygłupialiśmy, jakbyśmy byli prawdziwą rodziną. W końcu Eva zasnęła. Mimo iż uśmiech nie schodził jej z twarzy, widać było że jest zmęczona całym dniem i tym, co się dzisiaj wydarzyło. Wyszliśmy z Michelle na korytarz, który o tej godzinie był już całkiem pusty.
- Idź do domu - uniosła lekko kąciki ust - Jesteś zmęczony.
- Ty również jesteś zmęczona.
- Zostanę przy niej - spuściła wzrok - Nie mogę jej zostawić samej.
- Zostanę z wami.
- Nie, musisz wracać do siebie, tam jest Twoje miejsce.
- Obiecujesz, że jeśli będzie się coś dziać to zadzwonisz?
- Tak - uśmiechnęła się do mnie po czym mocno przytuliła - Dziękuję.
- Nie dziękuj, nie dziękuje się za takie rzeczy. Zrobiłem to bo chciałem. Dla nas.
Gdy w końcu się ode mnie oderwała, spojrzałem w jej błękitne niczym ocean oczy. Dotknąłem dłonią jej policzka, po czym przeniosłem wzrok na jej wargi. Sam nie wiem kiedy się to stało, co wtedy myślałem, ani co mną kierowało, ale po prostu nachyliłem się i delikatnie musnąłem jej wargi składając na nich delikatny pocałunek. Znów spojrzeliśmy sobie w oczy, jednak żadne nic nie odpowiedziało. Skarciłem siebie w myślach i odsunąłem się od niej marszcząc brwi.
- Przepraszam, ja tylko chciałem... - zacząłem, jednak wściekły na siebie nie dokończyłem zdania, tylko po prostu odwróciłem się i ruszyłem korytarzem w stronę wyjścia.


Miłość to nie jest ta jedna chwila, kiedy mężczyzna patrzy kobiecie w oczy i czuje, że ziemia usuwa mu się spod nóg, a w jej duszy dostrzega to wszystko, za czym tęskni jego własna. Miłość przychodzi powoli, właściwym nurtem, własnej rzeki, nigdy nie myląc drogi, a składają się na nią, w równych proporcjach, szacunek i wzajemnie wsparcie. Ważna jest obecność, świadomość że ukochana osoba jest obok z własnej woli, gdyż po prostu chce z nami być. 
Wszedłem do mieszkania najciszej jak potrafiłem. Odwiesiłem płaszcz i poszedłem do kuchni, która wysprzątana przez naszą gosposię wydawała się teraz strasznie wielka i pusta. Zapaliłem światło i wyjąłem z lodówki sok pomarańczowy. Oparty o blat piłem pomarańczową ciecz, rozmyślając cały czas o tym że Eva razem z Michelle są teraz w szpitalu. Czułem potrzebę bycia tam teraz razem z nimi, chciałem pomóc, jednak jakie miałem do tego prawo? Mimo iż Michelle twardo trzymała się swojego zdania i podtrzymywała mur, który zbudowała - powoli zaczynał się rozpadać. Granica robiła coś coraz cieńsza, a ja w końcu mogłem próbować być na tyle blisko, na ile chciałem być.
- Gdzie byłeś? - do kuchni weszła Lisa owinięta w szlafrok - Dzwoniłam do studia, mówili że wyszedłeś o wiele wcześniej.
- Pokłóciłem się z Q - rzuciłem dopijając sok do końca.
- Więc gdzie byłeś tyle czasu?
- W szpitalu - rzuciłem nie chcąc jej więcej okłamywać.
- Coś się stało? - podeszła do mnie i spojrzała mi w oczy dotykając dłonią mojego policzka - Źle się czujesz? Coś Ci dolega?
- Moje kiepskie zdrowie to jedno - nie chciałem jej mówić o moich prawdziwych problemach zdrowotnych - Ale byłem tam gdyż Eva wylądowała w szpitalu i...
- Eva? - przerwała mi - Byłeś u córki tej wywłoki?
- Zważaj na słowa - warknąłem - Ona nigdy się o Tobie w taki sposób nie wyrażała, wręcz przeciwnie.
- Wali mnie co ona o mnie mówi i myśli. Nie widzisz, że wszystko się przez nią wali?
- Już wcześniej się waliło.
- I przesiedziałeś z nią cały dzień? - zaśmiała się pod nosem.
- Owszem. Nie mam zamiaru Cię okłamywać. Poza tym co Cię tak boli? Jak Ty wychodzisz na całe noce nie mówiąc gdzie i do kogo, to nie czujesz się specjalnie winna, czyż nie?
- Ty bierzesz mnie w ogóle na poważnie? - zmierzyła mnie wzrokiem.
- A Ty? - odstawiłem pustą szklankę do zlewu i stanąłem przed kobietą i zacząłem, mówiąc spokojnym ale zarazem poważnym głosem - Jeśli chcesz udowodnić mi to, że traktujesz i mnie i moje życie poważnie... - zawahałem się - Co byś zrobiła, gdybym Ci powiedział, że chcę mieć dziecko?
- Co chcesz mieć? - spojrzała na mnie wielkimi oczami zdziwiona moim pytaniem - Jakie dziecko?
- Dziecko - powtórzyłem - Owoc miłości kochających się ludzi. 
- Teraz, podczas kłótni mówisz mi nagle, że chcesz mieć dziecko? Czy Ty siebie słyszysz?
- Bardzo dokładnie - zmarszczyłem brwi.
- Nawet nie chcę o tym słyszeć.
- I widzisz, tutaj jest Twój problem - podszedłem do niej bliżej - Nie potrafisz powiedzieć żeby po prostu z tym poczekać, żeby przemyśleć lub się zastanowić, tylko od razu wszystko rzucasz do kosza. Nie potrafisz porozmawiać ze mną, spróbować rozumieć i znaleźć wspólnego języka. 
- Idź do tej swojej siksy, może ona Ci dziecko da - warknęła - Zrobicie sobie całą drużynę piłkarską.
- Gdy jeszcze z nią byłem i rozmawialiśmy o dziecku - zacząłem - Mówiła że nie jest gotowa, że jest za młoda i lepiej poczekać. Poczekać, rozumiesz? Ale nie powiedziała mi nigdy wprost, że nie chce mieć ze mną dziecka.
- Winisz mnie za szczerość? - zaśmiała się.
- Mam dość - syknąłem i wyminąłem ją kierując się w stronę wyjścia.
Chwyciłem płaszcz i opuściłem budynek kierując się w stronę samochodu. Założyłem na nos tylko okulary i kapelusz, gdyż o tej godzinie i tak na ulicach nie było prawie żadnej żywej duszy. Wyjechałem z posiadłości z piskiem opon. Od razu wiedziałem gdzie chcę pojechać, co jest mi teraz potrzebne.
Drogi były całkiem puste, więc po niecałych trzydziestu minutach byłem już pod szpitalem. Wszedłem do środka naciągając mocniej kapelusz na twarz. Wszedłem na piętro kierując się na oddział dziecięcy, gdzie minąłem się z jakąś pielęgniarką.
- Przepraszam Pana, ale czas odwiedzin skończył się dawno temu, nie może Pan tutaj przebywać.
- Ja do Evy Evans, jej mama jest u niej teraz. 
- Rozumiem, jednak nie mogę...
- Bardzo proszę. Ja... Ja... - zająknąłem się chwilę - Ja jestem ojcem. I... I bardzo mi zależy, więc bardzo Panią proszę...
- No dobrze - przyglądała mi się z zaciekawieniem, jednak chyba nie rozpoznała mnie lub dobrze grała niezorientowaną - Proszę tylko nie kręcić się po szpitalu.
- Dziękuję - uśmiechnąłem się i szczęśliwy ruszyłem przed siebie. 
Nie byłem dumny, że okłamałem pielęgniarkę w sprawie ojcostwa. Mówiąc to czułem wręcz ukłucie w sercu, czyżby było spowodowane tym, że pragnąłem by moje słowa były prawdą? 
Otworzyłem delikatnie drzwi zerkając do środka. Michelle spała na krześle z głową opartą na ramie krzesełka. Eva leżała na pleckach zwrócona w stronę okna, ściskając w rączkach kant pościeli. Uśmiechnąłem się na ten widok i najciszej jak potrafiłem wszedłem do środka zamykając za sobą drzwi. Położyłem kapelusz i okulary na stoliku obok łóżeczka dziewczynki, po czym złożyłem na jej policzku drobny pocałunek i mocniej nakryłem kołdrą. Michelle poruszyła się delikatnie na krześle. Wziąłem drugi, pusty stołek i postawiłem obok niej chcąc być maksymalnie blisko. Gdy usiadłem przebudziła się. Podniosła głowę i zmierzyła mnie zaspanymi wciąż oczkami.
- Mike... Co Ty tutaj...?
- Ciii, śpij - zmierzyła mnie jeszcze wzrokiem nie rozumiejąc o co chodzi, ale w końcu bez zbędnych pytań poprawiła się na krześle przysuwając do mnie. Objąłem ją ramieniem, pozwalając by wygodnie ułożyła się na moim torsie. Spanie na krześle nie należy do najprzyjemniejszych form odpoczynku, jednak fakt że była obok mnie, że siedziała wtulona w mój bok, był dla mnie największą formą wygody. Nic nie jest tak intymne, jak spanie obok drugiej osoby. Człowiek jest wtedy całkowicie bezbronny. Spanie obok drugiej osoby, w odległości paru centymetrów to akt absolutnej ufności.
Przyglądałem się jeszcze chwilę śpiącej Evie, gładząc przy tym Michelle po włosach. W końcu i ja przymknąłem oczy. Przez chwilę zacząłem się bać, że już nigdy nie będzie tak jak kiedyś. Że to uczucie umrze, po prostu tak jak umierają ludzie.
Jak to powiedział Paulo Coelho - umiera się na wiele spo­sobów: z miłości, z tęskno­ty, z roz­paczy, ze zmęcze­nia, z nudów, ze strachu. Umiera się nie dla­tego, by przes­tać żyć, lecz po to, by żyć inaczej. Kiedy świat za­cieśnia się do roz­miaru pułap­ki, śmierć zda­je się być je­dynym ra­tun­kiem, os­tatnią kartą, na którą sta­wia się włas­ne życie.

***

Komentarz = to motywuje!

~~~~~


"Przytuliła się... i poczułem, jak serce mocniej zabiło, 
poczułem jak przez tę krótką chwilę, gdy jej przy mnie nie było;
 serce za serca bliskością tak bardzo tęskniło."

środa, 16 marca 2016

Rozdział 15


Hejka Miśki! <3
Piosenka powyżej nie daje mi spokoju od kilku dni, weszła do głowy i wyjść nie chce ;3
Jak widać wasza powsinoga wróciła z Berlina cała i zdrowa :D
Od kiedy pojechałam w tym roku na sylwester do Berlina, miasto to mnie urzekło jak nie wiem. Serio, tak jak Niemiec nigdy nie lubiłam tak Berlin to lovelovelove <333
Żywot powsinogi mam w planach kontynuować i możliwe, że w przyszłym tyg znów mnie wyniesie z Polski tym razem na 3-4 dni (mam o to dym w domu bo rodzice religijni i 'JAK TO CIEBIE NA ŚWIĘTA MA NIE BYĆ?!') no ale jak to ja mówię, macie problem xD
Ogólnie dobrze bo nie przepadam za świętami. Nie tylko dlatego, że jestem niewierząca - ale nie lubie tej sztucznej atmosfery, nagle Big Love w rodzinie i aż się zesrać idzie. Powinno się spotykać zawsze a nie tylko dwa/trzy razy do roku bo 'religia' tak nakazuje. O wiele bardziej odpowiada mi opcja że wielkanoc mogę spędzić z znajomymi w Chorwacji śpiąc w aucie i zwiedzając nowe miejsca :D
Dobra nie przynudzam, następny rozdział nie wiem kiedy, ale jakoś chyba w przyszłym tyg. Tak czy siak na bank dam przed wyjazdem, o ile on wypali ale mam nadzieję że tak :D
Trzymta się <3 !;*
Zapraszam oczywiście po przeczytaniu do zostawienia po sb śladu w postaci komentarza:)

PS: Kochani kończę z 'powiadamianiem' o nowych notkach. Nie mam czasu obskakiwać blogów z wiadomością o nowym rozdziale. Doszłam do wniosku, że jak ktoś chce czytać to bd obserwować, zaglądać sam itd:)
Także od kolejnego rozdziału nie będę już wstawiać u was komów o nowych (nie dotyczy to was u mnie, wy mnie dalej możecie powiadamiać o swoich nowościach:) ).

~~~~~


Wiele w życiu mu­simy, ale nie mu­simy czy­nić zła. A jeśli ja­kaś siła, ja­kiś strach, zmusza nas do czy­nienia zła, to nie zmu­si nas do te­go, byśmy te­go zła chcieli. Tym bar­dziej nie zmu­si nas do te­go, abyśmy trwa­li w tym chce­niu. W każdej chwi­li możemy wznieść się po­nad siebie i zacząć wszys­tko od nowa. Bo w końcu naj­bar­dziej prze­rażającym dźwiękiem na świecie jest bi­cie włas­ne­go ser­ca. Nikt nie lu­bi o tym mówić, ale to praw­da. Jest to dzi­ka bes­tia, która w sa­mym środ­ku głębo­kiego strachu do­bija się ol­brzy­mią pięścią do ja­kichś wewnętrznych drzwi, by ją wypuścić.
Weszłam do budynku w pośpiechu, bojąc się aby znów się nie spóźnić. Byłam tak zamyślona, że nawet nie poczułam jak zderzam się z kimś na korytarzu.
- Przepraszam - rzuciłam w pośpiechu i spojrzałam na mężczyznę przede mną - Quincy?
- Cześć mała - posłał mi swój uroczy uśmiech, po czym przywitał się ze mną buziakiem w policzek.
- Co tutaj robisz? 
- Jestem umówiony z Michaelem na spotkanie, główny stylista dzisiaj jest potrzeby tutaj w biurze, więc spotkanie postanowiliśmy też tutaj zrobić - zmierzył mnie wzrokiem - Czekasz na kogoś?
- Yyy, nie - zająknęłam się - Mam dzisiaj sesję, idę właśnie do Emilio i bardzo się spieszę, więc pozwolisz...
- Jasne, leć - przerwał mi uśmiechając się - Powodzenia.
- Dzięki - krzyknęłam jeszcze i biegiem ruszyłam po schodach na górę.
Zapukałam do drzwi jego gabinetu, po czym weszłam do środka z wielkim uśmiechem na twarzy. Emilio stał akurat oparty o biurko i rozmawiał z kimś przez telefon. Słysząc mnie odwrócił się, uśmiechnął do mnie po czym szybko zakończył rozmowę.
- Jest i moja gwiazda - wyszczerzył się, po czym podszedł do mnie i delikatnie cmoknął w usta - Gotowa?
- Chyba tak - przygryzłam lekko wargę - Trochę się stresuję...
- Nie masz czym kochanie. Wiem, że wyszło to trochę z dnia na dzień, ale ich poprzednia firma wczoraj zrezygnowała ze zlecenia i dzwonili do mnie, czy się podejmę. Do wieczora muszą mieć te zdjęcia.
- Wyrobisz się? 
- Jasne. Po sesji wezmę się za obróbkę i do wieczora wszystko ogarnę - spojrzał na mnie  - Widziałem dzisiaj Quincy'ego na dole, wiesz może po co tutaj jest?
- Nie mam pojęcia - skłamałam, nie chcąc zaczynać ponownie niewygodnego tematu Michaela - To co, idziemy?
- Oczywiście - mruknął zgarniając swoje papiery z lady.
Po chwili byłam już w garderobie, gdzie zajęła się mną makijażystka. Mika była młodą, ale bardzo utalentowaną i cenioną w branży osobą. Była ciepłą i uśmiechniętą dziewczyną, od której pozytywna energia biła na kilometr. Od razu nawiązałam z nią dobry kontakt.
- A więc, Ty i Pan Honses, jesteście razem? - spytała nagle, a ja nie wiedziałam co jej odpowiedzieć.
- Można tak powiedzieć - posłałam jej fałszywy uśmiech - To trochę skomplikowane.
- Domyślam się, w końcu po byciu panną samego Króla popu...
- Skąd wiesz? - przerwałam jej spoglądając na nią.
- Poznaje po prostu - zaśmiała się - Myślisz, że w gazetach o was nie było?
- Wiem, że było... Jednak nie myślałam że... Zresztą nieważne. To przeszłość, nikt już nawet o tym nie pamięta.
- No... gotowe - wsadziła mi kosmyk włosów za ucho - Pięknie. Teraz tylko suknia i możesz iść świecić przed obiektywem.
- Dziękuję - szepnęłam uśmiechając się delikatnie.
Mimo iż zawsze lubiłam tę robotę, dzisiaj miałam od rana złe przeczucia. Od kilku dni miewałam okropne bóle głowy. Zazwyczaj brałam po prostu tabletkę, po czym ból znikał, jednak nie mogę przecież codziennie faszerować się prochami, a bóle pojawiają się coraz częściej - a co gorsza - są coraz bardziej silne. Biorąc pod uwagę występujące u mnie ostatnio nudności, a nawet wymioty, bałam się, że tabletki antykoncepcyjne zawiodły, jednak robiłam już testy kilkukrotnie i zawsze wykazywały wynik negatywny.
A więc co się ze mną dzieje? Coraz poważniej zaczęłam rozważać 'radę' Doktora Stewarta, aby pójść i zrobić badania i sobie i Evie.
- Gotowa? - do garderoby wszedł Emilio ubrany w szeroki uśmiech - Ty jeszcze nie w sukni?
- Już się ubieram - wstałam z miejsca wciąż pozostając jeszcze w swoich zamyśleniach - Daj mi pięć minut.
- Za pięć minut w pokoju 306. Nie każ mi długo czekać - rzucił i opuścił pomieszczenie, a ja odetchnęłam z ulgą.
- Pomóc Ci może? - podeszła do mnie Mika - Dobrze się czujesz? Jesteś cała blada...
- Nie, jest wszystko okej - wymusiłam z siebie delikatny uśmiech - To którą suknię mam założyć?
- Chodź - dziewczyna złapała mnie za rękę i pociągnęła w stronę szafy.
W końcu gotowa pobiegłam do sali, do której kazał Emilio. Czekał tam wraz z innym fotografem, z którym zawzięcie o czymś rozmawiał. Spojrzał w końcu w moją stronę i uśmiechając się podszedł do mnie i podprowadził pod ścianę w miejsce, w którym miały się odbyć zdjęcia. 

Sesja nie trwała długo, jednak przez wciąż nasilający się ból głowy miałam dość po pierwszych kilku fotkach. Próbowałam wytrzymać jak najdłużej, walcząc w międzyczasie z własnym organizmem, który buntował się na każdym kroku. Prosiłam o przerwę, jednak Emilio nalegał, że spieszy się bardzo i musi odesłać zdjęcia jak najszybciej. Po którejś sukience z rzędu czułam, jak uginają się pode mną nogi. Gdy tylko usłyszałam od mojego partnera, że to była ostatnia suknia, poczułam wielką ulgę i czym prędzej udałam się z powrotem do garderoby, w której zastałam jeszcze ubierającą się w płaszcz Mikę.
- Wychodzisz już? - spytałam opadając na kanapę.
- Tak, dzisiaj wcześniej się zwalniam bo mam wizytę u dentysty - zmierzyła mnie wzrokiem - A Ty wyglądasz jeszcze gorzej, niż gdy Cię szykowałam. Na pewno wszystko gra?
- Możesz dać mi wody? - spojrzałam na nią błagalnie, a dziewczyna skinęła głową i po chwili wróciła z szklanką zimnej wody, którą wypiłam w sekundę - Dziękuję - oparłam się głową o oparcie kanapy.
- Dasz sobie radę? - spytała kierując się w stronę drzwi.
- Jasne, dzięki za wszystko.
Gdy tylko zostałam sama, wstałam i poszłam się przebrać w swoje normalne ciuchy. Ból trochę ustał, jednak wciąż nie czułam się dobrze. Jedyne o czym teraz marzyłam to sen i spokój, jaki mi był bardzo potrzebny. Siedziałam jeszcze trochę w garderobie, próbując do końca się pozbierać i już wstałam z zamiarem pójścia do domu, gdy usłyszałam jak ktoś wchodzi do pomieszczenia. 
- A Ty gdzie się wybierasz? - Emilio wszedł do środka, rozpinając powoli guziki swojej koszuli - Nie zostaniesz jeszcze trochę?
- Źle się czuję - rzuciłam do niego nie bardzo rozumiejąc, co mu już chodzi po głowie - A Ty nie miałeś się zająć obróbką zdjęć?
- Owszem, ale pogadałem z Simonem, aby zrobił kilka pierwszych za mnie - zabrał mi z rąk moją torebkę i rzucił ją na fotel, po czym przywarł do mnie całując mnie zachłannie. 
Gdy poczułam jego dłonie wędrujące pod moją bluzką, odsunęłam się od mężczyzny wbijając wzrok w podłogę.
- Emilio naprawdę źle się czuje... - rzuciłam ze skruchą, naprawdę nie mogąc się przełamać.
- Ostatnio co chwila źle się czujesz - syknął - Jak nie głowa Cię boli to mówisz że jesteś zmęczona.
- Bo tak jest - spojrzałam na niego - Ostatnio co chwila dokuczają mi bóle głowy, to nie moja wina że...
- Przestań robić ze mnie idiotę - warknął po czym znów do mnie przywarł kładąc mnie na siłę na kanapie. 
Próbowałam przez chwilę się przemóc, jednak nie mogłam, nie chciałam robić nic wbrew sobie. Odepchnęłam go od siebie i rzuciłam oschle: 'Nie.'
Po tych słowach znów to zrobił. Dokładnie to co wtedy, gdy przyjechałam do niego do domu, znów uderzył mnie, z tą samą wściekłością w oczach, tylko ze zdwojoną siłą w ręce. Poczułam piekący ból na policzku i wardze, która musiała zostać rozcięta, gdyż zapach i smak krwi powstał momentalnie w moich ustach. Emilio zszedł ze mnie i walnął ręką w stół, który aż się zatrząsł. 
- Wynoś się! - warknął do mnie, a ja ze łzami w oczach chwyciłam tylko swoją torebkę i wybiegłam z garderoby.
Sama nie wiem czy w tym momencie przeważał ból fizyczny, czy ból psychiczny. Ja­kie pier­wotne in­styn­kty kierują ludźmi, że za­dają oni so­bie nawza­jem ty­le bólu i cier­pienia, często czer­piąc z te­go radość? Na­wet zwierzęta po­suwają się do prze­mocy fi­zycznej, tyl­ko jeśli będą miały z te­go korzyści. A ludzie, naj­le­piej roz­wi­nięty ga­tunek na Ziemi? Oni za­dają in­nym bez­ce­lowy ból, bez względu czy są to zwierzęta, czy osoba, która po prostu zaufała.
Zbiegłam ze schodów prawie zabijając się o własne nogi. Chciałam jak najszybciej stamtąd uciec, a najlepiej tak, aby nikt mnie nie widział w takim stanie. Oczy miałam tak zalane łzami, że widziałam tylko migające, zamazane fragmenty. Będąc już prawie przy wyjściu poczułam na zakręcie jak się z kimś zderzam. Cholera... Znowu musiałam na kogoś wpaść? Tym razem jednak zrobiłam to z taką siłą i prędkością, że gdyby nie fakt iż mężczyzna mnie przytrzymał, zapewne wylądowałabym na ziemi.
- Michelle? - spojrzałam tylko w te jego ciemne oczy, po czym wyrwałam się nie chcąc, aby zadawał nawał kolejnych pytań. 
Wpadłam na drzwi wyjściowe otwierając je z hukiem. Sama nie wiem dokąd chciałam teraz uciec. W moim wnętrzu panował taki mętlik uczuć, że nie myślałam w tej chwili racjonalnie. Gniew, strach, ból, rozpacz - to wszystko rozsadzało mnie od środka. Łzy spływały mi po policzkach, a ja nie widziałam nic prócz zamazanego obrazu, który wydawał się mi coraz bardziej odległy. Usłyszałam na sobą głos Michaela. Wybiegł za mną, jednak ja nie myślałam nawet by się zatrzymać. Wiedziałam, że zadawałby pytania, a ja musiałabym mu wszystko opowiedzieć, a nie chciałam go więcej okłamywać. Nie zasługiwał na to. Wpadłam na pasy chcąc przebiec na drugą stronę. Nawet się nie rozejrzałam... Usłyszałam trąbienie samochodu oraz pisk hamujących opon. Gdy odwróciłam się i zobaczyłam zbliżające się do mnie auto, ostatnie co poczułam to jak ktoś szarpnął za moją bluzę odciągając mnie do tyłu.


Po skończonej rozmowie z Q byłem wściekły. Ufałem mu, był jedną z niewielu osób, którym naprawdę zależało na tym co robię, jednak czasem miałem już wrażenie, że bardziej mu zależy na tej robocie, niż naszej przyjaźni. Próbowałem mu przetłumaczyć, że musimy przełożyć nagrywanie na inny termin, gdyż moje zdrowie odmawia posłuszeństwa i wszystko zaczyna wisieć na włosku. Jednak on upierał się twardo przy swoim, że podpisanych papierów cofnąć się nie da i musimy się wyrobić ze wszystkim do końca roku. 
Opuściłem gabinet trzaskając drzwiami i ruszyłem korytarzem, próbując pozbierać myśli. Nagle zza ściany ktoś wybiegł i poczułem jak uderza ze mną z ogromną siłą. Czując jak traci równowagę przytrzymałem ją i dopiero po chwili się zorientowałem, że była to Michelle. Już dawno jej takiej nie widziałem... Była zapłakana i wystraszona niczym małe dziecko, które zobaczyło ducha. Jednak moją uwagę przykuła jej rozcięta warga, której świeża krew zdradzała, że rana powstała stosunkowo niedawno. Nim zdążyłem cokolwiek powiedzieć, ona wyrwała mi się i uciekła do wyjścia wybiegając z budynku. W pośpiechu złapałem za kapelusz i okulary i pozwalając sobie na tak liche przebranie wybiegłem z budynku za kobietą. Krzyknąłem, ale nawet nie spojrzała w moją stronę. 'Cholera' pomyślałem i ruszyłem za nią z obawą, że zaraz ktoś może mnie rozpoznać. Już byłem praktycznie przy niej, gdy nagle nie wiadomo kiedy wbiegła na pasy prosto pod rozpędzonego Jeepa. Na dźwięk klaksonu zatrzymała się, a ja nie zastanawiając się nad niczym wbiegłem za nią na jezdnię i w ostatniej chwili złapałem za bluzę odciągając kobietę do tyłu. Wpadła prosto w moje ramiona, a auto zatrzymało się kilka metrów dalej.
- Pojebało Cię kobieto?! - wrzasnął kierowca Jeepa uchylając okno, po czym z piskiem ruszył dalej przed siebie.
Michelle spojrzała na mnie przerażona całą sytuacją, po czym rzuciła mi się na szyję mocno przytulając. Docisnąłem ją mocniej do siebie, próbując sam się uspokoić, gdyż adrenalina we mnie buzująca była okropna. Serce waliło mi, jakby chciało wyskoczyć z klatki piersiowej. Przymknąłem oczy, starając się dojść do siebie. Nie mogłem przetrawić myśli, że jeszcze chwilę temu, mogłem ją bezpowrotnie stracić, że mogłem już nigdy nie mieć okazji jej ujrzeć.
- Przepraszam... - szepnęła chowając twarz w moją szyję - Tak strasznie Cię przepraszam...
- Już dobrze - pocałowałem ją we włosy - Chodź, nie mogę tutaj tak być, ktoś może mnie rozpoznać.
Niechętnie skinęła głową i ruszyła ze mną w stronę budynku, z którego przed chwilą wybiegliśmy. Gdy byliśmy już pod samym wejściem zatrzymała się, spojrzała na mnie błagalnym wzrokiem i rzuciła.
- Nie wejdę tam.
- Chodź - próbowałem ją wciągnąć za rękę - Tylko założę przebranie i pójdziemy się przejść, ok? Zjemy coś na mieście i porozmawiamy.
- Nie Michael, ja nie mogę... - znów chciała mi nawiać, ale w ostatniej chwili złapałem ją i przyciągnąłem do siebie nie zważając nawet, że ktoś ze środka z ludzi z branży może nas zobaczyć.
- Przestań w końcu - rzuciłem poważnym tonem - Przez Twoje głupie zachowanie, przed chwilą omal nie wpadłaś pod samochód. Proszę Cię chodź na chwilę i przestań działać pod wpływem impulsu - włożyłem jej kosmyk włosów za ucho i oparłem się swoim czołem o jej czoło - Jeśli nie chcesz wejść, poczekaj tutaj, dobrze? 
- Dobrze - rzuciła niechętnie, widocznie spokojniejsza.
- Za pięć minut wrócę. Poczekaj tutaj na ławce i nie waż się nigdzie uciekać.
- Idź - posłała mi wymuszony uśmiech.
- Obiecujesz, że będziesz tutaj czekać?
- Obiecuję.
- W takim razie ufam Ci - pocałowałem ją w czoło i wszedłem do budynku zerkając jeszcze ostatni raz w jej stronę.
Tak jak mówiłem, szybko uwinąłem się z przebraniem. Spiąłem mocniej włosy, zakrywając kucyka kapeluszem, założyłem wąsy oraz kurtkę z bardzo wysokim kołnierzem, który przysłaniał mi podbródek z częścią ust. Wychodząc z powrotem złapałem jeszcze swoje ciemne okulary i wróciłem z powrotem do Michelle, która zgodnie z obietnicą czekała na mnie na ławce przed budynkiem.
- Chodź - podszedłem do niej i złapałem za rękę ciągnąc w tylko mi znanym kierunku.
Kobieta szła w milczeniu ze spuszczonym wzrokiem, widocznie bijąc się z własnymi myślami.
- Dziękuję Ci - wydusiła z siebie coś w końcu, spoglądając na mnie niepewnie - Gdyby nie Ty...
- Nie myśl już o tym - objąłem ją ramieniem - A teraz chcę wiedzieć, co Cię doprowadziło do takiego stanu.
- Michael proszę, nie każ mi znów...
- Okłamywać mnie? - zaśmiałem się z ironią - To chyba ostatnio Twoje ulubione zajęcie.
- To nie tak...
- Więc jak? - zatrzymałem się i zdjąłem okulary z nosa, by móc spojrzeć jej prosto w oczy - Dlaczego płakałaś? I kto Ci to zrobił? - dotknąłem dłonią jej twarzy, przejeżdżając kciukiem obok rozcięcia na dolnej wardze. Dopiero po chwili zacząłem wszystko analizować i zaczęło do mnie wszystko docierać. Jej strach, rozcięta warga... Co w ogóle robiła znów tutaj? W końcu tylko do jednej osoby, mogła przyjść - Zabiję sukinsyna - warknąłem i już chciałem zawrócić, gdy złapała mnie za płaszcz tarasując mi drogę.
- Proszę, nie... - szepnęła i znów przytuliła się do mnie - On mi nic nie zrobił. Pokłóciliśmy się i dlatego byłam wściekła, ale to rozcięcie to...
- To co? - syknąłem - Ze schodów spadłaś? Pośliznęłaś się w wannie? Gałąź Cię uderzyła? No proszę jaką bajkę tym razem chcesz mi sprzedać?
- Chodźmy stąd, proszę - spojrzała na mnie znów ze łzami w oczach, a ja próbując opanować gniew we mnie narastający ruszyłem niechętnie za nią, ponownie nakładając okulary na nos.
- Jesteś głodna? - spytałem w końcu, nie chcąc się z nią znów kłócić.
- A co proponujesz?
- Niedaleko jest bardzo fajna restauracja, możemy zjeść razem obiad.
- Z chęcią - uśmiechnęła się do mnie - Tylko... Jesteś pewien, że Cię nie rozpoznają?
- Usiądziemy gdzieś w kącie, a zamówienie Ty złożysz na wszelki wypadek.
- Mike?
- Tak?
- Jeszcze raz Ci dziękuję - po tych słowach złożyła na moim policzku drobny pocałunek, a ja poczułem jak się czerwienię.
Po chwili byliśmy już w środku restauracji. Z uwagi, że dopiero przed chwilą rozpoczęła się pora obiadowa, a gości jeszcze nie było, postanowiłem wykorzystać okazję.
- Zajmij któryś stolik. Ja zaraz wrócę.
- Ale Mike - złapała mnie za rękę - Przecież nie możesz iść do nich i...
- Zaufaj mi - uśmiechnąłem się i ruszyłem w stronę obsługi restauracji, prosząc do siebie szefa. 
Nie musiałem długo prosić, a po chwili już drzwi restauracji były zamknięte, a na drzwiach wywieszono kartkę, że lokal został wynajęty. Na moją prośbę opuszczono również rolety w oknach, aby nikt z zewnątrz nie mógł mnie rozpoznać. Zadowolony zdjąłem z siebie wąsy i płaszcz, mogąc swobodnie usiąść przy stole.
- Znów wynająłeś lokal na czas naszego pobytu, prawda?
- Może - zaśmiałem się nie spuszczając z niej wzroku - I tak nikogo nie było, a teraz możemy bez obaw siedzieć i jeść w spokoju.
- Jesteś wariatem.
- Od urodzenia - znów się uśmiechnąłem, gdy nagle poczułem jak dzwoni mi telefon kieszeni.
- Wybacz, coś mi w spodniach wibruje - dopiero po chwili zdałem sobie sprawę z tego co właśnie powiedziałem.
Michelle oczywiście wybuchała niekontrolowanym śmiechem, a ja po chwili razem z nią.
- No przestań! Nie to miałem na myśli - zaczęła się jeszcze głośniej śmiać, że prawie zleciała z krzesełka - Jesteś okropna.
- Ty lepiej uspokój tego tam co Ci w spodniach wibruje - znów wybuchnęliśmy śmiechem - Ja tam myślałam, że masz większą władzę, a póki co to Ty chyba nie jesteś nawet Panem własnych majtek.
- Bardzo śmieszne - znów chichraliśmy się jak dwójka wariatów, gdy nagle podeszła do nas kelnerka, aby przyjąć zamówienie.
Wybraliśmy z Michelle zamówienia z kart, co chwila spoglądając na siebie dwuznacznie i przesyłając sygnały, przez które ponownie się śmialiśmy. Kelnerka nie wiedząc o co chodzi, musiała mieć z nas niezły ubaw.
- Wszystko? - spojrzała na nas unosząc delikatnie kąciki ust.
- Tak - rzuciłem najpoważniej jak potrafiłem, jednak gdy kobieta odeszła, a ja spojrzałem na powstrzymującą się od śmiechu Michelle, nie potrafiłem nad tym zapanować.
- A może Panu Michaelowi coś na uspokojenie jeszcze zamówimy, hm? - poruszyła zabawnie brwiami, wciąż się uśmiechając zadziornie - Już wiem, skąd się wziął pomysł na niektóre Twoje ruchy w tańcu.
- Będziesz mnie tym gnębić do końca dnia, prawda? - pokręciłem głową przygryzając delikatnie wargę - Wiesz, takie wibracje najlepiej jest rozładować i ja znam kilka dobrych sposobów...
- Świnia! - walnęła mnie w ramię, po czym zakryła twarz dłońmi, abym nie dojrzał to jak się zarumieniła.
- No co? Chciałaś temat wibracji to teraz masz - zaśmiałem się.
- Ty już lepiej tam uważaj, aby Ci do zwarcia w slipkach nie doszło - spojrzała na mnie triumfalnie - Jeszcze jakieś spięcie będzie czy coś...
- Do spięcia potrzebny jest raczej jeszcze kontakt.
- Że co? - spojrzała na mnie pytająco.
- No wiesz, wkładanie wtyczki do kontaktu i te sprawy... - znów wybuchła śmiechem, a ja mimo iż próbowałem zachować powagę, po chwili sam się wyszczerzyłem - Sama drążyłaś ten temat...
- Od wibracji do seksu z wtyczką. Tylko Jackson mógł na to wpaść - spojrzała na mnie - To już teraz wiem skąd się wzięło powiedzenie: ' kto ma wtyki, ten ma prąd'.
- Bardzo dużo prądu - dodałem, gdy akurat kelnerka przyniosła nasze zamówienia.
Spędziliśmy chwilę w ciszy jedząc swoje dania. Spoglądałem na nią ukradkiem, uśmiechając się sam do siebie. Jej obecność była dla mnie kojąca, zapominałem przez chwilę że jestem gwiazdą, piosenkarzem, były to momenty, gdzie byłem po prostu człowiekiem, zwykłym chłopcem z Gary, który żyje jak każdy, normalny człowiek.
- O czym myślisz? - spytała nagle, a ja spojrzałem na nią jak wyrwany z transu.
- O niczym ważnym.
- Wciąż rozmyślasz, jak działa ta wtyczka i kontakt?
- Myślę, że wiem doskonale jak to działa, czyż nie Panno Evans? - puściłem jej oczko, na co znów się zarumieniła i spuściła wzrok dłubiąc widelcem w talerzu - Powiesz mi w końcu co się wydarzyło tam dzisiaj?
- O czym mówisz?
- Chcę wiedzieć co to bydle Ci zrobiło - rzuciłem poważnym tonem.
- Nie psuj atmosfery, proszę Cię...
- Nie ufasz mi? - spojrzałem na nią odkładając sztućce na pusty już talerz.
- Dobrze wiesz, że Ci ufam.
- I dlatego masz przede mną tajemnice? Dlatego mnie okłamujesz?
- Ja nie...
- Uderzył Cię? - przerwałem jej czując jak narasta we mnie fala złości - Chcę abyś mi powiedziała prawdę. I dlatego Eva wtedy była taka wystraszona na plaży? Wtedy też zrobił Ci krzywdę?
- Nic mi nie zrobił. Proszę Cię zakończmy ten temat... Nie chcę się znów kłócić.
- Nie byłoby kłótni, gdybyś mnie nie okłamywała.
- Mogę Ci przysiąc, że nigdy nie okłamałam Cię myśląc o sobie.
- Nawet wtedy, gdy wyjechałaś i zostawiłaś mnie dla kogoś innego? - spojrzałem jej w oczy, w których dostrzegłem ból i strach zarazem - Zresztą nieważne...
- Skoro masz o to do mnie taki żal, to dlaczego jesteś tutaj ze mną? Czemu chcesz się ze mną widywać? Zapraszasz mnie do siebie? Dlaczego mnie wtedy na wystawie pocałowałeś?
- Bo mimo tego co mi zrobiłaś wciąż Cię kocham i sam nie wiem czemu, mam przeczucie że Ty tak samo kochasz mnie - nie spuszczałem z niej wzroku.
Nic mi nie odpowiedziała, co było dla mnie dostatecznym potwierdzeniem moim słów. Mimo iż bolały mnie wspomnienia, to jak mnie kiedyś potraktowała - byłem w stanie jej wybaczyć wszystko. Wszystko bo wiedziałem, że nie kierowała się wtedy uczuciem. Miłość nie może zniknąć, umrzeć a potem powstać z dnia na dzień na nowo, z tą samą siłą i mocą. Skoro wciąż mnie kochała, to znaczyło, że nigdy tak naprawdę nie przestała mnie kochać. 
- Ja już chyba wolę rozmawiać z tobą o wibracjach i wtyczkach - rzuciła aby rozładować napięcie, co jej się udało.
- Wtyczki, kontakty... A Ty cały czas o jednym - uśmiechnąłem się dopijając do końca swoją kawę - Aż tak bardzo Ci prądu brakuje? Zawsze możemy podładować akumulatorki.
- Zapomniałam, że Ty jesteś chodzącą elektrownią - znów się zaśmialiśmy, gdy nagle rozległ się dźwięk telefonu Michelle. 
Przeprosiła mnie i odebrała połączenie. Po chwili już wiedziałem, że coś się stało. Momentalnie pobladła, dłonie zaczęły jej się trząść a oczy zaszkliły się. Zmarszczyłem brwi wyczekując, aż coś w końcu powie. Rozłączyła się nie odpowiadając rozmówcy.
- Michelle? Co się dzieje? - spytałem poważnym tonem widząc jej reakcję.
- Dzwoniła Nat... - spojrzała na mnie z przerażeniem wymalowanym na twarzy - Eva jest w szpitalu...

***

Komentarz = to motywuje!


~~~~~

"Bo prawda jest taka, że każda Kobieta lubi 
jak mężczyzna o nią walczy,
i codziennie, bez wyjątku, 
daje czytelny przekaz - jesteś moja,
Amen."

piątek, 11 marca 2016

Rozdział 14

Weszłam do mieszkania po cichutku, nie chcąc nikogo obudzić. Był wczesny poranek, jednak nie chciałam spędzić i tego dnia w towarzystwie Emilio. Niby po wczorajszej 'akcji' przeprosił mnie, jednak myśl o tym co mi zrobił, nie dawała mi spokoju. Zdjęłam buty i uchyliłam lekko drzwi do pokoju mojej córeczki, która smacznie spała opatulona białą pościelą. Uśmiechnęłam się, zamknęłam drzwi i już miałam iść do siebie, gdy dotarł do mych uszu cichy szloch. Zawróciłam w kierunku sypialni mojej przyjaciółki. Zapukałam delikatnie, po czym uchyliłam drzwi niepewnie zaglądając do środka. Natalia siedziała na środku łóżka z kolanami podciągniętymi pod brodę. Płakała, po jej policzkach ciekła niezliczona ilość łez przemieszanych z czernią tuszu do rzęs.

Bez namysłu weszłam do środka i usiałam obok kobiety na łóżku. Od razu przytuliła się do mnie wybuchając jeszcze większym płaczem. Objęłam ją ramieniem i ucałowałam w czubek głowy, gładząc po ciemnych włosach. Musiałam odczekać, aż się uspokoi. Nawał pytań nic by nie dał, każdy z nas potrzebuje chwili aby po prostu móc przy kimś popłakać i pomilczeć. Kto nie będzie zadawał pytań, tylko nas przytuli i otoczy ciepłem i miłością, która jako jedyna może nam pomóc pozbierać się w tych trudnych chwilach.
- On... On mnie zostawił Miśka... - wydukała wciąż ciężko łapiąc powietrze.
- Kto Cię zostawił? - zmarszczyłam brwi nie rozumiejąc o czym do mnie mówi.
- Tom... Zerwał ze mną przez sms-a... Rozumiesz? Przez telefon! - znów nie wytrzymała i polecała kolejna fala łez.
Przytuliłam ją przymykając oczy, aby sama się nie rozpłakać. Natalia była dla mnie jak siostra, jedyna osoba która ceniła mnie w każdym calu taką, jaka jestem. Akceptowała moje wady, jednak w chwili zwątpienia popychała na dobrą drogę. Potrafiła pocieszyć, śmiać się ze mną, cieszyć z sukcesów ale i ochrzanić, gdy tego wymagała sytuacja.
- Nie płacz kochanie - szepnęłam jej do ucha, nie wypuszczając z objęć - Powinnaś mu podziękować. Przynajmniej nie tracisz swojego czasu na kolejnego frajera, tylko możesz zająć się szukaniem kogoś, kto pokocha Cię tak jak na to zasługujesz - spojrzała na mnie przez łzy, posyłając delikatny uśmiech.
- Dziękuję... Ale to tak bardzo boli... - znów ukryła twarz w moich ramionach.
- Wiem Nat, bardzo dobrze o tym wiem - poczułam jak i mnie szklą się oczy - Najwidoczniej nie byliście sobie pisani. To nie była miłość.
- A jak by wyglądała taka prawdziwa? - spojrzała na mnie przecierając łzy z policzków.
- Jeżeli byłaby to praw­dzi­wa miłość, to po­win­na przet­rwać wszys­tko, na­wet rozstanie.
- Czyli taka miłość, jak Twoja i Michaela? - uśmiechnęła się do mnie, a ja spuściłam wzrok nie wiedząc co jej odpowiedzieć - Nie wiesz nawet Miśka jak ja Ci zazdroszczę... Tej miłości, Evy... Nie rozumiem dlaczego Ty odtrącasz to wszystko, coś, za co ja bym oddała bardzo dużo.
- Odnajdziesz jeszcze swojego księcia - ujęłam jej twarz w dłonie - Przyjedzie do Ciebie rycerz na białym rumaku, obiecuję Ci to.
- Albo na motorze - zaśmiała się pierwszy raz od dawna, spoglądając na mnie zadziornie.
- Skąd wiesz? - uniosłam lekko kąciki ust - A to drań! Prosiłam Maxa, aby Ci nic nie mówił.
- Dzwonił do mnie wczoraj wieczorem i powiedział, że go zmusiłaś - zaśmiałyśmy się - Dobrze, że dał mi znać po fakcie, jak już wróciłaś bo inaczej bym Ci łeb ukręciła.
- Też Cię kocham - pocałowałam ją w policzek - Wiesz kogo spotkałam?
- Hm?
- Doktora Stewarta. Ale to dłuższa historia - wstałam z łóżka i podałam dłoń przyjaciółce - Zamiast siedzieć tutaj i płakać to chodź lepiej, zrobię nam herbaty i wszystko Ci opowiem.



Podobno poczucie zdrowia zdobywamy tylko przez chorobę. Pewne rzeczy dostrzegamy dopiero po ich stracie, czyli dokładnie wtedy, gdy jest już za późno na ich odzyskanie. Ja zawsze biegłem w ogień. Musiałem się poparzyć, aby coś poczuć. Musiałem się spalić, aby coś zrozumieć. Możesz latami stać i patrzeć na ognisko, dystansować się, pozwolić myślom jedynie się żarzyć. Mi szkoda było życia na patrzenie.
Siedziałem w poczekalni w prywatnym gabinecie, przerzucając nerwowo strony w jakimś plotkarskim magazynie. Mimo iż wiedziałem, że gabinet jest teraz tylko do mojej dyspozycji i nie muszę obawiać się niespodziewanych sytuacji, to co chwila rozglądałem się wokół, jakby jakiś zły duch krążył wokół mnie.
- Panie Jackson, proszę wejść - przez uchylone drzwi wezwał mnie lekarz, a ja niepewnym krokiem ruszyłem w stronę gabinetu rzucając trzymaną w rękach gazetę niechlujnie na komodę.
- Ma Pan wyniki? - spytałem niecierpliwiącym się głosem.
- Owszem - poprawił na nosie okulary wpatrując się w jakieś kartki - Tutaj są wszystkie wyniki badań, zdjęcia oraz cała dokumentacja z tym związana. Teraz, pozostaje nam jedynie czekać.
- Jakie są szanse? - przełknąłem ślinę - Czy...
- O szansy mówiłem Panu już ponad rok temu - warknął - Miał Pan odłożyć leki, czyż nie?
- Ograniczyłem ich ilość - spuściłem wzrok - Nie biorę aż tyle.
- Miał Pan ich wcale nie brać.
- To nie jest takie proste, ja wiem że powinienem od początku o tym myśleć i nie okłamywać Pana w sprawie dawek... Ale ja naprawdę już...
- Przykro mi - rzucił spokojniejszym głosem, przepełnionym litością - Jeśli objawy będą się nasilać, proszę tego nie lekceważyć i zgłosić się do mnie, lub bezpośrednio do szpitala. Na razie może Pan wrócić do domu. W przypadku jakichkolwiek informacji z rejestru, powiadomię Pana niezwłocznie.
- Dziękuję - szepnąłem zabierając dokumenty, które mi wręczył.
- To są oryginały, u siebie zostawiłem kopie w razie jakiejś potrzeby. Proszę być dobrej myśli.
Nie odpowiedziałem mu nic. Posłałem jedynie wymuszony uśmiech i wyszedłem z gabinetu oddychając głęboko. Opuściłem budynek naciągając na nos mocniej okulary i szybkim krokiem dotarłem do czekającego na mnie samochodu.
- I jak tam braciszku? - od razu spytała Janet, gdy tylko znalazłem się w środku. 
- Obiecaj tylko, że to zostanie między nami - rzuciłem spoglądając na nią - Obiecaj.
- Masz na to moje słowo.

Dobiegał wieczór. Janet pojechała do siebie ponad godzinę temu, a ja zostałem sam ze swoimi myślami, które nie dawały mi spokoju. Lisa wróciła dzisiaj na kilka godzin, po czym ponownie wyszła - nie pytałem nawet, gdzie się znów wybiera. Do niego? Jeśli tak, jaki ma sens moje pytanie, jeśli odpowiedź nie wpłynęłaby w żaden sposób na nas oboje? Po spacerze między alejkami Neverlandu wróciłem z powrotem do posiadłości. Chcąc zająć czymś ciało i umysł pomogłem naszej gosposi posprzątać kuchnię. Upierała się, że to jest jej praca, jednak nie mogła przecież wygonić swojego szefa, nie? Zwykłe, codzienne czynności potrafiły dawać mi naprawdę wiele radości. Człowiek żyjący w ciągłym biegu potrzebuje czasem tej chwili rutyny, czegoś zwykłego i naturalnego. 
W końcu zmęczony wróciłem do sypialni, która ostatnio świeciła pustkami. Niby byłem w związku, a jednak byłem zupełnie sam... Spojrzałem na teczkę z dokumentacją od Doktora, po czym zacisnąłem oczy, próbując stłumić chęć sięgnięcia po kolejne leki, które byłem pewien że uśmierzą ból jaki właśnie odczuwałem.
Sam nie wiem czemu to zrobiłem, ale chwyciłem za telefon i wykręciłem ten tak dobrze mi znany numer. Po prostu chciałem usłyszeć jej głos, chciałem poczuć jej obecność w tych tak trudnych dla mnie chwilach.
- Halo? - odebrała po trzecim sygnale - Mike?
- Tak, nie przeszkadzam?
- Nie, skąd. Właśnie położyłam Evę do łóżka. Coś się stało, że dzwonisz?
- A musiało się stać? - tak bardzo pragnąłem jej wszystko powiedzieć, całą prawdę, wyrzucić z siebie ten ból, wątpliwości i strach, który narastał z każdym dniem - Po prostu się za Tobą stęskniłem.
- Czuję w Twoim głosie, że coś jest nie tak - mruknęła. No tak, przed nią nic się nie ukryje, znała mnie na wylot.
- Zdaje Ci się - skłamałem - Przemyślałaś już temat rejsu?
- Michael proszę Cię... To nie jest rozmowa na telefon...
- Więc kiedy możemy się spotkać? - przygryzłem wargę uśmiechając się sam do siebie - Mogę przyjechać nawet zaraz.
- Nie kombinuj już lepiej - zaśmiała się - Masz swój dom, swoją rodzinę i nią się zajmij.
- Nie mam rodziny - szepnąłem do słuchawki opadając plecami na łóżko.
- Mike, proszę Cię przestań. Kiedyś szanowałeś ludzi, a teraz patrzysz tylko i wyłącznie na siebie.
- O czym Ty mówisz? - warknąłem zdenerwowany jej stwierdzeniem - Ja myślę o sobie? I Ty mi to mówisz? - zaśmiałem się kpiąco.
- Tak, bo ranisz Lisę swoim zachowaniem - chciałem jej przerwać, ale kontynuowała - Spójrz tylko co Ty robisz... Dajesz jej nadzieję, kiedy mnie nie było, pragnąłeś stworzyć z nią rodzinę a teraz co...? Zjawiłam się nagle, a Ty przez to chcesz zostawić i ją i wszystko inne? Ranisz wszystkich swoim zachowaniem, łącznie ze samym sobą. Rozkochujesz w sobie ludzi, dajesz nadzieję a potem odbierasz tylko dlatego, że ja pojawiłam się na horyzoncie? Nawet nie wiesz czy ja faktycznie bym chciała tego samego co ty.
- Po pierwsze: Lisa mnie nie kocha - syknąłem, podnosząc się na łóżku i siadając po turecku - A po drugie: czego w takim razie chcesz? To Ty dajesz mi nadzieję, a potem odbierasz.
- Nie zauważyłeś, że cały czas próbuję się od Ciebie odciąć? To Ty stwarzasz te wszystkie sytuacje wykorzystując moją słabość.
- Czyli nie jestem Ci obojętny - stwierdziłem nieco łagodniejszym głosem - Inaczej miałabyś gdzieś to co robię.
- Nie chcę o tym rozmawiać.
- A powinniśmy. Jesteś w domu?
- Tak, w sypialni - chwilę się zamyśliła - Czemu pytasz?
- Podejdź do okna.
- Okna? A po co?
- Po prostu podejdź - rzuciłem, sam wstając z łóżka i podchodząc do szyby, za którą widniała piękna, nocna panorama Neverlandu - Spójrz teraz do góry. Co widzisz?
- Gwiazdy, księżyc... Michael powiesz mi o co Ci chodzi w końcu?
- Chciałbym, abyś przed snem czasem spoglądała w niebo i pomyślała o mnie, że jestem, żyję i zasypiam pod tym samym niebem co Ty. Skoro nie mogę być przy Tobie, to przynajmniej możemy dzielić te chwile i a nuż uda nam się sprawić, by nasza miłość i to co nas łączyło trwało wiecznie.
- Znów to robisz... - szepnęła.
- I będę robił, dopóki nie zaczniesz robić tego, co mówi Ci serce.
- A skąd wiesz co mi mówi?
- Bo słyszę, gdy jesteś obok - usiadłem na parapecie - Przez tyle lat wierzyłaś w grubego, starszego pana, ubranego na czerwono, który przynosi prezenty, a nie możesz na 5 minut uwierzyć sobie i temu co czujesz?
- Mike, ja... - urwała na chwilę - Emilio dzwoni, muszę kończyć. Zgadamy się jeszcze ok?
- Taa, jasne - rzuciłem najbardziej obojętnym tonem, na jaki potrafiłem się zdobyć - Dobranoc.
- Dobranoc.
Gdy tylko usłyszałem, że zakończyła połączenie, cisnąłem telefonem o ścianę tak, że obudowa rozleciała się na trzy części. Usiadłem na krawędzi łóżka, chowając twarz w dłoniach. Wszystko we mnie krzyczało, czułem przeszywający moje ciało ból, który był nie do zniesienia. Chciało mi się płakać, chciałem krzyczeć, wrzeszczeć i tupać nogami niczym dziecko, któremu nie kupiło się ulubionych lodów. Podszedłem do stolika na którym leżała cała moja medyczna dokumentacja. Strzepnąłem jednym ruchem ręki wszystko na podłogę, uderzając po tym pięścią w ścianę. Poczułem jak pierwsze łzy, spływają mi po policzkach.
Dlaczego to tak bardzo bolało? Raniła mnie mniej lub bardziej świadomie,  raniła niewyobrażalnie. Jak to możliwe, że kiedyś byliśmy dla siebie wszystkim, całym światem a teraz nie stać nas nawet na jedną, szczerą rozmowę?
Potrzebowałem jej, potrzebowałem bardziej niż kiedykolwiek. A ona zakończyła rozmowę bo zadzwonił ktoś, kto dobrze wiedziałem, że nic dla niej nie znaczy. Pragnąłem jej szczęścia, kochałem ją. Chcę żeby spełniły się wszystkie jej marzenia. Ale jeśli wybrała tę drogę nie uwzględniając w niej mnie, to nie chcę się temu przyglądać.
Otarłem łzy i poszedłem do łazienki, gdzie znajdowała się jedyna rzecz, która była w stanie mi teraz pomóc, przynieść spokój i ukojenie, która mogła zelżyć ból ciała i ból psychiczny, który palił mnie od środka.
Otworzyłem szafkę i wyjąłem pudełko przyglądając się mu z uwagą. Spojrzałem ostatni raz w stronę rozrzuconych po pokoju papierów, na których było wypisane całe moje życie które było, oraz które mnie może czekać. Zawahałem się, przypominając słowa lekarza. 'Cholera' warknąłem w myślach sam do siebie, po czym wyciągnąłem kilka pastylek z opakowania i połknąłem je popijając wodą z kranu. Czułem się słaby, słaby jak dziecko, słaby wobec siebie, swoich wad i uczuć. Zdjąłem ciuchy i położyłem się do łóżka. Tak jak myślałem - podziałało. Czułem narastający we mnie spokój. Fala wyciszenia wypełniała mnie od środka, ogarniając moje ciało i cały umysł. Zamknąłem powieki, czując jak tracę panowanie nad sobą. Po chwili zasnąłem.


Po zakończeniu rozmowy z Michaelem od razu przełączyłam na telefon od Emilio, który dobijał się do mnie nie dając za wygraną.
- Halo?
- No w końcu! Z kim tyle rozmawiałaś?
- Z Maxem - skłamałam, wiedząc jaka by była rekcja, gdybym mu powiedziała prawdę - Stało się coś?
- Owszem, masz plany na jutro rano?
- Nie, dlaczego pytasz? - zmarszczyłam brwi, przewracając się w łóżku na drugi bok.
- Dostałem dzisiaj zlecenie od jednej firmy. Potrzebują na już zdjęć z ich nowej kolekcji i jeśli chcemy ten hajs, trzeba jutro zrobić zdjęcia, abym mógł je do wieczora do nich wysłać.
- I co? Że ja? - uśmiechnęłam się sama do siebie - Poważnie mówisz? Wiesz... Już dawno nie pracowałam w tym i boję się że...
- O nic się nie bój - przerwał mi - Będziesz idealna. Potrzebna jest osoba z dobrą figurą, którą ty właśnie masz.
- Dziękuję - rzuciłam niepewnie - W takim razie o której?
- Bądź jutro o 8 u mnie w biurze. Stamtąd pójdziemy do garderoby i potem cała reszta.
- W takim razie do jutra. Dobranoc.
- Dobranoc - rozłączył się.
Odłożyłam komórkę na stolik obok łóżka i leżałam tak zapatrzona w sufit. Nie mogąc przestać o nim myśleć wstałam i podeszłam do okna, skąd spojrzałam w rozgwieżdżone niebo, myśląc o słowach Michaela. Nie chciałam przyczyniać się do rozpadu jego związku i całego życia, jakie sobie teraz zapewnił. Nie chciałam go ranić, jednak nie dawał mi wyboru. 
Nagle usłyszałam cichutkie pukanie do drzwi, które zaczęły się powolutku uchylać. Eva niepewnie wstawiła główkę do środka spoglądając na mnie.
- Nie śpisz kochanie? - odeszłam od okna i usiadłam z powrotem na łóżku.
- Miałam zły sen - szepnęła - Mogę spać z Tobą dzisiaj?
- Oczywiście, chodź tutaj do mnie - poklepałam miejsce obok siebie.
Nie czekałam długo aż wgramoliła się pod kołdrę i przytuliła do mnie mocno. Pogłaskałam ją po włoskach i złożyłam drobny pocałunek na czole.
- Opowiesz mi bajkę?
- A o czym chcesz? - wsadziłam jej kosmyk włosów za ucho.
- Tą o chłopcu i rozgwiazdach!
- Opowiadałam Ci ją milion razy - szepnęłam, ale widząc nadzieję w jej ciemnych oczkach w końcu uległam i zaczęłam...

Pewien chłopiec o zachodzie słońca wybrał się na swój zwyczajowy spacer opustoszałym brzegiem morza. Idąc tak w zamyśleniu, spostrzegł nagle w oddali sylwetkę jakiegoś mężczyzny. Podszedłszy nieco bliżej, przekonał się, że to ktoś miejscowy, jakiś Meksykanin. Mężczyzna bezustannie schylał się, podnosił coś i ciskał to do wody.
Gdy nasz przyjaciel zbliżył się jeszcze bardziej, dostrzegł, że Meksykanin zbiera tak rozgwiazdy, które fale oceanu wyrzuciły na plażę. Wielce zaintrygowany podszedł do mężczyzny i powiedział:
- Dobry wieczór, amigo. Przechodziłem właśnie tędy i zastanawiałem się, co robisz.
- Wrzucam te rozgwiazdy z powrotem do wody. Widzi pan, mamy odpływ i wszystkie je wyniosło na brzeg. Jeśli nie wrócę ich morzu, umrą z braku tlenu.
- Rozumiem... - odparł nasz przyjaciel. - Lecz takich rozgwiazd muszą być pewnie na tej plaży tysiące i w żaden sposób nie uda ci się uratować wszystkich... Jest ich po prostu zbyt wiele. Poza tym zdajesz sobie chyba sprawę - tłumaczył - że na tym tylko wybrzeżu podobnych plaż są setki i na każdej z nich morze wyrzuciło pełno rozgwiazd. Nie sądzisz więc, przyjacielu, że to, co robisz, nie ma większego znaczenia?
Meksykanin uśmiechnął się, a potem pochylił, podniósł kolejną rozgwiazdę i wrzucając ją do wody, odrzekł:
- Ma znaczenie dla tej!



Gdy skończyłam opowiadać, Eva spojrzała na mnie, zamyśliła się, po czym szepnęła:
- Ale wciąż nie wiem, co z pozostałymi rozgwiazdami.
- Uratował te, które mógł uratować - pogładziłam ją po policzku - Dzięki niemu one przeżyły. Wiesz, to tak jak iść po pieska do schroniska. Nie możesz wziąć wszystkich i biorąc tego jednego, nie zmienimy całego świata - pocałowałam ją w główkę - Ale możemy zmienić świat, dla tego jednego pieska.
Po chwili Eva zamknęła oczka i odpłynęła do krainy snów. Leżałam tak jeszcze dłuższą chwilę, nie mogąc sprowokować snu. Przewróciłam się na drugi bok w stronę okna i znów wzrok zatrzymałam na wielkiej, czarnej przestrzeni z milionami migoczących iskierek. W końcu tęsknota ma też w sobie wiele piękna. Nie jest to uczucie łatwe do odczuwania, ale i zdobycia.

***

Komentarz = to motywuje!

***

Zanim mnie zjecie - wiem, że pewnie dla was sprawa Michasia póki co to wielki znak zapytania, bo nie zdradziłam dokładnie o co chodziło, ale obiecuję że za jakiś czas wszystkiego się dowiecie:)
Tymczasem spadam bo mam trochę roboty jeszcze, a niedługo w kimę lecę bo muszę wstać o 2 w nocy xD O 3 wyjazd z domu planuję bo muszę ok czwartej być już w Lesznie ---> kierunek Berlin! <3 Powsinoga Patrynia nie śpi xD
Pozdrawiam i zapraszam do oceny rozdziału!

~~~~~

"..a Ona zjawia się i wywołuje konflikt w mojej głowie. 
O trzeciej nad ranem, człowiek powinien spać a nie tęsknić. 
Chociaż czasami o trzeciej nad ranem, umiera się z miłości..."